Rodzina Whiteoaków -Tom XVI (ostatni) - Stulecie Jalny.doc

(1605 KB) Pobierz

Mazo de la Roche

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Rodzina Whiteoakóᶦw

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Tom XVI. Stulecie Jalny

 

 

 

 

Spis rozdziałów:

 

1. Świat Mary Whiteoak – str. 3

2. Powrót Fincha – str. 22

3. Obiecujący chłopiec – str. 29

4. W kuchennej suterenie i później – str. 34

5. Widok za szybą taflową – str. 41

6. Ojciec i córka – str. 47

7. Adelina i Filip – str. 51

8. Jak przyjęto nowinę? – str. 54

9. Kolacja – str. 59

10. List – str. 69

11. Przygotowanie Chaty i przyjazd – str. 73

12. Dwoje w Chacie – str. 79

13. Po lecie – str. 81

14. Herbatka u Wragge'ów – str. 89

15. Wakefield i Molly – str. 91

16. To i owo – str. 99

17. Siedmioro nad jeziorem – str. 105

18. Z powrotem w Chacie Skrzypka – str. 110

19. Z nadejściem mrozu – str.

20. Finch i Sylwia – str. 120

21. Bałwan ze śniegu – str. 125

22. Zima – str. 134

23. Pokłosie – str. 142

24. Żałobny dzwon – str. 148

25. Ukradzione kwiaty – str. 149

26. Poszukiwanie domu – str. 151

27. Przechodzi zima – str. 156

28. Rozmowa w kuchni – str. 166

29. Pająk czy róża? – str. 168

30. Chrzciny – str. 174

31. Przed stuleciem – str. 183

32. Sto lat – str. 191

33. Dennis – str. 199

34. Ślub - 208

Rozdział 1. - Świat Mary Whiteoak

 

             Mała Mary, ośmioletnia, delikatna i dosyć drobna jak na swój wiek, nie tyle zadowolona z tego, co odkryła wokół siebie, ile tym zaintrygowana, czasami jednak unosiła się na skrzydłach szalonej radości. Ale to zdarzało się tylko wtedy, gdy była sama w ciszy, w której słyszała co najwyżej szelest liści przemiatanych wiatrem albo raptowny ptasi trel. Wtedy podnosiła ręce i machała nimi jak skrzydłami.  Wydawała słaby okrzyk jak gdyby pod zbyt wielkim naporem ograniczających ją uczuć.                                    W ten chłodny poranek na początku maja nic szczególnie jej nie cieszyło.  Dmuchał północny wiatr, aż trzęsły się wszystkie rośliny w ogrodzie. Niektóre urosły wysoko już do sześciu cali, ale na klonach dopiero się ukazywały pąki liści.

- Boże! - wykrzyknął Renny Whiteoak zastając Mary w pracowni. - Zimno tutaj, jakby wiało dobroczynnością! Dlaczego ty się ukrywasz?

Ujął ją za lodowate małe ręce i chciał rozgrzać, ale uśmiechnęła się zagadkowo                           i powiedziała:

- Mnie nie zimno.

Jej ręce ginęły w jego nawykłych do panowania nad końmi, umięśnionych dłoniach.

- Kłopot z kobietami - powiedział - polega na tym, że wy zawsze ubieracie                                                        się za skąpo. Tobie wystarcza ten kusy łaszek?

Nie wiedziała, czy ma się obrazić. Lubiła tego stryja bardziej niż wszystkich innych mężczyzn, bardziej nawet niż ojca, który kochał ją wprost opętańczo. Teraz miała stryja Renny'ego w pracowni wyłącznie dla siebie, a on zaliczył ją do kobiet                                       z tak wyraźną pretensją, że to zabolało. Łzy, gotowe, już napływały z głębi gardła. Jednak je połknęła.

- Nie ja wybrałam tę sukienkę - wyszeptała. - Musiałam ją włożyć.

- Mama kazała?

- Tak.

Nie powiedziała, z jakim zadowoleniem zobaczyła rano blask majowego słońca gwarantujący sukienkę bawełnianą. I to był jej ulubiony kolor, jasnoniebieski, kolor jej oczu.

- Ale mama ci nie kazała siedzieć w tej zimnej pracowni, prawda?

- Przyszłam tu zobaczyć kokon.

Poprowadziła stryja do okna. Kokon, który leżał na parapecie przez całą zimę,                                          był teraz z jednej strony pęknięty, wysunęła się z niego (nie ładniejsza niż robak) wilgotna brązowa ćma. Razem popatrzyli i Renny podniósł Mary na parapet, zakurzony i szorstki, bo pracownia mieściła się w dawnej stajni, a przecież wygodny pod miękkimi gładkimi udami dziewczynki.

- Będzie piękna - powiedział Renny, gdy ćma rozciągnęła skrzydełka.

Zaczęły składać się i rozkładać jak wachlarz i schnąc mieniły się nowymi kolorami, błękitem i różem. Ćma nabierała siły. Podsunęła się do palca Renny'ego, powoli wdrapywała się na knykieć. Renny otworzył okno. Wpadł promień słońca.

- Cudowne - powiedział Renny - jak to, co rośnie, rozkwita w słonecznym blasku.

- Rozkwita? - zapytała Mary kojarząc to słowo z kwiatami.

- Rozwija się - wyjaśnił. - Staje się pulchne i mocne. I tobie też słońce by się przydało.

- Wyrosłyby mi skrzydła?

- Boże uchowaj!

- Dlaczego Boże uchowaj?

- Dlatego, że już dostatecznie jesteś aniołem.

To jej się spodobało. Naprawdę stryj Renny umie rozmawiać przyjemnie. Pochyliła głowę niżej nad ćmą posuwającą się po jego ręce. Jedwabiste włosy opadły                                         jej z boków głowy odsłaniając dziecięcy kark. Zasłoniły Renny'emu ćmę, która                                   z drżeniem młodziutkiego życia przygotowywała się do lotu.

- Dlaczego to tak długo? - zapytała.

- No, a tyś krótko uczyła się chodzić? Zabrało ci to ponad rok.

- Czy ja byłam kokonem?

- Poniekąd.

Odwróciła głowę i spojrzała na niego z ukosa.

- Opowiedz o tym - poprosiła. - Dokładnie.

- Zapytaj mamę - burknął. - Ja nie wiem.

- Myślałam, że wiesz wszystko.

Dalej patrzyli na postępy ćmy, niemrawej, a potem coraz pewniejszej siebie przed startem. Kolory miała już jaskrawe, kadłub mniejszy, skrzydełka większe, gotowe unieść ją w powietrze. Renny Whiteoak przeniósł ćmę ze swojej ręki na parapet                             w słońcu za oknem.

- Chodź, Mary - powiedział. - Zamarzniesz tutaj.

- Lubię pracownię. Przychodzę tu myśleć.

- O Christianie?

Christian, brat Mary, właściciel tej pracowni studiował sztuki piękne w Paryżu.

- Nie. O nas wszystkich. Wiesz, ile jest domów, gdzie my mieszkamy?

Udał, że nie wie.

- Ile?

- Pięć! - wykrzyknęła Mary z triumfem. - Pierwszy to nasz.

Stryj przerwał jej.

- Na pierwszym miejscu powinnaś postawić Jalnę.

To ją speszyło. Dopiero po chwili zaczęła szybko wymieniać:

- Więc najpierw Jalna, gdzie ty mieszkasz. Potem mój dom.

Znowu jej przerwał.

- Powinnaś powiedzieć: dom mojego ojca.

Natychmiast się popisała, bo co niedziela chodziła do kościoła.

- W domu ojca mojego wiele jest dworów. Co to znaczy dwór, stryjaszku?

- Duża siedziba.

- Jak może być wiele dużych siedzib w jednym domu?

- Tym szczególnym domem są niebiosa.

Zastanawiała się nad tym, skacząc przy Rennym, gdy wyszli z pracowni w blask słońca.

- Czy Jalna to dwór?

- Boże święty, nie! To tylko spory dom.

Postarała się nie okazać rozczarowania.

- Więc najpierw Jalna - zaczęła znów wyliczać. - Potem dom mojego ojca.                                             Ale to dla mnie jakieś niemądre. Dla ciebie też?

- Chyba. Już lepiej powiedz, mój dom, tak jak chciałaś. Czyli mamy dwa.

- Dwa. Jalna i mój dom. I dom stryja Fincha, i dom cioci Meg, i dom Patience.                                 To razem pięć, wszystkie nasze. Pójdziemy teraz do nich, ty i ja we dwoje, dobrze?

- Dobrze - zgodził się. - Niezły pomysł. Na początek do Jalny. Powiedziałem twojej matce, że cię zabiorę, żebyś zobaczyła nowe źrebię.

Tak ją to ucieszyło, że zapragnęła stryjowi się odwdzięczyć.

- Pod okapem jest gniazdo szpaka - powiedziała i wskazała Renny'emu gniazdo.

Szpak z kawałkiem sznurka, zwisającym mu z dziobka, właśnie tam przyleciał.  Zniknął pod okapem, ale gołąb go wypatrzył i zaciekawiony pracą tego szczęśliwego

budowniczego przyfrunął na skraj dachu. Chyba jeszcze nie dość blisko, żeby obserwować budowę, bo zaraz zeskoczył niżej. Nóżki miał czyste, czerwone jak koral, pierś wydętą, zdawałoby się, przepełnioną pragnieniem ożenku. Gruchał, na pół widoczny za szpakiem.

- Biedak - powiedział Renny. - Chciałby mieć własne gniazdo, ale dla takiego lenia                                 to za dużo roboty.

Mary, zawsze skora współczuć zwierzętom i ptakom, pozwoliła sobie na parę łez. Otarła te łzy wierzchem dłoni stryja, którą trzymała mocno....

Zgłoś jeśli naruszono regulamin