Łoginow Światosław - Imperialne czarownice.pdf

(1464 KB) Pobierz
I
MPERIALNE
C
ZAROWNICE
S
WIATOSŁAW
Ł
OGINOW
ROZDZIAŁ 1
I nawet nie można się było przyczepić... W końcu Kajna pojawiła się z jak
najlepszymi zamiarami, chciała uprzedzić, że z głębin wypływa wielki kraken.
Pytanie tylko, po co, skoro i tak wszyscy darli się jak opętani: „Kraken się zbudził!
Wielki Kraken wypłynął!". Trzeba być głuchym, żeby nie usłyszeć. Zresztą,
wyłącznie głupi mógłby uwierzyć w troskę Kajny... Przyleciała tu, żeby rozkoszować
się cudzym nieszczęściem, załamując ręce z obłudnym współczuciem. Nic dziwnego!
Taka rzadka przyjemność! Zarozumiała dziewczynka, która pierwszy raz wysunęła
nos za próg domu, będzie teraz ile sił w nogach zmiatać z powrotem! A ponieważ nie
zdążyła jeszcze niczego zdobyć, przez kolejne pięćdziesiąt lat będzie zbierać siły do
nowego lotu. A sprytna Kajna, która zgromadziła zapas na co najmniej dziesięć
wylotów, zacznie obłudnie powtarzać przy każdej okazji: „A przecież radziłam,
powtarzałam, za wcześnie dla ciebie na wylot, posiedź jeszcze w domu, poucz się
rok czy drugi. Nie posłuchała dobrej rady, to niech teraz siedzi przez pół wieku". I
nawet nie będzie można odgryźć się czy zaprotestować! Będziesz nikim, a imię
twoje będzie brzmiało nikt. Lotne imię „Mewa" dostałaś tylko tak, na pośmiewisko,
a teraz siedź w domu i patrz jak inne latają. A bezsilną miotłę postaw w kącie albo
zamieć nią podłogę - do tego się jeszcze nadaje.
- Rusz się, moja droga! - dźwięczał w uszach głos Kajny. - To nie byle kto, to sam
Wielki Kraken! Takie rzeczy się będą działy, aż strach! Szybciej!
A tu jak na złość idealna pogoda na polowanie, wiatr potężnieje z każdą chwilą,
miota się i skręca w oko huraganu. Drobne śmieci giną w jego porywach, skrząc
się i wybuchając w rozbłyskach. Tuż obok zalśniła szmaragdowa żmijka, która daje
miotle siłę lotu. Mewa skoczyła w bok i pochwyciła żmijkę gołą ręką. Nie każda
czarownica to potrafi! Jedna szmaragdowa żmijka już jest, a to znaczy, że Mewa
posiedzi w domu rok krócej. Pod warunkiem, oczywiście, że zdąży wrócić. Teraz
liczą się już nie lata, lecz chwile...
- Co
robisz,
Pożre cię!
głupia!
-
krzyknęła
zachwycona
Kajna.
-
Mewa nie słuchała. Sama widziała, że świat może się rozpaść w każdej chwili i
wypuścić ze swoich głębin żarłoczne dziecię ciemności. Czarownice nazywają go
kraken, ale kim jest naprawdę, nie wie nikt. Kraken pojawiał się zewsząd i jeśli nie
chwytał swej ofiary od razu, to tylko dlatego, żeby zdążyła pojąć cały koszmar
swojego położenia.
- Uciekaj! - wrzeszczała Kajna.
Ach, z jakim przejęciem będzie potem opowiadać
O śmierci koleżanki, o tym, jak uprzedzała, ostrzegała, jak próbowała pomóc!
Jak malowniczo opisze ostatni krzyk umierającej!
Dusza wyła w przeczuciu śmierci, kraken był tuż-tuż
I
to wcale nie jakiś mały egzemplarz, z którym można pobawić się w
chowanego, lecz sam Wielki Kraken, który nie da jej żadnej szansy. Szmaragdowy
pasek lśnił wokół nadgarstka i trzeszczał. Mewa skoncentrowała się, wytężyła,
szykując się do ostatniego, zbawczego skoku i wtedy...
I wtedy ognisty pas przeciął bladą przestrzeń nad pobliską wyspą.
Nie mogło być mowy o pomyłce: na pustą, niepozorną i nikomu niepotrzebną
wyspę spadał moździerz. Od razu było widać, że nie ma właścicielki i nie leci, lecz
właśnie spada, pędzony przez szalejący sztorm.
Moździerz to marzenie każdej czarownicy. Nie sposób stworzyć go samemu, nie
można powołać go do życia za pomocą magii czy zaklęć. Można go jedynie znaleźć
albo zdobyć w walce. Moździerz w zasadzie zupełnie nie przypomina tych
moździerzy, na których czarownice latały tysiące lat temu, ale przywiązane do starej
nazwy siostry nie zmieniły jej. Dziki moździerz nie jest łatwo zdobyć. To przecież
nie ta nieszkodliwa, energetyczna żmijka, która tak groźnie syczy, gdy chwyci sieją
gołą ręką, to potężny i niebezpieczny zwierz, którego trudno pokonać i zmusić do
posłuszeństwa. Zdarza się nawet, że pojedynek wcale nie kończy się zwycięstwem
atakującej czarownicy. Nietrudno zgadnąć, co się wtedy dzieje: moździerz-drapieżnik
zwyczajnie połyka zdobycz w całości. Ale czarownice są bardzo szybkie, a
nieujeżdżony moździerz głupi i powolny. Żeby wziąć go żywcem, trzeba podejść
bardzo blisko, ale uważać, bo głupie zwierzę zdolne jest do różnych niespodzianek.
Nic dziwnego, że nikomu nie przyszłoby do głowy, żeby urządzać pojedynek tuż
przed atakiem Wielkiego Krakena. Kraken pożre istotę czarownicy, wyssie do cna i
wyrzuci na wiatr „pustą skórkę". Właśnie w taki sposób, cyniczny i bezlitosny,
czarownice nazywają ciała poległych sióstr.
- Uciekaj! - darła się Kajna ze swojej bezpiecznej kryjówki i ten wrzask smagnął
Mewę jak bat. W jednej chwili zdecydowała się na ten szalony czyn i pomknęła,
żeby przeciąć drogę spadającemu moździerzowi.
Kajna zachłysnęła się krzykiem przerażenia i zachwytu.
Moździerz spadał katastrofalnie szybko. Huraganowy wiatr, wierny pomocnik
lecącej na miotle czarownicy, był śmiertelnie niebezpieczny dla powolnego
zwierzęcia. Widocznie moździerz próbował ukryć się na wyspie, ale nie umiał
poradzić sobie z szalejącym żywiołem i teraz jego chwile były policzone. Podobnie
zresztą jak chwile Mewy - z tą różnicą, że moździerz zostanie zabity przez tajfun, a
Mewę wykończy kraken. Śmieszne... Tępe zwierzę nawet nie zauważy nadchodzącego
z otchłani inferno potwora. Kraken pożera tylko delikatną materię, toporne cielsko
moździerza jest nie na jego zęby, za to tajfun, taki piękny i niegroźny, za chwilę
roztrzaska bezradne zwierzę o skały.
Ech! Cóż by to mogło być za polowanie, gdyby nie kraken!
Potężny impuls, posłany przez Mewę, zatrzymał spadanie moździerza dokładnie
na tyle, aby zwierzę mogło wyrównać lot, zaś sama czarownica zanurzyła się w poły-
skliwej mgle, otaczającej wyspę niczym aureola. Wielki Kraken w końcu wyrwał się
na wolność, a Mewa cudem zdążyła zanurkować ku powierzchni wyspy. Oczywiście
kraken mógłby dosięgnąć ją również tutaj, ale najpierw musiałby wyczuć siłę
zaklęcia albo usłyszeć odgłos lecącej miotły. W innym wypadku kraken nie wyjdzie
na ląd Mewa spadała, wirując w powietrzu. Najważniejsza - nie zdradzić się
żadnym zaklęciem... A potem, gdy kraken odejdzie, spróbuje odnaleźć moździerz.
Jeśli oczywiście zwierzę przeżyje. Może się też zdarzyć, że sztorm do biegnie końca,
nim Wielki Kraken się wyniesie i wtedy moździerz po prostu odleci, odprowadzany
bezsilnym spojrzeniem Mewy. Poza tym, kiedy tylko władca otchłani skryje się w
głębiach inferno, zlecą się tu wszystkie siostry - i wcale nie po to, żeby pomóc
Mewie. Przylecą w nadziei na łatwą zdobycz: samotny moździerz, który odłączył się
od stada, zmęczony, wyczerpany burzą, a może nawet ranny, nawet nie będzie się
bronił! A Mewa zostanie na tych bezpłodnych skałach i po jakimś czasie po prostu
wyciągnie tu kopyta z głodu i samotności Nie zdoła odlecieć stąd o własnych siłach, a
koleżanki nawet nie kiwną miotłą, żeby pomóc nieudacznicy. Dlatego Mewa musiała
nie tylko kontrolować swój upadek, lecz także obserwować ślad dymu spadającego
moździerza.
Wytrenowany mózg pospiesznie wystrzeliwał myśli w takt koziołkowania.
Potem jeszcze tylko jedno szarpnięcie miotły i Mewę wbiło w ziemię - niemal tak
mocno, jak moździerz gdzieś nieopodal. Gdyby nie odwieczne umiejętności
czarownicy, miałaby połamane wszystkie kości. Ale i tak nieźle oberwała,
wybijając półtorametrowy dół w czerwonej, gliniastej ziemi. Prawy bok będzie bolał
z tydzień, a siniak na ramieniu, które przyjęło na siebie główne uderzenie, nie
zejdzie przez miesiąc.
„Czyli aż do śmierci" - sprecyzowała Mewa, gramoląc się z leja.
Dalej musiała iść pieszo, narażając się na to, że zostanie przekąską jakiegoś
głodnego ludożercy - każde zaklęcie ochronne mogło przyciągnąć krakena, który
buszował tuż obok i nie zjawił się tylko dlatego, że gość z inferno nie lubił topornej
substancji, z której składały się wyspy.
Nieczynną chwilowo miotłę Mewa zarzuciła za plecy, a szmaragdową żmijkę
zostawiła na ręce. W żmijce jest nie więcej magii niż w błyskawicy, więc krakena nie
ściągnie, za to pomoże opędzić się przed ewentualnymi amatorami świeżego mięsa -
nieożywione magią ciało żmijka spali nie gorzej niż piorun. Szkoda byłoby tracić
Zgłoś jeśli naruszono regulamin