Labirynt - Paweł Szestakow.pdf

(2542 KB) Pobierz
1.
W kotłowni mało było światła. Pokryte ciemną warstwą kurzu
żarówki słabo oświetlały niskie stropy, zwały miału węglowego
i brudną posadzkę betonową. Po ścianach pełzły niczym macki
gorące rury.
Mazin podszedł do paleniska i zajrzał do wnętrza — tam,
gdzie buzował czerwony płomień. Mogło się zdawać, że po
prostu lubuje się widokiem pląsających języków ognia. Potem
rozejrzał się dookoła. Długi stalowy pogrzebacz leżał tuż obok.
Wziął go i znowu pochylił się nad płomieniem. Czarny, zagięty
na końcu pręt pogrążył się w palenisku, natknął się na jakiś
przedmiot i wyszarpnął go z ognia.
Było to nieduże, metalowe pudełeczko, zdeformowane wsku-
tek gorąca i nieco stopione na brzegach. Ciemniało szybko,
pokrywając się szarą zgorzeliną.
— Gdzie tu jest woda? — zapytał Mazin.
Charczenko w milczeniu wskazał palcem wiadro, nie spusz-
czając wzroku ze stygnącego pudełeczka, a Siemienisty skoczył
w kąt i przyniósł kubek. Mazin chlusnął wodą na pudełeczko.
Zasyczał rozżarzony metal. Polał jeszcze obficiej. Potem
przerzucając z ręki do ręki, podniósł pudełeczko z posadzki.
— Jeżeli się nie mylę, jest to futerał od okularów.
— Zgadza się — potwierdził skwapliwie Siemienisty. —
To reflektory dziadka...
Siemienisty przyszedł do komendy, kiedy urzędowanie
dobiegało już końca.
— Jakiś człowiek do was, Igorze Mikołajewiczu — zamel -
dował dyżurny — Siemienisty...
— Jaki? — nie zrozumiał Mazin.
— Siemienisty to jego nazwisko. Mówi, że was zna.
Mazin wzruszył ramionami i zerknął na wskazówki staro-
świeckiego zegarka kieszonkowego, który leżał.., na biurku.
Była to pamiątka po ojcu, który otrzymał go w nagrodę jeszcze
podczas Wojny Domowej. Mazin nosił go stale przy sobie
wierząc, że przynosi mu szczęście.
— Siemienisty? Nie pamiętam. No, dobrze. Niech wejdzie.
Poznał go jednak od razu, ledwie ten wszedł do pokoju.
— Czy można, towarzyszu naczelniku?
— Wejdźcie.
— Jakże mógłby nie poznać tych krzaczastych baczków
na różowych pucołowatych policzkach! Fizjonomię
Siemienistego można by umieścić na okładce czasopisma
„Zdrowie”, gdyby nie oczy. Oczy były mętnawe i mocno
podpuchnięte.
— No, jak telewizor, towarzyszu naczelniku? Nie macie
pretensji do naszego zakładu?
— Czy tylko to was interesuje?
— Ależ nie. Ja o telewizorze tylko tak sobie — rzekł Sie -
mienisty, siadając na krześle i zakładając nogę na nogę. —
Przytrafiła się taka jedna historia.
Nie pytając o pozwolenie wyjął z paczki papierosa i zaczął go
rozgniatać krótkimi palcami z modną wąską obrączką ślubną.
Mazin cierpliwie czekał, starając się odgadnąć, jakaż to
historia mogła sprowadzić do jego gabinetu tego
aktywistę półprywatnej inicjatywy.
Miesiąc temu Mazinowi zepsuł się telewizor i trzeba było
wezwać technika z zakładu naprawy. W ten sposób po raz
pierwszy zetknął się z Siemienistym. Przyszedł wtedy pachnący
chyprem i tanim portwajnem, przedstawił się jako Edek, zdjął
osłonę aparatu, postukał śrubokrętem i rzekł błysnąwszy złotą
koronką:
— Trudna sprawa. Bez pół litra nie da rady...
Mazin westchnął i wstydząc się swojej słabości wyjął butelkę
z lodówki.
Siemienistemu humor wyraźnie się poprawił. Błyskawicznie
usunął niewielki widocznie defekt i oświadczył, że „bandura
będzie pracować jak zegarek” i grunt to nie forsa, ale wzajemny
szacunek, dlatego nie będzie pił w pojedynkę. Mazin wychylił
kieliszek w nadziei, że Edek nigdy nie dowie się, gdzie on
pracuje.
Dowiedział się jednak i oto siedzi naprzeciw w niedbałej
pozie i zapewne ma zamiar o coś prosić, ponieważ tacy ludzie
chociaż i liczą się z kodeksem karnym, to jednak zasypują się
na głupstwach, a po wpadunku długo i szczerze uważają się za
pokrzywdzonych i dobijają się „prawdy”.
Na wspomnienie tego wszystkiego Mazin jeszcze raz poża-
łował wypitego kielicha.
Siemienisty tymczasem zmiękczył papierosa, zapalił i scho-
wał wypaloną zapałkę pod dno pudełka. Niebieskawy dymek
uniósł się nad biurkiem. Mazin skrzywił się, bo osobiście nigdy
nie palił, tłumacząc żartobliwie: „Muszę przecież różnić się
czymś od Sherlocka Holmesa”.
— Więc cóż to za historia wam się przytrafiła? — zapytał
oschle.
— Nic szczególnego. Ja właściwie tak dla porządku.
Żeby nie było jakiegoś nieporozumienia.
— Dobrze, dobrze. Opowiadajcie.
Zniknął gdzieś gospodarz mieszkania, w którym
mieszkam, Układnikow Iwan Kużmicz.
— Zniknął?
— Ulotnił się jak mgła poranna.
— Kiedy to się stało?
— Tak jakby dziś nocą.
Mazin sięgnął po wieczne pióro.
— Zaczniemy od początku. Gdzie mieszkacie?
— Magistralna szesnaście, mieszkania sześćdziesiąt
cztery.
Mazin znał tę nową ulicę: dwa rzędy szarych, podobnych
jak krople wody, czteropiętrowych pudełek wzdłuż pasa
niedawno położonego, ale już popękanego asfaltu i cieniutkie
uschnięte topolki, żałośnie gnące się na wietrze — tak mniej
więcej wyglądała Magistralna ubiegłego lata, kiedy wywrotka
samochodowa najechała tam na motocyklistę.
— Wynajmujecie tam pokój? Czy z rodziną?
Siemienisty potarł ni stąd, ni zowąd swoją obrączkę.
— Sam jak na razie.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin