Alejchem Szolem - Kasrylewka.pdf

(1363 KB) Pobierz
Ta lektura,
podobnie jak tysiące innych, jest dostępna on-line na stronie
wolnelektury.pl.
Utwór opracowany został w ramach projektu
Wolne Lektury
przez
fun-
dację Nowoczesna Polska.
SZOLEM ALEJCHEM
Kasrylewka
ł. ł 
  
 
Rozdział I. Wybrańcy
Wielkie i wspaniałe stare miasto gojowskie¹ Jehupec (tak autor nazywał w swoich
utworach Kijów) w całej swojej długoletniej historii czegoś podobnego jeszcze nie wi-
działo. Założone przed tysiącem lat, w okresie panowania Włodzimierza Świętego, roz-
ciągało się teraz na dużej przestrzeni wzdłuż Dniepru. Wspinało się na wzgórze, aby
w innych miejscach opadać w dół ku brzegowi rzeki. W opisywany przeze mnie poranek
kończącego się lata Jehupec miał okazję ujrzeć na swoich ulicach jakieś niezwykłe typy
Żydów.
Rzecz oczywista, że nie należy upierać się przy tym, iż to „nieżydowskie” miasto nie
miało pojęcia o Żydach, że nie miało w swoich murach Żyda nawet na lekarstwo. Wręcz
przeciwnie. Od niepamiętnych czasów miało zawsze i ma dziś z Żydami do czynienia.
Można nawet zaryzykować twierdzenie, że nigdy nie brakowało w nim Żydów, tak jak
nigdy nie brakuje człowiekowi kłopotów.
Ilekroć wypadnie ci czytelniku wpaść do tego miasta i sięgnąć po miejscową gazetę,
zetkniesz się już na pierwszej stronie z Żydami. Nic, tylko Żydzi. A to, że na uniwersytet
zdawało tylu a tylu Żydów. I również, ilu to z nich nie zostało w tym roku przyjętych.
Albo o innych sprawach, ale też o Żydach, a mianowicie: ostatniej nocy w czasie obławy
ujęto tylu i tylu Żydów bez papierów. Słowem, zdających na uniwersytet nie przyjęto,
natomiast ujętych w czasie obławy przyjęto. Oczywiście do cyrkułu². A gdyby tak by-
ło odwrotnie. Na uniwersytet przyjąć, do cyrkułu zaś nie. Mrzonki. Tak być nie może.
To niemożliwe. Tak, jak niemożliwe jest, aby głodny człowiek zamiast do własnej gęby
pakował jadło do cudzej.
A wracając do rzeczy. Co to za Żydzi zebrali się owego poranka kończącego się lata
w mieście Jehupec? Byli to nobliwi obywatele Kasrylewki. Szanowani i szacowni obywa-
tele tego miasta. Nie byle jacy obywatele i gospodarze domów, ale wybrani z wybranych.
A wybrani zostali po to, aby dokonać czynu zbożnego, ważnego i miłego Bogu. Słowem,
towarzystwo było wybrane i dobrane. Śmietanka miasta Kasrylewki. Chętnie wymienił-
bym ich nazwiska, ale sądzę, że nie jest to konieczne. Albowiem Żyd z Kasrylewki, który
zajmuje się czynieniem dobra, nie ugania się za zaszczytem i nie łaknie sławy. Zresztą, nie
jest przyzwyczajony do oglądania swego nazwiska w gazecie. Jemu wystarczy najmniejsza
szczypta sławy i odrobina zaszczytu na miejscu u siebie, wśród swoich. Chętnie zadowoli
się tym, że go rodacy zaoszczędzą³ i nie zelżą.
Wśród zebranych wybrańców był też jeden, starszy wiekiem pan. Można powiedzieć
— bardzo stary pan, a nawet wiekowy starzec. Osiemdziesiątka dawno mu już stuknęła.
Zgarbiony, opierał się o starą laskę. Poza tym jednak, bez uroku, trzymał się jeszcze
całkiem, całkiem. Miał na sobie sobotni, świąteczny ubiór. Jedwabny bezrękawnik nosił
na starej, atłasowej kapocie z wcięciami. Na głowie miał sztrajml⁴, na nogach pończochy
¹
wsk e
— nieżydowskie;
oznacza nie-Żyda.
²
yrk
— komisariat policji w zaborze rosyjskim.
— tu: oszczędzić.
³
as
⁴s
ra l
— chasydzki kapelusz obramowany lisim futrem.
i kamasze. Jego towarzysze nie byli tak świątecznie ubrani. Za to byli w świątecznym
nastroju. Żwawymi i dziarskimi krokami przemierzali ulice. Byli jakby trochę nadęci
i nieco zdenerwowani. Każdy z nich nosił pod pachą brzuchaty woreczek, w którym był
tałes⁵ i tefilin⁶. Ponadto każdy miał przy sobie parasol. Były to jednak jakieś cudaczne
i dziwnie wielgachne parasole. Jeden Pan Bóg w niebie chyba wiedział, w jakim celu je
dźwigali. Pora i pogoda — bezdeszczowa i bezsłoneczna — nie była dla nich stosowna.
Autor tego opowiadania dawno już zauważył, że istnieją Żydzi, którzy za nic i nigdy nie
rozstają się z parasolem. Pora roku nie gra tu roli. Wielu takich Żydów z parasolami
widywał w swoim życiu, ale nigdy nie zauważył, aby parasole były otwarte i rozpostarte
nad ich głowami. A takie jest przecież przeznaczenie parasola. Niejednokrotnie spotyka się
zabieganego Żyda, który za czymś pędzi. Jest on zwykle pochylony do przodu. Wiatr wieje
mu w twarz. Smaga go i biczuje. Poły kapoty pod wpływem wiatru zwijają się w kłębek,
który miarowo uderza i bije Żyda w tył głowy. On jednak trzyma w ręku parasol, który
również kołysząc się, bije i uderza. Tik-tak, tip-tip, trzask-prask i zawsze po łydkach.
Kiedyś ogarnęła mnie chętka, by zatrzymać takiego Żyda. Chciałem obejrzeć jego parasol,
wziąć go do ręki i zważyć. Proszę sobie wyobrazić, że ważył ładnych parę funtów. Takiego
parasola nie sposób otworzyć. A gdyby któremuś z moich czytelników ta sztuka się udała,
to może być pewnym, że zamknąć go już mu się nie uda. Druty jakoś poprzecznie i na
sztorc, główkami do góry się wyginają, a parasol zamienia się w spadochron. Przy silnym
wietrze gotów was niczym samolot unieść w przestworza.
Zostawmy jednak parasol i wracajmy do naszych Żydów.
Ci posuwali się tak szybko, że odnosiło się wrażenie, iż ktoś ich z tyłu pogania. Nasu-
wała się też myśl, że pośpiech ten wywołany jest obawą, iż mogą spóźnić się na oczekującą
ich ucztę, wesele lub inne przyjemne bądź ważne zebranie. Rozmawiali głośno i wszyscy
naraz. Od czasu do czasu przystawali i założywszy ręce do tyłu zaczynali przypatrywać się
wysokim, pięknie i bogato zbudowanym kamienicom. Patrzyli i patrzyli i napatrzeć się
nie mogli.
— A ten, na przykład, domek wam się podoba? — pyta jeden z wybranych. Czapka
zsunęła mu się na bok. Oddycha głośno niczym miech kowalski. Rusza też bokami jak
strudzony długą i ciężką drogą koń.
— Macie wy pojęcie, co to za domek? To ci dopiero chatka!
— Owszem, niczego sobie domek — odpowiada szeptem drugi. Mówi tak cicho, że
zdaje się, iż ledwo żyje.
— A jak pan uważa, ile też taki domek może kosztować?
To pytanie zadaje trzeci z kolei. Wygląda na tetryka⁷. Oczy mu się błyszczą jakimś
szczególnym blaskiem. Rękoma trzyma się pod boki.
— Ten domek? — odzywa się ktoś z boku. Jest to człowiek o bardzo wysokim czole.
Widać, że biegły w liczeniu i znający się na domach. — Ten domek, wraz z placem⁸
w samym centrum miasta, powinien kosztować nie mniej niż sto tysięcy.
— Cha, cha, cha! — młodzieniec o bladej twarzy, na której dopiero co zaczynają mu
się sypać wąsy, śmieje się do rozpuku.
— Sto tysięcy, powiada pan? Obyśmy wszyscy tu razem zebrani mieli tyle, ile więcej
będzie kosztował.
— Osioł! — replikuje tetryk o błyszczących oczach. — Skoro już mówimy „obyśmy”,
to już lepiej, żebyśmy mieli tyle, na ile ten domek jest zadłużony.
Rozmowa zeszła na domy. Toczy się długo. Nie widać jej kresu i sensu. Jest ona jednak
tylko pretekstem. W istocie wszyscy się już porządnie zmęczyli tym łażeniem pod górę.
Każdy ma ochotę na odpoczynek, na odsapnięcie.
a es
— dosł.: „narzuta”; szata liturgiczna, wełniana biała chusta w niebieskie lub czarne pasy, w którą
owijają się żonaci mężczyźni podczas modlitwy porannej oraz w czasie innych, ściśle określonych przez przepisy
religijne nabożeństw.
e l
— dosł.: „modlitwy”; nazwa dwóch skórzanych pudełeczek zawierających wypisane na pergami-
nie modlitwy — przepisy, które mężczyźni od trzynastego roku życia wkładają na głowę i lewą rękę podczas
modlitwy porannej w dni powszednie.
e ryk
— osoba zgorzkniała i zgryźliwa.
la
— tu: działka budowlana.
   
Kasrylewka
— Zdaje mi się, szanowny rebe⁹, że ciężko przychodzi wam ta wspinaczka. A może by
tak usiąść na chwilę? — te słowa skierowane zostały do starca, który nie bacząc na swoje
osiemdziesiąt lat, raźno posuwał się naprzód. Nasi wybrańcy przystanęli. Szukali oczyma
miejsca na odpoczynek dla starego. Nim jednak zdążyli miejsce takie znaleźć, wyrósł
nagle przed nimi jakiś stwór, uzbrojony od stóp do głowy. Twarz miał czerwoną, a na
rękach nosił białe rękawiczki. Szedł prosto na nich. Nasi wybrańcy przerazili się. Zabrakło
im tchu w piersiach, krew w żyłach zastygła. Oczy utkwili w starcu. Czekali na to, co on
powie. Stary jednak nie powiedział ani słowa. Oparł się tylko jeszcze mocniej o swoją laskę
i dziarsko ruszył do przodu. Jak prawdziwy bohater. Wszyscy podążyli za nim. Uzbrojony
stwór nie spodziewał się tego. Stanął jak wryty. Nie wiedział, co dalej począć. Co zrobić?
Zatrzymać ich, czy nie? Nie ma powodu. Porządku nie zakłócali. A więc pozostaje puścić
ich. Trzeba jednak stwierdzić, co to za ludzie. Dlatego też odwrócił głowę w ich kierunku
i nie przestawał ich śledzić. Oni zaś wspinali się coraz wyżej. Wkrótce zatrzymali się przed
bramą wspaniałej kamienicy. Zadzwonili.
A teraz pytanie. Dokąd to właściwie udali się nasi wybrańcy z Kasrylewki? Do kogo
i w jakim celu? Odpowiedź jest prosta. Udali się do bogaczy. Zbierają jałmużnę, datki
na chleb dla głodnych i biednych. Wzbudzają litość dla biednej, opuszczonej Kasrylewki.
Znasz mnie czytelniku nie od wczoraj. Wiesz doskonale, że nie należę do ludzi, którzy lu-
bią przynosić złe wieści. Nie ma jednak rady. Przyszedł czas i musisz się o tym dowiedzieć.
Kasrylewka poszła z dymem.
Rozdział II. Fiszel porusza niebo i ziemię
Tak, drodzy przyjaciele, Kasrylewka poszła z dymem. I nie myślcie sobie, że był to
zwyczajny pożar.
Tego lata, chwała Bogu, sporo żydowskich miast i miasteczek poszło z dymem. W czym
więc rzecz? W tym, że jest różnica między pożarem a pożarem. Widocznie Kasrylewka
chciała się popisać przed światem. Nic też dziwnego, że zwracając się do wszystkich miast
żydowskich używała takich oto słów: „Co? Trawi was pożar? Palicie się? Ależ to śmiechu
warte. Za pozwoleniem, ja wam pokażę, jak miasto się pali”. I faktycznie, Kasrylewka
zaczęła płonąć jak świeca. Nie wyprzedzajmy jednak wypadków. Opis pożaru pozosta-
wiam memu koledze Fiszelowi — korespondentowi gazety. On się tym zajmuje. Dla
niego to robota. Nazajutrz, wczesnym rankiem, tuż po pożarze, od którego notabene
sam ucierpiał, korespondent Fiszel spłodził relację do gazety. Sam ledwo uszedł z ży-
ciem, zaś znalezienie w tych warunkach pióra i atramentu graniczyło wprost z cudem.
Relację rozesłano do wszystkich gazet żydowskich. Oto jej treść, wyrażona pismem ka-
ligraficznym w poetyckim stylu:
Z nieba rozlega się potężny głos!
Kasrylewka — Córka zanosi się płaczem nad swoim nieszczęściem. Nie
szuka pociechy, choć spotyka ją jedna klęska za drugą, jedno cierpienie za
drugim. Nie zdążyła Kasrylewka otrząsnąć się z jednego nieszczęścia, a już
nawiedziło ją drugie. Rozlała się nad nią czara goryczy. I to z woli Boga.
Z nieba spadł na nią ogień i ogarnął od końca do końca. Języki ognia wy-
lizały ją doszczętnie. Ogień nie okazał litości nawet świętym bożnicom. Nie
oszczędzał niemowląt. Wszystkie poszły z dymem do nieba. Pastwą ognia
stali się też starcy, chorzy i słabi. A działo się to onego dnia, gdy Pan Bóg
postanowił nas ukarać za grzechy okrutne i wielokrotne, gdy nie przejawił
litości nawet dla Świętej Tory¹⁰, która spłonęła wraz z bożnicą. Obecnie zna-
leźliśmy się pod gołym niebem. Jesteśmy nadzy, bosi i opuszczeni. Jesteśmy
głodni. Trawi nas pragnienie. Takie, jakiego doznają łanie na suchym, pu-
stynnym stepie, gdy spragnione czatują i wypatrują wody przy ujściach rzek
i strumyków. I jak te łanie, tak i my zwracamy oczy ku naszym miłosiernym
braciom, dzieciom miłosiernych rodziców. Ślemy do was błagania. Okażcie
litość. Okażcie szlachetność. Niechaj miłosierdzie zagości w waszych sercach
i niechaj wasze litościwe ręce jak najszybciej wyciągają się ku nam z pomocą.
⁹re
e
— tytuł grzecznościowy.
¹⁰
ra
— dosł.: „nauka”; nazwa
l
, w szerokim pojęciu oznacza wiedzę, nauki religijne.
   
Kasrylewka
Marny bowiem jest nasz los. Ratujcie nas przed głodem. Nie dopuśćcie do
tego, aby pozostała resztka synów Jakuba zginęła.
Wydaje się, że nic złego by się nie stało, gdyby ta serdeczna i wstrząsająca korespon-
dencja, w której każde słowo brzmi jak westchnienie, a każda litera wyciska łzy z oczu,
ukazała się właśnie w żydowskiej gazecie. W redakcji jednak wzięli ją na warsztat. Pracę
Fiszela skrócono. Wyciśnięto z niej całą esencję i kwintesencję. Zostało z niej wszystkiego
trzy i pół linijki, i to petitem¹¹ gdzieś w kąciku nie pierwszej strony gazety:
Kasrylewka padła ofiarą pożaru. Nie obeszło się bez ofiar w ludziach.
Uprasza się o pomoc.
Prawda, że gazety mają jakieś tam usprawiedliwienie. Ich redaktorzy twierdzą, że
otrzymują od Fiszela z Kasrylewki niemal codziennie obfitą korespondencję. Gdyby chcie-
li wydrukować wszystko, co im Fiszel nadsyła, musieliby, tak powiadają, założyć oddziel-
ną gazetę, specjalną drukarnię i zatrudnić nowych ludzi.
A przecież zależy im na sensacyjnych wiadomościach. A jak już do czegoś przycho-
dzi, to nagle okazuje się, że Kasrylewka stała się przeszkodą, zawadą dla tych samych
redaktorów, którzy gdy zamierzają wydać nowe czasopismo lub nową książkę, nie żałują
pieniędzy na prospekty wysyłane do mieszkańców Kasrylewki, w których nie wstydzą się
zwracać do nich per „wielce szanowni i bardzo kochani abonenci”. Gwoli prawdy trze-
ba powiedzieć, że Kasrylewka nie może się poszczycić wielką ilością abonentów.
a
s
ar
jest tam tylko jeden jedyny abonent. Jest nim Zajdel, syn reb¹² Szaji. To z je-
go łaski korzysta nasz korespondent Fiszel, gdy chce przeczytać gazetę. Po nim czytają
inni, ci, którzy łakną drukowanego słowa. Ale co to ma wspólnego z Fiszelem? Dlaczego
jego listy i utwory wrzucają z miejsca do kosza, zanim ktoś je zdąży przeczytać? Dlaczego
w okresie poprzedzającym jakieś święto redaktor gazety wykazuje nagle zapał i popisuje
się artykułem, w którym roi się od cukierkowatych słów w rodzaju:
Kto zliczył prochy Jakuba?
I kto zliczył rycerzy Izraela?
Czyżby w podliczonych sumach uwzględnił również i naszych małych ludzi? A czyż
oni, moralizatorzy, którzy wytykają nam błędy i obdarzają nas pięknymi epitetami w ro-
dzaju, „wyzyskiwacze”, „pasożyci”, „krwiopijcy” itd. , mieli i nas, Żydów z Kasrylewki,
na myśli? W takim wypadku Kasrylewka może powiedzieć: „I ja się mogę przydać na
ofiarę. Na bezrybiu i rak ryba.”
Mimo to nie sądźcie, że po pożarze Kasrylewka poprzestała tylko na korespondencji
Fiszela. Wysłane zostały również piękne poetyckie listy. Oczywiście wyszły one spod pióra
Fiszela. Wysłano je do wszystkich zakątków diaspory, gdziekolwiek tylko mieszkał jakiś
bogaty Żyd bądź bogacz o znanym nazwisku. A więc do Jehupca, Odessy i do Moskwy.
Również do Londynu, a nawet Paryża — do samego arcywielkiego Rotszylda. I nie ma
tu co wydziwiać i zastanawiać się, jakim cudem Kasrylewka mogła dotrzeć aż do niego.
Proszę sobie wyobrazić, że od wielu lat Kasrylewka otrzymywała na święto Pesach¹³ od
Rotszylda z Paryża pieniądze na macę¹⁴ dla ubogich. Sto anków regularnie przychodziło
¹¹
e
— drobny druk.
¹²re — skrót hebrajskiego słowa
ra
, które jest tytułem uczonego, rabina itp. U Żydów wyraz
re
przed
imieniem własnym oznacza szacunek dla osoby, do której zwracają się oni w ten sposób lub o której mówią.
Młodszy wiekiem zawsze tak mówi do starszego.
l
¹³
esa
— dosł.: „przeskoczyć, ominąć”; nazwa świąt wielkanocnych, pochodząca stąd, że według
dziesiątą plagą, którą Bóg doświadczył Egipcjan przed wyzwoleniem Żydów z ich niewoli, było uśmiercenie
egipskich niemowląt pierworodnych płci męskiej, czego dokonując Pan Bóg omijał (przeskakiwał) te domy,
w których mieszkali Żydzi (pomazane uprzednio krwią baranka). W święta te Żydom nie wolno spożywać
chleba, bułek ani żadnego pieczywa wypiekanego na drożdżach. Ponadto nie wolno używać naczyń, w których
gotuje się przez cały rok, gdyż zachodzi obawa, by nie zjeść czegoś, co nie jest przaśne. Używa się więc wtedy
specjalnych naczyń oraz jadła dozwolonego przez ściśle przestrzegane przepisy religijne. Pesach jest też nazwą
ofiary religijnej w formie uczty, libacji sakralnej.
¹⁴
a a
— cienkie, przaśne placki, które Żydzi spożywają w święta wielkanocne zamiast chleba, na tę pa-
miątkę, iż gdy uciekali z niewoli egipskiej, nie zdążyli upiec sobie chleba na drogę, a ciasto bez drożdży, które
z sobą zabrali, upiekło się na słońcu.
   
Kasrylewka
Zgłoś jeśli naruszono regulamin