Żabiński Jan - Z ŻYCIA ZWIERZĄT - TOM 3.rtf

(775 KB) Pobierz

Żabiński Jan

Z ŻYCIA ZWIERZĄT

TOM 3

 

 

chciałbym pisać o raku rzeczy po­wszechnie znanych. Jest on bardzo popularny, widział go chyba każdy, a jeśli nawet komuś nie udało się zawrzeć z nim zna­jomości osobistej, to od małego dziecka widywał go na pewno na obrazkach i rycinach jako bohatera przeróżnych bajeczek i opowieści.

Kiedy pomyślę jednak, co zazwyczaj wiemy o raku napraw­dę, to wydaje mi się, że sprowadzić to można do dwóch wia­domości: że jest czerwony i że chodzi tyłem. Dorośli, nie-przy- rodnicy, dodaliby może, iż mięso jego łapek i odwłoka (nie wiadomo dlaczego zwanego „szyjką”) jest bardzo smaczne, ale że dużo kłopotu sprawia obłupanie twardego wapiennego pan­cerza, zanim się człowiek dostanie do tych smakołyków. I to mniej więcej wszystko.

Już sprawa, czy to jest zwierzę wodne czy nie, podlega za­zwyczaj dyskusji i sądzę, że niewielu z moich czytelników zde­cydowałoby się na ostateczne jej rozstrzygnięcie. Choć bowiem raki spotyka się zawsze w strumieniach, stawach czy jeziorach, to jednak często przewozi się je w koszykach z wilgotnym sianem lub świeżymi pokrzywami, trzymając je w ten sposób nieraz przez kilka dni — zupełnie bez szkody dla ich zdrowia.

Zastanówmy się więc najpierw nad naszymi dotychczasowy­mi wiadomościami. Zacznijmy od barwy. Na wszystkich obraz­kach maluje się raka jaskrawym szkarłatem, ba, nawet jeśli ktoś się zarumieni, mówimy o nim, że „spiekł raka”. Kto jednak widział żywego bohatera tej opowieści, powie raczej, że jest on czarny, brunatny, zielonawy bądź wręcz niebieski, nigdy zaś nie nazwałby jego barwy czerwoną.

Niektórzy z czytelników wiedzą pewno, jak objaśnić tę po­

zorną sprzeczność, i poinformują nas, że rąk bywa rzeczywiście czerwony, ale dopiero po ugotowaniu. Wprawiłbym jednak większość osób w kłopot, gdybym zapytał — dlaczego? Otóż może będzie lepiej, jeśli sam to od razu powiem.

Zdarzało mi się obserwować, jak mój synek malował wodny­mi farbami obrazki i czasem nie mógł od razu ostatecznie zde­cydować, jakiego koloru płaszcz ma mieć bohater jego ilustra­cji. Najpierw więc malował go farbą niebieską, później jednak wydawało się małemu artyście, że człowiek nie odróżnia się wówczas od rzeki, która też płynęła na obrazku, wobec czego cały płaszcz pociągał farbą zieloną. Wychodziło z tego coś nie­zbyt ładnego, jąkiś brudnozielony kolor. Wówczas chłopiec na­bierał na pędzel pięknej gęstej czerwonej farby w nadziei, że teraz już bohater jego będzie naprawdę bogato i barwnie ubra­ny. Tymczasem w rzeczywistości malowane miejsce robiło się plamą koloru ciemnobrunatnego i naprawdę ani zieleni, ani błękitu, ani czerwieni dopatrzyć się w tym nie było można.

Piszę o tym, gdyż jestem pewny, iż każdy z czytelników ma­lując wodnymi farbami miał kiedyś podobne kłopoty. Im więcej farb namaże się na jednym miejscu, tym ciemniejszy brunatny kolor otrzyma się w rezultacie. Co to jednak ma wspólnego z rakiem? Zaraz wyjaśnimy. W pancerzu swoim posiada on róż­ne barwiki: i zielony, i niebieski, i czerwony, i brązowy. Cza­sem niektórych jest mało, a dominuje niebieski — i wtedy rak bywa właśnie tego koloru. Czasem znowu przeważa zielony. Najczęściej jednak wszystkie razem — wspólnie — dają wra­żenie barwy czarnobrunatnej. Z tych barwików jednak tylko czerwony jest trwały, wszystkie inne zaś w temperaturze około 100°C rozpadają się i całkowicie płowieją. Po zanurzeniu we wrzątku zatem pozostaje tylko czerwień; i dlatego tę barwę przyjmuje zawsze rak po ugotowaniu.

A teraz druga sprawa — chodzenie tyłem. Kto puścił o raku tę plotkę przed wielu, wielu laty — nie wiem. Każdy jednak, kto ją powtarza, widocznie nigdy nie obserwował żywego raka.

Rak, zaniepokojony, rzeczywiście cofa się tyłem, wystawiając ku nieprzyjacielowi swoje potężne szczypce. Robi to jednakże i pies, warcząc i szczerząc kły, gdy napastuje go jakiś poważny nieprzyjaciel, i kot, i lew w obliczu bliskiego niebezpieczeń­stwa. Któż bowiem zwracałby się bezbronną częścią ciała do wroga? Chyba po to, aby ułatwić mu atak. Dopiero po wyco­faniu się z zasięgu niebezpieczeństwa można, jak się to mówi, „podać tył” i ratować się ucieczką. To samo robi rak. Normal­nie jednak zawsze chodzi przodem, toteż tę wiadomość o „cho­dzeniu tyłem” należy — jak to powiedział Krasicki — „mię­dzy bajki włożyć”.

A teraz może zastanowimy się wspólnie, czy jest to zwierzę wodne czy lądowe. Taką sprawę przed rozstrzygnięciem trzeba starannie rozważyć. Zazwyczaj spotykamy go w wodzie. Do­browolnie na ląd wychodzi bardzo rzadko. Jedną z najistotniej­szych jednak pod tym względem rzeczy będzie stwierdzenie, jak rak oddycha — czy powietrzem atmosferycznym, czy też korzysta z tlenu rozpuszczonego w wodzie. Otóż o tym mogę czytelników dokładnie poinformować. Rak oddycha skrzela- mi — a więc tlenem z wody. Powstaje zatem pytanie, dlaczego ryby wyjęte na ląd giną zazwyczaj już po kilku godzinach, a nasz rak wytrzymuje te warunki w ciągu wielu dni?

Tę sprawę można wyjaśnić w prosty sposób. Delikatne skrzela ryb, znajdujące się z tyłu po dwóch stronach głowy, osłonięte są bardzo nieszczelnie. Toteż ryby nie duszą się na powietrzu, jak to wiele ludzi przypuszcza. Wręcz przeciwnie — możliwości oddychania mają nawet lepsze niż w wodzie, tylko że skrzela ich po prostu wysychają i wtedy już wcale funkcjo­nować nie mogą. Natomiast rak ma skrzela umieszczone dużo „racjonalniej”: znajdują się one po dwóch bokach, u nasady każdej nogi chodowej. Wszystko to jest ukryte pod pancerzem, w komorze, do której prowadzi nieduży otwór. Chociaż raka wydostaniemy z wody na powietrze, w jego komorze skrzelo- wej znajduje się jeszcze dużo płynu. Paruje on i wysycha przez jeden niewielki otworek bardzo wolno, tak jak o wiele wolniej wyparowuje woda w butelce niż wylana na płaski ta­

lerz. Nic więc dziwnego, że na przesuszenie dobrze osłoniętych skrzeli raka trzeba dużo więcej czasu aniżeli skrzeli rybich. Słuszność naszego tłumaczenia potwierdzają także węgorze, które mają skrzela stosunkowo dość dobrze osłonięte, dzięki czemu są w stanie żyć na powietrzu znacznie dłużej aniżeli inne ryby.

Jest jednak taki okres, w którym rak wydobyty z wody mógł­by zdechnąć bardzo szybko. Oto — początkowo kilka razy na rok, później raz do roku (rak bowiem żyje do trzydziestu lat) — gubi on całkowicie swój pancerz. Okres, w którym to się dzieje, nazywa się linką. Stary pancerz pęka i rak wychodzi z niego tak, jak lotnik z kombinezonu, ale już nie w sztywnej i twardej zbroi — tylko w delikatnej i miękkiej białej skórce. Otóż wyję­ty wówczas z wody wysechłby bardzo rychło. Jest w tym czasie w ogóle bezbronny i nieporadny. Każdy wróg może go łatwo skaleczyć i zranić, a potężne, twarde szczypce są w tej chwili miękkie i wiotkie. Toteż rak na linienie wybiera sobie jakąś ciemną, najodleglejszą kryjówkę i siedzi tam, dopóki pancerz nie wzmocni się i nie stwardnieje, co trwa zwykle około ty­godnia. Organizm raka zresztą był przezorny — już na kilkana­ście dni przed linką wyciągał ze starego pancerza sole wapien­ne i magazynował je w postaci dwóch soczewkowatych kamy­ków w żołądku. Tych samych więc soli używa potem rak do wzmocnienia swej nowej zbroi.

Zdziwi Państwa może, dlaczego nasz bohater, mając tak zna­komitą ochronę, pozbywa się jej co pewien czas. Chwila zasta­nowienia jednak wystarczy, aby zrozumieć, iż jest to dla niego konieczne — inaczej bowiem nie mógłby rosnąć.

Gdy twarda zbroja nie bardzo już może pomieścić ciała z każ­dym dniem powiększającego się raka, zostaje zrzucona, nowa zaś, obszerniejsza, pozwala mu znów przez pewien czas roz­szerzać swe rozmiary, a skoro stanie się zbyt ciasna — podzieli los poprzedniczki.

W ten sposób wyczerpaliśmy te kilka zagadnień z życia naj­większego stawonoga naszych wód słodkich.

Przystępując do napisania pogadanki

o              dużych i małych rakach, jako dalszego ciągu dopiero co opo­wiedzianej historii o naszym krajowym raku-nieboraku, jestem w kłopocie, jak Wam sprawy tych krewniaków rączych przed­stawić. Bo można ten temat potraktować rozmaicie. Należą one do skorupiaków i w potocznym języku wszystkie nazywane bywają „rakami”.

Jeżeli podejdziemy do sprawy z tego punktu widzenia, mu­simy tu zaliczyć i maleńkie oczliki i dafnie, które pewnie zna­cie, gdyż stanowią znakomity pokarm dla ryb, a więc każdy hodowca stara się je zdobyć dla mieszkańców swego akwarium. Tu trzeba by zaliczyć również raki zamieszkujące nasze piwni­ce, a więc raki lądowe, tak zwane stonogi. Wreszcie należy wymienić i kaczenicę, którą gdybyście zobaczyli, wzięlibyście ją raczej za każdy inny stwór niż za krewniaka rączego. Zwie­rzątko to bowiem wygląda mniej więcej jak pestka od śliw­ki — tylko białego koloru; w rzeczywistości widać jedynie pancerzyk wapienny, osadzony na centymetrowej długości słupku przyrośniętym na stałe do podłoża. Kaczenice były zna­ne ludziom od wielu setek lat, nikomu jednak przez długi czas nie przychodziło do głowy, iż ma tu do czynienia z rakiem. Bo jeśli oswoiliśmy się już z tym, że na przykład korale — bardzo nisko uorganizowane zwierzęta — są przyrośnięte na stałe do podłoża i zmienić miejsca pobytu nie mogą, to zgodzi­cie się chyba, że trudno było domyślić się czegoś podobnego u raka. Tymczasem, jak nas uczy zoologia, istnieją zwierzęta stojące już bardzo blisko kręgowców, które tylko w okresie młodzieńczym jako larwy pływają po morzu swobodnie,

a później przyrastają do podłoża i w tej pozycji pozostają już do końca życia.

Z tych więc wszystkich powodów opowiem Wam teraz tylko

o              najbliższych krewnych naszego raka, którzy należą wraz z nim do podrzędu dziesięcionogów. Bo każdemu wiadomo, że rak rzeczywiście ma pięć par nóg chodowych, z których pierw­sza przekształcona jest w szczypce.

Najbliższym więc krewniakiem morskim naszego raka — zu­pełnie zresztą do niego podobnym — jest tak zwany homar.

Proszę więc sobie wyobrazić tego zwykłego dobrze znanego ra­ka rzecznego, tyle że półmetrowej długości, a nawet bez stu­diowania fotografii będzie się miało znakomite pojęcie o homa­rze. Oczywiście odznacza się on potężnym, grubym pancerzem, a przede wszystkim szczypcami około 15 cm długości. Jeśli przypominacie sobie, że właśnie szczypce i odwłok to naj­większy przysmak w raku, łatwo się domyślić, iż w miejscach zamieszkania homara, od Norwegii aż do Morza Śródziemnego, rybacy uganiają się za tym zwierzęciem, gdyż każda restaura­cja dobrze za nie płaci.

Homar, jak wszystkie raki z grubym pancerzem, jest w sta­nie zamieszkiwać płytkie wody przybrzeżne, gdzie narażony jest na wściekłe uderzenia fal. Raki głębinowe natomiast —

o czym ze zdziwieniem przekonali się przyrodnicy — mają przeważnie pancerz o wiele delikatniejszy.

Drugi przysmak morski, również bardzo blisko spokrewniony z naszym rakiem, to langusta. Aby wyrobić sobie o tym zwierzęciu właściwe wyobrażenie, musielibyście naszego raka powiększyć do rozmiaru 40 cm. Ale nie dość na tym — trzeba by jeszcze pozbawić go szczypiec, gdyż langusta na przedniej parze nóg zamiast nich ma tylko jakby rodzaj pazurów. Mimo to, podobnie jak homar swymi potężnymi szczypcami, i ona potrafi doskonale rozbijać skorupy małży, którymi się żywi.

Zdawałoby się zatem, iż z punktu widzenia kulinarnego lan­gusta jest mniej wartościowa od homara, gdyż jada się z niej tylko odwłok, czyli tak zwaną po kucharsku „szyjkę”. Sądzę jednak, że tu już nikt nie powie z ironią „tyle smaku, co w ra­ku”, skoro się dowie, że duże egzemplarze langusty ważą do 8 kg, z czego na samą szyjkę przypadnie około kilograma.

Langusty spotyka się częściej niż homary. Zamieszkują one

skaliste, przez rośliny wodne obrośnięte tereny podmorskie, na dość różnych, ale nigdy zbyt wielkich głębokościach.

Langusta, tak jak i homar, dobrze hoduje się w akwarium i obserwując ją tu, przekonano się ze zdziwieniem, że potrafi ona wydawać odgłosy. Odgłosy te, podobne do skrzypienia, wy­woływane są przez specjalną płytkę umieszczoną na pierwszym członie czułków.

Zarówno ona, jak i homar są bardzo płodne: od ośmiu do czterdziestu tysięcy jaj na jeden miot nie stanowi u nich nic nadzwyczajnego.

Larwa langusty, kształtu liściowatego i całkowicie przezro­czysta, pływa sobie dłuższy okres czasu tuż pod powierzchnią wody i pod nazwą Phyllosoma w ciągu wielu lat była uwa­żana przez przyrodników za zupełnie odrębny gatunek zwie­rzęcia.

Żeby już skończyć z rakami jadalnymi, muszę jeszcze wspo­mnieć o garnelach. Na wybrzeżach Morza Północnego, a daiej

Holandii, Belgii, Francji i Anglii te małe raczki, zwane także krewetkami, stanowią ulubiony pokarm tamtejszych warstw najuboższych, są bowiem bardzo tanie.

Krewetki — to raczki długości mniej więcej 6-8 cm. Domyś­lacie się więc, że takie maleństwo niewiele dostarcza pożywie­nia, tym bardziej że, tak jak u langusty, jadalna jest tu tylko szyjka, albowiem szczypców krewetki nie posiadają zupełnie. Całe szczęście, że pancerzyki ich są przynajmniej dosyć deli­katne, więc po ugotowaniu łatwo dają się „obierać”. Ale mi­mo to kłopotu przy stole bywa z tym sporo.

Krewetek jest wiele gatunków i wszystkie zamieszkują bar­dzo płytkie wody, zagrzebując się niezwykle zręcznie i szybko w piasku. To upodobanie do piaszczystego dna sprowadza je często do delt rzecznych, a w związku z tym przystosowują się one i do wody słodkiej.

Druga grupa dziesięcionogów — w przeciwieństwie do po­przedniej, którą nazywają „dłogoogoniastymi” — nosi nazwę „pośrednich”. Nazwy te dotyczą właśnie odwłoka, czyli owej

osławionej szyjki, która jest u tej grupy nieco większa niż u krabów, wybitnie jednak mniejsza niż u długoogoniastych. Zazwyczaj jest ona niesymetrycznie skręcona i nie okryta pan­cerzem, lecz jedynie woreczkiem z cieniutkiej skóry.

Tego rodzaju upośledzenie wywołuje u tych raków ciekawe przyzwyczajenia. Jeden z nich na przykład, zwany pustel­nikiem, wyszukuje sobie leżącą na dnie muszlę i ukrywa w niej tą swoją tylną, bezbronną część ciała. Workowaty odwłok wciska się w skręty tej wapiennej pozostałości po ślimaku, na zewnątrz zaś wystają tylko głowa i nogi. Poruszając się pus­telnik ciągnie za sobą muszlę, a na niej osadza jeszcze czasem ukwiała, którego liczne parzydełka stanowią dodatkową ochro­nę dla raka, a on z kolei uzyskuje tę poważną wygodę, że może zmieniać miejsce pobytu, co mu ułatwia zdobywanie po­karmu.

Takie współżycie dwóch istot ku pożytkowi obu stron nosi nazwę symbiozy.

Do raków pośrednich należy też znany pod zwrotnikami zło­

dziej kokosowy. Jest to rak duży, do 3 kg wagi, który podobnie jak stonoga zarzucił środowisko wodne. Mieszka na lądzie w po­bliżu palm kokosowych i żywi się ich owocami. Potrafi potężny­mi przednimi szczypcami nadwerężyć skorupę orzecha, by póź­niej przez tę dziurę wybierać biały miąższ maleńkimi szczyp- czykami znajdującymi się na ostatniej parze nóg.

Trzecia L ostatnia grupa to „krótkoogoniaste” albo kraby. Są to raki o niezwykle rozszerzonym głowotułowiu, bardziej szerokim niż długim, i o maleńkim, zagiętym pod spód od­włoku.

Są one pospolite we wszystkich morzach. Zapuszczają się nawet do rzek. Ostatnio wielkie szkody wyrządza na Bałtyku krab wełnistoręki, który dopiero przed dwudziestu pięciu laty został zawleczony do Europy z Chin. Dziwna jego nazwa po­chodzi stąd, że szczypce ma pokryte jakby futrzanymi rękawi­cami, co nie przeszkadza mu jednak rozrywać sieci rybackich, aby żywić się złowionymi w nie rybami. Zresztą o nim przygo­towałem odrębną opowieść.

Nie myślcie jednak, że kraby to wszystko takie małe stwo­rzenia, do jakich jesteśmy przyzwyczajeni w Europie, ot mniej więcej dziesięciocentymetrowej długości. Istnieje bo­wiem krab głębinowy, chodzący na nogach o rozciągłości — ni mniej, ni więcej, tylko 5 m. Zwierzę to, łowione na wodach japońskich, jest podobne do olbrzymiego pająka, gdyż stosun­kowo krótki głowotułów o średnicy około 75 cm ma osadzony na potwornie długich, niby pajęczych odnóżach — tyle tylko, że nie na ośmiu, jak u tego tępiciela much, lecz na dziesięciu, jak przystoi rakowi. Nogi te są zakończone niewielkimi szczyp­cami.

Na pierwszy rzut oka można by żywić obawę, że taki po­twór może napadać i krzywdzić kąpiących się ludzi. Okazuje się jednak, iż jest to typowe zwierzę głębinowe, czyli miesz­kaniec wód cichych i spokojnych, a te długie szczudłowate nogi służą mu tylko do brodzenia po szlamie. Toteż gdy kiedyś wy­dobytego kraba głębinowego przywiązano na sznurze przy brze­gu, spacerował spokojnie po płytkiej wodzie, dopóki nie wzmo­gła się fala. Potem jednak biedne zwierzę okazało się zupełnie bezradne. Tak więc — mimo jego ogromu — trudno je uważać za niebezpiecznego potwora.

Jak widzicie zatem, nasz skromny rak rzeczny ma sporo inte­resujących krewniaków we wszystkich morzach, a nawet i na lądzie.

Zlaba prowadzi tryb życia ziemnowod­ny — to każdy wie i myślę, że nikogo nie potrzeba o tym informować. Co prawda taka nazwa całej gromady, jak „ziem­nowodne”, została dzisiaj zarzucona na rzecz „płazów” i tym wyrazem charakteryzuje się ją w systematyce zoologiczne], a więc łącznie: żaby, ropuchy, trytony i salamandry. A szkoda, bo wyraz „płaz” niewiele mówi i, co najważniejsze, wśród nie- specjalistów stworzył nie lada zamieszanie. Zamieszanie tego rodzaju, że obecnie Bogiem a prawdą rzadko kto jest się w sta­nie zorientować, jakie zwierzę należy do płazów, a jakie do gadów.

Obawiam się, że i moi Szanowni Czytelnicy niezbyt dobrze rozróżniają zwierzęta należące do tych dwóch gromad, mimo iż większość z nich uczyła się już zoologii. Ileż bowiem ludzi za podstawę do tego rozróżniania przyjmuje przekonanie, że płaz musi się płaszczyć lub pełzać po ziemi, zaś gad jest stwo­rzeniem „obrzydliwym”. A przyjąwszy taką zasadę wyjściową uważa się, że do płazów należeć będzie wąż albo jaszczurka, zaś żaba, a tym bardziej ropucha — z racji swego odrażającego wyglądu są na pewno gadami. Gdzie zaliczyć w takim przy­padku żółwia, już zupełnie nie wiadomo.

Spraw systematyki zoologicznej w ten sposób jednak zała­twiać się nie powinno. Zaliczenie zwierzęcia do tej czy innej gromady nie może opierać się na naszym subiektywnym, po­wierzchownym wrażeniu. Istotnym, wchodzącym tu w grę fak­tem nie może być, .że zwierzę wydaje się nam samym obrzy­dliwe czy przyjemne, lecz przede wszystkim obiektywna różnica w budowie ciała. Chciałbym jakoś ułatwić Państwu

utrwalenie sobie tych rzeczy, a więc proszę zapamiętać, że do gadów należą te zwierzęta, których skóra pokryta jest łuską lub tarczowatym pancerzem, sprawa zaś pełzania, czołgania, pływania czy skakania nie gra tu żadnej roli. W przeciwień­stwie do wyżej przedstawionych — płazy znów mają skórę na­gą, czasem pokrytą brodawkami, ale zawsze wilgotną i oślizłą dzięki dużym ilościom śluzu, który ona stale wydziela.

Teraz już mam nadzieję, że się nikt nie pomyli — jasne jest, że bohaterka tej opowieści to płaz, czyli zwierzę ziemno­wodne.

No dobrze — ale dlaczego ziemnowodne?

I tu już każdy szybko odpowie:

Bo raz przebywa w wodzie, raz na lądzie, jest więc zwie­rzęciem mieszkającym i tu, i tam.

Pięknie, ale przecież tak zwana zielona żabka albo rzekotka łazi zawsze po chwastach lub krzakach i nieczęsto widuje się ją w wodzie. Tak samo ropucha, żaba płowa albo tak zwany huczek — lubią co najwyżej wilgotne łąki lub suto zraszane warzywniki, a w wodzie nie mają zwyczaju przebywać.

Na dobrą sprawę takiemu określeniu jak wyżej ściśle odpo­wiada tylko jeden gatunek największej naszej żaby, zwanej jadalną, a częściowo mogłoby się to stosować do ropuszki, od­znaczającej się pięknym pomarańczowym podbrzuszem, zwanej

i

kumką, one bowiem przebywają istotnie częściowo w wodzie, częściowo na lądzie. Gdzie tu więc ziemnowodnośó, jeśli cho­dzi o resztę? Otóż widzicie Państwo, obiekcje Wasze dlate­go niewiele miały tu do rzeczy, że nie jest wcale istotne, czy dorosła żaba częściej, czy rzadziej przebywa w wodzie.

Wydra lub bóbr dużą część swego życia przepędzają w rze­kach czy stawach — a przecież nikomu do głowy nie przyjdzie nazwać gromady, do której należą, ziemnowodną. Rozróżnia­jąca pod tym względem cecha leży zupełnie gdzie indziej, a mianowicie — proszę sobie uprzytomnić, gdzie zwierzęta gro­mady płazów składają jaja i gdzie przebywają w czasie pierw­szego okresu swego życia, zwanego larwalnym. Otóż wszystkie płazy odznaczają się dwiema charakterystycznymi cechami: przede wszystkim tym, iż składają jaja tylko i wyłącznie w wo­dzie, a następnie że z jaj tych nie wylęga się potomstwo po­dobne do rodziców, a więc małe żabki, trytoniki czy salamandry, tylko — istoty o innym wyglądzie, raczej przypominające ryb­ki, bez nóg, z głową, która wraz z tułowiem stanowi jedną całość, i z dużym płetwiastym ogonem. Zwierz...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin