Wojciech Cejrowski - Wyspa na prerii.pdf

(664 KB) Pobierz
Wojciech Cejrowski
WYSPA NA PRERII
Praca korektora w książkach WC przypomina robotę w kopalni. Jak Państwo widzą,
jest nas trzy. WC to dyslektyk i robi błędy jak karabin maszynowy: ta ta ta ta. Większość
z tych błędów jest standardowa, lecz nagromadzenie zjawiska niespotykane. Proste słowo
„żarówka" zawierało pięć błędów! WC chciał napisać
rzamfka,
ale pomylił się jeszcze
dwa razy i wyszło mu żaarufk. Takie oto rzeczy musimy odkręcać. Ale... dajemy radę!
Jesteśmy staranne, jesteśmy bystre, znamy zasady i trzymamy się zasad.
Są jednak wyjątki:
Reguły poprawnościowe nakazują, by kropka kończąca zdanie umieszczone w
nawiasie, stała za nawiasem. WC uważa, że to nielogiczne, bo skoro całe zdanie jest w
nawiasie, to dlaczego kropka ma być poza? WC postuluje zmianę tej „idiotycznej"
zasady, a my nie mamy nic przeciwko temu. Rozwój języka polega na tym, że ktoś
zaczyna robić coś inaczej niż do tej pory. A zatem wiemy, co mówią reguły, lecz pomimo
to - na wyraźne życzenie Autora - zostawiamy mu te kropki wewnątrz nawiasów. (Jego
nawiasów! Bo w naszych nawiasach będzie tak, jak każą reguły), [przyp. kor.]
WOJCIECHOWI I WIKTOROWI -
MOIM SYNOM CHRZESTNYM
Imię nadawane na chrzcie mówi kim jesteś, kim będziesz, kim być powinieneś.
Wiktor to ten, który ma zwyciężać, pokonywać. Niekoniecznie wroga - ma bić
przeszkody, problemy, zadania, konkursy, wyścigi... Masz być zwycięski i tyle.
Wojciech z kolei to wojownik (woj), który czerpie radość (uciechę) z walki lub
przynosi radość innym. Dawno temu chodziło o radość zwycięstwa na wojnie i bogate
lupy, a dziś może po prostu o wesoły charakter, odrobinę zadziorności i skłonność do
żartów.
Natomiast moje imię zawiera dodatkową informację - ukrytą i przeznaczoną di Was.
Przyjdą w życiu takie chwile, gdy powinniście odrzucić pierwszą i ostatnią literę mojego
imienia, i skupić uwagę na tym, co zostało...
Kim jestem dla Was? Kim być powinienem? I najważniejsze - kim chcę być.
Po pierwsze, mam obowiązek modlić się w Waszej intencji i robię to codziennie z
radością. Po drugie, mam obowiązek zastępować Wam ojców, gdy to konieczne,
potrzebne, pożądane. No na przykład:
Są takie sprawy, męskie sprawy, które chciałoby się omówić po męsku z, mężczyzną,
ale niekoniecznie z własnym ojcem. Od takich spraw jestem ja -Wasz, ojciec chrzestny.
Są takie rzeczy, na które Wasz rodzony ojciec nie może wam pozwolić i nawet
niekoniecznie chciałby o nich wiedzieć. Od takich rzeczy również jestem, Wasz ojciec
chrzestny. (Tylko bardzo Was proszę, żeby to nie był skok ze spadochronem, bo wtedy
potrzebna mi będzie pielucha.)
Pojawiają się też w życiu różne kwestie, co, do których synowie i ojcowie nie parafią
się dogadać, pomimo że się kochają - wtedy ojciec chrzestny jest mediatorem i rozjemcą.
Jednym słowem, ojciec chrzestny jest pomocnikiem od spraw trudnych.
Zgodziłem się na tę rolę z obawą, czy podołam (w obu przypadkach Wasi (ojcowie
musieli mnie mocno namawiać), ale ostatecznie przyjąłem ją z wolnej woli. A zatem
obaj, Wiktorze i Wojciechu, w potrzebie (i bez potrzeby) walcie do mnie. I niech Was nie
zniechęca to, że czasami trudno mnie znaleźć. Dacie radę!
wujek Wojciech
Dotychczas pisałem książki o Indianach z Amazonii było dziko i egzotycznie. Ta jest
o kowbojach z Arizony, i też będzie dziko i egzotycznie. Południe Stanów
Zjednoczonych oraz dawny Dziki Zachód są zupełnie inne niż Nowy Jork, Chicago,
Floryda czy Kalifornia. Preria zadziwia nawet tych, którzy dobrze znają Amerykę. Gdyby
komuś nie mieściło się w głowie, że prowincja największego mocarstwa na świecie
wygląda tak, jak ją tu opisałem, niech rzuci okiem na serial telewizyjny „Duck Dynasty"
(w Polsce znany, jako „Dynastia Kaczorów") albo... niech potraktuje tę książkę jak
zwykłą powieść przygodową. A gdyby ktoś chciał sprawdzić osobiście, czy jest tu tak jak
opisałem, drogę znajdzie łatwo: wystarczy zjechać z auto--rady, potem jeszcze raz
zjechać, i znów zjechać, i tak do skutku - aż skończy się mapa i wylądujesz na polnej
drodze, prowadzącej na jakieś rancho.
***
Rzecz dzieje się współcześnie, w Arizonie, tuż przy granicy z Meksykiem. Dziki
Zachód dawno prze-stał być dziki, ale mieszkańcy prerii wciąż o tym zapominają. Preria
jest trochę dzika, trochę niepiśmienni. Nie jest zacofana! Po prostu poszła w inną stronę
niż nasza cywilizacja.
Posłuchajcie...
POCZĄTEK
Jest 1989
Miałem kiedyś domek na prerii. Daleko stąd i dawno temu. Najpierw dostałem ten
domek w prezencie, potem wygrałem go w karty, a ostatecznie kupiłem. To tak jakbym
wchodził w jego posiadanie trzy razy. Zrobić coś trzy razy oznacza zobowiązanie
definitywne i na zawsze - przysięga wypowiedziana trzy razy, trzykrotna modlitwa... -
trzy razy nie mogłeś się pomylić, przejęzyczyć Być, zapędzić, a zatem był to po trzykroć
Mój Dom. Bardziej mój niż jakikolwiek inny. Dom daleko stąd i dawno temu.
Miałem go krótko: dostałem, wygrałem, kupiłem, po-mieszkałem jakiś czas, a potem
zostawiłem pośród suchej prerii daleko stąd i dawno temu.
***
Przez wiele lat dom stał opustoszały. Niekiedy ktoś tam mi zanocował lub zatrzymał
się na kilka dni, posprzątał, nanosił drewna, naoliwił pompę do wody. Zgodnie ze starym
zwyczajem Dzikiego Zachodu oraz zwyczajem wszystkich pustkowi świata ludzie w
potrzebie mają prawo postoju i schronienia w opuszczonych domostwach. Muszą je tylko
zostawić w lepszym stanie, niż zastali. Posprzątać, naprawić coś, uzupełnić zapasy - to
ich odpłata za schronienie.
I tak to mój samotny domek na prerii był sprzątany, naderwane zawiasy okiennic
były przykręcane, blacha na dachu przybijana, spróchniała deska wymieniona. Dom
trwał, a nawet w pewnym sensie żył, pomimo opuszczenia.
Kiedy po dwudziestu dwóch latach nieobecności zaparkowałem naprzeciw wejścia,
złudzenie było doskonałe - jakbym się stąd nigdy nie ruszał. Tylko to stare niebieskie
krzesło, na którym siadywałem oglądać wschody słońca, było trochę mniej niebieskie i
trochę bardziej stare - poza tym nie zmieniło się nic. Ta sama preria, ten sam zapach
suchych dech, ten sam trzeszczący domek.
Posłuchajcie...
Domek na prerii - to brzmi nierealnie. A jednak - przytrafiło mi się. I może się
przytrafić każdemu. Bo kimże ja wtedy byłem? Studentem, bez grosza przy duszy.
Jechałem polnymi drogami przez pustkowia Arizony, sypiałem pod gołym niebem albo
na tylnym siedzeniu, żywiłem się śliwkami z kaktusów, bo one były za darmo, podobnie
jak kawa i prysznic na stacjach benzynowych. Bez grosza, bez celu, bez planu podróży - i
czułem się jak król!!!
Moje królestwo miało jednego obywatela - króla. Miało też pewne wydatki, których
nie sposób uniknąć (głównie benzyna). Dlatego co kilka dni król najmował się do
przygodnej roboty.
Robota nie znajdzie się sama, ale z drugiej strony - zawsze się jakąś znajdzie.
Zawsze! Oczywiście, żeby znaleźć, trzeba szukać...
Pracowałem dorywczo w pięćdziesięciu krajach świata, dość często nie znając
języka, ale mało, kto był zainteresowany moim językiem - interesowały ich raczej
mięśnie i głowa. Pracowałem, jako: tragarz w portach nad Amazonką, przemytnik
telewizorów w strefie Kanału Panamskiego, jako chłopak stajenny w Szwecji, jako cieśla,
traktorzysta, woziwoda, barman, czyściłem studnie, myłem samochody, sprzedawałem
okapy kuchenne, naprawiałem dachy, budowałem, burzyłem, wyrywałem i sadziłem,
zarybiałem, patroszyłem, szyłem i... żyłem jak król!!! Bo z królami nie chodzi o to, by
opływać w dostatki i nie musieć pracować, lecz 0 to, by dysponować wolnością. Król
stanowi swoje prawo, król dyktator, król może, ale nie musi. A ja miałem właśnie tak -
mogłem podjąć się każdej roboty, ale nie musiałem, jeśli mi się nie podobała, bo przecież
z robotą jest tak, że zawsze znajdzie się jakąś inną, kolejną. Jest to szczególnie łatwe, gdy
człowiek nie stawia warunków wstępnych dotyczących jej charakteru. Ja nie stawiałem.
Bez grosza, bez celu i bez planu - to bardzo pomaga.
***
Jechałem, więc polnymi drogami przez pustkowia Arizony i od czasu do czasu
rozglądałem się za robotą. Patrzę: chłop grzebie przy traktorze. Staję, pytam, czy mu
pomóc. Chłop z kolei pyta, czy znam się na traktorach. Odpowiadam, że niestety nie, ale
mogę mu podawać narzędzia lub coś przytrzymać, zrobić coś, czego on w pojedynkę nie
da rady.
-Chcesz coś za tę pomoc, chłopcze?
-Po uważaniu, proszę pana. Jak się na coś nadam, to mi pan zapłaci, a jak się nie
nadam, to będę miał miłą przerwę w podróży. Jadę od świtu i już mnie tyłek boli, więc
chętnie się rozprostuję. Pomogę bez żadnych warunków wstępnych.
-No to pomagaj, chłopcze.
-Dziadek mnie uczył roboty. Zawsze powtarzał: najpierw, „co", A dopiero potem „za
ile". Zrób, co masz do zrobienia, pokaż, co po-trafisz, i dopiero wtedy gadaj o
Zgłoś jeśli naruszono regulamin