Grażyna (wyd 1823).pdf

(337 KB) Pobierz
Grażyna
Adam Mickiewicz
Wilno, 1823
Pobrano z Wikiźródeł dnia 05.07.2016
G R A Ż Y N A.
Powieść Litewska.
C
oraz to ciemniéj, wiatr północny chłodzi,
Na dole tuman, a miesiąc wysoko,
Pośród krążącéj czarnych chmur powodzi
We mgle nie całe pokazował oko;
I świat był nakształt gmachu sklepionego,
A niebo nakształt sklepu ruchomego,
Xiężyc jak okno którędy dzień schodzi.
 Zamek
na barkach nowogródzkiéj góry
(1)
Od miesięcznego brał pozłotę blasku,
Po wałach z darni, i po sinym piasku,
Olbrzymim słupem łamał się cień bury
Spadając w fossę, gdzie śród wiecznych cieśni,
Dyszała woda spod zielonych pleśni.
 Miasto
już spało, w zamku ognie zgasły,
Tylko po wałach i po basztach straże,
Powtarzanémi płoszą senność hasły;
Wtém się coś zdala na polu ukaże,
Jakowiś ludzie biegą tu po błoniach,
A gałąź cieniu za każdym się czerni,
A biegą prędko, muszą być na koniach;
A świécą mocno, muszą być pancerni.
 Zarżały
konie, zagrzmiała podkowa,
Trzéj to rycerze jadą wzdłuż parowa,
Zjechali, stają a piérwszy z rycérzy
Krzyknie, i w trąbkę mosiężną uderzy.
Uderzył po tém raz drugi i trzeci,
Strażnik mu z baszty rogiem odpowiada;
Brzękły wrzeciądze, pochodnia zaświéci,
I most zwodzony z łoskotem opada.
 Na
tentent koni zbiegli się strażnicy
Chcąc bliżéj poznać i męże i stroje;
Piérwszy mąż jechał w zupełnéj zbroicy,
Jaką zwykł Niemiec przywdziewać na boje;
I krzyż miał czarny na białéj kapicy,
I krzyż na piersiach u złotéj petlicy,
Trąbkę na plecach, kopiją u toku,
Różaniec w pasie i szablę u boku.
 Poznali
męża Litwini z tych znaków,
Więc cicho jeden do drugiego szepce:
To jakiś urwisz od psiarni Krzyżaków,
(2)
Tuczny, bo pruską krew codziennie chłepce;
O gdyby nie był nikt tu więcéj z warty,
Zarazby w bagnie skąpał się ten plucha,
(3)
Aż pod most pięścią zgiąłbym łeb zadarty.
Tak oni mówią; on niby nie słucha,
Lecz musiał słyszeć, bo się bardzo zdumiał,
A chociaż Niemiec, głos ludzki rozumiał.
(4)
[1]
 „Xiąże
jest w zamku? — Jest, lecz o téj porze
Bardzoście wasze poselstwo spóźnili;
Dziś nie możecie stawić się we dworze,
Chyba na jutro — Jutro? ani chwili,
Zaraz, natychmiast, choć w spoźnioną porę,
Litaworowi o posłach donieście;
Niebezpieczeństwo na mą głowę biorę,
A wy dla znaku pierścień tylko weście;
Nie trzeba więcéj, skoro ujrzy godło,
Pozna kto iestem, i co nas przywiodło. —
 Cichość
dokoła, zamek we śnie leży;
Co za dziw, północ; jesienią noc długa.
Za cóż dotychczas w Litawora wieży,
Lampa jak gwiazdka między kratą mruga?
Wszak dziś powrócił, jeździł w kraj daleki,
Snu potrzebują troskliwe powieki.
 On
przecie nie spi — Posłano na zwiady,
Nie spi; lecz żaden s pałacowéj straży,
Ani z dworzanów, ani s panów rady,
Do progu jego zbliżyć się nie waży.
Daremnie poseł i grozi i prosi,
Groźba i prośba na nic się nie przyda;
Kazano wreszcie obudzić Rymwida.
On wolą pańską nosi i odnosi,
On głową w radzie, prawą ręką w boju;
Jego nazywa xiąże drugim sobą,
W obozie, w zamku jemu każdą dobą
Wstęp do pańskiego otwarty pokoju.
 W
pokoju ciemno, i tylko od stoła
Kaganiec światłem konającém płonął,
Litawor chodził po gmachu dokoła,
A potém stanął i w myślach utonął.
Słucha co Rymwid o Niemcach powiada,
Ale mu na to nic nie odpowiada.
To się rumieni, to wzdycha, to blednie,
Wydaiąc twarzą troski nie powszednie.
Poszedł ku lampie, żeby ją poprawił,
Wrzkomo poprawia, a do głębi ciśnie;
Wcisnął nareszcie i całkiem zadławił,
Nie wiém przypadkiem, czyli też umyśnie.
 Snać,
że poskromić nie mógł wnętrznéj wrzawy,
I w pogodniéjsze wystroić się lice;
A jednak nie chciał, by sługa s postawy
Zgadnął pańskiego serca tajemnice.
Znowu komnatę obchodzi do koła,
Lecz kiedy okna kratowane mijał,
Widna przy blasku miesięcznego koła,
Co się przez szyby i kraty przebijał,
Widna posępność zmarszczonego czoła,
Przycięte usta, oczu błyskawica,
I surowego zagorzałość lica.
 Potém
w róg gmachu zwraca się s pośpiechem,
Każe podwoje zamknąć Rymwidowi,
Siadł i s kłamliwą spokojnością mówi,
Szyderskim mowę zaprawuiąc śmiechem:
Zgłoś jeśli naruszono regulamin