Bracia Rico - Georges Simenon.pdf

(2320 KB) Pobierz
Tytuł oryginału
LES FRÉRES RICO
Okładkę projektował
MIECZYSŁAW KOWALCZYK
Wydanie I
© 1952 by Georges Simenon
1
Jak zwykle obudziły go kosy. Nie miał im tego za złe. Na
początku złościł się, zwłaszcza że nie był jeszcze
zaaklimatyzowany i upał nie dawał mu zasnąć przed drugą,
trzecią rano.
Zaczynały równo ze wschodem słońca. A tu, na Florydzie,
słońce wschodziło znienacka. Nie było wcale świtu. Niebo od
razu nasycało się płotem, wilgotne powietrze rozbrzmiewało
ptasimi głosami. Nie wiedział, gdzie mają gniazdo. Nie wiedział
nawet, czy to na pewno są kosy. Tak je nazywał od dziesięciu
lat, ciągle obiecując sobie, że się dowie, i zawsze o tym
zapominając. Lois, mała Murzynka, nadawała im jakąś nazwę,
której nie potrafiłby wymówić. Większe niż kosy na północy,
miały dwa, trzy barwne piórka. Najpierw pojawiała się jedna
parka i na murawie w pobliżu okna rozpoczynała swoją
świegotliwą rozmowę.
Eddie, jeszcze nie całkiem rozbudzony, zdawał sobie sprawę,
że słońce już wzeszło, i sprawiało mu to pewną przyjemność.
Zaraz nadlatywały inne, Bóg wie skąd, chyba z pobliskich
ogrodów. Nie wiadomo dlaczego jego ogród właśnie wybrały
sobie na poranne pogawędki.
Dzięki kosom świat stawał się bardziej rzeczywisty, sen
mieszał się z jawą. Morze było spokojne. Dawało o sobie znać
lekkim szmerem fali, która wezbrawszy ledwie dostrzegalnie,
niezbyt daleko od brzegu, opadała na piasek połyskliwą pianą,
tocząc setki muszli.
Poprzedniego wieczoru zadzwonił do niego Phil. Nigdy nie
czuł się całkiem pewnie, kiedy Phil miał do niego interesy.
Telefonował z Miami. Zaczął od rozmowy o człowieku, którego
nie wymienił z nazwiska. Phil rzadko wymieniał nazwiska przez
telefon.
— Eddie?
— Tak?
— Tu Phil.
Nie mówił ani jednego zbytecznego słowa. Taką już przybrał
pozę. I trzymał się jej, nawet jeśli dzwonił z kabiny
telefonicznej jakiegoś baru.
— Wszystko tam u ciebie w porządku?
— Wszystko w porządku — odpowiedział Rico.
Dlaczego Phil robił znaczące pauzy po każdym najbardziej
niewinnym zdaniu? Nawet sam na sam z nim miało się przez to
wrażenie, że nie ufa rozmówcy, podejrzewa go, że coś przed
nim chce ukryć.
— Jak twoja żona?
— Dobrze, dziękuję.
— Żadnych kłopotów?
— Żadnych.
W sektorze Eddiego Rico nigdy nie było kłopotów.
— Posyłam ci tam jednego chłopaka, jutro rano.
Nie pierwszy raz.
— Lepiej, żeby nie wychodził za dużo. I żeby nie zachciało mu
się przenieść gdzie indziej.
— Dobrze.
— Jutro chyba przyjedzie tu Sid.
— Tak?...
— Może będzie cię chciał zobaczyć.
Zapowiedź nie była ani alarmująca, ani tak znowu niezwykła.
Ale Rico nie mógł przywyknąć do sposobu bycia Bostońskiego
Phila.
Nie zasnął już głęboko, zdrzemnął się tylko, dalej słysząc
śpiew kosów i szum morza. Z drzewa w ogrodzie oderwał się
orzech kokosowy i spadł na trawę. Zaraz potem Babe zaczęła
się ruszać w pokoju obok, którego drzwi zostawiano na noc
uchylone.
Jego najmłodsza córka nazywała się Lilian, ale starsze od razu
zaczęły na nią wołać Babe. Nie podobało mu się to. U siebie w
domu nie znosił przezwisk. Ale na dziewczynki nie było rady i
wszyscy w końcu poszli ich śladem.
Babe zaraz będzie wiercić się i nucić, jakby chciała ukołysać
się do snu. Wiedział, że jego żona w sąsiednim łóżku też się już
Zgłoś jeśli naruszono regulamin