Sopel_-_Pawel_Kornew.pdf

(1618 KB) Pobierz
Paweł Kornew
Sopel
Tłumaczenie: Andrzej Sawicki
S&C
EXLIBRIS
Spis treś ci
Strona tytułowa
Część pierwsza
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Część druga
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Część trzecia
Rozdział 11
Rozdział 12
Część pierwsza
Fort
Ten świat nie czeka gości
I dzieci swoich nie chrzci
A. i E. Szklarscy
Rozdział 1
Widmowe szare cienie bezgłośnie przemknęły po zaśnieżonym polu. W mroku
zimowej nocy były praktycznie niewidoczne – wystarczyłaby niewielka zawieja i
nawet najbardziej czujny obserwator niczego by w ciemnościach nie zauważył.
Teraz jednak wiatr ucichł i gdy zza poszarpanych brzegów ciężkich ołowianych
obłoków wyjrzał łuk malejącego, ale wciąż jeszcze jasnego księżyca, widać było
doskonale, że to nie duchy, a twory z krwi i kości. Wilki.
Bezgłośne też pewnie były tylko dla mnie. Nie słyszałem ani chrzęstu śniegu pod
łapami, ani ciężkich oddechów wyrywających się razem z parą z rozwartych
paszczy. Odległość była zbyt wielka, a uszankę zawiązałem bardzo solidnie.
Starając się nie wykonywać zbyt gwałtownych ruchów, wyjąłem dłoń z futrzanej
rękawicy i zacząłem starannie mościć dwururkę w zaspie. Wilki biegły wprawdzie
nie wprost ku mojej kryjówce, umiejscowionej na samym skraju lasu, ale odległość
pomiędzy nami wciąż się zmniejszała. No dobra... jeszcze trochę. W dłoni
osłoniętej przed trzydziestostopniowym mrozem tylko lekką bawełnianą
rękawiczką zacząłem powoli tracić czucie. Za kilka minut nie zdołam nawet
nacisnąć na spust. Pół godziny w zaspie wyssało ze mnie chyba całe ciepło. Tak
naprawdę to chciałoby mi się tylko poleżeć gdzieś na piaszczystej plaży nad
brzegiem Ciepłego morza, zwyczajnie napawać się ciepłem słonecznych promieni.
A zresztą nie pogardziłbym także setą wódki w jakiejś knajpie, byle w ciepłym
kącie.
Ale cóż rzeczywistość miała wspólnego z moimi pragnieniami? Ot, takie sobie
puste mrzonki. Jednak odwracały przynajmniej uwagę od myśli, że wiatr może
zmienić kierunek i bestie poczują mój zapach. A wtedy marzenia o ciepłym morzu
na zawsze już pozostaną tylko marzeniami. Ręce tymczasem same naprowadzały
muszkę na ostatniego z trzech wilków. Gdy drapieżniki dotarły niemal do skraju
lasu, płynnie nacisnąłem spust. Kula trafiła zwierzę w bok i odrzuciła je pod zaspę,
gdzie konało, drapiąc łapami śnieg. Ale pozostałe dwa rzuciły się w las z taką
szybkością, jakby nagle zwolniły się w ich ciałach napięte mocne sprężyny. Wilki
przywitała seria z automatu, wzbijając śnieg pod łapami pierwszej z bestii. Zwierz
znieruchomiał na ułamek sekundy i to wystarczyło – w księżycowym blasku mignął
bełt z kuszy, trafiając go w tułów. Nieszczęśnik zakręcił się w miejscu, usiłując
dosięgnąć zębami sterczący mu spod łopatki bełt. Ale ostatni z trójki nie tracił
czasu – ani na chwilę nie przerwał szybkiego biegu i teraz od skraju lasu dzieliło
go już tylko kilka skoków. Podrywając się na kolano, strzeliłem w ślad za nim, choć
zrobiłem to niepotrzebnie. Maks bowiem opróżnił resztę magazynka niemal z
przyłożenia. Wilk targnął się, runął na ziemię i znieruchomiał tuż przed linią
drzew.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin