Rafaelsen Ellinor - Obietnice 10 - Bolesny wybór.doc

(951 KB) Pobierz

Rafaelsen Ellinor

 

 

 

Obietnice 10

 

 

Bolesny wybór

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Postacie:

Gunnhild Johnsen

Guro, Kristian, Emilie, Syver, Anna i Jonas - dzieci Gunnhild Wilhelm Bleker - wędrowny kuglarz

Magnus Jaeger - kapitan statku Ulrikke

Bernhard Lindt - artysta malarz


1

 

- Emilie! Emilie... Gunnhild stała między ławka­mi, wołając imięrki. Przemieszczający się przez arenę śpiewający i powiewający flagami pochód ciągnął się bez końca. Zatrzymały się tylko dwie osoby. Wilhelm i Emilie. Jeden z artystów próbo­wał szturchnąć lekko Emilie, żeby poszła dalej, ale dziewczyna stała i rozglądała się wokół. Wpatrywała się w ciemność, która otacza publiczność siedzą­ w ławkach. Ich twarze wyglądały jak jasnoszare plamy w świetle lamp gazowych, skierowanych na arenę.

- Gunnhild... Gunnhild, usią! - Magnus cią­gnął za rękaw płaszcza, próbując posadzić na twardej ławce. - Ludzie na ciebie patrzą...

- Ależ Magnus, to przecież ona... To jest Emilie... Moja Emilie... Gunnhild usiadła gotowa, by w każ­dej chwili znów się podnieść.

- Na pewno ci się przywidziało... - Magnus mó­wił cicho, spoglądając na ludzi, którzy patrzyli na nich z pewną irytac i ciekawością jednocześnie.

 


- To ona... Zatrzymała się przecież... Spójrz... cały czas tam stoi...!

Emilie stała i wpatrywała się w publiczność z bi­cym sercem. Ktoś woł jej imię. Kilka razy. Ktoś woł i Wilhelma. To musiała być osoba, która znała ich oboje. Emilie nie mogła w to uwierzyć, ale głos był taki podobny do głosu matki...

Pochód artystów zniknął za czerwoną kotarą i muzyka ucichła. Publiczność wstawała z miejsc i zaczęła opuszczać namiot. Jednak dwie osoby na­dal stały na środku areny w swoich błyszczących strojach.

Emilie i Wilhelm...

Gunnhild schodziła w dół pomiędzy rzędami ła­wek. Szła szybko - ze wzrokiem utkwionym w tych dwoje na arenie - jakby bała się, że znikną jej z oczu, gdyby choć na chwilę spojrzała w inną stronę. Po­tknęła się o jedną z desek i przewróciłaby się, gdyby Magnus, który zagubiony i skonsternowany poszedł za nią, nie złapał jej za ramię.

- Mama... Mamo... to jednak ty woł! Teraz, gdy rzędy ławek pełne publiczności już się przerze­dziły, Emilie widziała matkę wyraźnie, gdy ta biegła w stronę areny.

- Wilhelm... - odwróciła się do mężczyzny, sto­cego nieruchomo tuż za nią. - Wilhelm, to jest mama! To jest... Nie zdąża powiedzieć nic więcej, zanim Gunnhild dobiegła do areny. Emilie wahała

 


się tylko przez parę sekund, jakby chciała być całko­wicie pewna, zanim okaże swą radość z ponownego spotkania, po czym podeszła szybkim krokiem do matki, której nie widziała przez kilka lat.

- Mamo...

- Emilie... Stały tak i patrzyły na siebie przez kil­ka magicznych chwil. Cała lawina myśli przeleciała przez głowę Gunnhild. Jakże ona wyrosła. Jak wy­doroślała. Jaka była inna. A jednak... rysy, te jasne włosy i niebieskozielone oczy... To była w dalszym ciągu jej Emilie.

- Mamo...

- Emilie...

Jak łatwo było teraz się objąć. Gunnhild czuła, jak ściskało ją w całym gardle, a łzy wypełniające jej oczy zamazywały wszystko wokół, gdy trzymała Emilie blisko siebie i ściskała ją mocno.

- Myślałam, że już nigdy cię nie zobaczę...

- Ja też, mamo. My... ja myślałam, że nie żyjesz. Myślałam, że umarł w Ameryce... w San Franci­sco...

Myśleliśmy... Powiedziała my... Gunnhild pod­niosła wzrok i spojrzała poprzez jasnąowę Emi­lie na mężczyznę, który przez cały czas trzymał się z boku i przyglądał się im stojąc nieruchomo. Wo­kół panowała już całkowita cisza. Cyrk miał dać dwa przedstawienia w Marsylii, nie było więc powodu, by zacząć składać namiot i ławki.

 


Spotkała jego wzrok w półmroku powstałym po wyłączeniu najmocniejszych reflektorów. Jego spoj­rzenie podziało na nią tak silnie, że niemal się przestraszyła. Zakręciło jej się w głowie. Zrobiła sięaba i drżąca, jakby nagle gwałtownie spadło jej ci­śnienie krwi. Cieszyła się, że mogła przytrzymać się Emilie, gdyż w innym przypadku upadłaby na tro­ciny.

Gunnhild puściła Emilie, gdy poczuła na swoim ramieniu rę Magnusa. Ścisnął dyskretnie, jakby chciał przypomnieć, że on także znajdował się w po­bliżu.

- Magnus... Odwróciła się do niego, próbując usilnie zignorować niewidzialną nić intensywnej uwagi wibrują między nią i Wilhelmem. Zupełnie jakby zarzucił na nią lasso i trzymał, zaciskając pętlę coraz mocniej. Niewidzialne lasso, które tylko tych dwoje mogło czuć... - Magnus, to jest Emilie... moja córka... - Gunnhild zaczęła cichutko płakać. - To ona pojechała do Seattle, żeby mnie znaleźć...

- Tak, rozumiem - powiedział Magnus i skinął poważnie głową w kierunku Emilie. - A mężczyzna, z którym pojechała... ten, który jest przyjacielem ro­dziny... - przenió wzrok na Wilhelma... - Przy­puszczam, że to ten pan.

Wilhelm podszedł do nich. Słyszał wypowiedź Magnusa.

- Tak - powiedział pewnie i podał Magnusowi

 


...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin