Langan Ruth - 03 Kocham cię, Lauro.pdf

(271 KB) Pobierz
Ruth Langan
Kocham cię, Lauro
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Arizona, 1880 rok
Potrafił cierpliwie czekać. W końcu całe życie doskonalił
tę sztukę.
Siedział na wielkim dereszu i patrzył, jak pierwsze płatki
śniegu fruną przez wiecznie zieloną warstwę gałęzi. Na tej
wysokości powietrze było wyczuwalnie rozrzedzone.
Odetchnął głęboko, czując, jak wypełnia jego płuca, i wtedy
ujrzał odcisk kopyta, niewielkie zagłębienie w twardej ziemi.
Właśnie tego szukał. Zsunął się z siodła i przez dłuższą chwilę
patrzył na ślad, po czym zrobił kilka kroków, ciągnąc za sobą
wierzchowca. Parę metrów dalej natrafił na następne tropy;
podążał za nimi, aż zniknęły na skalistej ścieżce.
Uważnie obejrzał rozciągający się przed nim szlak. W
takim miejscu człowiek mógłby się bez trudu ukryć i ujawnić
dopiero wtedy, gdy uzna to za stosowne.
Nasunął kapelusz na czoło, spokojnie wsiadł na konia i
zarepetował strzelbę. Wiedział, że wkrótce przyjdzie mu
ponownie skorzystać z broni.
- Nadchodzi Boże Narodzenie, więc przyszło mi do
głowy, że moglibyście napisać o tych pierwszych świętach, i o
tym, co one dla nas dzisiaj znaczą. - Laura Conners spojrzała
na dwanaścioro dzieci, gromadkę swoich uczniów.
Popatrzyli po sobie niepewnie. Chociaż nauczycielka
niejednokrotnie opowiadała im o sensie Bożego Narodzenia,
na tych surowych ziemiach dzieci nie miały czasu na
rozmyślania o czymkolwiek poza nieobliczalną pogodą i jej
wpływem na uprawy oraz ma żywy inwentarz.
Na myśl o pogodzie Laura popatrzyła w okno i podjęła
decyzję.
- Coraz mocniej pada - oznajmiła. - Dzieci, odłóżcie
tabliczki. Rodzice będą się o was martwić. Dzisiaj skończymy
lekcje wcześniej niż zwykle.
Chociaż nikt otwarcie nie wiwatował, dostrzegła
zadowolone spojrzenia, które dyskretnie wymienili uczniowie.
Dobrze pamiętała własną radość z każdej nieoczekiwanej
zmiany planu dnia. Uwielbiała bawić się w śniegu, zamiast
rozmyślać nad zadaniami matematycznymi, które z braku
papieru trzeba było rozwiązywać na tabliczce.
Jak na zawołanie, na dróżce prowadzącej do szkoły
zjawiła się Anna Thompson, której piątka rozbrykanych
synów każdego dnia wymyślała nowe psoty. Tego ranka Anna
potwierdziła, że na wiosnę przyjdzie na świat następna
pociecha.
- Beth, pomożesz mi z maluchami? - spytała Laura,
zmierzając do szatni.
- Tak jest, proszę pani.
Nieśmiała, ciemnowłosa dziewczynka, która skończyła już
czternaście lat, pochyliła się nad dziećmi, by pozapinać im
płaszczyki i zawiązać szaliczki. Nauczycielka z wdzięcznością
spojrzała na pomocnicę.
- Dziękuję, Beth.
- Nie ma za co. Czy mogę pani pomóc w sprzątaniu?
- Następnym razem. Śnieg sypie zbyt mocno.
Chciałabym, żebyś dotarła do domu, zanim drogi zupełnie
znikną w bieli.
- Dobrze, proszę pani.
Nauczycielka usłyszała żal w głosie dziewczynki. Beth
Mills uwielbiała zostawać po lekcjach i pomagać w
porządkach. Była inteligentna, chłonęła wiedzę i gorąco
pragnęła pewnego dnia zostać nauczycielką, jednak po
niedawnej śmierci ojca i podjęciu przez matkę pracy w Red
Garter, jej szanse na kontynuacje nauki spadły niemal do zera.
Wanda Mills potrzebowała pomocy córki. Dzieciństwo
czternastolatki dobiegało końca.
Laura rozumiała jej potrzebę jak najdłuższego
pozostawania w szkole. Beth nie miała powodu spieszyć się
do małego, ciasnego pokoiku, który dzieliła z matką w domu
pani Cormeyer.
Anna Thompson wpadła do szkoły i wyciągnęła ręce do
synów, którzy natychmiast rzucili się w jej objęcia. Laura
uśmiechnęła się na widok pulchnej kobiety, otoczonej przez
wiecznie rozbrykanych chłopców.
Kiedy Beth zebrała swoje rzeczy i podążyła za innymi
dziećmi, nauczycielka zawahała się i przywołała ją z
powrotem.
- Wczoraj wieczorem upiekłam szarlotkę - oznajmiła. -
Proszę, oto prezent gwiazdkowy dla ciebie. - Wręczyła
dziewczynce kawałek ciasta, schludnie zawinięty w lnianą
ściereczkę. - Pomyślałam, że może miałabyś ochotę zjeść
trochę i poczęstować mamę.
- Och, proszę pani, dziękuję bardzo. - Beth pochyliła
głowę, wdychając wonny aromat jabłek i cynamonu.
Usiłowała nie patrzeć nauczycielce w oczy. - Kiedy tata żył,
mama też piekła takie smakołyki. Teraz jednak nie zwraca
większej uwagi na to, co je. Często w ogóle zapomina o
jedzeniu.
- Wobec tego ciasto na pewno wam się przyda. Laura z
tkliwością spojrzała na dziewczynkę.
Jeszcze nie tak dawno temu Beth wzrastała w szczęśliwej,
kochającej się rodzinie. Kiedy Bill niespodziewanie zmarł na
atak wyrostka robaczkowego, Wanda się załamała. Zupełnie
przestała dbać o ranczo, za bezcen sprzedała zwierzęta i
przeprowadziła się do miasta. Od tamtej pory każdą wolną
chwilę usiłowała spędzać z córką. Wszyscy wiedzieli, jak im
było ciężko. Tutaj, w Bitter Creek, ludzie nie mieli przed sobą
tajemnic.
- Do zobaczenia w poniedziałek, Beth.
Laura patrzyła, jak dziewczynka biegnie do koleżanek i
kolegów. Większość z nich mieszkała w mieście i musiała
dwa razy dziennie przemierzać dystans półtora kilometra,
dzielący ich od szkoły. Kilkoro uczniów, których rodzinne
rancza były rozrzucone na przestrzeni wielu kilometrów,
dojeżdżało na lekcje konno lub w małych bryczkach
zaprzężonych w kuce.
Kiedy szkoła opustoszała, Laura ustawiła ławki, zamiotła
podłogę i wygasiła ogień.
Wyszła na dwór i ujrzała, że zmierza ku niej Ned
Harrison, burmistrz Bitter Creek.
- Dzisiaj wcześniej do domu, Lauro? - zagadnął.
- Nie chciałam, żeby rodzice niepokoili się o dzieci.
Strzepnął śnieg z wąsów i odchrząknął.
- Miałem nadzieję wypłacić ci kilka dodatkowych
dolarów na święta, ale miasto przeżywa obecnie trudności
finansowe. Zresztą skoro nie masz rodziny... - Zakłopotany
wzruszył ramionami.
Laura poczuła się zawiedziona. Ogromnie liczyła na te
pieniądze. Tylko dzięki nim mogła utrzymać ranczo.
Rozumiała jednak argumenty burmistrza. Nadeszły ciężkie
czasy dla wszystkich.
- Nie ma problemu, Ned. Dam sobie radę - zapewniła go z
udawaną beztroską.
Uśmiechnął się, zadowolony, że załatwił już przykre
sprawy.
- Wiedziałem, Lauro, że zrozumiesz. - Dotknął ronda
kapelusza. - Lepiej już jedź. Śnieg sypie bez opamiętania.
Laura wspięła się do wozu, narzuciła na ramiona ciężki
pled i ruszyła. Postanowiła nie zaprzątać sobie głowy myślami
o mące, którą mogłaby kupić, gdyby miała za co. Ani o
przyzwoitej, wełnianej tkaninie ze sklepu Neda. Poradzi sobie,
przecież nieraz miewała trudności. Zresztą zbliżały się święta,
Zgłoś jeśli naruszono regulamin