VanderMeer Jeff - Ambergris 03 Finch.txt

(597 KB) Pobierz
JEFF VANDERMEER
FINCH
Finch
PRZEŁOŻYŁ ROBERT WALI

Dla Ann
oraz Zbuntowanych Aniołów:
Victorii Blake
Johna Coultharta
Johna Klimy
Tessy Kum
Dave'a Larsena
Michaela Moorcocka
Michaela Philipsa
Cat Rambo
Matta Staggsa
Gdy co ci dajš, zastanów się dlaczego.
Gdy jeste im wdzięczny za rzeczy,
które i tak powinny być twoje, zastanów się dlaczego".
- Błękitna Dama, spikerka radiowa buntowników
PONIEDZIAŁEK
Przesłuchujšcy: Co wtedy widziałe?
Finch: Nic. Niczego nie było widać.
P: Zła odpowied,
[wycie, krzyki i szloch]
P: Czy kiedykolwiek wczeniej spotkałe Błękitnš Damę?
F: Nie, ale jš słyszałem.
P: Gdzie?
F: W radiu, a niby, kurwa, gdzie?
[zniekształcony komentarz, niezrozumiały]
F: To jej głos. Dociera spod ziemi. Tak mówiš ludzie.
P: A więc co widziałe, Finch?
F: Tylko gwiazdy. Gwiazdy. Była noc.
P: Mogę zadawać ci to samo pytanie całymi godzinami.
F: Chciałe, żebym przyznał, że jš widziałem. Przecież już powiedziałem, że tak było! Niech cię szlag, powiedziałem.
P: Nie ma żadnej Błękitnej Damy. To tylko propagandowy mit buntowników.
F: Widziałem jš. Na wzgórzu. Pod gwiazdami.
P: I co ta zjawa do ciebie powiedziała, Finch? Co powiedziała twoja wizja?
1
Finch, przed drzwiami mieszkania, zdyszany po szybkim pokonaniu pięciu cišgów schodów. Wiadomoć, którš przyniósł z posterunku, już umiera mu w dłoni. Czerwona smuga na wiotkim kółku zielonego grzybowego papieru, który kilka minut wczeniej skręcił się i zwilgotniał. Teraz musi tylko przejć przez drzwi oznaczone symbolem szarych kapeluszy.
Aleja Manzikerta numer 239, mieszkanie 525.
Przekroczenie progu to akt woli. Zawsze. Sięgnšł po broń, po czym zmienił zdanie. Niektóre dni sš gorsze od innych.
Nagłe wspomnienie jego partnera, Wyte'a, który powiedział mu, że się sprzedał, na co Finch odrzekł: Nie mam na ten temat zdania". Napisy na cianie w jednym z miejsc zbrodni: Każdy jest kolaborantem. Każdy jest buntownikiem. Prawda zawarta w obu stwierdzeniach.
Gałka na drzwiach, zimna, ale ziarnista. Z lewej strony szorstka od jasnego zielonego grzyba.
Poci się pod kurtkš, przez koszulę. Buty cišżš na nogach.
Zawsze w punkcie bez odwrotu, a jednak wraca.
Nie jestem detektywem. Nie jestem detektywem.
***
W rodku wysoki blady mężczyzna ubrany na czarno stał w połowie korytarza i wpatrywał się w drzwi. Za nim mroczny pokój. Podniszczone łóżko. Pociel niewyranie bielšca się w cieniu. Chyba nikt tam nie spał od miesięcy. Zakurzona podłoga. Nawet zanim zaczšł się spotykać z Sintrš, jego mieszkanie nie wyglšdało tak le.
Stronnik odwrócił się i zauważył Fincha.
- W tamtym pokoju niczego nie ma, Finch. Wszystko jest tutaj. - Wskazał drzwi. Wydobywało się zza nich wiatło, w którym skóra Stronnika połyskiwała w miejscach opanowanych przez malutkie zarodniki. Niesamowite lewe oko zdobiło posępnš twarz. Bezustannie drgało. Poruszało się pod dziwnymi kštami. renica jak niebieskie wiatło na dnie ciemnej studni. Grzybowy blask.
- Kim pan jest? - spytał Finch.
Stronnik zmarszczył brwi.
- Jestem...
Finch minšł mężczyznę, nie słuchajšc odpowiedzi, z przyjemnociš uderzajšc go ramieniem w pier. Stronnik wszedł za nim, roztaczajšc wokół siebie słodkš woń gnijšcego mięsa.
Wszystko było złote, spokojne, niepoznawalne.
Oczy Fincha przyzwyczaiły się do wiatła wpadajšcego przez duże okno i wtedy zobaczył: salon, kuchnia. Sofa. Dwa drewniane krzesła. Mały stół, pusty wazon z motywem róży. Dwa ciała leżšce na dywaniku obok sofy. Mężczyzna i szary kapelusz pozbawiony nóg.
Szef Fincha, Heretyk, stał na tle okna. Miał na sobie typowš szarš szatę i kapelusz. Finch nigdy nie poznał prawdziwego imienia stwora. Seria mlanięć i gwizdów brzmiała jak hekleretikalik", więc Finch nazywał go Heretykiem". Bardzo rzadko widywał go w cišgu dnia.
- Finch - odezwał się Heretyk. - Gdzie jest Wyte? - Wilgotne dwięki wydobywajšce się z jego krtani, które miały uchodzić za mowę, drażniły większoć ludzi. Finch bardzo się starał udawać, że słyszy końcówki wszystkich wyrazów. Nauczył się tej sztuki w bólach.
- Wyte nie mógł przyjć. Jest zajęty.
Heretyk zmierzył go wzrokiem. W jego spojrzeniu kryło się pytanie. Finch odwrócił spojrzenie, unikajšc płynnych zielonych renic oraz żółci w miejscu, w którym powinna być biel. Wyte od dawna chorował. Finch wiedział na co, lecz wolał udawać, że nie wie. Nie chciał rozmawiać o tym z Heretykiem.
- Jak wyglšda sytuacja? - spytał.
Heretyk się umiechnšł: rzędy igiełek osadzonych w twarzy nieco przypominajšcej wgnieciony pysk rekina. Finch nie wiedział, czy to blaszki, czy zęby, ale wydawało się, że lekko drżš i oddychajš. Wyte mówił, że kiedy widział tam malutkie stworzenia. Za każdym razem nowy koszmar. Kolejne spotkanie, które będzie nawiedzało Fincha we nie.
- Dwa ciała - odparł Heretyk.
- Dwa ciała?
- Dokładnie mówišc, półtora - odezwał się Stronnik za plecami Fincha. Heretyk się rozemiał. Przypominało to odgłos wydawany przez duszonego psa.
- Czy ofiary tutaj mieszkały? - spytał Finch, choć już znał odpowied.
- Nie - odrzekł Stronnik. - Nie mieszkały.
Finch na chwilę odwrócił się ku Stronnikowi, po czym ponownie popatrzył na Heretyka.
Heretyk spojrzał na Stronnika, a ten zamilkł i zaczšł snuć się po salonie, robišc zdjęcia okiem.
- Nikt tutaj nie mieszkał - wyjanił Heretyk. - Według naszych dokumentów nikt nie mieszka tu już od ponad roku.
- Ciekawe - odparł Finch. Wcale go to nie ciekawiło. Nic go nie ciekawiło. Był zaniepokojony. Zwłaszcza tym, że Stronnik czuł się na tyle pewnie, by odpowiadać na pytania kierowane do Heretyka.
Zasłony wyblakły od słońca. Rozdarcia na sofie przypominały rany zadane nożem. Wazon wyglšdał tak, jakby kto rozpalił w nim niewielki ogień. Rekwizyty sceniczne dla dwóch zgonów.
Czy to istotne, że okno jest otwarte? Z jakiego powodu nie chciał pytać, czy to jeden z nich je otworzył. wieże powietrze z nutkš słonego zapachu znad zatoki.
- Kto to zgłosił? - spytał Finch.
- W tym miejscu nastšpiło wyładowanie energii - odpowiedział Heretyk. - Poczulimy je. Potem kamery-spory to potwierdziły.
Wyładowanie energii? Jakiego rodzaju?
Finch próbował sobie wyobrazić rzędy żywych odbiorników ukrytych pod ziemiš, długie na wiele mil, jeli plotki były prawdziwe. Usiłujšcych przetwarzać tryliony obrazów z całego miasta. Czy to możliwe, by nadšżały? Oto nadzieja każdego obywatela.
- Czy znacie... ródło? - spytał Finch. Nie był pewien, czy rozumie, o czym mówi Heretyk.
- Nie ma już po nim ladu. W mieszkaniu jest zimno. Sš tylko te ciała.
W czym może mi to pomóc?", chciał zapytać.
Finch zazwyczaj prowadził dochodzenia w sprawie kradzieży, awantur domowych, nielegalnych zgromadzeń. Czasami przyglšdał się działalnoci buntowników, ale gdy było trzeba, przekazywał ledztwo w ręce Stronników. Teraz chciał się upewnić, że nie musi tego robić. Dla dobra wszystkich.
Jeli morderstwa, to tylko typowe. Zabójstwa w afekcie. Odwety. Tym razem sytuacja wyglšdała inaczej. Jeli to w ogóle morderstwo.
- Czy kto mieszka w sšsiednich mieszkaniach?
- Już nie - odpowiedział Stronnik. - Wszyscy się wynieli, co ciekawe wkrótce po tym, jak ta dwójka... przybyła.
- Co oznacza, że wydali jaki dwięk. - Albo dwięki.
- Gdy skończymy tutaj, przesłucham wszystkich, którzy pozostali w budynku - rzekł Stronnik.
Cóż to będzie dla nich za przyjemnoć.
A jednak Finch nie zgłosił się do tego zadania. Jeszcze nie. Może potem. To niewiele gorsze od domokršżnych przesłuchań w nieprzyjaznych miejscach. Wielu ludzi uważa, że jego zawód nie powinien istnieć.
- Co o tym mylisz, Finch? - spytał Heretyk z figlarnš nutkš w głosie. Delikatnš, ale wystarczajšcš, by wychwycić niuans.
Mylę, że wszedłem tutaj dopiero kilka minut temu.
Ciała leżały jedno przy drugim obok sofy.
Finch zmarszczył brwi.
- Nigdy nie widziałem czego takiego.
Człowiek leżał na boku i wycišgał lewš dłoń ku dłoni szarego kapelusza. Szary kapelusz leżał twarzš do dołu z rękami rozłożonymi prostopadle do tułowia.
- To mógł być cudzoziemiec. Sšdzšc po ubraniu.
Mężczyzna miał czterdzieci pięć lub pięćdziesišt lat, ciemnokasztanowe włosy, ciemne brwi oraz brodę, która najwyraniej składała się z grzybowych kosmyków. To nie było nietypowe. W przeciwieństwie do jego ubrania. Miał na sobie niebieskš koszulę, która dawno wyszła z mody. Dziwne obcisłe długie spodnie. Brudne czarne buty.
- Nie pochodził z miasta - orzekł Heretyk. Jego intonacja ponownie zirytowała Fincha. Stwierdzał fakt czy pytał?
Co mu chodzi po głowie?
Finch przykucnšł obok ciał. Wyjšł swój bezużyteczny długopis i bezużyteczny notatnik. Stronnik pochylił się nad nim, by zrobić zdjęcie.
Martwy szary kapelusz wyglšdał tak samo jak każdy z jego pobratymców. Nie liczšc jednego wyranego braku.
- Nie wiem, co spowodowało obrażenia u drugiej ofiary, proszę pana. Nie wiem, co się stało z jego nogami.
- Kiedy się dowiemy, będziemy równie powcišgliwi - odrzekł Heretyk.
Odsłonięty przekrój poprzeczny ciała rozciętego niemal dokładnie w pasie zafascynował Fincha. Prawie się zapominajšc, dgnšł tkankę długopisem.
Cięcie było tak czyste, tak precyzyjne, że nie dostrzegł żadnego rozdarcia. Żadnego krwotoku. Widział warstwy. Szarš. Żółtš. Zielonš. Ciemnoczerwony rdzeń. (Nie odważył się spytać: Czy zawsze jest tak ciemny, czy dopiero po mierci?"). Wewnštrz rdzenia zauważył zarys organów.
- Czy to... normalne? - spytał Finch Heretyka.
- Normalne?
- Chodzi mi o brak krwi, proszę pana - odparł Finch.
Finch wiedział, że szare kapelusze krwawiš. Krew nie wypływała z nich strumieniem ani dużymi kroplami, nawet w przypadku głębokiego zranienia, lecz kapała jak woda z nieszczelnego kranu. Rany kłute goiły się niemal natychmiast. Zabicie szarego kapelusza wymagało wiele czasu i cierpliwoci.
- Nie, to nie jest normalne. - Wilgotne ciało Heretyka znalazło się tuż przy nim. Jego zapach kojarzył się ze miecia...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin