Czy śmierć jest kresem.txt

(109 KB) Pobierz
Pytanie o istnienie życia po śmierci towarzyszy nam od zawsze. Co nas czeka? Czy śmierć jest kresem? A może początkiem zupełnie czegoś nowego?

Przedstawimy dziś obszerną relację osoby, która jest przekonana, że uchylono jej rąbek tej wielkiej tajemnicy.

Autorką przygotowanej specjalnie dla naszego serwisu relacji jest znana badaczka niewyjaśnionych zjawisk, Alicja Ziętek. Niektórzy z naszych czytelników znają ją pewnie z różnych pism ezoterycznych, Alicja jest bowiem autorką szeregu artykułów i reportaży opisujących badane przez siebie niezwykłe przypadki z terenu naszego kraju. Oprócz badań niewyjaśnionych zjawisk (zajmuje się nimi od kilkunastu lat) jej wielką pasją jest malarstwo. Poniższy materiał jest właśnie zilustrowany zdjęciami obrazów jej autorstwa. Relacja jest bardzo obszerna, za co już teraz przepraszamy, uznaliśmy bowiem, że nie ma sensu jej dzielić i publikować w odcinkach. Ten materiał jest z wielu względów wielce kontrowersyjny i inny niż większość publikowanych na naszych stronach wcześniej. Jesteśmy jednak przekonani, że warto się z nim zapoznać.

To poruszająca historia odejścia i powrotu.

Redakcja serwisu NPN

„Każdy z nas rodzi się nie tylko po to, by żyć u boku drugiej osoby i odchowywać narodzone dzieci oraz troszczyć się o chleb powszedni. Urodził się również po to, by uszczęśliwiać siebie dokonując niezwykłych rzeczy, często trudnych do osiągnięcia, zwłaszcza, gdy na drodze stają niezliczone przeszkody” – tego dowiedziałam się podczas śmierci klinicznej.

ŚMIERĆ KLINICZNA

Poród pierwszego i drugiego dziecka był prawidłowy. Inaczej było w czasie trwania ciąży trzeciej. Lekarz prowadzący nie dopatrzył się u mnie ciąży zagrożonej. Przypuszczam, że wziął pod uwagę poprzednie dwie i sądził, że tym razem będzie wszystko w porządku. A jednak tym razem było inaczej. Znosiłam wszystkie niedogodności związane z ciążą i przez ten okres pracowałam nie oszczędzając się w żaden sposób.

Już będąc brzemienną czułam kres swojego życia. Uczucie zbliżającego końca było tak silne, że musiałam mężowi o tym powiedzieć. On nie chciał wierzyć. Jednak przeczucia te narastały z każdym dniem i nie mogłam im się w żaden sposób oprzeć. Im bliżej porodu, tym bardziej godziłam się ze śmiercią. Po prostu czułam, że tym razem nikt i nic nie będzie w stanie zrobić, by uchronić mnie od tego, co mnie czeka.

Oczekiwany dzień narodzin nadszedł 8.I.1989r. około godziny 22:00. Wyszłam do toalety, gdyż poczułam silne parcie. W tym momencie nastąpił krwotok. Wezwałam męża i córkę Dominikę na pomoc. Mąż dzwonił po pogotowie, a córka na moją prośbę poszła po lód i po śnieg. Zanim pogotowie przyjechało już robiłam okłady z lodu, by zmniejszyć krwotok. Karetka przybyła bardzo szybko i wszystko potoczyło się w mgnieniu oka. Wieziono mnie wprost na salę operacyjną, gdzie lekarze już czekali przygotowani. Miałam szczęście, właśnie wtedy otworzono w Pruszkowie szpital po remoncie, gdyby to nastąpiło później straciłabym, jakąkolwiek szansę na przeżycie. Życie moje było zagrożone. Już w karetce miałam silne drgawki. Choć nakryta byłam wszystkimi kocami, jakie się tam znajdowały, cały czas telepało mnie zimno. Lekarz do znudzenia mówił do mnie i kilka razy pytał o jedno i to samo, aby mieć pewność czy jestem przytomna. Już na szpitalnym terenie poczułam silną potrzebę snu. Nic mnie już nie obchodziło tylko pragnienie zaśnięcia. Chciałam spać, ale wciąż mi przeszkadzali i nie dawali zasnąć. Czułam, że jestem tak zmęczona jakbym tydzień wcale nie spała. To, że mi nie pozwalano zasnąć bardzo mi dokuczało. Wprowadzono mnie na salę operacyjną, choć mi było to już obojętne. – Chce mi się spać – mówię do lekarzy. Oni na to – zaraz sobie pośpisz. Zimne dreszcze, uczucie wiotkiego ciała i sen, były jedynym stanem, który odbierałam tego dramatycznego wieczoru.

Podłączono mnie do urządzeń medycznych. Krwi nie można było podać, gdyż w pośpiechu moje dokumenty wpadły za siedzenie w karetce. Byłam jeszcze przytomna i powiedziałam lekarzom, jaką mam grupę krwi, ale oni musieli mieć dane z dokumentu i trzeba było czekać. W tym czasie, anastazjolog podawała moje odczyty. Przez radiotelefon podano grupę krwi i natychmiast lekarze przystąpili do operacji. Wiedziałam już, że decyzją lekarzy była próba ratowania życia dziecka – ja byłam już poza kolejnością. Wszystko wskazywało na to, że dla niego jest jeszcze szansa. Docierały do mnie słowa o krytycznych danych, pulsu i tętna, aż w końcu padły usłyszałam: ” trzeba ratować dziecko”. Zdałam sobie sprawę, że ze mną jest bardzo źle, lecz mi już było wszystko jedno, co się ze mną stanie. Nie miałam sił, by bronić się przed śmiercią. Już inaczej widziałam i słyszałam. Miałam wrażenie, że wszyscy obecni na sali są jakby wyżej uniesieni i oddaleni ode mnie – typowe zakrzywienie obrazu, zwolnione tempo ruchu, coś jak fatamorgana. Na tym etapie widzenia mam problemy z oddychaniem i wypowiadaniem się – nie mam już siły, brak tchu. Dostrzega to ktoś i uspakajając, głaszcze mnie po głowie. Natychmiast podano mi maskę z eterem. Zapach eteru pobudził mnie trochę, lecz zaraz zniknął mi plan z oczu. Zrobiło się całkowicie ciemno. Pojawił się czarny obraz przed moimi oczami.

POZA CIAŁEM

Obraz ten nie trwał długo, gdyż nagle znów zobaczyłam wszystkich lekarzy i salę operacyjną – wyglądało to tak, jakby ktoś na chwilę wyłączył telewizor.
Ten drugi plan był bardzo rzeczywisty, prawdziwy, z niewielką tylko różnicą: ja unosiłam się w powietrzu i byłam bardzo zdrowa. Przyglądałam się sobie tak jak człowiek, który na zamówienie uszył odzież. Miałam czyste ciało beżowo – kremowe, włosy ciemne i podobna byłam do siebie. Oprócz tego widziałam jak pracują lekarze przy operacji jakiegoś ciała, ale w tym momencie bardziej fascynowało i ciekawiło mnie to, co ze mną się dzieje. Mogłam swobodnie unosić się ku górze – istnieć w powietrzu. Mogę latając zmieniać swe położenie. Byłam bardzo spokojna, choć i zaskoczona, bo dziwił mnie ten stan uniesienia. Miłe to uczucie i tak samo dziwne jak nagłe uzdrowienie. Nie mogłam pojąć tego stanu. Nigdy czegoś takiego nie widziałam i o tym nie słyszałam. Ten stan niczym nie odbiegał od rzeczywistości. Z tego punktu widzenia wszystko było typowe dla fizycznych właściwości. Jednak możliwość latania i nagłego uzdrowienia (w tym momencie) mi odpowiadała. Świadomość tego, że unoszę się w powietrzu tak mnie ujęła, że zaczęłam się tym bawić. Jak małe dziecko latałam, sprawdzałam i dotykałam wszystkiego, co znajdowało się na sali. Dotykałam kaloryfery i czułam ich ciepło, dotykałam ścian, mebli, wyglądałam za okno, aż w końcu zainteresowałam się tym, co robią lekarze.
Zbliżyłam się do nich i ku swojemu zaskoczeniu zobaczyłam, że na stole leży moje ciało, czyli ja. Leżałam w bezruchu jak kłoda drewna. To ciało wcale się nie poruszało, a lekarze przy nim coś robili. Doznałam nagłego szoku: „ja tu w górze? I ja tam na stole? Jak to jest możliwe? Ja tu i ja tam. To wbrew wszelkim prawom. To niemożliwe” – krzyczałam jak histeryczka.

Podświadomie wiedziałam, że ja i to ciało stanowimy jedną całość. Wpadłam w panikę. Próbowałam interweniować. Starałam się za wszelką cenę nie zezwolić na dłubanie w nim. Krzyczałam: „zostawcie mnie, nic mi nie jest!”. Lecz nikt z lekarzy na mnie nie zareagował. Przemieszczałam się z jednej strony na drugą, licząc na to, że może ktoś w końcu na mnie zareaguje. Mimo usilnych prób nie było najmniejszego echa. Kiedy nie reagowali, zaczęłam siłą im przeszkadzać. Chciałam przeszkodzić w tym, co robili. Na nic zdało się szarpanie, mój trud był daremny. Nie było żadnej reakcji z ich strony, ani też żadne z narzędzi nie odstąpiło od pracy. Zrozumiałam, że uderzam w próżnię. Zupełnie tak jakby oni byli tylko obrazem bez fizycznych właściwości, lub ja też byłabym hologramem. Jedno nie mogło oddziaływać na drugie.

Nie rozumiałam tego, co mi się przytrafiło, nigdy nie miałam do czynienia z tego rodzaju doświadczeniami i nigdy o czymś takim nie słyszałam. Widzę jedno moje ciało, które jest okaleczone, a drugie takiego okaleczenia nie ma, w dodatku unosi się w powietrzu i ma świadomość tej rzeczywistości – tak jak każdy inny człowiek. Dlaczego tak jest? Posiadałam wszystko, co człowiek posiada z wyjątkiem ciężaru i bólu fizycznego. Nie sposób jest zrozumieć, dlaczego zmysły pracują poza ciałem, dlaczego widzi się obrazy szpitala i własnego ciała, które leży na stole.

Bardzo wyraźnie i wszystkimi zmysłami, kontrolowałam przebieg operacji, tak jak bym w niej uczestniczyła. Widziałam nawet, że lekarzom coś poszło nie tak, bo zaczęli bardzo szybko krzątać się i powstała panika. Ja w tym samym czasie odbiłam pod sufit i trwałam w bezruchu, gdyż szarpanie mnie wyeksploatowało. Trwanie w bezruchu przywracało mi siłę. Po nabraniu równowagi znów zbliżyłam się do lekarzy i próbowałam z nimi rozmawiać, ale i tym razem nikt mnie nie widział. Zaczęło mnie to bardzo zastanawiać. Byłam bezsilna w tym, by nawiązać z nimi kontakt. Nie reagowali na moje histeryczne krzyki. Myślę sobie: „oni nawet mnie nie widzą i nie wiedzą, że jestem z nimi i do nich mówię”. I znów zaczęłam sprawdzać rzeczy, które były pod moim zasięgiem, by zrozumieć świat, w którym się znajduję, gdyż tylko ja jedna mogłam wznosić się w powietrze, ja jedna nie mogłam znaleźć kontaktu z innymi. Zaczęłam się niepokoić i aby to zrozumieć zdecydowałam się opuścić szpital i szukać kontaktu z ludźmi na ulicy.

W POSZUKIWANIU PRAWDY

Wypłynęłam przez okno szpitalne z drugiego piętra wprost na ulicę. Z góry widziałam przejeżdżającego mężczyznę. Ale ja skierowałam się do stacji WKD, by udać się do domu. Na stacji była już godzina 1:20 w nocy. O tej porze WKD (pociąg) już nie kursuje. Wiedziałam, że nie mogę wrócić do domu, bo nie ma już dojazdu. Wróciłam się na osiedle Wyględówek i szukałam kontaktu z ludźmi. Przez chwilę zastanawiałam się, dokąd się udać, gd...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin