06.Homo bimbrownikus-Jakub Wędrowycz-Andrzej Plipiuk.txt

(450 KB) Pobierz
Andrzej Pilipiuk.
Cykl o Jakubie Wędrowiczu.

Homo bimbrownikus 
-Ostatnia misja Jakuba. 

Ten dzień był jaki dziwny. Jakub obudził się jak zwykle na kacu. Wstał, a następnie wylazł 
przed chałupę. Stanšł, ziewnšł, poskrobał się w głowę. Teraz dopiero przypomniał sobie, że przecież 
nie otworzył drzwi. Namacał w kieszeni klucz i obejrzał się. 

-A, pies z tym tańcował -burknšł. -Przecież i tak jestem na zewnštrz. 
Wyprowadził z obory konia, wskoczył na siodło i pogalopował do gospody. Zaparkował" przed 
wejciem, zeskoczył na ziemię. Wszedł do knajpy, przyoblekłszy twarz w swój najpiękniejszy 
umiech. Kilku miejscowych na jego widok szybko czmychnęło. 

-Hy -burknšł pod nosem egzorcysta. 
Miło było się dowiedzieć, że budzi taki szacunek. Zaraz jednak się zachmurzył. Czemu uciekli? 
Czyżby mieli co na sumieniu? 
Zasiadł przy ulubionym stoliku. Kumpli jeszcze nie ma, ale pewnie zaraz się pojawiš... 

-Barman, dwa duże! -zadysponował. Odpowiedziała mu głucha cisza. Za kontuarem nie było 
widać ajenta. Jakub wzruszył ramionami. Widać na zaplecze poszedł... Po kwadransie rozelony 
egzorcysta wstał od stolika. Podszedł do lady, sięgnšł po kufel, obsłużył się sam. Nawet położył 
należnoć na spodek. Spojrzał na stosik monet. 
-O nie, porzšdek musi być! -mruknšł, odliczajšc miedziaki, które potršcił sobie jako napiwek. 
Następnie usiadł na miejsce i pocišgnšł 
kilka łyków. Skrzywił się. Piwo było prawie bez smaku. 

-Kranówš rozcieńczył czy co? -burknšł. Wrócił do lady i potršcił sobie jeszcze karę za jakoć 
trunku. W knajpie nadal nikogo nie było. Gdy wysšczył już połowę złocistego napoju, spojrzał w 
okno. Semen Korczaszko i posterunkowy Birski, widzšc, że na nich patrzy, pospiesznie schowali się 
za framugš. 
-Z kumplem się nie napijš? -rozżalił się Wędrowycz. -Nie, to niemożliwe. 
A może... No jasne! Pojutrze sš jego szóste imieninki w tym roku. Na pewno szykujš jakš 
niespodziankę! Zaraz wmaszerujš do rodka całš bandš, z tortem i flaszkami... Ale to zaraz" jako 
dziwnie nie nadchodziło. Jakub skończył kufel i nalał sobie następny. Tym razem na krechę. 

-Konikowi trza by dać... -mruknšł pod nosem i zamarł. -Jak to konikowi? -szepnšł. -
Przecież moja kobyłka zdechła pół roku temu? 
Wyjrzał przez okno. Kilku miejscowych rozbiegło się jakby w popłochu. Przed knajpš nie było 


oczywicie żadnego zwierzęcia. 

-U, niedobrze -zafrasował się Wędrowycz. Przypomniała mu się rozmowa z lekarzem. Doktor 
ostrzegał go, że za dużo chla i że pod wpływem alkoholu mogš pojawić się urojenia. Wprawdzie 
Jakub sšdził, że po pijaku widzi się myszki, krasnoludki, a co najwyżej białe pieski i ufoludki, ale 
widać solidna delirka nawet konia może wyczarować. 
-Od dzi nie więcej niż szeć piw dziennie! -obiecał sobie solennie. -Z drugiej strony, żeby nie 
to delirium, tobym musiał osiem kilometrów na piechotę zasuwać -zadumał się. 
Drzwi wejciowe trzasnęły pod czyim butem. Jakub rozelił się. Kto miał wchodzić do jego 
knajpy z kopa!? Uniósł głowę i ze zdziwienia aż pocišgnšł haust piwa. Do lokalu wkroczył ksišdz 
proboszcz. Duchowny wystrojony był w najlepsze szaty liturgiczne, w jednej dłoni trzymał 
kadzielnicę, w drugiej otwarty brewiarz. 
Kropidło wsunšł za wojskowy pas spinajšcy sutannę. Stanšł naprzeciw 
Jakuba i grzmišcym głosem zaczšł odczytywać łacińskie formułki 
egzorcyzmu. -No i wszystko jasne -umiechnšł się Jakub. -To tylko durny sen. 

-Nie powiedziałbym -rozległo się z boku. Egzorcysta znał skšd ten głos. 
-Tatko!? -Wytrzeszczył oczy. -Skšd że się tu wzišł? Przecież ty nie żyjesz... 
No, będzie z osiemdziesišt lat! 
-No i co z tego wynika? -Duch ojca spojrzał surowo i pocišgnšł piwa z własnego kufla. 
-Że tu w knajpie zaczšłe straszyć i stšd nasz duszpasterz musi cię wyegzorcyzmować? -Jakub 

poskrobał się po łbie. -No to chyba słusznie. Z drugiej strony patrzšc, syn ojca powinien przed 
przykrociami obronić... Poza tym czemu tu? Tę knajpę zbudowali już po tym, jak się przekręciłe. 
To chyba niezgodne z przepisami. O ile sš jakie, co to regulujš. 

-Bałwan -podsumował Pawło, ale bez szczególnej złoci. 
Ksišdz niezrażony dalej robił swoje. Tylko grube krople potu na czole wiadczyły o tym, z jakim 
trudem powstrzymuje się od ucieczki z placu metafizycznego boju. 

-Egzorcyzm działa, blady się robisz. -Jakub umiechnšł się do ojca i popił piwa. 
-Na siebie lepiej popatrz, głupku. 
Jakub spojrzał na swojš dłoń. Była brudna jak zwykle, ale czego podejrzanie przejrzysta. 
-In nomine... -ksišdz najwyraniej zaczšł od nowa. 
-Proszę chwilę zaczekać. -Pawło Wędrowycz powstrzymał go gestem. -Po co tak nerwowo, 
szkoda wody więconej i kadzidła, zaraz sami sobie pójdziemy. 
-Chcesz powiedzieć, że ja też nie żyję?! -ryknšł Jakub, walšc pięciš w stół. -To bzdura! 
-A co tu gadać, chyba sam widzisz? 
Młodszy Wędrowycz popatrzył, jak jego ręka swobodnie przenika blat, i poważnie się zacukał. Z 
tak niepodważalnymi faktami trudno polemizować. 

-Kuwa! To Bardaki!!! -ryknšł. -Dopadli mnie widocznie, jak spałem, ale ja 
ich zaraz... -Zaczšł odplštywać łańcuch, którym był przepasany. 
-Nie Bardaki, tylko przekręciłe się od przedawkowania alkoholu -osadził go ojciec. -Sam że 
się załatwił. 
-Ale Bardaków i tak postraszę! -wciekł się Jakub. 
-Nie pogarszaj swojej sytuacji. 
-A tak tyci, tyci? Tak po przyjacielsku, nie żeby zdechli ze strachu, tylko coby posiwieli? 
-Dopij piwo i idziemy. 
-Znaczy pomożesz mi? 
-Na tamtš stronę idziemy, huncwocie! Nikogo nie będziesz straszył. Zresztš duchy powinny się 
pojawiać nocš, nawet tego nie wiesz? 
-O nie! Zresztš sam mnie uczyłe, że z Bardakami porachunki wyrównać trzeba! 
-Zrobiłem, co się dało -ojciec zwrócił się do księdza proboszcza. -Sam widzisz, 
co to za element. Za mało go widać prałem. Proszę kontynuować. 
I znikł. Jakub zmierzył duchownego ponurym spojrzeniem. 

-Posiadam pewien wrodzony szacunek do przedstawicieli kocioła -warknšł. -Więc może 
starczy? Wyrównam tylko moje rachunki z tymi bydlakami i... 

Proboszcz tytanicznym wysiłkiem woli powstrzymał się przed ucieczkš. Zamachał mocniej 
kadzielnicš, a potem odstawił jš na bar i sięgnšł po kropidło. 

-Nawet nie próbuj -ostrzegł go Jakub. -Bo będzie naprawdę le. 
W sekundę póniej uderzyła go chmura kropelek. Egzorcysta wybełkotał ostatniš pogróżkę i 
rozwiał się jak mgła. Proboszcz otarł pot z czoła. 

-Udało się? -Sam nie mógł w to uwierzyć. Zebrany przed lokalem tłum zaklaskał niemiało. 
Spotkali się na skraju czyćca. Pod rachitycznš jabłonkš kto ustawił dwa składane krzesła. 
Lucyfer założył swój najlepszy garnitur, więty Piotr przyszedł ubrany w tradycyjnš togę. Tuż za nim 
kroczył jego ochroniarz. Diabeł obrzucił płowowłosego olbrzyma niechętnym spojrzeniem. Co nieco 
słyszał o tym wykidajle... 

Dłuższš chwilę obaj Przedstawiciele mierzyli się niechętnym spojrzeniem. Wreszcie usiedli na 
krzesłach. Ochroniarz Klucznika oparł się o drzewko i przymknšł oczy. Wyglšdał, jakby spał, nawet 
wykałaczka w jego ustach zamarła w bezruchu. więty Piotr nerwowo splatał i rozplatał palce. 

-Napijesz się? -Diabeł wycišgnšł z teczki butelkę mołdawskiego koniaku". 
-Problem faktycznie mamy taki, że bez 
pół litra nie razbieriosz, ale na służbie... -westchnšł więty. 
-No tak. -Przedstawiciel Dołu odstawił flaszkę. -W zasadzie ja też... To zresztš tylko podróba 
na bejcy. Sam rozumiesz, trzeba dawać przykład młodym, więc nawet w barku wszystkie alkohole 
muszę mieć złe... 
-Prosiłe o spotkanie. -Strażnik Bramy odważnie spojrzał rozmówcy w czarne lepia. 
-Mamy problem z tym cholernym Wędrowyczem -westchnšł ciężko diabeł. 

-Ja tu nie widzę żadnego problemu. Zabieraj go sobie do piekła i po kłopocie. To znaczy dla nas 
po kłopocie. -więty Piotr umiechnšł się z pozoru kpišco, ale obaj wiedzieli, że tylko nadrabia 
minš. 
-Piekło to orodek karno-resocjalizacyjny -Lucyfer przyjšł oficjalny ton. -Trzy do pięciu 
procent grzeszników odsyłamy wam do czyćca. Obecnoć Wędrowycza zakłóci pracę 
wychowawczš i wymusi... 
-Mów po ludzku, że musielibycie oddelegować z tuzin diabłów, by go pilnować. 
-Tuzin to za mało -odburknšł. -Tak czy inaczej, aby wypełniać nasze ustawowe zadania, 
potrzebujemy więtego... Tfu! Co ja gadam! Potrzebujemy spokoju -wybrnšł. -A nie, jak ostatnim 
razem, wybuchów, demolki, pocigów, buntów... 
-Na górę go nie zabierzemy -zastrzegł Klucznik. -Brak mu kwalifikacji moralnych. Do 
czyćca też się nie nadaje. A może go przekwalifikujecie na diabła? 
-Za miękki. Powypuszczałby grzeszników z kotłów. 
Zapadła krępujšca cisza. 
-I dlatego chciałbym zaproponować specjalny wariant resocjalizacyjny -powiedział wreszcie 
Lucyfer. -Zgłosiłbym to osobicie, ale boję się, że nie przejdzie. Dlatego potrzebuję twojej 
pomocy. Gdyby mi wystawił zawiadczenie, że Jakub nie rokuje... 
-A co konkretnie proponujesz? Zmumifikować i egipskim bogom go podrzucimy? Albo może 
obrzezać i w żydowski szeol, otchłań zmarłych? 
-Taaa... I ile tam wysiedzi? -warknšł diabeł. -Poza tym tam się błškajš dusze żydów. 
Podrzucenie im takiego towarzysza to czysty antysemityzm! 
więty Piotr zaczerwienił się lekko. 

-Zatem została... 
-Reinkarnacja -powiedział twardo władca piekieł. 
-Protestuję! -Po lewej zmaterializował się fotel. Obaj rozmówcy przez dłuższš chwilę 
przyglšdali się dziwnemu osobnikowi. 
-Co to za jeden? -Lucyfer wytrzeszczył oczy. 
-Siwa, Kryszna czy Brahma może. -więty Piotr wzruszył ramionami. -Loki, ten pan 
wychodzi. 
Olbrzym otworzył oczy i wypluł wykałaczkę. 

-Idziemy. -Wzišł hindusa pod ramię i znikli. 
-O czym my to... -Klucznik wrócił do tematu. -A, tak. Reinkarnacja resocjalizacyjna 
Wędrowycza. 
-Mylę, że siedemdziesišt, osiemdziesišt lat spędzone jako członek powszechnie szanow...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin