Rice Anne - 01 - Wyjscie z Egiptu.rtf

(954 KB) Pobierz
Rice Anne - 01

             

             

             

ANNE RICE

 

             

             

             

             

CHRYSTUS PAN

 

              WYJŚCIE Z EGIPTU

             

             

             

              Dla

              Christophera

              1

             

              Gdy Izrael wychodził z Egiptu,

              Dom Jakuba — od ludu obcego, przybytkiem jego stał się Juda,

              Izrael jego królestwem.

             

              Ujrzało morze i uciekło,

              Jordan bieg swój odwrócił.

              Góry skakały jak barany, pagórki — niby jagnięta.

             

              Cóż ci jest, morze, że uciekasz?

              Czemu, Jordanie, bieg swój odwracasz?

              Góry, czemu skaczecie jak barany, pagórki — niby jagnięta?

             

              Zadrżyj, ziemio, przed obliczem Pana całej ziemi, przed obliczem Boga

              Jakubowego, który zmienia opokę w oazę, a skałę w krynicę wody.

              Psalm 114 [113A]*

             

              * Cytaty z Pisma Świętego pochodzą z Pisma Świętego Starego i Nowego Testamentu, Wydawnictwo

              Pallottinum, Poznań — Warszawa 1989.

              2

             

I

 

              Miałem wtedy siedem lat. Co się wie, kiedy ma się siedem lat? Całe życie, jak mi się wtedy

              przynajmniej zdawało, mieszkaliśmy w Aleksandrii, w Zaułku Cieśli, tam gdzie inni

              Galilejczycy, i prędzej czy później mieliśmy wrócić do domu.

              Było późne popołudnie. Bawiliśmy się podzieleni na dwa obozy, oni przeciw nam, i

              wówczas wpadł na mnie całym impetem kolejny raz, bo zawsze wykorzystywał to, że jest

              silniejszy i większy ode mnie, i kiedy uderzył mnie od tyłu, gdy się tego zupełnie nie

              spodziewałem, krzyknąłem, czując, jak wychodzi ze mnie moc:

              — Już nie pójdziesz dalej swoją drogą!

              Pobladł i runął na piasek, a wszyscy natychmiast stłoczyli się wokół niego. Z nieba lał się

              żar, a ja przyglądałem się chłopakowi, dysząc ciężko. Nie ruszał ręką ani nogą.

              W następnej chwili się cofnęli. W całym zaułku nagle zapadła cisza przerywana tylko

              stukaniem ciesielskich młotków. Nigdy jeszcze nie słyszałem takiej ciszy.

              — On nie żyje — powiedział Mały Józef. A po chwili wszyscy podchwycili jego słowa:

              — Nie żyje! Nie żyje! Nie żyje!

              Wiedziałem, że to prawda. Leżał bezwładnie, jak kukła, na ziemi ubitej bosymi stopami

              chłopców.

              A ja byłem zupełnie pusty w środku. Moc zabrała wszystko, nic nie zostało.

              Z jednej z lepianek wyszła jego matka, a jej krzyk odbił się od ścian sąsiednich domów i

              przeszedł w bolesny jęk. Ze wszystkich stron zaczęły się zbiegać kobiety.

              Moja mama szybko porwała mnie z ziemi, poniosła zaułkiem, potem przez podwórze i

              ukryła w zakamarkach domu. Otoczyli mnie kuzyni, a Jakub, mój starszy brat, szybko

              zaciągnął zasłonę. Stanął przy oknie, zasłaniając światło, i powiedział:

              — Jezus to zrobił. To on go zabił. — W jego głosie było słychać strach.

              — Nie opowiadaj takich rzeczy! — ofuknęła go matka. Przycisnęła mnie mocno do piersi,

              tak że prawie nie mogłem oddychać.

              W tej chwili przebudził się Duży Józef.

              Duży Józef był moim ojcem, ponieważ był mężem mojej matki, ale nigdy nie mówiłem do

              niego „ojcze”. Kazali mi mówić na niego „Józef”. Nie wiedziałem dlaczego.

              Duży Józef spał na macie. Pracowali cały dzień w domu Filona i przed godziną, jak inni

              mężczyźni, położył się, by przespać największy skwar. Usiadł na macie.

              — Co to za krzyki na zewnątrz? — spytał. — Co się tam stało?

              3

             

              Spojrzał na Jakuba. Jakub był jego najstarszym synem, jeszcze z małżeństwa z kobietą, z

              którą Józef był żonaty, nim poślubił moją matkę.

              Jakub powtórzył to, co powiedział przed chwilą:

              — Jezus zabił Eleazara. Rzucił na niego klątwę, a Eleazar natychmiast padł martwy.

              Józef spoglądał na mnie i widać było, że jeszcze do końca się nie przebudził. Krzyki

              dochodzące z ulicy stawały się coraz głośniejsze i liczniejsze. Podniósł się z maty i przygładził

              dłonią gęste, kręcone włosy.

              Moi młodsi kuzyni i kuzynki wślizgiwali się, jedno po drugim, do izby i stawali dokoła nas.

              Matka dygotała.

              — Niemożliwe, żeby to zrobił — powiedziała. — Nigdy nie zrobiłby czegoś takiego.

              — Przecież widziałem — odparł Jakub. — Widziałem, jak w szabat ulepił wróble z gliny.

              Nauczyciel powiedział mu, że nie powinien robić takich rzeczy w szabat, a Jezus tylko spojrzał

              na gliniane ptaki, a one zmieniły się w prawdziwe wróble i odleciały. Przecież ty też to

              widziałaś. To on zabił Eleazara, matko. Sam widziałem.

              Pobladłe twarze stojących wokół kuzynów i kuzynek tworzyły jasny krąg w półmroku izby:

              Mały Józef, Juda, Mały Symeon i Salome, wszyscy patrzyli niespokojnie i każde bało się, że

              zaraz zostanie wysłane na zewnątrz. Salome miała tyle lat co ja, była mi najbliższa i najdroższa

              memu sercu. Była dla mnie jak siostra.

              Wtedy wszedł brat mojej matki, Kleofas, najbardziej wygadany z naszej rodziny. Był ojcem

              wszystkich stojących w izbie kuzynów, a także Dużego Sylasa, który wszedł zaraz po nim.

              Sylas był starszy od mojego brata Jakuba. Potem wszedł jeszcze Lewi, brat Sylasa, bo obaj

              także chcieli zobaczyć, co się dzieje.

              — Posłuchaj, Józefie, na zewnątrz jest pełno ludzi — powiedział Kleofas. — Jonatan bar

              Zakkai i jego bracia mówią, że to Jezus zabił tego chłopaka. Cały czas nam zazdroszczą, że

              dostaliśmy tę pracę w domu Filona, zazdroszczą nam, że wcześniej dostaliśmy inną pracę,

              zazdroszczą nam, że wszyscy ciągle najmują nas, a oni uważają, że są lepsi niż my i…

              — Czy on naprawdę nie żyje? — spytał Józef. — Może żyje?

              Salome rzuciła się w moją stronę i wyszeptała mi gorączkowo do ucha:

              — Jezusie, zrób coś, żeby ożył, tak samo jak z tymi ptaszkami z gliny!

              Mały Symeon zachichotał. Był jeszcze malutki i nie rozumiał, co się dzieje. Mały Juda

              rozumiał wszystko, ale nic nie mówił.

              — Przestań — rzucił Jakub, który cieszył się największym mirem wśród maluchów. —

              Salome, uspokój się!

              4

             

              Słyszałem krzyki dochodzące z ulicy. Słyszałem też inne dźwięki. Odgłos kamieni

              uderzających o ściany naszego domu. Matka zaczęła płakać.

              — Ani się ważcie! — krzyknął wuj Kleofas i wybiegł z izby, a Józef ruszył za nim.

              Wyśliznąłem się z objęć matki i rzuciłem do drzwi, nim zdołała mnie zatrzymać. Minąłem

              wuja i Józefa i wpadłem prosto w tłum ludzi wymachujących rękoma, potrząsających

              pięściami, wrzeszczących na całe gardło. Biegłem tak szybko, że nawet mnie nie zauważyli,

              kiedy ich mijałem. Byłem niczym ryba w wodzie. Prześlizgiwałem się wśród stojących

              mężczyzn i kobiet krzyczących nad moją głową, aż dotarłem do domu Eleazara.

              Wszystkie zebrane kobiety stały tyłem do drzwi i nie zauważyły mnie sunącego ukradkiem

              wzdłuż ściany. Wszedłem do środkowej izby domu, pogrążonej w półmroku, gdzie położyli go

              na macie. Jego matka stała, podtrzymywana przez swą siostrę, i szlochała.

              Izbę rozświetlała tylko jedna, licha lampka.

              Eleazar leżał na macie blady, z rękami wzdłuż ciała, w tej samej zakurzonej tunice, i miał

              brudne stopy. Nie żył. Usta miał rozchylone i widać było wyraźnie białe zęby.

              Do izby wszedł lekarz, Grek, chociaż naprawdę był Żydem. Ukląkł przy Eleazarze, spojrzał

              na niego i pokręcił głową. Potem zobaczył mnie i rzucił w moją stronę:

              — Już cię tu nie ma.

              W tej chwili matka Eleazara odwróciła się, ujrzała mnie i zaczęła przeraźliwie krzyczeć.

              Pochyliłem się nad chłopcem.

              — Obudź się, Eleazarze — powiedziałem. — Obudź się.

              Wyciągnąłem rękę i położyłem na jego czole. W tej chwili wyszła ze mnie moc.

              Przymknąłem oczy i poczułem, jak zakręciło mi się w głowie. Usłyszałem oddech Eleazara.

              Jego matka cały czas przeraźliwie krzyczała, aż bolały mnie uszy. Jej siostra także

              wrzeszczała. Wszystkie kobiety w izbie darły się wniebogłosy.

              Osunąłem się na klepisko. Byłem strasznie słaby. Lekarz spoglądał na mnie. Było mi

              niedobrze. Izba pogrążyła się w jeszcze głębszym półmroku. Do środka zaczęli wbiegać inni

              ludzie.

              Eleazar podniósł się z maty i zanim ktokolwiek zdołał go powstrzymać, rzucił się na mnie z

              pięściami, uderzał kolanami i wymierzał kuksańce, chwycił mnie za głowę i walił nią o

              klepisko, i kopał, kopał, kopał.

              — Syn Dawida! Syn Dawida! — krzyczał, przedrzeźniając mój głos. — Syn Dawida! Syn

              Dawida! — wolał, kopiąc mnie w twarz i żebra, aż wreszcie jego ojciec chwycił go wpół,

              podniósł i odciągnął ode mnie.

              Wszystko potwornie mnie bolało i nie mogłem oddychać.

              5

             

              — Syn Dawida! — krzyczał bez przerwy Eleazar.

              Ktoś podniósł mnie z klepiska i wyprowadził na zewnątrz, prosto w zebrany przed domem

              tłum. Ciągle z trudem łapałem powietrze. Bolała mnie każda część ciała. Miałem wrażenie, że

              wszyscy ci ludzie krzyczą jeszcze głośniej niż przedtem, aż ktoś powiedział, że idzie tu

              Nauczyciel. Wuj Kleofas wrzeszczał po grecku na Jonatana, ojca Eleazara, a Jonatan nie

              pozostawał mu dłużny i darł się na niego, a Eleazar cały czas krzyczał:

              — Syn Dawida! Syn Dawida!

              Znalazłem się w ramionach Józefa. Chciał iść ze mną do domu, ale tłum zagrodził mu drogę.

              Kleofas chwycił za tunikę ojca Eleazara, a ten próbował dorwać Kleofasa, lecz inni mężczyźni

              przytrzymywali go za ramię. Słyszałem przedrzeźniające krzyki Eleazara.

              Wtedy odezwał się Nauczyciel.

              — To dziecko żyje! Uspokój się, Eleazarze. Kto powiedział, że on nie żyje? Eleazarze,

              przestań krzyczeć! Komu w ogóle przyszło do głowy, że to dziecko nie żyje?

              — Po prostu przywrócił go do życia, ot co! — powiedział ktoś z tłumu.

              Staliśmy teraz na podwórzu naszego domu, tłum wepchnął się za nami, wuj i krewni

              Eleazara ciągle wrzeszczeli na siebie, a Nauczyciel głośno domagał się ciszy i porządku.

              Nadeszli moi wujowie Alfeusz i Szymon, bracia Józefa. Dopiero co się obudzili. Stali z

              pięściami wyciągniętymi w stronę tłumu, mieli zaciśnięte usta i zacięty wzrok.

              Przyszły też moje ciotki, Salome, Estera i Miriam, a najmłodsi kuzyni i kuzynki biegali i

              skakali dokoła, jakby to było jakieś święto. Tylko Sylas, Lewi i Jakub nie skakali i nie biegali,

              tylko stali razem z mężczyznami.

              Potem już nic nie widziałem.

              Znalazłem się w ramionach matki, która zaprowadziła mnie do izby. Było ciemno. Za nami

              weszły ciotki Estera i Salome. Znowu słyszałem, jak o ściany domu uderzają kamienie.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin