Bierce Ambrose - JEŹDZIEC NA NIEBIE I INNE OPOWIADANIA - SERIA NIKE.rtf

(764 KB) Pobierz

Bierce Ambrose

JEŹDZIEC NA NIEBIE I INNE OPOWIADANIA

 

 

RZEZ I DUCHY W GARDEROBIE

Miał siedemdziesiąt jeden lat, kiedy odbył swoją ostatnią podróż. Wędrował szlakiem, który prze­mierzył jako młody, waleczny żołnierz wojsk Unii w czasie Wojny Secesyjnej. Jesienią 1913 ruszył więc przez Chattanooga, wspiął się na Mis­sionary Ridge i dalej poszedł przez Chickamauga i Nashville do Stone River. W październiku do­nosił z Nowego Orleanu: zmierzam do Meksyku, bo lubię walkę i chcę ją zobaczyć. Od pięciu lat niczego nie napisałem. Jestem stary. Jeśli do- wiecie się z Meksyku, że postawiono mnie pod ścianę i rozwalono na strzępy, to wierzcie, źe będzie to najlepszy sposób pożegnania z ży­ciem.

Ostatni list ma datę 26 grudnia 1913, wysłany już spoza granicy Meksyku. Przyjaciele umiesz-* czą nekrolog na wiosnę 1914, w encyklopediach obok daty śmlferci — pytajnik: Ambrose Gwinnett Bierce, urodzony w roku 1842, zmarł w 1914. Nigdy nie poznamy okoliczności jego odejścia, choć ist­nieje kilkanaście najróżniejszych wersji, a długo jeszcze po 1914 zniknięcie „najukochańszego i naj­

bardziej przeklętego człowieka Kalifornii” było sensacją prasy.

W Meksyku szalała rewolucja. Obalono właśnie terrorystycznie rządzącego generała Huertę. Bierce mógł paść w czasie walki pod rozkazami Pancho Villi, mógł zostać zastrzelony z rozkazu generała Urbina 80 mil na południe od Rio Grandę, nie wykluczano śmierci z ręki samego Villi czy wresz­cie zgonu z wyczerpania i trudów wojennej tu­łaczki. Tajemnicze okoliczności zgonu stworzyły legendę Rierce'a, „sekretarza Boga i sekretarza Diabła", u schyłku XIX wieku dyktatora literac­kiego na Zachodnim Wybrzeżu, dziennikarza-szy- dercy, człowieka, który nie pozostawiał nikogo obojętnym. Prowokował nienawiść albo uznanie.

Legendzie towarzyszy oświetlana przez nią i często zniekształcana twórczość Bierce’a. Dzieła zebrane ukazały się w dwunastu tomach jeszcze za życia pisarza. Ich zasadniczy zrąb interesuje dzisiaj tylko historyka literatury. Dla nas pozo­staje „Słownik diabelski”, zbiór sentencji, afo­ryzmów i anegdot, którego karty krążą często ano­nimowo jako własność powszechna, pozostają opo­wiadania z doby Wojny Secesyjnej i nowele fan­tastyczne wynikłe z ducha Poego, Poego, który przeszedł przez kataklizm bratobójczej wojny. I ocalał.

Polskie wydanie „Jeździec na mebie” ' bierze tytuł z noweli z tomu „Tales of Soldiers and Civilians" wydanego w Stanach w roku 1891 (z notą „odrzucone przez wszystkich ważniejszych

wydawców”), a powtórzonego nieco szerzej w An­glii rok potem jako „Tales of Soldiers and Civi- lians". Owych „soldiers" (żołnierzy) reprezentują: „Przy moście nad Sowim Potokiem”, „Chicka- mauga", „Zaginął bez wieści", „Przełącz Coultera", „Coup de gráce”, „Filozof”, „Kwestia sumienia”, „Jeździec na niebie”. Z cyklu „civilians” (cywile lub jak kto woli „obywatele”) wyjęto nowele: „Człowiek i wąż”, „Przygoda w Bronville”, „Oczy pantery”, „Okno zabite deskami”. Kolejna sekwen­cja nowelistyczna wyjęta jest ze zbioru „Can Such Things Be?” (1893) — „Śmierć Halpina Fray- sera”, „Droga w świetle księżyca", „Diagnoza śmierci”, „Moxon i jego władca”, „Draństwo". Wreszcie ostatni cykl stanowią późniejsze opo­wiadania fantastyczne.

Czy tworzą one, jak chce amerykański krytyk, portret Mizantropa? Czy szkicują obraz świata okrutnego życiem, przemocą i śmiercią, świata osobliwego na tle ówczesnej prozy Stanów? Kry­tycy amerykańscy wskazują na Bierce'a, pisarza tonacji mrocznej, animatora ponurej groteski, świadka wojny prawdomównego aż do cynizmu. Dopiero Hemingway w dobie I wojny światowej stworzy podobną rzeczywistość pożogi — bez sentymentalnego patosu nazwie zmagania słowem równie lapidarnym i przejmującym, co autor „Jeźdźca na niebie". Hemingway, który, w czasie gdy Bierce podejmuje ostateczne decyzje, ćwiczy właśnie w Chicago na kursie bokserskim.

Czytając Bierce'a trudno nie pamiętać o oso­

bliwych dziejach jego życia. Autorzy przewod­nika po San Francisco poświęcają wiele miejsca jego postaci w opisie Russian Hills, zamieszka­nych pierwej przez kolonię rosyjską, a gdzie potem spotykała się artystyczna bohema. Nie znaj­dziemy jednak po pisarzu żadnych pamiątek. Nikt nie wskaże miejsca, w którym spędzał noce i dnie na dyskusjach i alkoholowych wtajemniczeniach, ferował opinie obowiązujące młodzież literacką i dziennikarską całego Zachodniego Wybrzeża. W owej dzielnicy artystów był przybyszem, zmu­szonym astmą do mieszkania w łagodniejszym, klimacie obrzeży miasta.

Takim przybyszem, obcym wśród obcych, zdaje się od czasu dzieciństwa aż po śmierć. Pisał: „w najgorszych snach jestem samotny". Na naj­bardziej przyjaznej jawie, kiedy na przełomie wieków miał nazwisko, rozgłos i pieniądze, zdaje się podobnie samotny.

Przodkowie przybyli jeszcze w roku 1638 na statku „Confidence". Potem nazwisko Bearse zmieniło pisownię na Bierce, ale cały ród po­został w farmerskim stanie. Ojciec przyszłego pi­sarza, noszący imiona stoickiego filozofa, Marcus Aurelius, miał trzynaścioro dzieci. Dziesiątym był Ambrose Gwinnett, nazwany tak zapewne na cześć bohatera melodramy, w której skazaniec cudem umknął śmierci. Trzeba przyznać, że Marcus Au­relius miał literackie pomysły. Zresztą i sam bar­dziej gustował w literaturze, niż troszczył się

o              dzieci — ojciec oschły i niedostępny.

Rzeź i duchy w garderobie

Spośród całego rodzeństwa (a imiona wszys­tkich rozpoczynała litera A) kochał Ambrose tylko jednego brata. Do ojca i matki żywił najwyżej obojętność. Pisał o nich w latach dojrzałych mało, kompleksy wieku dojrzewania rozładowywał w no­welach. Krytyka dostrzegła w nich „dużą śmiertel­ność rodziców". Mieszkali w Kościuszko Country, stan Indiana, kilka mil na południe od małego — 300 ludzi — miasteczka Warsaw (kilkanaście lat potem upodobał je sobie Dreiser). Gospodarzyli na 80 akrach ziemi uprawianej pośród wielkich połaci lasów.

Tam właśnie, w Warsaw, wydawano w roku 1856 pismo przeciw niewolnictwu „The Northern Indian" i tam uczył się Ambrose sztuki drukar­skiej. Tam przeżywał pierwsze miłośni wtajem­niczenia jako 15-latek z kobietą o paęę dziesiąt­ków lat odeń starszą — czego, nie skrywał w swych wyznaniach. Motywy freudowskie, obsesja matki-kochanki, wyraźny kompleks Edypa po­świadczył wieloma opowiadaniami, najwidoczniej w „Śmierci Halpina Fraysera".

Cała edukacja Ambrose'a to rok w Kentucky Military Institute, gdzie dostał się dzięki pomocy jedynej wybitnej postaci w rodzinie, wuja Lu- ciusa Verusa, historyka i wojskowego. Rok 1860 zastaje osiemnastolatka w miasteczku Elkhart, 30 mil na północ od Warsąw, gdzie pracuje w sklepie-kawiarai, przeżywając niezbyt fortunne przygody miłosne. Wybucha Wojna Secesyjna.

Już 19 kwietnia 1861 jako drugi w całym okręgu zgłasza się ochotniczo do IX regimentu wolon­tariuszy z Indiany. Zadziwia odwagą 1 szybko awansuje do stopnia starszego sierżanta. Wcie­lony do brygady generała W. B.- Hazena napisze „mój wódz, mój najlepszy przyjaciel, mój mistrz sztuki wojennej".

U boku Hazena pracować będzie jako spe­cjalista topograf. Szkicuje mapy, wyznacza poste- runka. Krótka przerwa w służbie zimą 1863 przy­nosi sławnemu już w rodzinnych stronach woja­kowi jeszcze jeden pechowy romans, zatem wraca do wojska, przemierza Atlantę i w Ke- nesaw Mountain (czerwiec 1864) otrzymuje już drugi postrzał, tym razem bardzo ciężki, niemal śmiertelny — w głowę. Długa rekonwalescencja, po niej jednak wraca ponownie w szeregi. Dopiero gdy armia zapada na zimowe leże w Alabamie, przechodzi 10 stycznia 1865 do rezerwy w stop­niu porucznika.

Pierwsza praca w dobie pokoju to odzyskiwanie, konfiskowanie bawełny, czego dokonuje jako agent rządowy zarabiając 105 dolarów miesięcz­nie i nie kradnąc na potęgę, co czynili inni „ba­wełniani" agenci. Niebezpieczny proceder upra­wia prawie pół roku, po czym zostaje niespodzie­wanie wezwany przez gen. Hazena do inspekcji zachodnich posterunków wojskowych. Trasa ekspe­dycji jest potężna: Omaha, Nebraska, miasto Mor­monów — Salt Lake City, Nevada i stąd przez Reno i Sacramento do San Francisco.

Jest rok 1867, w mieście żyje i tworzy grupa wybitnych dziennikarzy, obok nich Bret Hart i Mark Twain. Mianowany w międzyczasie omył­kowo nie kapitanem, lecz majorem weteran wojny otrzymuje posadę strażnika w banku. Rzuca ją po roku, aby poważnie zająć się literaturą. Debiutuje we wrześniu 1867, a wydawca Watkins wtajem­nicza adepta w sekrety pisarstwa Swifta, Woltera i Thackeraya. Pierwsze opowiadanie pomieszcza w roku 1871/ kiedy pracuje (już po ślubie z bo­gatą córką właściciela kopalni) w jednym z dzien­ników. Wspólnie z żoną odbędą podróż do Londy­nu, gdzie zatrzymają się na trzy lata. Zyska na Fleet Street rozgłos jako współpracownik saty­rycznego „Fun" i „Figaro". Pierwszym zbiorkom „czarnych nowelek" użyczył pseudonimu. Wró­ciwszy w 1875 do San Francisco Bierce — ojciec dwojga dzieci i uznany pamflecista — redaguje z rozmachem kolumnę w „Argonaut". Tematy naj­różniejsze: zbrodnie i samobójstwa, moralność ko­biet i księży, literatura. Wywołuje skandale i sen­sacje swym stylem obfitym w wyzwiska, dosad­nym, agresywnym. Jako William Herman wyklina walc pamfletem „The Dance of Death". Broszurka zyska 18 tysięcy nakładu w pół roku, więc pisze jej przeczenie „The Dance of Life".

O              pióro Biercęia zabiegają najlepsze pisma ka­lifornijskie, najpierw „The Cosmopolitan", potem tygodnik „Wasp", gdzie zaczyna pojawiać się jego „Słownik diabelski". Wybór ze „Słownika" ist­nieje w przekładzie Arnolda Mostowicza (przedruk

ostatnio w tomie „No tak, ale..." Wybór satyry amerykańskiej dokonany przez Antoniego Maria­nowicza, Warszawa 1977). Oto kilka haseł, które dobrze komentują sceptyczny i kostyczny dowcip pisarza: „Filozofia — trasa złożona z- wielu dróg wiodących donikąd". „Ksiądz — osoba zajmująca się sprawami naszego ducha, aby poprawić swoje sprawy materialne". „Małżeństwo — związek, na który składają się: mężczyzna i kobieta i para niewolników, razem dwie osoby". „Radykalizm — jutrzejszy konserwatyzm zastosowany do spraw dnia dzisiejszego”. „Sam — w złym towarzystwie". „Żona — kobieta, która ma za sobą piękną, pełną szczęścia przyszłość".

W roku 1887 William Randolf Hearst, ojciec przyszłego koncernu prasowego, kupuje najwięk­szy (30 tysięcy nakładu) dziennik „Examiner" i zatrudnia oczywiście Bierce'a, nie zważając na jego fobie, na manifestowaną stale i przesadnie niezależność. Naprawdę, ten przeciwnik autokracji staje się autokratą. Bierce, sam marny poeta, po­drwiwa z wybitnych pisarzy. O Stephenie Crane, autorze „Szkarłatnego godła odwagi", napisze:-^ „znam tylko dwóch pisarzy gorszych niż Crane: to dwóch Crane'ôw".

Życie rodzinne nie daje żadnych satysfakcji, a tylko zgryzoty: jeden syn popełnia samobójstwo zabiwszy rywala do ręki szesnastolatki, drugi, obiecujący dziennikarz, zapije się na śmierć. Odej­dzie żona. Wysoki, szczupły^siwlejący mężczyzna

o              ostrym spojrzeniu niebieskich oczu pozostaje

mr

Rzeź i duchy w garderobie 13

sam. Rozgoryczony, mimo że ma duże nazwisko, że opowiadają o nim wciąż nowe anegdoty — rze­komo pisze z jaszczurką na ramieniu, w czasie po­siłku wypuszcza na stół żabę — omal nie zastrzelił przyjaciela, gdy ten zjawił się na plaży w stroju zbyt fry wolnym. Mimo że odnosi triumfy jako rzecznik Hearsta w kampanii przeciw Southern Pacific Railroad i korespondent pisma w Wa­szyngtonie.

Nowele zyskują spore uznanie, jako jeden z kilku pisarzy dostępuje honoru wydania dzieł zebranych jeszcze za życia. Wszystko to jednak prowadzi nieuchronnie na drogę w stronę da­wnych pól bitewnych, a potem do Laredo i El Paso, do Meksyku.

Dzieciństwo i służba wojskowa, skwitowana wieloma wzmiankami pochwalnymi w rozkazach, określiły cały światopogląd Bierce'a. Stworzyły impuls dla „Słownika diabelskiego", owego „blok- -notesu cynika", i dla prozy o Wojnie Secesyjnej, twórczości, która zdaniem Van Wyck Brooksa uczyniła zeń „wielkiego spadkobiercę Woltera, Scotta".

Proza pisana jest językiem oszczędnym, moc­nym jak słowa rozkazu. Nikt w niej nie został obdarzony łaską autorskiego zatroskania. Nie ma słowa komentarza i głosowania na korzyść bo­hatera. Bierce piisze precyzyjnie, jak topograf sporządzający plan miejsca walki, topograf, który pamięta każdy szczegół pejzażu. Pejzażu obojęt­nego ludzkiej tragedii.

Walczył pod sztandarami Unii, lecz ruszył do wojska powodowany bardziej młodzieńczym po­rywem, niż ideologią. I w jego nowelach nie ma echa walka ideologicznej. Istnieje tylko zmaganie ostateczne, które nie zna litości, ułaskawienia, chwili spokoju. Nie zmaga się tutaj Północ z Po­łudniem, nie oglądamy Wojny z Rebelią Połud­niową — jak brzmiało oficjalne określenie wojny. Trwa wielka rzeź. Uczestniczą w niej armie i licz­ne tajne spiski, a biernie opierający się „copper- heads" — miedzaanogłowt, nazwę biorący od ja­dowitej żmii. Ta wojna uczy nowej taktyki za­bijania. Wyklina doktrynę europejską posta­wienia na jedną kartę w walnej bitwie. W dwustu kilkudziesięciu bitwach i potyczkach zmie­rzy się ponad dwa i pół miliona poborowych. Zginie 285 tysięcy Południowców, straty Północy sięgają 360 tysięcy. Powstanie szczególna grupa zawodowych ochotników, którzy po dezercji za­ciągają się poncwnie w innym stanie.

Generał Grant powiedział: „Wojna jest rzeczą straszną. Jedynym sposobem, aby skrócić cier­pienia ludzi, jest jej szybkie zakończenie. Aby to uczynić, trzeba, żeby była jeszcze straszliwsza". Kiedy generał „Phil" Sheridan zdobywa Atlantę, jego szlak to sześćdziesiąt mil spalonych pól, plan­tacji, domów i osad. Gdy Sheridan znajdzie się w roku 1870 w Europie, uczyć będzie Prusaków, jak łamać opór Francuzów, karząc ludność cy­wilną, i pruscy generałowie korzystają z instruk-

cji doświadczonego kolegi. Taką wojną totalną zaświadcza Ambrose Bierce.

Amerykanie mówią dzisiaj o Wojnie Secesyj­nej po prostu „wojna", inne wojny mają swe określenia. To samo mówi Ambrose Bierce. Po­trafi znakomicie zawiesić głos. Tworzy sceny, które zdają się jawą, a nagle okazują zwidze­niem, gorączkową wizją skazańca. Tak w egze­kucji „Przy moście nad Sowim Potokiem". Szkicu­je sielski obrazek dziecinnej ucieczki, nagle od­mienionej w infernalną (brzmi to mocniej niż ..piekielną") scenę marszu rozgromionej armii. Głuchoniemy chłopiec staje się jej dowódcą. Gra­nica realistycznego opisu i wizjonierskiego, sym­bolicznego skrótu żyje rysowana wieloznaczną kreską słowa.

Śmierć musi być tutaj zawsze jedynym roz­strzygnięciem. Ginie" na moście skazaniec. Zamor­dowana zostaje matka chłopca. Skona ominięty obojętnie przez brata nieszczęśnik, zwiadowca za­sypany w ruinach domu. To, co zdarzyło się na przełęczy Coultera, zdarzało się kilka razy same­mu pisarzowi, chętnemu do szarży, całkowicie obojętnemu wobec śmierci.

Sytuacja osaczenia bez wyjścia rządzi ładem wojny. Jeśli pojawi się sprawa sumienia, wówczas dosięgnie ludzi cień z czasu ładu i spokoju, wte­dy musi dojść do podwójnej tragedii: śmierci zdrajcy i samobójstwa wydającego nań wyrok — „Kwestia sumienia". Każdemu ukazać się może nagle prawdziwy jeździec na tle zmierzchającego

nieba. Każdy może zastrzelić własnego ojca, bra­ta, przyjaciela. Zabić prześladującą go wizję nie­podległego piękna — „Jeźdźca na niebie".

Prawdziwe i prawdziwie niepokojące są w tych opowiadaniach kobiety, nieodstępne zwiastunki nieszczęścia i samotności. One wyjawiają jeszcze jedną prawdę życia, jaką wpisał samotnik Am- brose Bierce w klamry swej krystalicznej prozy. One wyjawiają jeszcze jeden prawdziwy odcień czerni prozy i życia pisarza.

Jeśli porównamy secesyjne opowiadania Bier­ce^ z jego fantastycznymi nowelkami o duchach, mordercach i osobnikach o drakulicznym tem­peramencie, ukazuje się nam świat z literackiej garderoby. Mniejsza o to, czy „Moxon i jego władca" to echo poglądów La Mettriego na czło- wieka-maszynę, czy odbicie Poego „Szachisty Maelzela". Nieważne też (i zgoła nonsensowne) zda­je się rozstrzyganie, jak bardzo swoje „edypy" roz­ładowywał pisarz wymordowując bohaterów nowel.

Bowiem porównanie życia i literatury widzia­nych oczami Bierce'a prowokuje do wniosku: wszelkie tajemniczości i diaboliczności były dla pisarza tylko zgrabnymi etiudami. Po tym, co stało się pod Gettysburgiem, po tym, co widział w Kenesaw Mountain, co zdarzyło się na Przełęczy Coultera, wszelkie historie z ducha i poręki Edga­ra Allana Poe były już tylko zaproszeniem do este­tycznego strachu w imię literackich konwencji.

Michał Sprusiński

PRZY MOŚCIE NAD SOWIM POTOKIEM

Na moście kolejowym w północnej Alaba­mie stał człowiek wpatrzony w nurt potoku, rwący o dwadzieścia stóp niżej. Ręce miał wykręcone do tyłu, przeguby związane sznu­rem. Powróz, którego pętlę zarzucono mu na szyję, zwisał luźno, przytwierdzony do mo­cnych bierwion krzyżujących się nad jego głową. Parę desek ułożonych na podkładach kolejowych dawało oparcie skazańcowi i op­rawcom: dwóm szeregowym z armii, fede­ralnej pod wodzą sierżanta, który w cywilu mógł być z powodzeniem pomocnikiem sze­ryfa. Nie opodal, na tymże prowizorycznym pomoście, stał oficer w pełnej gali, z bronią u boku. Był w stopniu kapitana. Na obu krań­cach mostu widnieli dwaj wartownicy z ka­rabinami trzymanymi przepisowo na tak zwa­nej „podpórce". Broń trzymana pionowo przy lewym boku wspierała się zamkiem o przed­ramię przyciśnięte do piersi. Ta rygory­styczna i nienaturalna postawa zmuszała do wyprężania się. Wartownicy nie mieli zapew-

ne obowiązku interesować się tym, co dzieje się na środku mostu, strzegli tylko wstępu na kładkę biegnącą obok szyn.

Na prawym brzegu potoku nie widać było żywej duszy? tor kolejowy mknął prosto w las przez jakieś sto jardów, potem skręcał gubiąc się z oczu. Zapewne gdzieś dalej roz...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin