Evans Gabrielle - Midnight Matings 7 - Fantasy, Legend and the Guardian.pdf

(2022 KB) Pobierz
~1~
Rozdział 1
- Jeśli nie uda wam się przyprowadzić partnera przed radę zanim nastanie północ
jutrzejszej nocy, zostaniecie wytropieni i straceni, jako samotny paranormalny –
powiedział starszy.
Fletcher słuchał z niepełną uwagą. Już to wszystko wiedział, oczywiście. Z tego
właśnie powodu zdecydował się zjawić na tym spotkaniu. Chociaż jak na
paranormalnego nie był zbyt stary, miał tylko przeszło czterysta lat, był zmęczony
byciem samemu.
Spojrzawszy na swój kieliszek z szampanem, Fletcher uśmiechnął się. Wiedział, że
starsi dodali coś do wina. Już wypił trzy kieliszki tego, mając nadzieję, że wkrótce
ogarnie go gorączka. Może znajdzie miłego zmiennego, może nawet fae, żeby się
ustatkować i żyć szczęśliwie po wieczne czasy.
- A w razie, gdybyście myśleli, że można złamać zaklęcie – mówił dalej starszy –
dodaliśmy specjalną klauzulę.
Głowa Fletchera uniosła się gwałtownie i jego pełna uwaga spoczęła na podium,
gdzie stali starsi. Nic o tym nie wiedział i ta informacja go zaniepokoiła.
- Każdy, kto spróbuje zanegować zobowiązanie tego zaklęcia natychmiast zostanie
przeklęty zgodnie ze swoją rasą. – Serce Fletchera zabiło w jego piersi, gdy słuchał
przemowy starszego. – Jestem pewny, że wiecie, w czym rzecz.
Och, bardzo dobrze to wiedział. Jaką bzdurę zrobił tym razem? Widział obraz,
rozumiał, co starsi knuli, żeby pogodzić rasy. Jednak to było nowe i niemile widziane.
Dlaczego tego nie widział? Czy nie był zdolny do znalezienia partnera?
- Jestem takim nieudacznikiem – mruknął Fletcher pod nosem, gdy przez tłum
przetoczyły się sapnięcia i warknięcia.
- Spodziewamy się zobaczyć każdego z was w ciągu dwudziestu czterech godzin –
zakończył straszy z małym władczym machnięciem ręki. – Niech wasze polowanie
będzie uwieńczone sukcesem.
~2~
W chwili, gdy słowa opuściły usta starszego, sala balowa wybuchła kakofonią
dźwięków. Ludzie warczeli i syczeli. Gniewne okrzyki rozniosły się po Sali, gdy
paranormalni obrócili się do siebie, kłócąc się między sobą.
Fletcher potrząsnął smutno głową i przycisnął plecy do ściany.
- O tym dokładnie mówili starsi – mruknął do faceta stojącego obok niego.
Niektórzy zmienni przekształcili się nawet w swoje zwierzęce postacie, gdy ruszyli
przez salę w poszukiwaniu chętnego – a może raczej
niechętnego
– partnera.
- Myślę, że to dobry pomysł – odparł mężczyzna. – To jednak – machnął ręką
wskazując panujący wokół nich chaos – to jest szaleństwo.
Fletcher przyjrzał się swojemu nowemu sojusznikowi oceniającym okiem. Ponad
metr dziewięćdziesiąt, szerokie bary, szczupła talia, napięty tyłek w jeszcze bardziej
obcisłych dżinsach – mmm, i jaki fajny był ten tyłek. Mocno ścięte ciemnobrązowe
włosy, oczy koloru rozpuszczonej czekolady i gładka, kremowa karnacja, którą Fletcher
chciałby lizać językiem po każdym centymetrze nagiej męskiej skóry.
Uniósł nos, Fletcher powąchał subtelnie powietrze. Facet pachniał czymś dzikim i
nieokiełznanym, ale podobnie było z większością ludzi na tej Sali. Zapach nie był ani
gryzonia ani psowatego i Fletcher wypuścił zadowolone, ciche westchnienie.
- Fletcher Martin – powiedział z promiennym uśmiechem podając rękę.
- Shadenious Santiago – odpowiedział mężczyzna, biorąc rękę Fletchera i ściskając
stanowczo.
- Wow, to dość trudne.
- Mów do mnie Shade.
- Mogę tak robić. – Fletcher wydął usta i powachlował rzęsami, przysuwając się do
mężczyzny i przyciskając do niego. – Powiedz mi, Shade, lubisz kociaki?
Brwi Shade’a ściągnęły się w zmieszaniu, ale jego ramiona otoczyły Fletchera.
- Byłem wcześniej z kobietami, ale wolę mężczyzn.
Fletcher zachichotał miękko, gdy musnął nosem podbródek Shade’a.
- Nie takiego kociaka miałem na myśli.
~3~
- Och – odparł Shade trochę bez tchu, gdy wygiął szyję, żeby dać Fletcherowi
miejsce do zabawy. – Całkiem lubię koty. Dlaczego? Masz jakiegoś?
- Coś w tym stylu – mruknął Fletcher zanim drapnął zębami szczękę Shade’a.
Głośny ryk odwrócił uwagę Fletchera i szarpnął się w samą porę, żeby zobaczyć jak
duży, bardzo umięśniony mężczyzna uderza w ścianę obok nich.
Dwaj mężczyźni i kobieta w jednej chwili znaleźli się na nim, rozrywając jego
ubrania, ciągnąć za włosy, próbując dotknąć jakiejkolwiek jego części, którą mogli
sięgnąć, podczas gdy on usiłował z nimi walczyć.
- Złaźcie ze mnie! – krzyknął.
Ramię Shade’a zacisnęło się opiekuńczo wokół Fletchera, odciągając go od walki.
Fletcher zamruczał z aprobatą. Dokonał dobrego wyboru z Shadem. Mimo to, to było
wbrew jego przekonaniom, by tak po prostu odwrócić się plecami i odejść, gdy ktoś był
w kłopotach.
- Powinniśmy mu pomóc.
- Sam o siebie zadba – odparł cicho Shade, nadal odsuwając ich powoli wzdłuż
ściany.
Jeden z mężczyzn, z wyglądu wampir, rzucił się do szyi mężczyzny, jego kły były w
pełni wysunięte, gdy kłapnął szczękami.
Facet mógł być duży, ale nawet on nie był w stanie odparować ataku trzech na
jednego. Podczas gdy jego uwaga była zwrócona na wampira, który próbował zrobić
sobie ucztę na jego żyle, drugi mężczyzna wyprowadził ogłuszający cios na jego skroń i
oczy mężczyzny przewróciły się do tyłu głowy i potoczył się na ścianę.
Fletcher dość już zobaczył.
- Zamierzam mu pomóc. Możesz tu zostać, jeśli chcesz. – Wyplątawszy się z
ramiona Shade’a, Fletcher zamknął oczy i zmienił się.
Wysunął się ze swojego ubrania, spojrzał na nich, potem na Shade’a i miauknął.
Miał nadzieję, że mężczyzna zrozumie, by pilnował jego ubrań, żeby nie musiał chodzić
nago, gdy skończy.
Potem się obrócił, jego czarny ogon wygiął się nad jego grzbietem, wziął rozbieg i
rzucił się na plecy kobiety. Sycząc i miaucząc, zaatakował jej twarz wyciągniętymi
pazurami. Krzyknęła, jej ręce zatrzepotały wokół jej głowy, gdy próbowała go chwycić.
~4~
Fletcher nie dał jej szansy. Wbiwszy pazury w jej ramię dla lepszej równowagi,
pochylił się i przeleciał przez otwartą przestrzeń, lądując na piersi broniącego się
mężczyzny. Zjeżył się na atakujących, sycząc i wyginając grzbiet.
Kobieta odpuściła, ale mężczyźni wyśmiali go.
- Hej, kici, kici – zakpił z niego ten, który wyprowadził osłabiający cios. Jego
masywna dłoń sięgnęła w stronę Fletchera, ale nigdy nie doszedł do niego.
Shade warknął, jego oczy rozbłysły gniewem i podniósł mężczyznę do góry,
odrzucając go kilka metrów dalej.
- Nic ci nie jest?
Fletcher miauknął miękko i obrócił się, żeby spojrzeć na wampira. Nie wyglądał na
takiego, który się wycofywał. Fletcher naprawdę nie chciał robić tego bez pozwolenia
mężczyzny, ale nie widział innego wyjścia. Wspiął się po piersi mężczyzny, lizał przez
chwilę jego twarz, a potem otarł się o każdą jego część, jaką mógł dosięgnąć,
oznaczając go swoim zapachem. Usatysfakcjonowany tym, że jego zapach będzie się
utrzymywał, zatwierdzając dużego mężczyznę, jako jego, Fletcher ponownie zerknął na
wampira.
Ten się roześmiał i potrząsnął głową.
- On wciąż jest mój.
Zanim ktokolwiek mógł się poruszyć czy mrugnąć, Shade opadł na kolana, szarpnął
głowę mężczyzny do tyłu i zatopił swoje długie, groźnie wyglądające zęby w boku jego
szyi. Zamarł tylko na chwilkę, mrucząc miękko, gdy ssał ranę, a potem wyciągnął zęby
i polizał znak ugryzienia.
- Teraz, jest mój – warknął Shade, przygważdżając wampira wzrokiem.
Krwiopijca już się nie uśmiechał. Jego oczy zrobiły się okrągłe, jego usta opadły i
pokiwał gwałtownie głową.
- Racja. Przepraszam. Ja tylko… ja… o, cholera. – A potem okręcił się i uciekł,
jakby gonił go sam diabeł.
Shade pogłaskał futro Fletchera i podrapał za uszami. Fletcher zamruczał głośno,
wyginając się pod jego dotykiem zanim wskoczył w ramiona Shade’a i otarł się o niego.
Zatwierdził pół przytomnego mężczyznę na podłodze w akcie konieczności. Z Shadem
było inaczej. Mmm, chciał tego mężczyzny.
~5~
Zgłoś jeśli naruszono regulamin