Wiersz VII.pdf

(35 KB) Pobierz
Wiersz VII
Katastrofa mogła być odwleczona,
lecz nagliła nas cisza
i ostatkiem normalności
wabiła nas zagłada.
Ciągnęliśmy za sobą przyszłość,
która – rozciągała się aż po kres
znikającego horyzontu
Który oklapnął jak jęzor psa.
Ludzie pracowali tak blisko
że zdawało się:
nie ma końca mitrędze.
Ich sprawy oddalały się jak majaki
i nikt nie zapytał o koniec
jak nie pyta się o szaleństwo
bo każdy wie najlepiej
co ma
a czego pragnie – nie otrzyma.
Nikt nie wyglądał końca istnienia.
Ich życie wtulało się w siebie,
w duszach osobnych, nieprzeliczonych
jak futerkowe zwierzątko.
Każde, osobne, nieprzygarnione, kruche
nieznane życie
boli równie dobrze jak śmierć.
Każde wzgardzone
wołanie do Boga jak o litość
boli jak radość
nieświadomych śmierci
młodych i dumnych.
Więc istnienie to chodzenie,
mijanie i przemijanie obok siebie.
Rozumiesz lecz nie zaradzisz;
Wsadzony w siebie
bardziej niż warzywo
bardziej niż w ubiór, we wnętrze
w tę ściółkę własnych pragnień;
Zacapierzonych w spełnianie
jak w odór śmiechu -
ciała słanianie
pełzanie ku śmierci.
Uwalnianie strachu jak latawca
postępowanie wbrew stopom
sto pomp wbrew.
Brew wzniesiona -
wyniesione słowa, krwawiące ołtarze.
Woda podeszła do gardła.
Okrąg niepokoju i lęku.
Głowo wyrwana z ciekawości.
Oszołomienie niezobowiązującej miłości.
Wolność jedynie wstrętem do szaleństw.
Mądrość jedynie strachem.
Śmierć to coś co wypłaszcza pustkę
jak halucynacja wypełnia czas
i czas jest pełen pustki
jak pełne są nasze bóle
w których pracują pszczoły wrażeń
i głazy uczuć
którymi zatykamy jaskinię.
I tak jak jakiś banał,
spotkany na ulicy napis
lub słowo przechodnia;
odczytujemy na nowo
inaczej – tak żegnamy świat
tak zmienia się i przemija
nasze trwanie.
Inaczej smakuje chleb.
A jednak istniejemy
jak istnieje wiara w to
że zachodni eksperci potwierdzą
prawdę.
Znamy szuflady naszych dzieci,
A na siebie spojrzeć nie śmiemy.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin