ANDRZEJ RODAN - Świat według fejsbuka, czyli Mokre Pyski atakują!.pdf

(1085 KB) Pobierz
ANDRZEJ RODAN
ŚWIAT​ WEDŁUG FEJSBUKA
czyli
Mokre Pyski atakują!
@ @ @ @ @
Na portalu społecznościowym Facebook znalazłem się przypadkowo.
Zarejestrował mnie tam, bodajże w sierpniu 2010 roku, mój syn Paweł, reżyser
filmowy, i powiedział:
– Tato, kiedy zrobisz przerwę w pisaniu książek, wejdź tam, dawaj posty,
obserwuj komentarze, poznasz opinie ciekawych, inteligentnych ludzi. Nie samą
literaturą człowiek żyje. Jest czas pracy, ale jest też czas relaksu.
Wiedziałem o tym, że jest czas pracy, kiedy krąży się wokół tematu książki jak
wilk wokół jelenia, ale jest też czas odpoczynku. Po kilku miesiącach okazało się,
że ten mój „czas relaksu” nieoczekiwanie stał się również czasem pracy, a
rezultatem tego ta książka.
Niewiele, albo prawie nic, nie wiedziałem o Facebooku. Musiałem więc się
najpierw zorientować, na czym ten portal polega, kiedy powstał i po co. Został
utworzony w 2004 roku dla studentów uniwersytetu Harvarda w Cambridge (w
Newton koło Bostonu). Jego twórcy to studenci: Mark Zuckerberg i Dustin
Moskowitz. Do grupy tworzącej ten portal należeli także Tyler i Cameron
Winklevoss. Oni to dali pomysł, technologię, oprawę graficzną i biznesplan.
A co dał Zuckerberg?
Cwaniactwo!
Zuckerberg nie przejmował się zbytnio tym, że wszyscy założyciele byli, tak jak
on, Żydami i wykolegował ich bez mydła. Stał się jedynym właścicielem
Facebooka. Miał wówczas dwadzieścia lat (urodził się czternastego maja 1984 roku
w rodzinie żydowsko-amerykańskiej). Wprawdzie Tyler i Cameron Winklevoss
(bliźniacy) wytoczyli mu proces, ale zbył ich odszkodowaniem ponoć w wysokości
65 milionów dolców.
Dzisiaj Mark Zuckerberg znajduje się na liście najbogatszych ludzi świata, jego
majątek jest wielomiliardowy, a liczba użytkowników portalu z wolna dobija do
miliarda. W tym ja i Wy! To właśnie My pracujemy na to, aby Zuckerberg rósł w
siłę i żyło mu się dostatnio, ha ha ha! Kradzione tuczy? Przypomnę, że Bill Gates
zaczynał podobnie, a DOS był „podprowadzonym” pomysłem i kupionym za psie
pieniądze. A potem były kłótnie, sądy i odszkodowania.
W 2009 roku Facebook miał ponad dwieście milionów użytkowników. Takie
dane oficjalnie podał sam Mark Zuckerberg. Według informacji z monitorujących
społecznościówkę serwisów InsideFacebook i​
CheckFacebook, użytkowników w
połowie 2011 roku było 683-687 mln (najwięcej: Indonezja – 37,9 mln.; Turcja –
28,9; Indie – 26,6; Meksyk – 25,6). W Chinach ponoć około 100 milionów (przy
450 mln internautów), ale nie są to dane potwierdzone przez solidne źródła. W
Polsce fejsbukowiczów jest około sześciu milionów.
Polska wersja Facebooka powstała w maju 2008 roku.
Początkowo byłem przeciwny temu pomysłowi, aby udzielać się tam, ale kiedy
metodą błędów i wypaczeń poznawałem meandry Facebooka, zaczęło mi się to
podobać. Zainstalowaliśmy mój „profil” z życiorysem, skonfigurowaliśmy
ustawienia prywatności, dodaliśmy galerie zdjęć, a ponieważ jestem pisarzem,
dołączyliśmy również okładki wybranych moich książek.
Z biegiem czasu uzupełniałem niektóre dane w profilu. Znacznie później
zmieniłem hasło na bardziej trudne do złamania, bowiem okazało się, że dość
szybko znalazłem się na celowniku kościelnych cyberprzestępców, którzy
włamywali się na moje konto i publikowali w moim imieniu wiadomości, których
nigdy w życiu bym nie wysłał.
Zaczęli się do mnie zgłaszać ludzie z prośbą o przyjęcie do znajomych. Na
początku byli to głównie Czytelnicy moich książek i to nie tylko z Polski, ale i z
zagranicy. I tak poznawałem ich imiona i nazwiska, twarze (z fotografii), a później
ich opinie zawarte w bardzo interesujących komentarzach pod moimi postami, lub
w wiadomościach mailowych oraz prywatnych na wewnętrzną pocztę Facebooka.
Później znajomych przybywało, głównie tych zainteresowanych moimi opiniami,
światopoglądem.
W tej chwili mam ponad cztery tysiące „znajomych”, z reguły ludzi
zdroworozsądkowych, nietuzinkowych, mających zbliżoną opinię do mojej na
tematy polityczne, religijne, światopoglądowe, mających podobne pasje,
identyfikujących się z moimi poglądami. Powoli moja tablica stawała się forum dla
swobodnych wypowiedzi, dyskusji na bliskie nam tematy, wymiany zdań bardzo
często dowcipnej.
Ja dość rzadko komentuję wypowiedzi uczestników dyskusji pod moimi postami,
ale zawsze czytam je, niekiedy klikam „lubię to”, a często szczerze zaśmiałem się w
głos z co celniejszych, dowcipnych i zabawnych komentarzy.
Jestem zadowolony, że mój profil, moja tablica i moje posty cieszą się
zainteresowaniem tak nietuzinkowych, inteligentnych ludzi z błyskotliwym
poczuciem humoru.
Już dawno zauważyłem, że admini Facebooka to głównie ludzie od „ojca”
(przepraszam za to porównanie wszystkich prawdziwych ojców) Tadeusza Rydzyka.
Tną ludziom komentarze, wyrzucają im znajomych, nie puszczają niektórych
postów, kasują grupy według tych rydzykowców „niepoprawne politycznie lub
religijnie”. Dostaję wiele informacji na priv, że komentarz się nie ukazał, że
skasowano znajomych, że ich zawieszono itd., itp.
Mnie to też dotyczy, i żeby nie być gołosłownym: w lipcu 2011 roku anonimowy
admin zakazał mi przez trzydzieści dni zapraszania znajomych (zakaz trwał
ponad… trzy miesiące). Pierwszego sierpnia tego roku miałem 3847 „znajomych”,
a trzeciego sierpnia FB zmniejszył mi ich o dziesięć osób, mimo że w tym dniu
przyjąłem trójkę kamikadze. Piętnastego sierpnia miałem 3882 znajomych.
Następnego dnia ubyło mi dziewięciu. Trzydziestego sierpnia miałem 4047, ale
błyskawicznie zmniejszono mi o ośmiu. Potem przestałem sprawdzać. Machnąłem
ręką. Obawiałem się, że ze śmiechu zrobią mi się zajady. Ta zabawa to jest sprawa.
Goło, ale wesoło. We wrześniu 2011 roku skończył mi się limit znajomych (pięć
tysięcy).
Wiem, że w podobnej sytuacji są inni. Niektóre konta znikają. Kara Boga? Byli
znajomi często piszą do mnie: „To ja. Zlikwidowali mi profil. Założyłem(am)
nowy. Przyjmij mnie do znajomych”. W chwili, kiedy piszę tę książkę, mam kolejny
trzydziestodniowy zakaz dodawania znajomych. Dlaczego? Czeski film: „Nikt nic
nie wie”. Uff!
Cuda niewidy i baranie rogi. Nadal cały czas mi znikają znajomi. Niektórzy z
nich piszą do mnie z pytaniem: „dlaczego mnie wykasowałeś?”. Inni rezygnują.
Myślę, że admini FB, albo się nudzą, albo im odbija, albo są złośliwi, albo nie mają
bata nad sobą i robią, co chcą. Czują się małymi bogami. Sądzę, że do czasu.
Dopóki polskim Facebookiem nie zajmą się prawnicy Zuckerberga.
Polski​ fejs wkracza na niewłaściwą drogę nietolerancji, zakazów, braku
demokracji, skręca w prawo w kierunku antysemityzmu i rydzykowego
pojmowania świata. Wszystko co nie po drodze jest rozwalane.
Zapytacie,​ dlaczego mój profil, mimo wielokrotnych zawirowań, jeszcze się
utrzymał?
No​ cóż, tak się złożyło, że odnotowano mnie wśród nazwisk trzech tysięcy
najbardziej znanych Polaków, a między nimi: Jan Paweł II, Lech Wałęsa, Andrzej
Wajda, znane osobistości ze świata nauki, gwiazdy filmu i teatru i inni. Poza tym
jestem autorem czterdziestu jeden książek, w miarę znanym. I trochę to adminowe
frajerstwo się z tym liczy. Ale jak długo? Nie chciałbym być niesprawiedliwym: z
całą pewnością wśród adminów są ludzie zdroworozsądkowi i tylko im można
zawdzięczać to, że mogą jeszcze się spierać różne poglądy polityczne, religijne,
ideologiczne, itp. Niestety, są w mniejszości, ale dzięki, że są!
Rozkwita​ sto kwiatów, ale już tam czyhają chłopcy i dziewczęta z sekatorami. Oni
wiedzą lepiej, co Polsce jest potrzebne.
Przyznam​ się, że dość perfidnie myślę o napisaniu do prawników właściciela
Facebooka, dlaczego dopuszczono do tego, że ludzie Rydzyka, największego
polskiego antysemity i żydożercy, są adminami fejsa (?!). Chyba to zrobię, ale
wtedy wylecę z portalu (zemsta rydzykowców – to rozkosz bogów) i dlatego
spieszę się z ukończeniem tej książki, abym jeszcze zdążył powiadomić o niej
znajomych.
Na​ fejsie pojawiają się też „dyżurni-prowokatorzy”. Oni obserwują, z ramienia
swoich mocodawców, co się dzieje i jeżeli jest to nie po myśli ich patrona –
wkraczają do akcji. Oczywiście to „komando” nie czepia się tych, co bawią się w
wysyłanie świnek i roślinek na farmie, w wysyłanie kwiatków i pozdrowień, albo
muzyki z YouTube, albo inne równie pożyteczne działania. Ich zadaniem jest
zbanowanie tych, którzy wyrażają się źle o ich „promotorach”, przeważnie
politykach lub ludziach Kościoła.
Ale​ najpierw mają taką metodę: POUCZANIE. Uczą niepokornych co jest „be”, a
co jest „cacy”. W ogóle nie dopuszczają do siebie myśli, że ktoś może mieć inną
ocenę rzeczywistości niż oni. Jakby wyznawali zasadę jednego ze swoich guru,
który ongiś rzekł: „I nikt nam nie powie, że białe jest białe, a czarne jest czarne!”.
Chcą​ sprowadzić na właściwą drogę tych błądzących, czyli niezgadzających się z
ich światopoglądem, z ich horyzontami, co to klapki na oczach i wio koniku, a jak
się postarasz na kolację zajedziemy akurat, tobie owsa nasypiemy zaraz, a ja
smaczną zupkę będę jadł…
Te​ pchły-szachrajki są wszechobecne i nigdy nie wiesz, czy wśród swoich
znajomych nie masz takiej mendy, lub kilku. Tym charakteryzuje się między innymi
Facebook i doprawdy nie wiem, czy czasem Pchłami Szachrajkami nie są także
admini tego portalu. Zastanawiam się, czy oni robią to z pobudek ideologicznych,
czy za pieniądze, czy z nadwagi silnych genów podłości i zawiści, czy też po prostu
z głupoty. Wiadomo przecież, że możliwości bezinteresownego skurwysyństwa są
nieograniczone.
Ale​ dość – niechaj słońce zajdzie nad mym gniewem!
Posty,​ które dawałem na tablicy, są niestety ograniczone ilością słów (zaledwie
420 znaków), ale w ten oto sposób nauczyłem się pisać krótkie, zwięzłe
minifelietony cieszące się wielką (i tu jestem trochę nieskromny) popularnością.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin