Singer Isaac - WROGOWIE.rtf

(1129 KB) Pobierz

ISAAC B.

SINGER

Wrogowie

 

Od autora

(3hociaż nie miałem przywileju doświadczenia hitlerows­kiej zagłady, żyłem jednak przez lata w Nowym Jorku z ludźmi, którzy od niej ocaleli. Dlatego też śpieszę zapewnić, że powieść ta nie jest historią typowego uchodźcy, jego życia i walki. Jak większość moich powieści i ta książka przedstawia przypadki wyjątkowe, wyjątkowych bohaterów i szczególny splot wyda­rzeń. Jej bohaterowie są ofiarami nie tylko faszyzmu, lecz także swych własnych osobowości i przeznaczenia. Jeśli mimo to pasują do ogólnego obrazu, to dlatego, że wyjątki mają swe korzenie w regule. W gruncie rzeczy, w literaturze wyjątek jest regułą.

Powieść ta ukazała się po raz pierwszy w „The Jewish Daily Forward” w roku 1966 pod tytułem Sortim, di Geshichte furt a Liebe. Została przetłumaczona na angielski przez Alizę Shevrin i Elizabeth Shub i wydana przez tę ostatnią wraz z Rachel MacKenzie i Robertem Giroux. Jestem wdzięczny im wszystkim.

I.B.S.

 

Rozdział pierwszy

 

Herman Broder otworzył jedno oko. Wciąż na wpół śpiąc, zastanawiał się czy jest w Ameryce, w Cywkowie, czy w obozie w Niemczech. Wydawało mu się nawet, że ukrywa się w sianie w Lipsku. Czasami wszystkie te miejsca zlewały się w jego umyśle. Wiedział, że był w Brooklynie, a słyszał wrzaski Niemców. Dźgali bag­netami starając się go wykryć, kiedy wciskał się głębiej

i              głębiej w siano. Ostrze bagnetu otarło się o jego głowę.

Pełne przebudzenie wymagało świadomego aktu woli. Dosyć — powiedział sobie i usiadł. Było późne popołu­dnie. Jadwiga już jakiś czas temu się ubrała. W lustrze, na ścianie przeciwległej do łóżka, spostrzegł swoje od­bicie: wychudła twarz, rzadkie włosy — niegdyś rude, teraz żółtawe i przyprószone siwizną, pod rozczochrany­mi brwiami niebieskie oczy, przenikliwe a zarazem łago­dne, chudy nos, zapadłe policzki i wąskie usta.

Herman zawsze budził się stłamszony i wymięty, jakby całą noc walczył w zapasach. Tego ranka na jego wysokim czole widniał nawet siniak. Dotknął go. Co to jest? — spytał sam siebie. Czy mógł to spowodować bagnet z jego snów? Uśmiechnął się na tę myśl. Praw­dopodobnie nocą, w drodze do łazienki, uderzył się

o              drzwi do szafy.

              Jadwiga! — zawołał zaspanym głosem.

Jadwiga stanęła w drzwiach. Była to Polka o różo­wych policzkach, płaskim nosie i jasnych oczach; płowe jak len włosy zebrała w kok i spięła szpilką. Miała wysokie kości policzkowe i pełną dolną wargę. W jednej

ręce trzymała szczotkę do kurzu, a w drugiej małą kone­wkę. Ubrana była w sukienkę w niespotykany w tym kraju wzór z czerwonych i zielonych kwadracików, a na nogach miała rozdeptane kapcie.

Jadwiga, mimo że spędziła z Hermanem po wojnie rok w niemieckim obozie i już od trzech lat żyła w Ameryce, zachowała świeżość i nieśmiałość dziew­czyny z polskiej wsi. Nie używała kosmetyków. Nauczyła się tylko kilku słów po angielsku. Hermanowi zdawało się nawet, że niosła ze sobą zapachy Lipska; w łóżku pachniała rumiankiem. Z kuchni doleciała teraz woń gotujących się buraków, młodych ziemniaków, kopru

i              czegoś jeszcze, letniego i ziemistego, czego nie umiał nazwać, a co przywołało wspomnienie o Lipsku.

Patrzyła na niego z dobroduszną wymówką, kręcąc głową.

              Późno już. — powiedziała. Zrobiłam przepie- rkę i zakupy. Zjadłam śniadanie, ale mogę zjeść jeszcze raz.

Jadwiga mówiła chłopską polszczyzną. Herman zwra­cał się do niej po polsku, a czasem w jidysz1, mimo że nie rozumiała tego języka. Kiedy był w dobrym nastroju, wtrącał cytaty z Biblii, w świętym języku, a nawet zdania z Talmudu?. Jadwiga zawsze słuchała.

              Ej, która godzina? — zapytał.

              Prawie dziesiąta.

              Ubiorę się.

-— Chcesz herbaty?

              Nie, nie potrzeba.

              Nie chodź na bosaka. Przyniosę ci kapcie. Dopiero co je wyczyściłam.

              Znowu je czyściłaś? Kto czyści kapcie?

Herman wzruszył ramionami.

              Czym je czyściłaś? Dziegciem? Wciąż jesteś chłop­ką z Lipska.

Jadwiga podćszła do szafy i przyniosła mu szlafrok

i              kapcie.

Mimo że była jego żoną i sąsiedzi nazywali ją panią Broder, zachowywała się wobec Hermana tak, jakby wciąż służyła w domu jego ojca, reb3 Szmuela Lejba Brodera. Cała rodzina Hermana zginęła w czasie wojny. Herman ocalał, bo Jadwiga ukryła go w sąsieku z sianem,

w swojej rodzinnej wiosce Lipsku. Jej własna matka nic nie wiedziała o tej kryjówce. Po wyzwoleniu w 1945 roku, Herman usłyszał od naocznego świadka, jak zastrzelono jego żonę Tamarę i dzieci.

Herman wyjechał z Jadwigą do Niemiec, do obozu dla dipisów, a potem, kiedy dostał amerykańską wizę, wzięli cywilny ślub. Jadwiga gotowa była przejść na judaizm, ale jemu wydawało się bezsensowne obciążanie jej religią, której sam już nawet nie praktykował.

Długa i pełna niebezpieczeństw droga do Niemiec, podróż statkiem wojennym do Halifaxu i wreszcie auto­busem do Nowego Jorku, tak oszołomiły Jadwigę, że wciąż bała się sama wsiąść do metra. Nigdy nie wypuściła się dalej niż kilka ulic od domu. W gruncie rzeczy nie musiała nigdzie chodzić. Na Mermaid Avenue było wszystko, czego potrzebowała — chleb, owoce, warzywa, koszerne mięso (Herman nie jadał wieprzowiny), a od czasu do czasu kupowała tam parę butów czy sukienkę. Kiedy Herman zostawał w domu, oboje z Jadwigą space­rowali po Boardwalk. Mimo że wciąż powtarzał, iż nie ma zamiaru od niej uciekać i że nie ‘musi się go tak kurczowo trzymać, Jadwiga zawsze przywierała mocno do mężowskiego ramienia» Hałas i zgiełk ogłuszały ją; wszystko wibrowało i trzęsło się przed oczyma. Sąsiadki zachęcały Jadwigę, żeby poszła z nimi na plażę, ale od rejsu przez ocean czuła odrazę do morza. Wystarczał rzut oka na wznoszące się fale, a wszystko przewracało się jej w żołądku.

Od czasu do czasu Herman zabierał Jadwigę do ka­wiarni na Brighton Beach, ale nie była w stanie przywyk­nąć do ogłuszającego huku pociągów mknących po wia­dukcie, pisku opon pędzących wokół samochodów, ani do tłumów na ulicy. Herman kupił jej medalion, w którym na kartce papieru wykaligrafował jej nazwisko i adres, na wypadek gdyby się zgubiła, ale dla Jadwigi nie była to żadna pociecha; nie miała zaufania do słowa pisanego.

Zmiana w życiu Jadwigi zdawała się być aktem Opat­rzności. Przez trzy lata Herman zależał całkowicie od niej. Przynosiła mu na strych jedzenie i wodę, zabierała jego nieczystości. Kiedy jej siostra, Marianna, szła do stodoły, Jadwiga wdrapywała się na drabinę i ostrzegała Hermana, żeby zagrzebał się głębiej w jamie, którą umoś-

cii sobie w sianie. Latem, kiedy zwożono świeże siano, Jadwiga ukrywała go w piwnicy na ziemniaki. Narażała swoją matkę i siostrę na stale niebezpieczeństwo; gdyby Niemcy domyślili się, że w stodole mieszka Żyd, za­strzeliliby wszystkie trzy kobiety, a być może spaliliby nawet całą wioskę.

Teraz Jadwiga mieszkała na piętrze jednego z brook- lińskich domów. Miała dwa królewskie pokoje, przedpo­kój, łazienkę i kuchnię z lodówką, kuchenką gazową

i              elektrycznością, a nawet telefon. Herman dzwonił do niej, kiedy wyjeżdżał sprzedawać książki. Jego interesy mogły sobie być gdzieś daleko, ale głos przynosił go tuż do niej. Kiedy miał dobry humor, śpiewał Jadwidze przez telefon jej ulubioną piosenkę:

A jeśli'syn nam się urodzi,

Boże dobry mój!

Gdzie go do kołyski włożysz?

Boże dobry mój!

Tam, na ulicy, ‘

Leży miednica,

W niej syneczka, ułożymy

I              do snu ukołyszemy.

Jeśli syn się nam urodzi,

Boże dobry mój!

Czym przed zimnem go osłonisz?

Boże dobry mój!

Owinę go w fartuch twój,

Opatulę w szalik mój,

Nimi synka otulimy

1              od chłodu ochronimy.

Piosenka była tylko piosenką: Herman dbał o to, żeby Jadwiga nie zaszła w ciążę. W świecie, w którym dzieci można odebrać matce i zastrzelić, człowiek nie miał prawa płodzić ich więcej. Jadwidze brak dziecka wyna­gradzało mieszkanie, które jej dał mąż. Było ono jak te czarowne miejsca z opowieści, jakie baby wiejskie snuły przy darciu pierza czy przędzeniu lnu. Przyciskasz guzik

w ścianie i zapalają się światła. Gorąca i zimna woda płyną z kranu. Przekręcasz kurek i pojawia się ogień, na którym możesz gotować. Jest wanna do codziennych kąpieli. I wreszcie radiol Herman nastawiał je na stację, która rano i wieczorem nadawała po polsku i od razu pokój wypełniały polskie piosenki, mazurki, polki, a w niedzielę kazanie i wiadomości z Polski opanowanej przez bolszewików. Jadwiga nie umiała czytać ani pisać, ale Herman pisał dla niej listy do matki i siostry. I czytał odpowiedzi, napisane przez wiejskiego nauczyciela. Cza­sem Marianna wkładała do koperty ziarno zboża, liść jabłoni albo mały kwiatek — żeby im przypominały Lipsk w dalekiej Ameryce.

Tak, w tym odległym kraju Herman był dla Jadwigi mężem, bratem, ojcem. Bogiem. Kochała go już wtedy, gdy służyła w domu jego ojca. Żyjąc z nim teraz w obcej ziemi widziała, że nie pomyliła się co do jego wartości i inteligencji. Umiał poruszać się w świecie — jeździł pociągiem i autobusami; czytał książki i gazety; dobrze zarabiał. Jeśli potrzebowała czegokolwiek do domu wy­starczyło mu powiedzieć, a zaraz przynosił to sam, albo dostarczał przez specjalnego posłańca. A Jadwiga pod­pisywała rachunek trzema małymi kółkami, tak jak ją nauczył.

, Kiedyś, piętnastego października, na jej imieniny, Herman przyniósł dwie papużki. Samczyk był żółty, a samiczka niebieska. Jadwiga nazwała je Wojtuś i Ma­rianna, po swoim ukochanym ojcu i siostrze. Z matką nigdy się nie zgadzały. Po śmierci ojca matka Jadwigi wzięła drugiego męża, który bił pasierbice. To przez niego Jadwiga musiała opuścić dom i pracować jako służąca u Żydów.

Gdyby jeszcze Herman był częściej w domu, albo przynajmniej codziennie nocował, Jadwiga uważałaby, że jest w zupełności szczęśliwa. Ale on podróżował, trud­niąc się obwoźnym handlem książkami. Kiedy wyjeżdżał, Jadwiga trzymała drzwi zamknięte na łańcuch, ze strachu przed złodziejami i żeby nie wpuszczać sąsiadów. Stara kobieta, która mieszkała w ich domu nachodziła ją wciąż, a usiłując się porozumieć używała mieszaniny rosyjs­kiego, angielskiego i jidysz. Wtrącali się w życie Jadwigi, wypytując skąd pochodzi i co robi jej mąż. Herman

ostrzegł żonę, żeby jak najmniej im mówiła. Nauczył ją jak powiedzieć po angielsku: „Przepraszam, nie mam czasu”.

2

Herman golił się, podczas gdy wanna napełniała się wodą. Broda rosła mu szybko. Przez noc jego twarz robiła się szorstka jak tarka. Stał przed lustrzanymi drzwiczkami apteczki — delikatnie zbudowany męż­czyzna, nieco więcej niż średniego wzrostu, o wąskiej piersi pokrytej kępkami włosów, przypominających kłaki włosia wyłażące ze starej sofy, czy fotela. Jadł ile chciał, lecz mimo to pozostawał chudy. Zarys jego żeber był wyraźnie widoczny, między szyją zaś a oboj­czykami miał głębokie doły. Jabłko Adama poruszało mu się z góry na dół jakby samoistnie. Cała jego postawa wyrażała znużenie. Stojąc tak, zaczął snuć swoje fantazje.

Oto hitlerowcy powrócili do władzy i zajęli Nowy Jork, a on ukrywa się tu, w tej łazience. Jadwiga zamas­kowała drzwi i pomalowała je tak, że wyglądają jak reszta ściany.

Gdzie mógłbym siedzieć? Tu, na sedesie. Spałbym w wannie. Nie, za krótka. Herman obejrzał posadzkę, sprawdzając czy znalazłoby się tu dość miejsca, żeby się wyciągnąć. Ale nawet gdyby położył się w poprzek, musiałby podkurczyć nogi. No cóż, przynajmniej nie brakłoby mu światła i powietrza. Łazienka miała okno, które wychodziło na małe podwórko.

Herman zaczął obliczać ile jedzenia Jadwiga musiała­by mu codziennie przynosić, żeby przeżył: dwa lub trzy ziemniaki, kromkę chleba, kawałek sera, łyżkę oleju, a od czasu do czasu witaminy. Nie powinno jej to kosztować więcej niż dolara na tydzień— no, najwyżej półtora dolara. Miałby tu trochę swoich książek i papier. W po­równaniu ze stodołą w Lipsku byłby to luksus. Trzymał­by pod ręką nabity pistolet, albo karabin maszynowy. Gdyby Niemcy odkryli kryjówkę i przyszli po niego, powitałby ich serią kul, a ostatnią zostawił dla siebie.

Woda niemal przelewała się z wanny, łazienka pełna była pary. Herman szybko zakręcił krany. Te fantazje zaczynały już stawać się obsesją.

Ledwie wszedł do wanny, Jadwiga otworzyła drzwi.

              Masz tu mydło.

              Jest jeszcze kawałek.

              To jest perfumowane. Powąchaj. Trzy za dzie­siątkę.

Jadwiga sama powąchała kostkę mydła i podała mu. Jej ręce wciąż były szorstkie jak u chłopki. W Lipsku siała, kosiła, młóciła, sadziła ziemniaki, a nawet piłowała i rąbała drewno; pracowała jak mężczyzna. Sąsiadki w Brooklynie dawały jej najróżniejsze kremy do rąk, ale te wciąż pozostawały zrogowaciałe. Miała też mu­skularne, twarde łydki. Ale pełne, białe piersi oraz krągłe biodra były kobiece i gładkie. Nie wyglądała na swoje trzydzieści trzy lata.

Jadwiga krzątała się od świtu do zmierzchu. Zawsze znajdowała coś do zrobienia. Chociaż mieszkanie było niemal nad brzegiem oceanu, ale sporo kurzu wpadało przez otwarte okna, toteż przez cały dzień Jadwiga myła, szorowała, czyściła i glansowała. Herman pamiętał, że jego matka zawsze chwaliła pracowitość Jadwigi.

              Chodź, namydlę cię — powiedziała Jadwiga.

Właściwie wolałby być sam. Nie dopracował jeszcze

wszystkich szczegółów, jak mógłby się ukryć przed hit­lerowcami, tu w Brooklynie. Okno należałoby jakoś za­maskować, żeby go Niemcy nie dostrzegli. Ale jak?

Jadwiga zaczęła namydlać mu plecy, ramiona, lędź­wie. Udaremniając jej pragnienie rodzenia dzieci, sam zajął miejsce dziecka. Pieściła go, bawiła się nim. Ilekroć wyjeżdżał z domu bała się, że już nie wróci — zgubi się w zamęcie i ogromie Ameryki. Każdy jego powrót wydawał się cudem. Wiedziała, że tego dnia miał jechać do Filadelfii, gdzie będzie też nocował, ale śniadanie przynajmniej zje razem z nią.

Z kuchni doleciał zapach kawy i pieczonego chleba. Jadwiga nauczyła się piec bułeczki z makiem, takie same jak w Cywkowie. Przygotowywała dla niego sma­kołyki i gotowała ulubione potrawy: pierogi, barszcz z macowymi kulkami, kaszę mannę na mleku i gryczaną z sosem.

Codziennie szykowała mu świeżo uprasowaną koszu­lę, bieliznę i skarpetki. Chciała tyle dla niego zrobić, a on potrzebował tak niewiele. Częściej był w drodze niż w domu. Tak gorąco pragnęła porozmawiać z nim.

              O której odchodzi pociąg? — zapytała.

              Co takiego? O drugiej.

              Wczoraj mówiłeś, że o trzeciej.

              Parę minut po drugiej.

              Gdzie jest to miasto?

              Filadelfia? W Ameryce. A gdzie ma być?

              To daleko?

              W Lipsku byłoby daleko, ale tu, to tylko parę godzin pociągiem.

              Skąd wiesz, że ktoś chce kupić książkę?

Herman zamyślił się głęboko.

              Nie wiem. Staram się znaleźć chętnych.

              Dlaczego tu nie sprzedajesz książek? Tu jest tyle ludzi.

              Na Coney Island? Tu przychodzi się żeby jeść pop-com, a nie czytać książki.

              A jakie to książki?

              Och, różne: jak budować mosty, jak schudnąć, jak rządzić. Książki z piosenkami, opowiadaniami, sztuki teatralne, książki o życiu Hitlera...

Jadwiga spoważniała.

              Piszą książki o takiej świni?

              Piszą książki o najprzeróżniejszych świniach.

              No tak. — rzekła i poszła do kuchni. Po chwili Herman ruszył za nią.

Jadwiga otworzyła drzwiczki klatki i papużki wyfru­nęły. Żółty samczyk, Wojtuś, usadowił się na ramieniu Hermana. Wojtuś lubił skubać ucho Hermana, albo zdziobywać okruchy z jego ust czy z końca języka. Jad­wiga była zdumiona o ile młodszy, świeższy i szczęśliw­szy wydawał się Herman, kiedy się wykąpał i ogolił.

Podała mu ciepłe bułeczki, omlet i kawę ze śmietanką. Starała się dobrze go karmić, ale on nigdy porządnie nie zjadł. Nadgryzł bułkę i odłożył ją na bok. Omletu ledwie spróbował. Jego żołądek na pewno skurczył się podczas wojny, ale Jadwiga pamiętała, że zawsze mało jadał. Matka ciągle mu to wyrzucała, kiedy przyjeżdżał do domu z Warszawy, gdzie studiował na uniwersytecie.

Jadwiga zafrasowana kręciła głową. Przełykał w ogóle nie przeżuwając. Chociaż do drugiej było jeszcze dużo czasu wciąż spoglądał na zegarek. Siedział na samym brzegu krzesła, tak jakby miał zamiar zerwać się z niego lada moment. Jego oczy zdawały się patrzeć gdzieś po­przez ścianę.

Nagle otrząsnął się i powiedział:

              Dziś wieczorem zjem kolację w Filadelfii.

              Z kim będziesz jadł? Sam?

Zaczął mówić do Jadwigi w jidysz:

              Sam. Tak ci się zdaje! Będę jadł z królową Sabą. Taki ze mnie sprzedawca książek, jak z ciebie rebecin4! Ten fałszerz rabin, u którego pracuję to dopiero ktoś — a przecież gdyby nie on, tobyśmy głodowali. A ta kobieta w Bronxie, to już zupełny sfinks. Z taką trójką jak wy, to prawdziwy cud, że jeszcze nie zwariowałem. Pif-paf!

              Mów tak, żebym cię rozumiała.

              Po co chcesz rozumieć? Powiada Eklezjasta3:,,(...) bo w wielkiej mądrości — wiele utrapienia”. Prawda będzie znana — nie tu, lecz na tamtym świecie, jeśli oczywiście cokolwiek zostanie z naszych marnych dusz. A jeśli nie, to będziemy musieli obejść się bez prawdy...

—• Dolać ci kawy?

              Tak, proszę.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin