36 i 6 sposobow na to, jak uniknac zyciowej goraczki - Szymon Holownia.pdf

(929 KB) Pobierz
36 i 6 sposobów na to, jak uniknąć życiowej gorączki
czyli Katechizm według Szymona Hołowni
Szymon Hołownia
Wstęp
Wielka postać XX-wiecznego chrześcijaństwa (i moja idolka) Catherine de Hueck Doherty napisała (w
superksiążce Ewangelia bez kompromisu): „Dziś trwa wielkie poszukiwanie Boga chrześcijan. Ludzie
poszukują cieśli z Nazaretu, ubogiego wędrownego kaznodziei, Boga Człowieka, który umarł z miłości
do nas". Dlaczego nie zawsze znajdują?
Prawda się nie przeterminowała, to my przerabiamy ją na nie to, co trzeba. Na bajki o dobrej Bozi, która
zawsze obroni nas od chorób i wojen. Na pulpety z moraliny odżywiające przekonaniem, że głównym
przesłaniem Ewangelii jest wyregulowanie ludziom ich seksualności. Na tak obce Jezusowi
kunktatorstwo i tchórzostwo, motywowane koniecznością obrony stanu posiadania.
Kocham ten Kościół nad życie, on jest moim domem i innego pewnie mieć już nie będę. Podjąłem kiedyś
decyzję, że zamiast stać na jego trybunach i krzyczeć: „Bramkarz pipa!", albo w poczuciu rozczarowania
wracać do domu na serial, zwlokę się na trawę i wejdę do gry. Dlaczego? Bo z trybun nie wygrywa się
meczu.
Żeby wygrać (szczęście, nic innego nie jest warte zachodu) - trzeba grać. A żeby grać - trzeba znać
zasady tej gry. I je właśnie chcę w tej książce przypomnieć.
Komu?
Gdyby przerzucić się na chwilę z metafor sportowych na drogowe, mógłbym pewnie powiedzieć, że
napisałem to coś dla ludzi takich jak ja. Katolików, którzy jeżdżą na pamięć i jakimś cudem (chyba)
jeszcze nikogo nie zabili. Prawo jazdy mam od 20 lat, ale gdyby ktoś chciał przemaglować mnie z
wszystkich detali kodeksu drogowego (np. z zasad zawracania na skrzyżowaniach z sygnalizacją
świetlną, ze zmiany pasa ruchu na rondzie) - nie wiem, czy wszystko zdałbym na sto procent. Głupio i źle,
bo przepisy, normy i regulacje nie są przecież po to, by mnie dręczyć, ale po to, by mi (albo mojej
potencjalnej ofierze) kiedyś uratować życie.
Ale w ekstazę wpadnę dopiero, gdy po tę książkę sięgną owi kibice. Którzy kiedyś z nami jeździli, a teraz
jeżdżą mało albo w ogóle nie jeżdżą. Bo Kościół, który znali, był nie autostradą do nieba, ale
miasteczkiem ruchu drogowego, gdzie wciąż się ćwiczy, lecz dojechać donikąd nie sposób. Uwierzcie
mi, ja też przez ostatnie ćwierć wieku słyszałem w polskim katolicyzmie chyba każdą głupotę i widziałem
każdy rodzaj leczonego agresją lęku (przed liberałami, przed uchodźcami, przed inaczej myślącymi
Polakami). Widzę też w nim jednak mnóstwo (i coraz więcej) miejsc dobrych, zdrowych, ocalałych z
ideologicznej pożogi przełomu wieków.
Nie poznacie ich, jeśli za szybko odejdziecie, jeśli - choć na chwilę - nie wrócicie. Dla każdego jest
miejsce w Kościele Jezusa. Naprawdę.
A Jego Ewangelia to nie licencja na wymądrzanie, lecz prawdziwa petarda. Przygoda życia, która może
nas czasem wprowadzić w niezłe tarapaty. Możemy być zabijani, okradani, wyśmiewani (wcale nie przez
lewaków albo muzułmanów - z moich obserwacji wynika, że najwięcej krzywd robią sobie wzajemnie
bra( cia chrześcijanie), ale i tak będziemy spójni, o jasnych twarzach, spokojni, szczęśliwi. Świat wokół
może się kończyć, bredzić w malignie lub omdlewać z osłabienia, a my - stosując się do wskazówek
podanych przez naszego Trenera i Szefa - w duszach zawsze będziemy mieli 36 i 6.
Przekonajcie się sami. Zdrówka życzę!
PS. Tak, wiem, że podobno 36,6 stopni Celsjusza uznawane było za normalną temperaturę ciała
wyłącznie w Polsce i w Rosji.Wiem, że najnowsza norma to 36,8, a tak naprawdę - wszystko, co mieści
się między 36,4 a 37,2. W Polsce jednak to „trzydzieści sześć i sześć" zawsze było synonimem pełni
zdrowia i niech tak już zostanie na wieki wieków. Poza tym w książce omawiam (bardzo po swojemu)
42 zasady wiary, a jak wiadomo dzięki odkryciom radzieckich i amerykańskich naukowców: 42 = 36 +
6, jak by na to nie patrzeć.
PS. Uwaga! Treści zawarte w tej książce są wariacją jednego z miliarda trzystu tysięcy katolików na
temat kościelnego nauczania, a nie kościelnym nauczaniem. Piszę tu, jakjaje rozumiem, a nie jak
powinno się je powszechnie rozumieć. Dlatego, czytając ten utwór, należy zachować wszelkie środki
ostrożności, a tak w ogóle - to najlepiej czytać Ewangelię zamiast książki o niej. To nam wszystkim
dobrze zrobi.
Jeśli mogę doradzić: proponuję czytać tę książkę na wyrywki.
PS. To bardziej zbiór pogadanek (och, jak ja lubię gadać) niż systematyczny wykład (i stąd czasem
powtórzenia, odwołania do czegoś, o czym mowa była też gdzie indziej). A tak w ogóle, to tym z
Państwa, którzy nie przepadają za teorią, polecam zacząć lekturę od ostatniej części „Siedem
uczynków miłosierdzia (względem ciała)", bo ona jest praktyczna tak, że już bardziej się nie dało.
Rozdział I
DWANAŚCIE PRAWD WIARY
WIERZĘ W BOGA OJCA WSZECHMOGĄCEGO, STWORZYCIELA NIEBA I ZIEMI
No właśnie: „Wierzę", a nie: „Wiem". Francuski filozof i ateista Andre Comte-Sponville stwierdził
zgrabnie:
„Tylko imbecyl może uważać, że wie, iż Bóg istnieje lub nie istnieje". Nie jestem w stanie przynieść
niewierzącemu zaświadczenia z laboratorium, że Bóg jednak istnieje, a on nie jest w stanie w żaden
sposób dowieść mi, że Boga nie ma.
To generalna zasada, którą da się stosować w wielu szczegółowych debatach. Załóżmy, że przychodzi
ktoś i mówi: „Ej, wyznawco bajek, udowodnij, że Chrystus zmartwychwstał!" Odpowiadam mu:
„Kolego, najpierw dowiedź, że On nie zmartwychwstał". Pokaż mi grób, a w nim zidentyfikowane bez
wątpliwości ciało. To, że nie przekonuje cię fragment teologii albo wkurzyło cię kazanie, to jeszcze za
mało, by obalić moje „wierzę".
Chcesz zrobić mi kuku mózgiem? Uważaj, byś sam się nim nie skaleczył. Oczekując ode mnie twardych
faktów, sam nie jesteś przecież w stanie ich podać. Rozstańmy się więc w zgodzie: ja wierzę, ty nie
wierzysz, dziękuję uprzejmie, kropka.
A przecież są tacy, którzy próbują naukowo dowodzić, że Boga nie ma, że Wszechświat wziął i sam się
stworzył.
Ich zdaniem najpierw było nic i nie było nikogo. Widać - było to chyba nic dużo sprytniejsze od tego nic,
na które gapię się właśnie od kwadransa, próbując stworzyć choć z pół planetki, bo jakoś mi nie
wychodzi. Zresztą - moje nic to żadne nic, przecież nie umiem wytworzyć w domu doskonałej próżni (i
nie umiem też otworzyć sobie czaszki, by dostać się do tej próżni, o której wiem na pewno). Jest tu
powietrze, jest cała kupa niewidocznych gołym okiem bakterii, wirusów, grzybów, atomów, neutronów,
protonów. A tam było nic doskonałe. Pustka tak pusta, że nie było w niej nawet żadnych praw, które
mogłyby zadziałać! A jednak coś się tam jak piorun z jasnego nieba przytrafiło (tyle, że przecież nie było
tam piorunów ani nieba). Pustka i nagle - LUP! W ciągu trzech minut powstają wszystkie istniejące
pierwiastki i dziesięć wymiarów. Po dziesięciu milionach wieków powstają gwiazdy, pięć miliardów lat
temu - Słońce.
45 milionów wieków temu w Ziemię wali z impetem planeta Theia, z kawałka naszej planety robi
Księżyc i funduje nam pory roku (bo po ciosie odchyla się ziemska orbita). Ziemia jest gorąca i paruje,
powstają chmury. Chmury zasłaniają Słońce i Ziemia zaczyna stygnąć. Pada. Przez kilkanaście tysięcy lat.
W końcu trzy i pół miliarda lat temu jakiś zbiór pierwiastków wytwarza powłokę, odróżnia się od
otoczenia i zaczyna żyć. Miliard lat później pewna bakteria uczy się wykorzystywać światło do produkcji
cukrów, wydzielając przy tym tlen. Na ziemi pojawiają się grzyby i mchy. 700 milionów lat temu
pojawiają się rośliny, a jakieś 150 tysięcy lat temu - homo sapiens (gdyby dotychczasową, liczącą 4,5
miliarda lat historię Ziemi uznać za pełną dobę, my zjawiliśmy się na niej o 23:59:58).
Wszystko to znikąd, z pustki i zupełnie przez totalny przypadek. Z fizyki zawsze byłem nogą (a raczej
protezą nogi), ale jedno zapamiętałem na amen: teoria to jedno, ale muszą ją jeszcze potwierdzić
doświadczenia. I to takie, które da się powtórzyć. Powtarzam więc apel: czy jest na sali ktoś, komu z
niczego udało się stworzyć coś?
Są jakieś zgłoszenia? Cisza?
Współczesne chrześcijaństwo nie ma problemu z tzw. teorią Wielkiego Wybuchu. Od dawna powtarzamy,
że Biblia to nie podręcznik do fizyki, historii czy biologii.
Że ludzie, którzy ją pisali, mieli Boże natchnienie, ale wykorzystywali je, obrabiając taką wiedzę o
świecie, jaką wówczas dysponowali. Chodziło im o pokazanie zasadniczych prawd, a nie o przyrodnicze
detale. Mówią więc: Bóg jest i jest Wszechmogący (bo nie może być naraz dwóch Wszechmogących, to
logiczne). Stworzył świat z niczego (a nie jak inni legendarni bogowie - porządkując coś już zastanego).
Z doskonałej pustki, o której mówią fizycy. Mógł to zrobić choćby poprzez Wielki Wybuch, dając impuls,
dzięki któremu prawie 14 miliardów lat temu nieistniejący wcześniej dywan Wszechświata zaczął się
nagle rozwijać.
Powtórzę po raz trzeci, żeby się utrwaliło: żadne z dotychczasowych odkryć nauki nie stoi w
sprzeczności z ideą Boga Stworzyciela. A może kiedyś nauka odkryje coś takiego, że jednak sprzeczność
będzie? To wtedy będziemy się martwić. Na razie mamy spór między zmieniającymi się co chwila
genialnymi opiniami genialnych fizyków, a nie mniej genialnym spostrzeżeniem wielkiego
dominikańskiego filozofa, św. Tomasza z Akwinu. Gdyby ten cudowny święty (nazywany przez hejterów
ze względu na swoją tuszę „Milczącym Wołem") żył dzisiaj, z pewnością świetnie odnalazłby się w
branży spożywczej (nie tylko dlatego, że kochał żywność): on z każdej myśli potrafił wycisnąć taką
esencjonalną esencję, że idealnie sprawdziłby się jako producent tak popularnych w XXI wieku
suszonych dań czy zup. Tomasz, dumając nad początkiem świata, pyta więc: skoro wszystko ma jakąś
przyczynę, a przyczyna też musi mieć jakąś przyczynę, przecież to chyba jasne, że gdzieś musi być
przyczyna poza tym łańcuchem przyczyn? Pierwsza Przyczyna - Bóg? Albo: skoro na świecie są takie
rzeczy, które mogłyby nie istnieć, a jednak są, to znaczy, że świata mogłoby nie być. A jest.
To znak, że istnieje w nim także coś, co istnieć musi, bez czego świat nie mógłby istnieć, byt Absolutnie
Konieczny, Bóg. Itd. Itp. Etc.
Możemy się spierać ad mortem defecatum, ale prędzej czy później i tak wszyscy dojdziemy do ściany,
przy której każdy z nas będzie musiał powiedzieć, w co wierzy.
Ja powiem: „Wierzę, że za nią Ktoś jest". Kolega powie: „A ja w to nie wierzę" (a więc: wierzę, że tam
nikogo nie ma, bo ateizm też jest aktem wiary, skoro nie można go dowieść, sorry).
Wybitny jezuita i filozof Karl Rahner rzucił kiedyś taką myśl: ale skoro w ogóle wiemy, że ta ściana
istnieje, skoro zdajemy sobie sprawę z naszych ludzkich ograniczeń - czy samo w sobie nie jest to
uznaniem, że może istnieć coś poza nami? Przecież jeśli widzisz ścianę, to już z samego tego faktu
wynika, że musi być coś za nią? Skoro człowiek od samego początku niezmiennie pyta o coś większego
od niego (nawet dziś ludzie niewierzący stanowią zaledwie 16 procent światowej populacji) - czy nie
jest to wyraźne wskazanie, że coś na rzeczy może jednak być? Jasne, ateiści zaraz wyjadą z tekstem, że
wszystkie znane ludzkości bóstwa to po prostu wymyślanki stworzone przez psychikę człowieka
zderzonego z sytuacjami, które go przerastają. OK, ale skoro jednak są w ogóle jakieś sytuacje, które
człowieka przerastan ją, to może jednak możemy roboczo założyć, że pokój, w którym żyje, nie jest
wszystkim, co mamy na świecie?
Można zadać sobie jeszcze jedno pytanie: jeśli Bóg rzeczywiście istnieje i stworzył to wszystko - po co
robi całe te podchody? Nie mógłby wyświetlić na nieboskłonie informacji podobnych do tych, które lecą
po zakończeniu filmu: oto scenarzysta, reżyser, producent? To, że tego nie zrobił, jest dla mnie osobiście
najsilniejszym argumentem za tym, że On rzeczywiście istnieje. Uwaga, bo teraz będzie stromo: Bóg, w
którego wierzymy, istniał zawsze (jest niestworzony). Stworzył człowieka, bo chciał podzielić się z kimś
jeszcze miłością. Moja wiara jest odpowiedzią na to, że On wysyła do mnie cały pociąg miłości. A
miłość NIGDY do niczego nie zmusza. Nie dostarcza zaświadczeń z pieczątkami oraz paragonów
potwierdzających, że to wszystko kupiła mi ta osoba, że właśnie jej to wszystko zawdzięczam, a nie
komuś innemu. Czy żona nosi w portfelu zaświadczenie od psychiatry potwierdzające jej miłość do
małżonka?
Ale jeśli takich zaświadczeń naprawdę potrzebujesz, nie wiem - być może Bóg dostarczy ci i takich. On
parę razy dowiódł, że jest gotów na każde szaleństwo.
Tylko jeszcze jedna, maleńka uwaga. Święty Augustyn napisał kiedyś piękne zdanko: „Czym zajmował
się Bóg, nim stworzył niebo i ziemię? Przygotowywał piekło dla tych, którzy chcieliby dociec tajemnic".
Poprawię Augustyna: dociekając ich - sam robisz sobie piekło. Nasze umysły są ściśle przystosowane do
obsługi świata, w którym wszystko ma swój początek, koniec, porządek wynikania. Nie jesteśmy więc w
stanie obsłużyć sytuacji, w której mowa o Kimś, kto nie miał początku albo który był, gdy jednocześnie
niczego nie było. To nie jest ucieczka, to uznanie, że mam w ręku termometr, ale nie jestem w stanie
Zgłoś jeśli naruszono regulamin