Tennessee
Williams
jednoręki
i inne opowiadania
W Nowym Orleanie zimą 1939. roku widywano często trzech żygolaków, którzy wystawali na rogu Canal Street i jednej z ulic wąsko schodzących do starej dzielnicy miasta. Dwóch z nich było siedemnastoletnimi chłopcami,, zasługującymi zaledwie na przelotne spojrzenie, lecz najstarszy z nich był wyjątkowym młodym człowiekiem. Oliver Winemiller, zanim stracił rękę, był bokserem wagi półciężkiej w drużynie marynarki Pacyfiku. Teraz wyglądał jak strzaskany posąg Apollina, odznaczał się też chłodem i obojętnością kamiennej statuy.
Podczas gdy dwóch młodszych chłopców przejawiało trwożliwą energię wróbli wlatujących do barów i krążących po ulicach i wokół ich rogów w poszukiwaniu jakiejś zdobyczy, Oliver stał na miejscu i czekał, aż ktoś przemówi do niego. Nigdy nie odzywał się pierwszy ani nie rzucał zachęcających spojrzeń. Wydawał się patrzeć ponad głowami przechodniów z obojętnością, która nie była udana ani prostacka czy też próżna, lecz wynikała z faktycznego braku zainteresowania. Niewiele obchodziła go pogoda. Kiedy zimne deszcze nadciągały znad Zatoki, dwaj młodsi chłopcy stali kuląc się i drżąc z zimna w nędznych płaszczach, które całkowicie zacierały ich postacie. Oliver miał na sobie tylko roboczą koszulę i drelichowe spodnie, prawie spłowiałe do białości od długiego noszenia i częstego prania, a przylegające do ciała tak ściśle jak ubranie na posągu.
Rozmowy na ulicy miały często następujący przebieg:
— Nie boisz się zaziębić, młody człowieku?
— Nie, nie przeziębiam się.
— Kiedyś musi być ten pierwszy raz.
— Z pewnością.
— Może byś gdzieś wstąpił i ogrzał się.
— Gdzie?
— W moim mieszkaniu.
— A gdzie to jest?
— Parę ulic dalej w tej dzielnicy. Weźmiemy taksówkę.
— Pójdziemy pieszo, a ty dasz należność za taksówkę.
Oliver był kaleką już od dwóch lat. Okaleczał w porcie San Diego, kiedy jadąc wynajętym autem i grupą marynarzy rąbnął w mur podziemnego przejazdu z szybkością siedemdziesięciu mil na godzinę. Dwóch marynarzy w samochodzie zginęło na miejscu, trzeci doznał uszkodzenia kręgosłupa, co przykuło go do wózka inwalidzkiego do końca życia. Oliver wyszedł z wypadku najmniej poszko-? dowany, utracił tylko rękę. Miał wtedy osiemnaście lat i niewielkie doświadczenie. Pochodził z pól baw.ełnianych w stanie Arkansas, gdzie znał jedynie ciężką' pracę na słońcu i takie miłosne przygody, jakich chłopcy na farmach doświadczają w sobotnie noce i niedzielne popołudnia, próby zbliżenia z dziewczętami uwieńczone wulgarnym i niespodziewanym romansem z pewną mężatką, dla której męża holował drzewo. Ta kobieta pierwsza uświadomiła mu, że zdolny jest do wzbudzania niezwykłych namiętności. I właśnie celem zerwania tego romansu opuścił dom i wstąpił do marynarki w bazie wojskowej w Teksasie. Podczas szkolenia zaczął uprawiać boks i jeszcze jako rekrut został wybitnym zawodnikiem w rozgrywkach marynarki. Życie było dla niego dobrą zabawą, nie wymagającą myślenia. Miał do czynienia jedynie z ciałem i z jego odczuciami. I wtedy utracił rękę, przez co nagle skończyła się jego kariera atlety, a zarazem młodego człowieka całkowicie przystosowanego do fizycznego świata, w który wrósł.
Oliver nie umiałby ująć w słowa psychicznej zmiany, jaka dokonała sią w nim wskutek kalectwa. Wiedział, że stracił prawą rękę, lecz nie uświadamiał sobie, że wraz z nią utracił istotną część swej jaźni. Lecz własne ja, które nie formułuje słów ani nawet myśli, ujawniło się na zewnątrz, wydobywając po omacku ze swego tajnego laboratorium, i to odmieniło go gruntownie w krótszym czasie, niż nowa skóra zdołała pokryć kikut utraconej ręki. Nigdy nie mówił sobie: jestem przegrany. Niema jaźń jednak wiedziała o tym i poddając się jej instynktownej władzy, młody człowiek po opuszczeniu szpitala zaczął przemyśliwać, w jaki sposób zrujnować siebie.
Zaczął więc włóczyć się po kraju, pierwsze kroki kierując do Nowego Jorku. Tam poznał tajniki tego, co stało się jego zawodem. Natknął się na drugiego młodego włóczęgę, który uświadomił mu jego rynkową wartość, pouczając, jak może ją wykorzystać. W ciągu tygodnia jednoręki młodzieniec oswoił się całkowicie ze zwyczajami i subkulturą podziemnego świata rojącego się wokół Times Square, barów Broadwayu oraz ławek w alejach parku.
I chociaż to wszystko było mu obce, nie zaszokowało go zbytnio. Utrata ręki widocznie przytępiła jego zmysły. Wraz z nią zatracił zdrowe poczucie przyzwoitości, które niegdyś skłoniło go do opuszczenia domu, gdy wulgarna starsza kobieta zapoznała go z przejawami wyuzdanej namiętności. Teraz nie odczuwał wstydu, którego nie usunęłoby ku jego zadowoleniu mydło dezynfekujące i woda.
Gdy przeminęło lato, przyłączył się do fali migracyjnej na Południe. Przez pewien czas mieszkał w Miami. Tam poszczęściło mu się. Poznał kilku bogatych facetów i wciąż przechodził od jednego do drugiego, zarabiając pieniądze, które gromadziły się szybciej, niż mógł je wydać na ubranie i rozrywki. Pewnej nocy upił się na jachcie maklera w porcie Palm Beach i Sez^jaEiegókolwiek wyraźnego ^ powodu, który by sobie uświadamiał, uderzył osiem razy 1 w schyloną głowę maklera miedzianą podpórką na książki, I
im
■ostatnim ciosem rozłupując mu czaszkę. Potem popłynął Ido brzegu, zabrał swe rzeczy i uciekł z tego stanu. Wyda- frzenie to zamknęło pomyślniejszy rozdział w życiu Oli- veral Od tego czasu, ze względu na bezpieczeństwo, po'ru~ szał się po mniej uczęszczanych drogach, gubiąc się w tłumie podobnych sobie uciekinierów, w miastach tak dużych, że tego rodzaju migracje mogły ujść nie zauważone.'
I potem pewnego wieczoru, podczas zimy w Nowym Orleanie, wkrótce po tłustym wtorku, gdy Oliver myślał
o udaniu się na Północ, został zatrzymany przez mężczyznę w cywilnym ubraniu i zamknięty W więzieniu, nie pod zarzutem rozwiązłości i włóczęgostwa, lecz celem przesłuchania w związku z morderstwem bogatego maklera w porcie Palm Beach. Wydobyli z niego pełne zeznanie w ciągu piętnastu minut.
Nie usiłował nawet wymijająco odpowiadać na ich pytania.
Nalali Oliverowi pół szklanki whisky, by mu rozwiązać język, a on zdał im sensacyjne sprawozdanie z przyjęcia, jakie makler urządził na jachcie. Oliverowi i młodej prostytutce dano sto dolarów za pozowanie do pornograficznego filmu, tzn. prywatnie nakręconego filmu z ordynarnym komentarzem, przedstawiającego wyuzdane zabawy dwóch lub więcej osób. Oliver i dziewczyna, pogrążając się w kolejnych etapach pijaństwa, rozebrali się przed kamerą i na oczach towarzystwa zgromadzonego na jachcie oddawali się takim uściskom i intymnościom, jakich świadkami są zazwyczaj tylko cztery śriai^^^^br— mknięte drzwi. Ten film nie został ukończony.) Ku swemu zdumieniu Oliver nagle zbuntował się, uderzył dziewczynę, kopnął kamerę i uciekł na górny pokład. Tam, na górze, uświadomił sobie, że jeśli pozostanie dłużej na jachcie, to popełni coś jeszcze gorszego. Kiedy większość towarzystwa odpłynęła w szalupie na brzeg, Oliver pozostał zachęcony przez gospodarza pieniędzmi i obietnicą jeszcze większej ich ilości.
Wiedziałem, że jeśli pozostawią mnie z nim sam
na sam, to on tego pożałuje — oświadczył Oliver w zezna- 'niu złożonym na policji. To właśnie wyznanie prokurator wykorzystał podczas rozprawy sądowej dla udowodnienia przestępstwa z premedytacją.
Wszystko sprzysięgło się w tym procesie przeciw Oliverowi. Jego świadectwo było mało wiarygodne wobec prestiżu innych świadków, którzy zeznali, że na jachcie nie miało miejsca nic niemoralnego. (Nikt z wyjątkiem Olivera nié'przypominał sobie pornograficznego filmu; zaginął też słuch o młodej prostytutce.) A okoliczność, że Oliver zdjął z palca ofiary diamentowy pierścień i zabrał portfel, przesądziła o skazaniu młodego człowieka na krzesło elektryczne.
O aresztowaniu mordercy maklera rozpisywano się szeroko na szpaltach dzienników w całym kraju. Twarz jednorękiego młodzieńca w gazetach przyciągała zdumiony wzrok mężczyzn, którzy go niegdyś znali, w miejscowościach, jakie odwiedził podczas swych bezcelowych wędrówek. Nikt z ludzi, którzy go poprzednio znali, nie mógł łatwo wymazać jego obrazu ze swej pamięci. Duży, jasnowłosy, młody człowiek, który był bokserem, póki nie stracił ręki, trwał- jak .planeta pośród księżyców ich pożądań, nieruchomy na swej orbicie, a nni krążyli wokół niego. A teraz został gdzieś schwytany i czekała go zguba. W pewnym sensie to nieszczęście znów im go przywróciło. Już nie wędrował po szlakach i autostradach, lecz zamknięty w kącie celi czekał jedynie na śmierć.
Oliver zaczął otrzymywać od nich listy. Każdego ranka strażnik wsuwał coraz więcej kopert przez kraty celi. Listy zwykle podpisywano fikcyjnymi nazwiskami, a jeśli autorzy prosili o odpowiedź, podawali poste restante w jednym z tych większych miast, w których Oliver niegdyś działał. Listy były pisane na cienkim białym papierze, niektóre były lekko perfumowane, nieliczne zawierały papierowe pieniądze. Wszystkie miały podobną treść; do-
Ü
nosiły o wielkim wstrząsie z powodu osaczenia Olivera, autorzy nie mogli uwierzyć, że to prawda, było to jak zły sen itp. Robili aluzje do nocy z nim spędzonych lub kilku godzin, które niezmiennie uważali za najbogatsze ze wszystkich swoich doświadczeń. Było w nim coś — pisali — nie tylko fizycznego, choć to też było ważne, co wciąż niepokoiło ich umysły od tego czasu.
To, o czym wspominali, to był urok pokonanego, który Oliver posiadał, działający jak plaster na podrażnione nerwy ludzi biorących jeszcze udział we współząwodnic- t\KÍ^~TíTcecha rzadko towarzyszy młodości i fizycznemu wdziękowi, lecz tak było w przypadku Olivera, i to rzadkie połączenie sprawiło, że nie można było go zapomnieć. A ponieważ został skazany na śmierć, dla swych korespondentów nabrał tajemniczych i abstrakcyjnych cech kapłana przysłuchującego się niewidzialnie wyznaniom grzechów. Normalne zahamowania podświadomości zostały odpowiednio obalone i można się było swobodnie oddawać mrocznym radościom mea culpa. Litanie ich żalów przelewały się na papier jak woda z przerwanych tam. Dla niektórych stał się archetypem Zbawiciela na krzyżu, który wziął na siebie grzechy tego świata, by zmyć je i oczyścić swą krwią i męką.jListy tego rodząJCTlToprowatfCTły^ab^fasciekłości ■ uwięzionego chłopca, deptał je, darł na strzępy i wrzuca/ do kiblarr"-“ "
' ¿godnie z mechanicznym okrucieństwem prawa, od wykonania wyroku dzieliło Olivera szereg miesięcy oczekiwania, a były to miesiące letnie. W dusznej celi nie było nic innego do roboty prócz czekania na śmierć; pozostało jednak dość czasu, aby pod naporem nieszczęścia podatna natura chłopca uległa powtórnemu przekształceniu, narzędziem zaś tej przemiany stały się listy.
Przez parę pierwszych tygodni Oliver siedział na składanym krześle lub leżał rozciągnięty na pryczy w celi śmierci, podobnie jak niegdyś stał oparty o ceglany mur w nasiąkniętych deszczem drelichowych spodniach i w ro-
boczei koszuli na rogu ulic w Nowym Orleanie, zanim ktoś j zapytał go o godzinę lub poprosił o ogień. Dano mu talię poplamionych cukierkami kart i podarte książki z obrazkami, przygodowe lub komiczne, aby się rozerwał. Było tam też radio na końcu korytarza. Lecz Oliver był odcięty od świata wykrzykującego ustami radia, od świata jednowymiarowego błazeństwa i bohaterstwa, ukazanego w skali przybliżonych barw dzieciństwa, który zachwalały komiksy. To wszystko przelatywało obok niego, zamiast pędzić razem z nim; jedynie dzięki tym listom utrzymywał i kontakt ze światem.
Po pewnym czasie nie tylko czytał je wszystkie, lecz wsunąwszy z powrotem do kopert, przewiązywał je gumką i odkładał na półkę. Pewnej nocy bezmyślnie zdjął je z półki, włożył pod poduszkę i usnął, położywszy na nich swą jedyną rękę.
Na parę tygodni przed egzekucją Oliver zaczął odpisywać ludziom, którzy prosili go o odpowiedź. Używał miękkiego ołówka, który pod jego niezręcznym naciskiem szybko stawał się ogryzkiem. Pisał na papierze pakunkowym, a odpowiedzi wysyłał w kopertach na poste restante do wszystkich miast, które niegdyś często odwiedzał.
Ponieważ Oliver nie miał już rodziny, która utrzymywałaby z nim listowny kontakt, były to jego pierwsze próby pisania listów. Z początku formułował je opornie i sztywno. Ułożenie najprostszego zdania napinało mięśnie w jego jedynej, silnej ręce, lecz w miarę pisania nabrał w zdumiewająco krótkim czasie większej swobody. Wkrótce zdania nabrały rozpędu jak źródła oczyszczające.,.kanał; pełne wyrazu płynęły, dźwięcząc szorstkim językiem południowego pogranicza, który wchłonął soczyste idiomy podziemnego światka, gościńców i ludzi morza, wśród których Oliver się obracał.i Przeniknęły weń też serdeczne i ożywione rozmowy, które alkohol i wielkoduszne postępowanie wydobywały i jego ust przy pewnych okazjach, owe chansons de geste, jakie języki Amerykanów wypo
wiadają mimochodem w barach i pokojach hotelowych. Używał też często obrazkowego symbolu śmiechu, tego szeroko rozciągniętego CHA-CHA! z wykrzyknikiem, gwiazdkami i wężykami; napisanie takiego znaku na papierze przynosiło mu największy spokój, gdyż w ten sposób wyr rażał on. jego własną kipiącą wprost żywotność. Nieraz załączał schematyczny rysunek, szkic krzesła, na którym miał
Listy bywały podobnej treści.
„Tak, pamiętam cię dobrze. Spotkałem cię w parku, na tyłach miejskiej biblioteki, w toalecie na dworcu autobusowym linii Greyhound. Spotykałem tam tylu, że nieraz mi się miesza. Ty jednak wyróżniasz się wśród innych. Zapytałeś mnie o godzinę lub poprosiłeś o ogień, zaczęliśmy rozmawiać i pierwszą rzeczą, jaką sobie przypominam, to to, że piłem w twoim mieszkaniu. A jak jest teraz w Chicago latem? Z pewnością lubiłbym te chłodne wietrzyki nad jeziorem lub popijanie tego wspaniałego koniaku z pięciu gwiazdkami tam, gdzie spędziliśmy tamten dzień. Wiesz co, gorąco jest w tej chłodni. Chłodnia to dobre. Cha!-Cha! Jedyna rzecz, na którą mogę liczyć, to to, że będzie goręcej, zanim znów się ochłodzi. Rozumiesz, o co mi idzie? Mam na myśli krzesło pod prądem, które cierpliwie czeka, aż na nim zasiądę. Datę wyznaczono na dziesiątego sierpnia, więc cię zapraszam, ale nie wpuszczą cię. To bardzo ekskluzywne. Domyślam się, że chciałbyś wiedzieć, czy się boję. Odpowiadam: Tak. Nie oczekuję tego z przyjemnością. Byłem bokserem, póki nie utraciłem ręki, a po wypadku, zdaje się, że uległem przemianie, której nie umiem wyjaśnić, poza tym, że cały świat przejmował mnie odrazą. Przestałem dbać o to, co się ze mną stanie. To znaczy straciłem szacunek dla samego siebie.
Wędrowałem po całym kraju bez celu, tylko po to, żeby być ciągle w ruchu. Zawierałem znajomości z obcymi w każdym mieście, do którego dotarłem. Zbliżenie z nimi oznaczało dla mnie jedynie pieniądze, miejsce do spania, alkohol i jedzenie. Nigdy nie przypuszczałem, że może to mieć dla nich jakieś znaczenie. Teraz te wszystkie listy podobne do twojego dowodzą, że tak było. Znaczyłem bardzo wiele dla setek ludzi, których twarze i nazwiska wypadały mi z pamięci, gdy tylko odchodziłem od nich. Czuję, jakbym miał jakiś dług do spłacenia. Nie pieniężny, lecz uczuciowy. Niektórych z nich traktowałem źle. Odchodziłem nawet bez pożegnania i mimo ich szczodrości
dla mnie zabierałem często rzeczy, których mi nie darowano. Trudno mi wyobrazić sobie, w jaki sposób niektórzy z tych ludzi mogą mi przebaczyć. Gdybym wiedział, kiedy 1 byłem na wolności, że tak prawdziwe uczucia można wzbudzać u obcych, z którymi zawierałem znajomość po to, 1 żeby móc się utrzymać, czułbym chyba, iż warto żyć. ft W każdym razie teraz sytuacja jest beznadziejna. Wszystko skończy się dla mnie za chwilę. Cha!-Cha!
Może nie wiesz, że jestem też artystą tak jak jedno- § rękim mistrzem w boksie, i dlatego narysuję ci wspaniały 4 rysunek”.
Pisanie listów stało się jego jedynym zajęciem i tak j jak kamień przejmuje gorąco leżąc wśród węgli, tak umysł J skazańca rozgrzewał się coraz bardziej poczuciem współ- j noty. Gdyby owa odmiana nastąpiła przed tym nieszczęściem, mogłaby być wybawieniem. Mogłaby stanowić ją- ¿i dro integracji osobowości, której chłopiec nie doświadczył, i odkąd sen mandala o zwycięstwie na ringu odszedł bez- jf powrotnie wraz z utratą ręki. Osobowość pozbawiona jądra ustawia mur i żyje w stanie oblężenia. Tak Oliver konty- * nuował swe chłodne i absolutne odosobnienie, poza którym legło w ruinie miasto kalekiego zawodnika. W tych cias- i nych szrankach zabrakło mu sił do walki o przetrwanie. II Teraz coś poruszyło się w nim.
Lecz to przywrócenie życiu było bęzlitosne, gdyż przy- i chodziło zbyt późno. Minęła obojętność, która teraz powin- j na była uczynić mu śmierć lżejszą. A czas mknął coraz szybciej. W niezmiennym zamknięciu celi czas dzielący j młodego człowieka od śmierci niknął jak miękki ołówek, j którym Oliver pisał, aż pewnego dnia pozostał mu tylko > ogryzek, za mały, by mógł go utrzymać w ręce.
...
A-n-i-t-a