Redlum - Katarzyna Rupiewicz.pdf

(1352 KB) Pobierz
Spis treści
Prolog
TAM, GDZIE ZACZYNAJĄ SIĘ BAŚNIE...
Bajka o kopciuszku
Za murami, za lasami...
Zabawa w Prometeusza
Pewnego razu żył sobie...
Kupić kotka w worku
Rozgrywka matki natury
...I TAM, GDZIE SIĘ KOŃCZĄ
Lekcja wielkich słów
Grubymi nićmi szyte
Interludium
Gdy zapłonie krew
Mury owiane legendą
Koniec słodkich kłamstw
Redlum
Copyright © Katarzyna Rupiewicz
Copyright © Wydawnictwo Genius Creations
Copyright © MORGANA Katarzyna Wolszczak
Copyright © for the cover art by Paweł Dobkowski
Wszelkie prawa zastrzeżone. All rights reserved.
Wydanie pierwsze, Bydgoszcz 2016 r.
druk ISBN: 978-83-7995-054-6
epub ISBN: 978-83-7995-055-3
mobi ISBN: 978-83-7995-056-0
Redakcja: Dawid Wiktorski
Korekta: dr Marta Kładź-Kocot
Ilustracja na okładce: Paweł Dobkowski
Projekt i skład okładki: Paweł Dobkowski
Skład i typografia:
Studio Grafpa
Redaktor serii: Marcin A. Dobkowski
Książka ani żadna jej część nie może być przedrukowywana ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy powielana
mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana elektronicznie lub magnetycznie, ani odczytywana w środkach publicznego przekazu
bez pisemnej zgody wydawcy.
MORGANA Katarzyna Wolszczak
ul. Podmiejska 13 box 27
85-453 Bydgoszcz
sekretariat@geniuscreations.pl
www.geniuscreations.pl
Książka dostępna w księgarni:
www.MadBooks.pl
i
www.eBook.MadBooks.pl
Prolog
Edward i jego przyjaciele wypili dostatecznie dużo wina, by wsadzić głowy w paszczę lwa.
Na wypadek gdyby sam alkohol nie wystarczył, jechali we trójkę, tak żeby każdy musiał
zgrywać chojraka przed pozostałymi. Byli młodzi, dobrze urodzeni i spragnieni szaleństw. A
czy istniało coś bardziej szalonego niż spędzenie nocy w Redlum?
Edward nerwowo przełknął ślinę na widok murów, których wyblakła czerwień przedzierała
się przez ścianę lasu. W czasach gdy jeszcze był dzieckiem, niańka opowiadała mu legendy o
tym miejscu. Podobno umocnienia przewyższały największe drzewa, a na otwartym terenie
ciągnęły się aż po horyzont. Dziś nie robiły już tak dużego wrażenia, a młodzieniec potrafił
sobie wyobrazić, jak wyglądały ponad tysiąc lat wcześniej.
Ponaglił konia, by towarzysze nie pomyśleli, że obleciał go strach. W końcu Olivier
powiedział mu, że miasto żyło z turystów, a opowieści, które o nim krążyły, miały przyciągać
żądnych wrażeń ryzykantów. Nikt nie przyjeżdżałby do Redlum, gdyby rzeczywiście miał
marne szanse na powrót… Edward rozejrzał się – nawet pijany nie mógł nie zauważyć, że są
sami.
– Co z tobą, mały, tchórzysz? – krzyknął Olivier.
– Masz nadzieję, że będziesz mógł zawrócić? – odciął się Edward.
– Mam nadzieję, że mają karczmę i burdel – powiedział tamten ze śmiechem. Zbyt głośnym,
by zabrzmiał naturalnie.
Niemal równocześnie ściągnęli wodze i stępa podjechali do bramy. Na spotkanie wyszedł
im dość cherlawy strażnik.
– Witamy w Redlum – powiedział, kłaniając się. – Czy mają panowie świadomość tego,
gdzie przybyli?
– Pewnie, że mamy! – wrzasnął Olivier. – Redlum, piekło i niebo jednocześnie!
Gówno macie, a nie świadomość
– ocenił mężczyzna i nawet nie zadał sobie trudu
odczytania ich myśli.
– Proszę pamiętać, że wjeżdżają panowie na własną odpowiedzialność. Życzę miłego
pobytu – powiedział żołnierz, ponownie się kłaniając.
Młodzieńcy w odpowiedzi tylko wybuchnęli śmiechem. Wartownik nie posiadał daru
jasnowidzenia, ale mimo to czuł, że więcej ich nie zobaczy.
– Nawet nie zapytał, po co przyjechaliśmy – zauważył Olivier, trącając łokciem milczącego
Gabriela. – Szanują tu przyjezdnych.
Edward chciał zażartować, ale głos uwiązł mu w gardle, gdy tylko wjechali do miasta.
Budowle sąsiadujące bezpośrednio z bramą stanowiły dziwną zbieraninę. Po jednej stronie
stał dwór większy niż siedziba jego ojca. Trudno mu było także odmówić przepychu, nawet
jeśli ociekające złotem ornamenty budziły raczej niesmak niż podziw. Naprzeciw niego
mieściło się coś, co Edward nazwałby zamkiem – dawną warowną twierdzą, jakich nie
budowano już od setek lat.
Im dalej wjeżdżali w Redlum, tym bardziej jednolita stawała się zabudowa. Po obu stronach
szerokiej drogi stały wielkie drewniane budynki. W dzisiejszych czasach mało kto budował
jeszcze z drewna, a domów tej wielkości ludzie nie stawiali chyba nigdy. No… może ci
starożytni, którzy wznosili miasta z szarego kamienia.
Domy różniły się barwą, kształtem okien i zdobieniami, lecz nie szerokością ani wysokością.
Przylegały do siebie tak ciasno, że Edward czuł się, jakby sławne mury Redlum otaczały go z
każdej strony. Niezupełnie tak to sobie wyobrażał. Nigdzie nie widział straganików z
amuletami ani stoisk z drogimi zegarkami wytwarzanymi przez gobliny. Nie wiedział, gdzie
szukać sukubów, których uroda i brak zahamowań były słynne w świecie. Jak mógł znaleźć
potężnych magów czy jasnowidzów albo chociaż ujrzeć cudaczne fauny? Na nieskazitelnie
czystych ulicach nie dostrzegał żywej duszy. Nic nie wskazywało na to, że ktokolwiek tu
mieszkał.
Coraz mniej pewni siebie, powoli jechali główną drogą, która zaprowadziła ich prosto do
karczmy z ogromnymi i zapewne kosztownymi frontowymi oknami. Właściwie tylko dzięki nim
zgadli, że to właśnie jest gospoda, bo nigdzie nie było żadnego szyldu. Budynek sprawiał też
wrażenie starszego od pozostałych, może z powodu ciemnej barwy drewna.
Zsiedli z koni i przywiązali wodze do pachołków przy korycie z wodą.
– Co za dziura – mruknął Gabriel. – Nie mają nawet stajni.
Edward znowu się rozejrzał. Cisza i pustka – żadnych dziwek, żadnych atrakcji, żadnych
mieszkańców. Nic, dla czego warto było ryzykować życie. Powinni zawrócić i pojechać do
normalnej karczmy, z normalnymi dziewczynkami, gdzie wspólnie wymyśliliby mrożącą krew
w żyłach opowieść dla przyjaciół.
Za późno.
Olivier otwierał już drzwi karczmy, a Gabriel podążał za przyjacielem jak cień.
W środku młodzieńcy zastali tylko staruszka i karczmarza krzątającego się między stołami.
Dlaczego w tak dużym mieście nie ma w gospodzie gości? –
zastanawiał się Edward.
O tej
porze powinni być tu przecież jacyś kupcy, turyści albo chociaż miejscowi.
– Witamy panów w Redlum – powiedział karczmarz, kłaniając się. – Czym mogę służyć?
– Piwa! – rzucił Olivier. – Tylko porządnego, nie żadnych szczyn. I trzy pokoje, najlepsze,
jakie macie!
– Służę uprzejmie – odparł gorliwie oberżysta. Mężczyźni rozsiedli się wygodnie na ławach.
Staruszek w kącie drzemał nad glinianym kubkiem.
Edward nigdy nie widział tak przestronnej karczmy. Stoły były rozstawione możliwie jak
najdalej jeden od drugiego, choć w normalnej gospodzie zmieściłoby ich się tutaj dwa razy
tyle. Wrażenie przestronności potęgował nienaturalnie wysoki sufit, przywodzący na myśl salę
balową.
Uśmiechnięty karczmarz przyniósł im dzbany z piwem i kufle.
Olivier skosztował napoju z zabawnym wyrazem skupienia na twarzy. Można by pomyśleć,
że ocenia pierwszą butelkę wina z tegorocznego zbioru.
– No, masz szczęście – mruknął. – Byle następne dzbany nie były gorsze.
– Oczywiście, proszę pana – powiedział oberżysta z uśmiechem.
– Widzicie, jak nas traktują? Pewnie rzadko miewają tak dostojnych gości – szepnął Olivier.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin