Langan Ruth - 02 - Pieśń Złotoustego.pdf

(1317 KB) Pobierz
RUTH LANGAN
Pieśń
Złotoustego
PROLOG
Irlandia, 1546
- Witam i pytam o zdrowie, szlachetny Conorku. - Stara wieśniaczka
śmiała
się do syna Gavina O'Neila, lorda Ballinarin, wszystkimi swoimi zmarszczka-
mi. - Przyjechałeś wraz z rodziną na jarmark?
- Tak, pani Garrity. - Dziewięcioletni Conor O'Neil zatrzymał się przy stra-
ganie ze słodkimi, rumianymi bułeczkami.
W dni targowe tutaj właśnie najbardziej lubił przystawać. Przed sąsiednim
kramem jego rodzic raczył się pienistym piwem w towarzystwie ojca Malone'a
oraz kilku dzier awców. Po przeciwnej stronie uliczki biegnącej pomiędzy
ustawionymi jak pod sznurek budami i stołami jego matka i siostrzyczka Briana
podziwiały powiewające na wietrze wstą ki i koronki. W głębi alejki jego star-
szy brat, Rory, przepychał się przez tłum w grupie innych wyrostków; udawali,
e nie zauwa ają chichotów i rumieńców gładkich dziewcząt, które co i rusz
przebiegały im drogę.
Sprzedawcy głośno zachwalali swoje towary. Tu mo na było kupić rozgęga-
ny, rozkwakany, kokoszący się drób, tam znów srebrzyste ryby i ró ne skoru-
piaki. W sąsiedztwie owoców morza pyszniły się owoce ziemi - jabłka, grusz-
ki, pomidory, ziemniaki, główki kapusty. Ktoś wymieniał jagnię na kosz ryb.
- Wychowałam sześciu synów - rzekła matka Garrity melodyjnym, ciepłym
głosem, który Conor tak lubił - i wiem, za czym przepadają mali chłopcy.
Mrugnęła porozumiewawczo i wręczyła Conorowi nadziewaną powidłami
bułeczkę. Jak zawsze sięgnął do kieszeni po miedziak. I jak zawsze za ywna
pani kupcowa dorzuciła do pierwszej drugą struclę, mówiąc
ściszonym
głosem:
- Za tę nie trzeba płacić. Posil się, abyś nie zasłabł z głodu przed powrotem
do domu.
Wymienili sekretne uśmiechy, po czym Conor wbił zęby w słodkie dro -
d owe ciasto. Westchnienie rozkoszy samo uleciało mu z ust. Nim jednak zdą-
ył odgryźć drugi kęs. został brutalnie pchnięty, stracił równowagę i upadł na
ziemię. Po chwili znał ju przyczynę swego upokorzenia. Oddział dwunastu an-
gielskich ołnierzy torował sobie drogę przez tłum i biada tym, którzy znaleźli
się w zasięgu ich łokci i podkutych butów.
Targowisko, przed chwilą jeszcze pełne wesołego gwaru, ogarnęła cmentarna
cisza. Nawet bawiące się w gonionego zupełnie małe dzieci szybko zrozumiały,
e nale y skryć się za spódnicami matek.
- Czego chcecie? - spytał jeden z kupców, handlujący drobiem.
- Przyszliśmy po zaopatrzenie. Burczy nam w ołądkach. - Oficer dowodzą-
cy oddziałem, wielkie chłopisko, najpierw kopnął ławę, przewracając ją, a na-
stępnie sięgnął po klatkę z roztrzepotanymi kurczakami. Handlarz stał jak ska-
mieniały, nie
śmiąc
się poruszyć. - Nie pogardzimy te twoim utargiem - dodał
Anglik z uśmiechem i wsypał do kieszeni kurtki monety z cynowego kubka.
ołnierze naśladowali swojego dowódcę. Tu zabrali wiadro ryb, tam kosz
pieczywa, gdzie indziej znów półtuszę. Wszędzie ograbiali handlujących z pie-
niędzy.
Jednemu z ołnierzy zachciało się słodkich bułek. Gdy ju napchał nimi tor-
bę, ryknął:
- Dawaj pieniądze, starucho!
Matka Garrity wyjęła z kieszeni sukni trzy monety i podała mu je na otwar-
tej dłoni.
ołnierz chwycił kobietę za ramię i szarpnął.
- Wszystkie, wiedźmo! - wysyczał.
Zwiesiła głowę.
- Tylko tyle dziś utargowałam - powiedziała ze wstydem.
- Ł esz! - Uderzył starą kobietę w twarz i brutalnie odepchnął.
Matka Garrity zatoczyła się, ale na szczęście nie upadła.
Natychmiast przypadła do niej zapłakana dziewczynka i objęła w pasie, jak-
by chcąc pocieszyć. Był to ten sam piegusek o płomienistych włosach, który
często podczas jarmarku bawił się z Conorem w chowanego.
- Cicho, Glenna - upomniała ją stara Garrity, zapominając o swym bólu. -
Jak widzisz, twojej babci nic się nie...
Nie dokończyła, gdy ołdak porwał małą i przyło ył nó do jej szyi.
- Albo dostanę resztę pieniędzy, albo zobaczysz, starucho, krew tego bacho-
ra!
Jeszcze nie przebrzmiały te słowa, gdy Conor, który wcią le ał na ziemi,
sięgnął za pas po sztylet, ukryty w fałdach koszuli. Od kiedy po raz pierwszy
wsiadł na konia, a było to kilka lat temu. uwa ał się za wojownika. Teraz krew
w nim zawrzała. Wiedział, e jako rycerz musi stanąć w obronie swej małej
przyjaciółki. Gniew sprawił, e widział wszystko jakby przez mgłę. Nim jednak
zaatakował, zobaczył ojca, który właśnie kładł dłoń na rękojeści miecza, i bra-
ta, który ju zdą ył wyjąć nó z pochwy.
Mimo młodego wieku Conor miał na tyle zdrowego rozsądku, by wiedzieć,
e jeden miecz i dwa no e to o wiele za mało w walce przeciwko dwunastu mie-
czom. Zaatakowani angielscy ołdacy uzyskaliby jedynie pretekst do rozpoczę-
cia rzezi.
Nie dbał o własne ycie. Miał jednak
świadomość,
e o losie matki i siostry, a
tak e mieszkańców wioski zadecyduje wybór, jakiego on, Conor, za chwilę do-
kona. Wtedy pomyślał, e przecie ma jeszcze jedną broń, być mo e silniejszą
od stali.
Poderwał się na równe nogi i spytał zadziwiająco mocnym głosem:
- Prawdali to, ołnierzu, e przysięgałeś wierność i posłuszeństwo Henry-
kowi, królowi Anglii?
Anglika tak bardzo zaskoczyło to zuchwałe wystąpienie wyrostka, i zapo-
mniawszy o zanoszącej się od płaczu dziewczynce, odpowiedział:
- Tak. Lecz co ci do tego?
Conor wzruszył ramionami. Kątem oka zauwa ył, i zaciekawieni zajściem
ołnierze przerywają rabunek i zbli ają się. stając w ciasnym półkolu. Modlił się
w duchu, by jego ojciec powściągnął gniew, przynajmniej na jakiś czas. Nie
zniósłby jego
śmierci.
- Tedy nie mo e być prawdą, co słyszałem o waszym monarsze.
- A co słyszałeś?
- e jest to pan wielkiej prawości, czuły na punkcie honoru.
Oczy Anglika zwęziły się w szparki. Błyszczała w nich wściekłość.
- Ośmielasz się podwa ać prawdziwość tej oceny?
- Bo jeśli Henryk, król Anglii, jest człowiekiem prawym, ty zaś, panie oł-
nierzu, przysiągłeś mu wierność, to jak mo esz usprawiedliwić odebranie ycia
niewinnemu dziecku? Zgodnie z prawem obowiązującym w waszym kraju kra-
dzie ywności jest przestępstwem, które karze się więzieniem. Jednak e tych.
którzy pozbawią ycia niewinną istotę, angielscy sędziowie skazują na
śmierć
przez powieszenie bądź
ścięcie
toporem.
ołdak całkiem zbaraniał i zaczął się drapać po głowie. Pobudziło to jego
towarzyszy do artów i kpin.
- Ale cię za ył, lanie.
- Niejeden to ju Goliat przegrał ze swoim Dawidem.
- Lepiej puść tę smarkulę, zanim dobry król Henryk nie przyjdzie szukać
zemsty.
- Słyszałem, e ci Irlandczycy są obrotni w języku. Ten chłopak jest tego
najlepszym przykładem.
Sypały się docinki, lecz w końcu przerwał je oficer. Wystąpił i rzekł gniew-
nie:
- Nie chcę tu adnych niepotrzebnych burd. Przyszliśmy po jedzenie i złoto,
nic więcej. Nie widzę potrzeby rozlewania krwi. Czy to jasne, lanie?
ołnierz długo spoglądał w oczy swojemu dowódcy.
W końcu jednak ugiął się i puścił dziewczynkę. Ta, zapłakana i pół ywa ze
strachu, natychmiast rzuciła się w ramiona swej babki.
Wściekłość Anglika musiała jednak znaleźć jakieś ujście. Chwycił Conora za
ramiona i podniósł, a potem spojrzał mu prosto w oczy.
- Wygadany jesteś, irlandzki bękarcie.
Serce chłopca biło jak rozkołysany dzwon. Bał się, by Anglik, który najwi-
doczniej szukał zwady, nie wyczuł pod koszulą jego no a. Opanował jednak
strach i milczał, wytrzymując spojrzenie ołdaka.
- Teraz lepiej. Podobasz mi się bardziej, gdy trzymasz język za zębami. Jesz-
cze raz go wysuniesz, a ani się obejrzysz, jak ci go odetnę. - Rzucił chłopakiem
o ziemię, odwrócił się i dołączył do towarzyszy.
ołnierze, złupiwszy kupców, znikli niebawem w pobliskim lesie.
Na plac targowy wrócił gwar.
Ściskano
Conora, poklepywano po plecach,
obdarowywano najdorodniejszymi jabłkami i pełnymi miodu gąsiorkami. Stara
Garrity przycisnęła głowę chłopca do swej obfitej piersi.
- Moja mała Glenna zawdzięcza ci ycie - mówiła łykając łzy. - Gdyby nie
twoja odwaga, ten zbój poder nąłby jej gardło. Widziałam po jego oczach, e
zdolny jest do wszystkiego. I nic by go nie powstrzymało.
Gdy zbli yli się rodzice chłopca, inni rozstąpili się przez szacunek nale ny
O'Neilom.
Wzruszona matka uściskała syna, lecz ojciec długo mu się przyglądał w mil-
czeniu, by w końcu, odchrząknąwszy, rzec:
- Skąd ci strzeliło do głowy słowami uciszać burzę?
Conor odetchnął z ulgą. Gavin O'Neil znany był ze swego cholerycznego
temperamentu. Wybuchów jego gniewu najczęściej doświadczali na sobie
członkowie najbli szej rodziny.
- Słowa same cisnęły mi się na usta. Wiedziałem, e jeśli nie przekonam oł-
Zgłoś jeśli naruszono regulamin