Joe Haldeman - Kamuflaż.pdf

(2244 KB) Pobierz
Joe Haldeman
Camouflage
Przełożyła; Iwona Michałowska
redakcja:
Wujo Przem
(2013)
Ralphowi Vicinanzy,
wiernemu nawigatorowi
1
Prolog
Potwór wyłonił się z roju gwiazd, któremu ludzie nadali nazwę Gromady Strzelca, M22; z
kulistego skupiska galaktyk, położonego w odległości dziesięciu tysięcy lat świetlnych od
Ziemi. Milion gwiazd i dziesięć milionów planet, a wszystkie prócz jednej kompletnie
pozbawione znaczących organizmów żywych.
Tamte rejony kosmosu raczej nie sprzyjają rozwojowi życia. Wszystkie planety leżą na
niestabilnych orbitach, bo gwiazdy znajdują się tak blisko siebie, że je sobie nawzajem
porywają, dzielą się nimi albo je pochłaniają.
Wiąże się to z szalonymi przemianami geologicznymi i klimatycznymi: większość planet
to jałowe kule bilardowe albo gazowe olbrzymy pokroju Jowisza. A na tym jedynym świecie,
na którym życie zdołało się zagnieździć, warunki są dość ekstremalne.
Wymaga to wielkich zdolności adaptacyjnych. Jaki organizm potrafi przetrwać w świecie
gorącym jak Merkury, który nagle, w ciągu zaledwie kilku lat, oddala się od swego słońca na
odległość Plutona?
Większość organizmów żywych utrzymuje się w prosty sposób: zastyga w letargu,
oczekując na powrót odpowiednich warunków. Dominujący organizm ma jednak inny
sposób. Zmiana jako taka jest kwintesencją jego istnienia. Istota owa potrafi wymusić własną
ewolucję – nie tylko poprzez selekcję naturalną, lecz także nienaturalną mutację, zdolność
zmieniania się w zależności od warunków. Stale dostosowuje się do okoliczności, a po
milionach coraz szybszych i szybszych zmian przeobraża się w coś, co po prostu nie może
umrzeć.
Ceną za wieczne życie był całkowity brak jego sensu. Planeta macierzysta wirowała
szaleńczo, a nasi bohaterowie trawili swoje dni na pełzaniu po pustyni i obgryzaniu kamieni,
ślizganiu się po lodzie albo taplaniu w błocie zależnie od tego, gdzie można było znaleźć
żywność.
Ich planeta kręciła się to w tę, to we w tę, aż wreszcie przypadek rzucił ją na skraj
skupiska, oddalając od wiecznego ognia miliona słońc, umieszczając na stałej orbicie i
czyniąc zeń świat, który był tylko w połowie dniem i w połowie nocą, a litościwe morza
sprzyjały zróżnicowaniu. Dziesiątki gatunków przeszły w miliony i zwierzęta wypełzły z
ciepłych wód na ląd, który się zazielenił i kipiał życiem.
Nieśmiertelne stworzenia, nie musząc już dłużej zmagać się z wrogą przyrodą, uniosły
wzrok ku nocnemu niebu i ujrzały gwiazdy.
Obudziła się w nich ciekawość, potem filozofia, wreszcie nauka. Za dnia mrużyły oczy i
spoglądały w niebo, by łapać tysiące słonecznych iskier. Nocą, poprzez ocean przestrzeni,
niczym latarnia morska przyciągał ich chłodny, skłębiony owal naszej Drogi Mlecznej.
Niektóre z nich wybudowały statki i pognały w mrok. Podróż miała trwać milion lat, ale
one przeżyły już więcej i były cierpliwe.
2
Milion lat przed tym, nim narodził się człowiek-potwór, jeden z takich statków wpadł do
Oceanu Spokojnego i wiedziony instynktownym pragnieniem ukrycia się, zapadł się w
głębinę. Obecna w środku istota wyłoniła się z pojazdu, oceniła sytuację i przeobraziła się w
coś, co mogło przetrwać.
Przez długi czas żyła w mrokach oceanu, przykryta milami wody, wielka i niezwyciężona.
Badała swoje położenie. W końcu porzuciła formę olbrzymiego beztlenowca, przybrała
kształt wielkiego białego rekina ze szczytu łańcucha pokarmowego i ruszyła na rekonesans,
pozostawiając większość swej kwintesencji w bezpiecznym schronieniu statku.
Długo, bardzo długo pamiętała, gdzie znajduje się statek. Pamiętała, skąd przybyła i po
co. Ale w miarę upływu wieków zapominała to i owo. Po kilkudziesięciu tysiącach lat już
tylko żyła, obserwowała i zmieniała się.
Napotkała na swej drodze ludzkość i zrozumiała, że ma do czynienia z gatunkiem, który
dzięki swoim zdolnościom chwilowo uplasował się na szczycie wszystkich łańcuchów
pokarmowych. Zmieniła się w orkę, potem w morświna, na koniec zaś w pływaka, który
pojawił się na stałym lądzie nagi i naiwny.
Lecz żądny wiedzy.
3
1.
Baja, California, 2029
Na przełomie wieków Russell Sutton przeżył epizodyczny flirt z rządem Stanów
Zjednoczonych. Była to frustrująca praca na średnim stanowisku kierowniczym przy dwóch
programach badania Marsa. Gdy drugi z nich zakończył się fiaskiem, Sutton pożegnał się z
Wujem Samem i kosmosem, by powrócić do swej pierwszej miłości – biologii morskiej.
Nadal był kierownikiem i mózgiem projektów, tyle że teraz prowadził własną, niewielką
firmę o nazwie Poseidon Projects. Zatrudniał dwanaście osób, z czego połowa miała
doktoraty. Pracowali jednorazowo nad dwoma lub trzema projektami, a były to ezoteryczne
problemy inżynieryjne, związane z zarządzaniem zasobami morskimi oraz z ich badaniem.
Mówiono, że potrafią dokonywać cudów, a do tego dotrzymują obietnic i nie zdradzają
tajemnic. Mogli sobie pozwolić na odrzucenie większości propozycji – tych, które nie były
dostatecznie interesujące, i tych pochodzących od rządu.
Russ nie był więc specjalnie zachwycony, gdy drzwi jego gabinetu się otworzyły i stanął
w nich facet w admiralskim mundurze. Jego pierwszą myślą była ta, że w zasadzie stać ich na
recepcjonistkę, drugą – pytanie, jak sformułować odmowę, by gość szybko się wyniósł i nie
zajmował mu więcej czasu.
– Doktorze Sutton, nazywam się Jack Halliburton.
Hmm... Zaczynało się robić ciekawie.
– Czytałem na studiach pańską książkę. Nie wiedziałem, że jest pan wojskowym. – Twarz
mężczyzny istotnie przypominała nieco tę, którą pamiętał z tylnej strony okładki
Pomiarów i
obliczeń batysferycznych,
tyle że teraz był bez brody i ubyło mu trochę włosów. Wciąż jednak
wyglądał jak Don Kichot na diecie.
– Proszę spocząć. – Russ machnął ręką w kierunku jedynego krzesła, na którym nie
zalegały sterty papierów i książek. – Z góry jednak zastrzegam, że nie pracujemy dla rządu.
– Wiem. – Admirał usiadł, kładąc czapkę na podłodze. – Właśnie dlatego tu jestem. –
Otworzył niebieską, zapinaną na zamek błyskawiczny teczkę i wyjął zamknięty hermetycznie
plastykowy folder. Obrócił go i przytknął kciuk do narożnika; folder odczytał linie papilarne i
otworzył się. Halliburton rzucił go na biurko Russella.
Na pierwszej stronie napisano wielkimi, czerwonymi literami: ŚCIŚLE TAJNE –
WYŁĄCZNIE DO PAŃSKIEJ WIADOMOŚCI. Nic ponad to.
– Nie mogę tego otworzyć. Poza tym, jak już wspomniałem...
– W gruncie rzeczy to nie jest takie tajne. Na razie. Z wyjątkiem mojej niewielkiej grupy
badawczej nikt w rządzie nawet nie wie o tej sprawie.
– Ale przyszedł pan tu jako przedstawiciel rządu, prawda? Bo zakładam, że ma pan jakieś
ubranie bez gwiazdek na ramionach.
– To barwy ochronne. Zaraz wszystko wyjaśnię. Proszę tylko zajrzeć do środka.
4
Zgłoś jeśli naruszono regulamin