Poprzęcki W - Ziołolecznictwo.pdf

(13418 KB) Pobierz
Witold Poprzęcki
Ziołolecznictwo
Napisanie monografii “Ziołolecznictwo” przez W. Poprzędzkiego jest odpowiedzią
na coraz większe zapotrzebowanie społeczne w tej dziedzinie.
Autor bardzo dobrze wywiązał się z postawionego zadania, bowiem w sposób rzetelny,
jasny i przystępny dla przeciętnego czytelnika omawia przekrój zewnętrzny, działanie danej
rośliny jako leku oraz jej zastosowanie, a także często podaje, o ile współczesny stan wiedzy
na to pozwala, zawartość białka, węglowodanów, tłuszczów itamin czy materiałów.
Autor nie tylko omawia zioła lecznicze rozprowadzane przez “Herbapol” (144 pozy-
cje) oraz mieszanki, lub też maseczki produkowane przez firmę, ale także omawia inne
rośliny lecznicze. Wsród dodatkowych 134 omawianych roślin 31 pozycji to znane dobrze
artykuły spożywcze, z których działania leczniczego nie wszyscy zdają sobie sprawę. Dużą
zaletą książki jest nie tylko omówienie samych ziół jako leków, do czego ograniczają się zazwyczaj autorzy podobnych monografii, ale również
zwrócenie bacznej uwagi na istotną rolę wyżywienia w utrzymaniu organizmu ledzkiego w dobrej kondycji przez długie lata, a także jego rolę w
czasie zwalczania różnych schorzeń. Ponadto autor w oddzielnym rozdiele omówił budowę chemiczną i właściwości witamin, których niedobór
lub brak wywołuje przeróżne schorzenia. Jest to godne podkreślenia, ponieważ poruszanie tego zagadnienia jest rzadko spotykane w opracowaniach
dotyczących zastosowania ziół.
SPIS TREŚCI
Co nowego wnosi ta książka do zielarstwa?
Kiedy zioła mogą zaszkodzić?
Sposób użycia i dawkowania ziół
Przechowywanie ziół leczniczych
Osobliwe dzieje ziół
Zioła w kuchni i leczenie wyżywieniem
Witamina A
Witamina B
l
Witamina B
2
Witamina B
6
Witamina Bw
Witamina B
12
Witamina C
Witamina D
Witamina E
Witamina F
Witamina H
Witamina K
Witamina M
Witamina PP
Działanie lecznicze przypraw trawiennych.
Balneoterapia ziołowa
Zioła w kosmetyce
Maseczki ziołowe
Podział ziół według działania
Zioła lecznicze polskiego klimatu
Zioła lecznicze produkowane przez Herbapol
Zioła lecznicze spoza Herbapolu
Zioła trujące
Mieszanki ziołowe
Zbiór ziół ze stanu naturalnego
Kalendarz zbioru ziół leczniczych.
2
6
7
8
9
13
18
20
21
21
22
22
22
23
23
24
24
24
24
25
27
30
32
36
36
39
40
94
130
134
136
137
1
1. CO NOWEGO WNOSI TA KSIĄŻKA DO ZIELARSTWA?
Zapotrzebowanie społeczne i sposób jego realizacji
Rzecz jasna, że książka, o którą nie tylko moi wierni Czytelnicy, ale i wielu moich przyjaciół upomina się od lat, nie może
być zbiorem moich artykułów, które od 1946 roku ukazywały się w różnych czasopismach i wydawnictwach, budząc dość duże
zainteresowanie, które ostatnio wyraziło się przeszło tysiącem listów rocznie.
Trzeba było znaleźć formę, może nawet zupełnie inną od schematu dotychczasowych publikacji.Te bowiem, gdziekolwiek
się ukazywały, miały trzy formy: l-o - ziele, jego zbiór lub uprawa i zastosowanie w danej chorobie, 2-o choroba i zioła leczące
ją, i 3-o - ciekawostki z historii zielarstwa, nowe osiągnięcia naukowe w ziołolecznictwie, witaminologii, promieniowaniu itp.
Z tych trzech form już opublikowanych należało wybrać tylko to, co ujęte w książkę da czytelnikowi możliwie duży zasób
wiadomości potrzebnych mu na co dzień. Wiadomości rzetelnych, bo tu chodzi o największy skarb ludzki zdrowie. Oczywiście
mam tu na myśli nie tylko czytelnika polskiego, ale i innych czytelników naszej szerokości geograficznej.To ostatnie ma ogromne
znaczenie, jeśli ziołolecznictwo ma się wreszcie oderwać od tradycji autorów greckich czy rzymskich, a więc śródziemnomors-
kich, którzy pisali, jak to wyjaśniam wyżej, o ziołach tamtejszych, a nie o ziołach polskich.
Żeby zrozumieć, jakie jest społeczne zapotrzebowanie na publikacje z zakresu ziołolecznictwa musimy zdać sobie sprawę
z epoki, w której żyjemy, z epoki publikatorów, a więc radia, prasy i telewizji, nie zapominajmy także o magnetofonach, za po-
mocą których, a może i dzięki którym, każda dyscyplina naukowa rozwija się i następują zmiany, polegające nie tylko na postępie
tej wiedzy, ale i na wyrastaniu obok nauk zupełnie nowych.
Zmienia się pod wpływem publikatorów sposób myślenia kulturalniejszych, bardziej myślących odłamów społeczeństwa.
Jeżeli ongiś religijny chrześcijanin wierzył, że poza Kościołem nie ma zbawienia, to podobny błąd popełniał prawie każdy
śmiertelnik wierząc, że poza uczelnią nie ma wiedzy. Niewątpliwie szkoła podstawowa, średnia czy wyższa jest dla człowieka
potężną pomocą w zakresie metod zdobywania wiedzy, metod, bez których to zdobywanie jest ogromnie trudne dla bardzo wielu
studiujących.
Ale nie dla wszystkich ...
Największe prawdy naukowe zostały bowiem w olbrzymiej większości odkryte poza uczelnią. Popatrzmy na obraz Matejki
"Kopernik". Obraz niehistoryczny, ale psychologicznie? Jakże prawdziwy! Czy tego typu odkrycie możemy sobie wyobrazić na
katedrze jakiejś uczelni? Nawet dzisiejszej? Każda katedra musi zostawać w tyle poza wiedzą, którą krzewi i dopiero, "zakotwic-
zony" przy niej instytut może przynosić nowe osiągnięcia.
Ziołolecznictwo w ciągu ostatnich stu lat wyparte ze wszystkich wyższych uczelni przeszło - tak wierzyliśmy do niedawna
- w ręce ... znachorów? Nieprawda! Ziołolecznictwo przeszło w ręce... pacjentów. W wieku XX powstało zjawisko, które niesły-
chanie upowszechniło się wśród ogromnej większości ludzi inteligentnych: hobby. Już Stańczyk udowodnił, że w Polsce najwięcej
jest; lekarzy, a osobiste zagrożenia zdrowotne hobbystów dość szybko ukierunkowują zainteresowania - bardzo trudno jest
znaleźć człowieka chorego, którego by nie interesowało ziołolecznictwo.
I na zamówienie tych właśnie ludzi powstają we wszystkich kulturalnych krajach książki takie, jak niniejsza. Autor - jedyny
człowiek w Polsce, który żyje z pisania o ziołach leczniczych, korespondując ze swoimi czytelnikami od 1946 roku, miał możność
wnikliwie zorientować się w wielkości zamówienia społecznego; były to z początku setki, a później tysiące listów z zapytaniami,
za każdym listem stał człowiek cierpiący. Do autora nie pisali przecież symulanci, żeby wycyganić zwolnienie "na druku "L-4",
nie pisali hipochondrycy ze swoimi urojonymi cierpieniami, bo przecież odpowiedź nigdy nie była natychmiastowa. Więc m.in.
autor tą książką chce odpowiedzieć na listy nie załatwione, na te, które do niego nie doszły i na listy tych ludzi, którzy cierpieli,
bo ... nie umieli sformułować zapytania na piśmie. A trzeba tu przecież dodać, że ... korespondencyjnie leczyć nie można, bo
człowiek cierpiący nie pisze i nie mówi o wszystkich swoich dolegliwościach, lecz tylko o tej jednej, która mu dokucza na-
jbardziej.
Rzecz jasna, takie stawianie sprawy nigdy nie prowadzi do wyleczenia, bo człowiek, szczególnie po czterdziestym roku
życia, rzadko kiedy ma jedną tylko dolegliwość, najczęściej jest ich kilka, jeśli nie kilkanaście. Niewielkie natężenie każdej z tych
dolegliwości decyduje o ich nieuleczalności przy korzystaniu przez pacjenta z pomocy trzech, czterech, a czasem więcej spec-
jalistów. Ta właśnie "spychotechnika" sprawia, że pacjent na samą myśl o tym, ile czasu pochłania mu wędrówka po różnych
"pięterkach" medycyny (a gdzie analizy?), woli cierpieć lub szuka wyleczenia gdzie indziej'.
W takim układzie książka niniejsza jest kroplą wody na Saharze, jest w mikroskopijnie małej części wykonaniem za-
mówienia społecznego i jedno tylko mogłoby uratować sytuację: powinna ukazać się w wielomilionowym nakładzie, na co ...
nie ma na razie żadnych szans.
Wykonanie tego zamówienia nie było łatwe również z merytorycznego punktu widzenia. Autor miał do dyspozycji garść
doświadczeń osobistych i to, że przyjacielem jego był najwybitniejszy botanik XX wieku, prof. Ewaryst Wieteska, który trzykrot-
nie przyjechał z Poznania," aby poprowadzić autora na wycieczki poprzez różne wertepy, pokazać ogromną liczbę ziół w ich
środowisku naturalnym, czego autor nigdy by nie poznał, studiując najlepszy barwny atlas.
Poza tym miałem przed sobą opracowania wyłącznie przestarzałe i wszystkie one miały kilka bardzo zasadniczych błędów,
2
których bezkrytycznego powtarzania należało dawno zaniechać.
Błąd pierwszy to fakt, że ziołolecznictwo jest wiedzą równie starą i międzynarodową, jak wiedza o chorobie, ale nie wolno
nam zapominać o tym, że jak Polak różni się fizycznie od Eskimosa czy Włocha, tak i roślina z Polski nie może być równa
roślinie z Grecji. Więc jeżeli jakikolwiek autor powołuje się na starożytnych Greków czy Rzymian, albo - co gorsze - powtarza
po nich nie powołując się na źródło - to już wprowadza czytelnika w błąd.Ten karygodny błąd polega na tym, że przede wszys-
tkim trzeba uwzględnić różnice, jakie całemu życiu biologicznemu ziemi dyktuje klimat. 10-letnia Murzynka rodzi dzieci i
nikt się temu nie dziwi, Włoszka wychodzi za mąż po czternastym roku życia, Polkę dopiero po osiągnięciu osiemnastu lat życia
uważa się za faktycznie dojrzałą. Czy możemy w przypadku choroby stosować takie same dawki ziół dla tych trzech pań? Wyk-
luczone!
Rośliny również - w zależności od klimatu - przedstawiają ogromny wachlarz różnic. Żeby to było łatwiej zrozumieć
niebotanikowi, porównajmy dwie rośliny powszechnie znane: tytoń jest uprawiany w Polsce, ale przecież bułgarski jest znacznie
lepszy, a egipski jeszcze lepszy od bułgarskiego. Winogrona w Polsce uprawiają liczni działkowicze, ale każdy przyzna, że im-
portowane bułgarskie są znacznie większe i słodsze, a włoskie czy hiszpańskie jeszcze lepsze.
I tak samo przedstawia się sprawa z ziołami leczniczymi choćby w tych trzech klimatach: krwawnik (Achillea
millefolium)
w Grecji jest zielem o wysokiej zawartości achilleiny, alkaloidu nakazującego ostrożne dawkowanie w stosowaniu wewnętrznym,
a w krwawniku na północ od Alp czy Karpat achilleina już nie występuje.Tojad (Aconitum
napellus)
zalicza się w Polsce do ziół
trujących, w Szwecji akonityny już w tojadzie nie ma.
Stąd konieczność sprecyzowania "o czym mowa", o jakich ziołach? Bo nie można pisać o ziołach greckich czy włoskich
dla czytelnika polskiego. W tym celu wszczął bardzo mądrą akcję Instytut Poszukiwania Nowych Leków, powołany do życia
przez Światową Organizację Zdrowia, apelując do autorów z dziedziny ziołolecznictwa o staranne uwzględnianie warunków
klimatycznych i ekologicznych (o czym poniżej) każdej rośliny, bo dopiero na takiej podstawie mogą powstawać rzetelne dzieła
czy to naukowe czy popularne, a wreszcie popularno-naukowe.
Trzeba zrozumieć i to, że droga do ziołolecznictwa nie prowadzi przez medycynę dzisiejszą, ani tym bardziej przez farmację
z tej głównej przyczyny, że obie te dyscypliny naukowe od średniowiecza posługują się ... łaciną (Salerno p. niżej "Dziwne
dzieje ziół"). Łacinę wprowadzono tu po pierwsze w celu umiędzynarodowienia wiedzy medycznej. Dzięki łacinie bowiem re-
ceptę wystawioną przez lekarza polskiego może odczytać i zrozumieć aptekarz hiszpański czy grecki. Po drugie łacinę wprowad-
zono zarówno do medycyny, jak do farmacji w celu sprecyzowania każdego pojęcia w obu tych naukach. Dla farmaceuty więc
"Herba Hysopii" to ma być "ziele hyzopu" i koniec dyskusji. A tymczasem botanik zapyta: "a skąd ten hyzop"? Bo jeżeli z
Polski, gdzie jest uprawiany i poza uprawami nie występuje, to nie ma ani jednej dziesiątej walorów leczniczych hyzopu greck-
iego, dziko rosnącego. I stąd rozbieżność między autorami, z których jeden uwzględnia różnice klimatyczne, a drugi nie.
Dla przykładu: jeżeli Francuz dr Gerard Debuigne pisze, że krwawnik można zbierać od lutego, to znaczy, że powtarza
po autorach włoskich, bo krwawnik pokazuje się we Francji dopiero w kwietniu, w Polsce zaś w lipcu. Każdy botanik przyzna,
że tamte oba, mając dłuższy okres wegetacji, mogą mieć o wiele bogatszy zestaw czynników leczących itp. od krwawnika pol-
skiego.
Następnym błędem, jeszcze częściej spotykanym od poprzedniego, jest "adres rośliny", inaczej mówiąc, miejsce występowa-
nia. Pisze więc autor (a grzech ten popełnia nawet autor tej miary co Szafer), że dana roślina występuje "na łąkach, poboczach
dróg, na ugorach, wertepach itp.", podczas gdy roślina występuje nie na takiej czy innej konfiguracji terenu, ale na takiej lub innej
glebie: suchej czy wilgotnej, próchniczej, piaszczystej czy gliniastej, zwapnowanej czy kwaśnej, ocienionej wreszcie czy
nasłonecznionej. Dla botanika jest to sprawa jasna, że skrzyp nie wyrośnie na ziemi zwapnowanej, a nostrzyk na kwaśnej.
A ile zła przy tym narobiła reklama prasowa! Wszyscy starsi ludzie pamiętają rozgłos nadany sprawie mieszanek ziołowych
pod nazwą "Zioła z Gór Harcu" i każdy co sędziwszy farmaceuta z okresu międzywojennego stwierdził, że tylko z Gór Harcu
waleriana była w najlepszym gatunku. Miałem możność rozsortować paczkę takich ziół "wątrobowych", wśród których
znalazłem kocankę, roślinę suchych, ciepłych piasków, która nie zjawia się w górach nawet tak niskich, jak Góry Świętokrzyskie.
Otóż przy okazji należy wyjaśnić, że "Zioła z Gór Harcu" były zbierane lub uprawiane na nizinie saksońskiej, a więc w
najcieplejszych okolicach Niemiec, a paczkowane w Chemnitz (dziś Karl Marxstadt), które istotnie leży u podnóża Gór Harcu.
A mimo to jeszcze dziś trzeba urlopowiczom tłumaczyć, że zioła lecznice z Tatr, Pienin czy Beskidów nie mają ani jednej
dziesiątej wartości roślin leczniczych z mazowieckich równin.
Jeżeli z rolniczego punktu widzenia możemy ziemię podzielić na "pszenno-buraczaną", "żytnio-ziemniaczaną" itp., to dla
potrzeb upraw ziołowych musielibyśmy takich kwalifikacji ustalić kilkadziesiąt.
Poza tym przy roślinach, pochodzących ze stanu naturalnego, a nie z uprawy, autor starał się zaznaczyć, czy dana roślina
odrasta z korzenia czy z nasion lub i z korzenia i z nasion. Rośliny odrastające np. z nasion nie występują na łąkach, bo łąki są
koszone, zanim rośliny wydadzą nasiona. Rośliny odrastające z korzeni, jak mniszek, łopian, żywokost czy mięta, są mniej za-
grożone wytępieniem, dłużej trzymają się tego samego terenu niż odrastające z nasion, co w rezultacie ułatwia poszukiwanie
zbieraczom.
3
Chcąc więc pomóc zbieraczom, którzy zawodowo czy też dla własnych potrzeb podejmą się zbierania ziół, starałem się
w miarę możliwości podać na jakiej glebie lub w jakim środowisku ekologicznym danego ziela należy szukać. Poza tym - co
nie jest już nowością - jaki jest smak i zapach danego surowca zielarskiego. Bo to również w przypadku dużego nieraz
podobieństwa do siebie roślin może rozstrzygnąć, czy to jest właśnie to ziele, którego szukamy. Jest to szczególnie ważne, jeśli
chodzi o korzenie, których rozpoznanie nasuwa zawsze więcej wątpliwości, niż rozpoznanie rośliny kwitnącej, której nazwę
naprowadza liść, zapach, pokrój rośliny, wysokość, kolor kwiatu i wiele innych szczegółów.
Trzeba jeszcze brać tu pod uwagę, że cena prawie za każdą pracę na wsi doszła do takiej wysokości w niektórych okolicach,
że skup ziół nie jest w stanie konkurować z żadnym pracodawcą wiejskim. A stąd wniosek prosty: czego sobie "biedny" pacjent
w lecie nie zbierze, tego w zimie nie kupi, bo zaopatrzenie rynku farmaceutycznego w zioła nie prędko się polepszy.
Z tego też względu, również w miarę możliwości, bo nie przy wszystkich roślinach - podaję nazwy regionalne, które
niekiedy pozwolą łatwiej zidentyfikować daną roślinę. Bo roślina znacznie częściej żyje pod tą nazwą, jaką ma na wsi, a nie pod
tą, jaką ma w podręcznikach botaniki.Te terminy nie zawsze się zbiegają. Wszyscy wiemy, co to jest np. kminek, ale botaniczna
nazwa "owoc kminku" wywołuje czasem zakłopotanie i pytanie: "czy to jest to samo?"
Co do wszelkiej zresztą terminologii starałem się stosować taką, jaka funkcjonuje w życiu codziennym i (tzw. mowa po-
toczna), a terminologię naukową, nawet poprawną, tylko tam, gdzie to było niezbędne, podobnie jak przy wyliczaniu chorób:
w oficjalnej terminologii medycznej nie ma już ani "artretyzmu", ani "reumatyzmu", ale terminy te są tak mocno osadzone w
mowie potocznej, że popularyzowanie poprawnej terminologii wolałem zostawić innym szermierzom tej sprawy, zgodnie z za-
leceniami prof. dra Witolda Doroszewskiego (patrz: Słownik poprawnej polszczyzny str. IX). Na wszelki wypadek Czytelnik
obie terminologie znajdzie na końcu książki.
Następnym błędem jest pogląd, jakoby ziołolecznictwo było jakąś starą nauką, która w ciągu ostatnich stu lat została
prześcignięta przez formację chemiczną i wyparta (w imię postępul!!) z katedr uniwersyteckich, a więc i z życia. Dla wielu ludzi
w Polsce ziołolecznictwo kończy się na prof. dr Janie Muszyńskim.
Warto więc zrozumieć, jak duży błąd tu się wkrada. Bo choć prof. Muszyński jest postacią najbardziej zasłużoną w
ziołolecznictwie polskim - jemu bowiem zawdzięczamy uratowanie tego, co ostatecznie weszło w skład oficjalnego lekospisu -
niemniej jednak prof. Muszyński zmarł w 1958 roku, a nauka z tej przyczyny nie stanęła w miejscu. A w epoce prasy, radia i
telewizji powstało wiele nowych nauk, dotyczących zdrowia ludzkiego, a stare nauki obrastają nowymi. Jeżeli chodzi o
ziołolecznictwo, uformowała się (na razie z grubsza) nowa gałąź wiedzy o człowieku, której przyszłość jest ogromna, bo ogromne
jest jej znaczenie dla człowieka. Jest to witaminologia, czyli nauka o gospodarce witaminami naturalnymi w organizmie ludzkim.
Nauka, która niemal automatycznie, bez względu na to, czy się to komu podoba, czy nie – staje ponad medycyną i ponad far-
macją. Bo to jest nauka, która - popularnie rzecz ujmując sprowadza się do tego, jak powinien żywić się człowiek, aby nigdy nie
potrzebował lekarza ani aptekarza.
W tej dziedzinie zjawili się uczeni tej miary co Fragner, autor dwutomowego (1650 stron) dzieła o witaminach, jak Hans
Bosch i Anneliese Modl i pracujący w Monachium Zakład Badawczy Chemii Żywnościowej, prof. Souci, prof. Bachmann,
którzy karta za kartą opracowują i wydają olbrzymie dzieła nie Zusammensetzung der Lebensmittel (Zestawienie środków ży-
wnościowych) obejmujące do 1978 roku badania ponad 800 środków żywnościowych, podające zawartość w nich nie tylko
wody, tłuszczów, węglowodanów itp., ale i innych składników, występujących w naszym pożywieniu, a więc witamin, minerałów,
aminokwasów, a ponadto zestawiają ich wartość energetyczną.
Poczynając od sympozjum genewskiego w 1962 roku, czy sympozjum berlińskiego w 1965 roku, opracowanych przez uc-
zonych tej miary co Kress czy Blum (12 tomów - 6200stron)-Światowa Organizacja Zdrowia na tzw. Dzień Zdrowia (7 kwiet-
nia) rzuca hasło roku, które brzmi: "Prawidłowe żywienie podstawą zdrowia", asygnuje też poważne sumy na propagandę
witaminologii i nauki o żywieniu w krajach Trzeciego Świata.
I gdzież się ta nauka miała zakotwiczyć jak nie przy ziołolecznictwie, skoro badania naukowe stwierdziły, że czynnikiem
leczącym w bardzo wielu ziołach jest mniejszy lub większy zestaw witamin?
Stąd też konieczność uwzględnienia tej nauki w rozdziale 3 - o sposobach stosowania ziół, w którym nawołuję do stosowa-
nia ziół sproszkowanych, czy w rozdziale 6 i 7, o tym jaką to aptekę w kuchni mamy we własnym domu i tłumaczę, co to jest
leczenie żywieniem. Stąd też konieczność dołączenia 13 tablic z wykazem witamin w 155 artykułach spożywczych, stąd
konieczność uwzględnienia witamin w wielu ziołach leczniczych zarówno tych farmakopealnych, jak i innych, gdzie tylko poz-
woliły na to nowoczesne - do 1978 roku doprowadzone - badania naukowe.
W świetle nauki o witaminach o wiele łatwiej zrozumieć, dlaczego ten czy inny środek ziołowy ma tak zaskakujące dzi-
ałanie zewnętrzne, tak różne niekiedy od wewnętrznego. Otóż wiemy, że witaminy A, C, K, F i PP ulegają wchłonięciu również
i przez skórę i prawdopodobnie w większych ilościach niż przy podaniu doustnym. Dlatego przecież od niepamiętnych czasów
stosuje się olej lniany w okładach przeciw oparzeniom, odmrożeniom i w innych przypadkach, w których trzeba regenerować
tkankę skórną lub podskórną. Stąd również wyłoniła się konieczność opracowania bodaj pobieżnie tematu pod tytułem "Bal-
neoterapia", na witaminologii opiera się również rozdział "Maseczki ziołowe".
4
Dopiero w latach siedemdziesiątych nauka odkryła olbrzymie znaczenie różnych składników pokarmowych. Uznano, że
nie jest ważne, co służy do zaspokojenia głodu w ogóle, ale to, co zabezpiecza przed chorobami. Dobitnie ujmując tę sprawę,
można by powiedzieć, że śmierć głodowa nie jest tak straszna, jak śmierć z niedoboru witamin, z reguły poprzedzona długim
nieraz okresem różnych cierpień fizycznych.
A czyż można było pominąć zagadnienie, które urodziło się w Polsce i do dziś błąka się w poszukiwaniu katedry? Mam
tu namyśli zjawisko promieniowania. Od niepamiętnych czasów polska medycyna ludowa polecała reumatykom i artretykom
noszenie kasztanów w kieszeniach. Zdania były zawsze podzielone: jedni się wyśmiewali, drudzy chwalili, prawda leżała jak
zwykle pośrodku. Promieniujące działanie kasztana, ustając po roku od zebrania, ale ... znalazło się bardzo wiele środków
promieniujących i nauka o nich rozrasta się, podobnie jak witaminologia, do ogromnych rozmiarów, przypominających jakąś
osobną medycynę. Największą popularność zdobyła, jak na razie, gorczyca biała. Po pierwsze dlatego, że jej działanie trwa od
czterech do dziesięciu lat, zależnie od warunków glebowych, na których wzrosła, po drugie dlatego, że okazała się bardzo łatwa
w stosowaniu. Bierze się więc kawałek materiału, kolor obojętny, płóciennego lub bawełnianego dostatecznie zwartego, aby
ziarna gorczycy nie wymykały się, wymiar np. 40 na 80 cm, składa się na pół, zaszywa dwa brzegi, odwraca na drugą stronę, pow-
staje coś w rodzaju worka. Worek przeszywa się wzdłuż co 2 cm i w co drugą "kieszonkę" w ten sposób powstałą, nasypuje się
nasion gorczycy białej. Wtedy zaszywa się ostatni brzeg i tak otrzymujemy poduszkę gorczycową, którą przykładamy na gołe
ciało na noc lub na dzień do wewnątrz piżamy lub bielizny dziennej na miejsce, w którym nam artretyzm lub reumatyzm
dokucza najmocniej. Promieniujące działanie suchej gorczycy nie rozgrzewa, podobnie jak inne tego rodzaju zabiegi dawniej
stosowane, a nawet odczuwa się taką poduszkę jako coś chłodnego. Dopiero jak się gorczyca nagrzeje od ciała, rozpoczyna się
jej dobroczynne działanie - promieniowanie. Przy dolegliwościach sercowych, które zawsze towarzyszą chorobom gośćcowym,
dodatkową poduszkę należy zakładać na piersi pod koszulę i nosić raczej stale. Oprócz kasztana i gorczycy właściwości
promieniowania wykazują mięta, chrzan, goździki - takich roślin obecnie na warsztacie uczonych jest kilkadziesiąt.
Inne nowiny naukowe, jak kit pszczeli, nawrót do leczenia za pomocą lewatyw, leczenie sokami warzywnymi i owocowymi
- omawiam we właściwych miejscach tej książki. Nie podaję składu chemicznego poszczególnych ziół, gdyż osobiście nie
miałem możności przeprowadzić takich badań, a u autorów, którzy to zrobili nie spotkałem jasnego stwierdzenia, o jakich
ziołach mówią: o śródziemnomorskich czy polskich, a to nie jest dla tej sprawy obojętne, jak to już wyżej wytłumaczyłem.
Tak więc częściowo lub całkowicie udało mi się wprowadzić tych kilka nowości, które w dotychczas wydanych książkach
polskich czy obcych nie były uwzględnione, kilka poprawek obcych i własnych, które w ziołolecznictwie polskim wnoszą pewien
porządek, jakiego wymaga Instytut Poszukiwania Nowych Leków, nieco więcej precyzji, a poza tym wnoszę tu kilka rzeczy może
nie nowych, ale praktycznie potrzebnych, których czytelnik musiałby szukać w opracowaniach o kosmetyce, rolniczych, kuchars-
kich, balneologicznych, pszczelarskich, a nawet winiarskich i - co gorsza - nie znalazłby tam ani srodków promieniujących, ani
nauki o witaminach, ani propolisu (jakże potężnego środka leczniczego!), ani wielu innych, jeśli nie nowych, to zupełnie zapom-
nianych leków, zabiegów leczniczych itp.
Aby napisać taką książkę jak niniejsza, a więc książkę, jakiej jeszcze w polskiej literaturze nie było, należało się rozstać z
"szufladkowaniem": tu kuchnia, tu medycyna, tu ziołolecznictwo itd., ponieważ w ziołolecznictwie nowoczesnym, oderwanym
od starej farmacji, tyle można jeszcze rozgraniczyć, gdzie kończy się oficjalny lekospis, w którym figuruje 146 ziół, a zaczyna
się witaminologia z czterokrotnie większym arsenałem czynników leczących człowieka w takich sprawach (chemicznie
nieuleczalnych), jak dychawica oskrzelowa (astma), w której stosuje się śliwki, surową słoninę, żółtko, cebulę i propolis; jak
reumatyzm, w którego leczeniu doskonałe wyniki osiąga się surówkami z selera, pietruszki, kalafiora, pieczarki, czerwonego bu-
raka, gdzie gorczyca biała, chrzan i czarnuszka okazały się środkami bezkonkurencyjnymi.
Na zakończenie tych wywodów warto by jeszcze zobrazować, do jakiego koszmarnego nonsensu doprowadził nas w epoce
międzywojennej niemiecki przemysł chemiczny, a więc firmy takie, jak Merck, Bayer, Madaus, tworzące potężny koncern. Firmy
te wprawdzie rywalizują ze sobą po dziś dzień, ale w niektórych sprawach działały wyjątkowo zgodnie. Bo poza tym, że z
poszczególnych katedr akademickich kaperowały do przemysłu na stanowiska lepiej płatne niż katedra profesorów chemii czy
pracowników ziołolecznictwa - wszelkimi siłami, nie szczędząc oczywiście pieniędzy, zwalczały wszędzie ziołolecznictwo. Za
pieniądze tych firm powstało wiele instytutów badawczych lub klinik w celu udowodnienia wyższości leku chemicznego nad
ziołowym. A ukoronowaniem tych starań i największym triumfem tych firm była ustawa o pełnieniu zawodu lekarza, który za-
wiera paragraf, że lekarzowi nie wolno posługiwać się środkiem nienaukowym ... No, można by się z tym jeszcze zgodzić, gdyby
nie to, że w wyjaśnieniu tego paragrafu czytamy: "nawet wtedy, gdy środek ten jest skuteczny" .
Czy można wyobrazić sobie większą bzdurę? Bzdurę szkodliwą nie tylko dlatego, że paragraf ten jest barierą wszelkiego
postępu, ale i dlatego, że tak bzdurną ustawę stawia się ponad najmądrzejszą zasadę medycyny
Sakus aehroti suprema lex esto!
(Dobro chorego niech będzie najwyższym prawem).
Cóż to właściwie jest ten środek nienaukowy? W najkrótszym i najdosadniejszym ujęciu będzie to środek, o którym pan
profesor nie wie, a więc i studentom nie mógł przekazać wiadomości o nim.
Jednocześnie student, przywalony ogromną ilością materiału już na drugim roku studiów "zakłada sitko", jak się to mówi
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin