Stephanie Laurens - 04 - Zaręczyny w świetle księżyca.pdf

(1608 KB) Pobierz
Stephanie Laurens
Zaręczyny w świetle księżyca
ROZDZIAŁ PIERWSZY
- Trzydzieści cztery lata, mój drogi Hugonie, to bez wątpienia
otrzeźwiający wiek.
- Hm? - Wyrwany z drzemki Hugo Satterly uchylił jedną
powiekę i zerknął na pełną wdzięku, smukłą sylwetkę siedzącego
naprzeciw mężczyzny.
- Nie sądziłem, że dożyję dnia, w którym Jack i Harry
Lesterowie będą ze sobą konkurować o to, który pierwszy
przedłuży linię rodu o kolejne pokolenie - kontynuował
Philip August Marlowe, siódmy baron Ruthven, śledząc
wzrokiem letni pejzaż przesuwający się za oknem powozu.
- To zaiste interesujące. - Hugo usiadł prosto. - Jack nawet
chciał się założyć, ale dotarło to do uszu Lucindy. - Hugo
lekko się skrzywił. - Oświadczyła, że nie ma ochoty, aby
wszyscy obserwowali ją i Sophie, licząc dni, więc z zakładu
nic nie wyszło. Wielka szkoda.
- Lucinda to rozsądna kobieta. - Philip uśmiechnął się lekko.
- Jack też jest szczęściarzem, mając Sophie - dodał po
chwili, bardziej do siebie niż do przyjaciela.
Obaj właśnie wracali z trwającej tydzień wizyty w Lester
Hall. Spotkanie zostało zorganizowane przez Sophie, żonę
Jacka Lestera, którą dzielnie wspomagała Lucinda, żona Harry'ego.
Obie spodziewały się potomstwa. Błogosławiony
stan bez wątpienia im służył, a ich nie skrywana radość
udzieliła się wszystkim gościom bawiącym w wielkiej, starej
rezydencji.
Tydzień, niestety, dobiegł końca i z tego powodu Philip
nie miał najlepszego nastroju. Wiedział, że jego odziedziczony
po przodkach dom - choć imponujący i wygodny - nie
oferuje ani ciepła, ani żadnej obietnicy przyszłości. Dlatego
Philip zaprosił do siebie Hugona - wieloletniego przyjaciela,
zatwardziałego kawalera i niekiedy osobnika rozpustnego.
Chyba podświadomie liczył na to, że dzięki obecności Hugona
nie będzie się gryzł przygnębiającą perspektywą samotnego
życia, ale dopiero teraz w pełni zdał sobie z tego sprawę.
I usiłował zignorować tę myśl.
Poprawił się na siedzeniu powozu i wsłuchany w jednostajne
dudnienie końskich kopyt starał się skupić uwagę na
polach złocistego zboża. Jednak Hugo bezlitośnie wywlókł
problem na światło dzienne.
- Przypuszczam, że ty, Philipie, będziesz następny. - Hugo
oparł ramiona o wyściełane poręcze i najspokojniej
w świecie obserwował krajobraz. - Ośmielę się stwierdzić,
że właśnie z tego powodu jesteś taki ponury - dodał z niewinną
miną.
Philip zerknął na przyjaciela.
- Chyba mało kto byłby rozradowany wizją świadomego
marszu prosto w zastawioną przez proboszcza pułapkę małżeńską.
- Ja nawet nie biorę czegoś takiego pod uwagę.
Philip wyraźnie się zachmurzył. Hugo nie musiał się żenić.
Był całkowicie niezależny finansowo i miał tylko dalekich
krewnych. Sytuacja Philipa wyglądała całkiem inaczej.
- Nie rozumiem, dlaczego robisz z tego taki problem. -
Hugo obdarzył przyjaciela przelotnym spojrzeniem. - Twoja
macocha będzie zachwycona, mogąc ustawić w szereg młode
panny na wydaniu. Musisz tylko im się przyjrzeć i dokonać
wyboru.
- Nie wątpię, że jako stuprocentowa kobieta Henrietta
z radością zrobiłaby coś takiego - zauważył Philip z przekąsem.
- Jeśli nie pozna się na którejś z kandydatek, to ja zapłacę
za ten błąd resztą swego życia. Dziękuję za takie rozwiązanie.
Wolę sam popełnić omyłkę, która może tak wiele
mnie kosztować.
Hugo wzruszył ramionami.
- Wobec tego musisz osobiście sporządzić stosowną listę.
Spisz debiutantki z naszej sfery, sprawdź ich rodziny, upewnij
się, że panny naprawdę potrafią mówić, a nie tylko chichotać
i z fałszywą skromnością spoglądać znad śniadaniowej
filiżanki. - Hugo zmarszczył nos. - Czeka cię nudne zadanie,
przyjacielu.
- Przygnębiające. - Philip znów wlepił melancholijny
wzrok w widok za oknem.
- Wielka szkoda, że Sophie i Lucinda to niepowtarzalne
egzemplarze.
- W istocie - zwięźle przyznał Philip. Ku jego uldze Hugo
w lot pojął, że lepiej porzucić dotychczasowy temat
i znów zapadł w błogą drzemkę.
Philip niechętnie zaczął sobie wyobrażać własną przyszłość,
gdy już będzie miał u swego boku damę z wyższych
sfer. Wizja owej egzystencji była tak mało pociągająca, że
zdegustowany nią postanowił ustalić zbiór cech, jakie powinna
mieć jego przyszła żona.
Lojalność, sporo rozumu i uroda, choć nie przesadnie
oszałamiająca. To wszystko wydawało się oczywiste. Istniało
jeszcze coś innego -jakaś wspaniała, lecz równie mglista jakość,
którą mieli szczęście znaleźć Jack i Harry Lesterowie.
Philip nie potrafił jej zdefiniować.
Nadal głowił się nad tym zasadniczym elementem, gdy
powóz minął wysokie ogrodzenie z kutego żelaza i potoczył
się długim podjazdem prowadzącym do posiadłości Ruthvenów.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin