44. Williams Cathy - Francuska wróżba.pdf

(485 KB) Pobierz
CATHY WILLIAMS
Francuska wróżba
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Alyssia upuściła swoją drogą torbę od Gucciego, która
miękko opadła na ziemię u stóp dziewczyny.
Do licha! - pomyślała ze złością, ocierając pot z czoła.
Lot z Londynu na Lazurowe Wybrzeże był bardzo mę­
czący. Z lotniska w Nicei wyruszyła taksówką, która nie­
stety miała popsutą klimatyzację. Kiedy dotarła już do
miasteczka oddalonego o kilka kilometrów od Nicei,
z trudem wysiadła z samochodu. Jej uda przykleiły się do
pokrytego skajem siedzenia.
Teraz stała w tumanach kurzu przed domkiem, który
już od dawna miał być wyremontowany, jak zapewniała
firma budowlana.
Był to budynek o ciekawym kształcie. Z małego patio
biegła ścieżka prowadząca na plażę. Stojąca obok tarasu
betoniarka sugerowała jednakże, iż roboty nadal trwały.
Alyssia skrzywiła nos z irytacji. Kiedy ojciec odprowa­
dzał ją na lotnisko, powiedział, że mała odmiana na pewno
jej nie zaszkodzi i że najprawdopodobniej będzie się świet­
nie bawić. Teraz jednak nie była tego już taka pewna.
Było jej gorąco, pot oblepił całe ciało, a zmęczenie dało
się już mocno we znaki. Na myśl o tym, że w ramach
zmian wspomnianych przez ojca w najbliższym czasie nie
będzie miała bieżącej wody w kranie, opadła już całkowi­
cie z sił.
- I to mają być wakacje mojego życia?! - prychnęła
pod nosem.
Miała dwadzieścia dwa lata i dotychczas otaczano ją
troskliwą opieką i luksusem. Wizja pobytu w tej mieścinie
i na dodatek w takich warunkach przerosła jej najczarniej­
sze wyobrażenia o wakacjach nad morzem.
Co ja mam teraz zrobić? - zastanawiała się.
Po chwili jednakże podniosła torbę z ziemi i chwyciła
pozostały bagaż. Energicznym krokiem ruszyła ku
drzwiom domu.
Postanowiła, że nie podda się tak łatwo. Miała już dosyć
Londynu i wiecznych zobowiązań towarzyskich. Chciała
uciec od tego wszystkiego.
Sama się o to prosiłam, pomyślała.
Wiedziała jednak, że ojciec miał rację, mówiąc, iż przy­
da jej się odmiana.
Postawiła bagaż na ganku i wyjęła klucze z torebki.
Kiedy już miała włożyć klucz do zamka, dostrzegła, że
drzwi są lekko uchylone.
Rewelacja. W środku pewnie czeka na mnie horda gbu­
rowatych robotników. To by było na tyle, jeśli chodzi
o mój odpoczynek...
Pchnęła drzwi i weszła do środka. W myślach przygo­
towała już kilka wersji chłodnego przywitania niechcia­
nych gości. Alyssia czuła, że powoli, zgodnie z tempera-
turą powietrza, wszystko zaczyna się w niej gotować. Już
miała dosyć tych wymarzonych wakacji.
Do diabła, jak mam panować nad swoim temperamen­
tem? I to w takiej sytuacji?!
Rzuciła gniewnie torby na podłogę w korytarzu. Wzięła
głęboki wdech i ruszyła w głąb domu
- Oczekiwałem pani, panno Stanley - odezwał się głę­
boki męski głos.
Chłodny ton przywitania podziałał na dziewczynę ni­
czym przysłowiowy kubeł zimnej wody. Zamiast jednak
ją uspokoić, jeszcze bardziej rozdrażnił już i tak rozedrga­
ne nerwy Alyssi.
Wyprostowała się dumnie i wydęła wargi. Obrzuciła
uważnym spojrzeniem nieznajomego, który tak niemile ją
zaskoczył. Był wysokim mężczyzną o atletycznej sylwet­
ce. Dostrzegła też, że jego szare oczy patrzyły teraz na nią
z taką samą uwagą. O ile jednak Alyssia była przyzwy­
czajona do męskich spojrzeń, nigdy jeszcze nikt nie przy­
glądał się jej tak intensywnie.
Jeszcze trzy dni temu, kiedy koleżanki zaciągnęły ją do
wróżbity, z wielkim niedowierzaniem słuchała o czekają­
cych ją niespodziankach. Teraz jednak, patrząc na nie­
znajomego, skłonna była uwierzyć w usłyszaną przepo­
wiednię.
Mężczyzna miał w sobie coś, co sprawiało wrażenie,
że żyje pełnią życia i zupełnie nie dba o to, co ktoś mógłby
o nim myśleć. Utkwił spojrzenie szarych oczu w Alyssi,
czekając na jej reakcję.
Co za bezczelność! Czy on nie wie, że to bardzo nie­
ładnie tak się komuś przyglądać? - pomyślała ze złością,
zupełnie ignorując fakt, że sama już od dobrych paru
minut nie spuszcza z niego wzroku.
- Kim pan jest? Być może pan mnie oczekiwał, ale ja,
mogę pana zapewnić, nikogo się tu nie spodziewałam!
- wybuchła.
Splotła ręce pod biustem i uniosła nieco wyżej brodę.
Tak zastygła w bezruchu. Nie zamierzała się zbliżać do
nieznajomego. W końcu była tu zupełnie sama, a w oko­
licy nie znała nikogo, kto mógłby jej pomóc w razie ja­
kichś kłopotów.
Lodowaty ton jej głosu zupełnie nie podziałał na nie­
proszonego gościa. W rzeczy samej wyglądał tak, jakby
się właśnie niczego innego po niej nie spodziewał.
Dziewczyna była lekko zaskoczona. Zwykle, kiedy
używała takiego tonu, mężczyźni zaczynali się płaszczyć
przed nią i przepraszać za swoje przewinienia.
Bezwiednie zacisnęła dłonie w pięści.
- A zatem, czy dowiem się w końcu, kim pan jest, czy
też mam wezwać policję?
- Cóż, musiałabyś bardzo głośno krzyczeć, bo... tele­
fon nie jest jeszcze podłączony - zauważył z nie skrywaną
satysfakcją.
Alyssia spojrzała na niego ze złością.
- Co tu robisz? - zapytała, również rezygnując z for­
my grzecznościowej.
Próbowała opanować narastającą furię, ale nie do końca
Zgłoś jeśli naruszono regulamin