Helena Sekula - Barakuda.pdf

(1458 KB) Pobierz
Helena
Sekuła
barakuda
Czytelnik
Warszawa
1984
Okładkę-i kartę tytułową projektował
ZBIGNIEW CZARNECKI
© Cc^ynght by Helena Sekuła Warszawa 1984
ISBN 83-07-00939-1
Rozciągnięty przed drzwiami zagradzał przejście.
Leżał na wznak, całym sobą podany ku skłonowi skarpy,
roz- krzyżowanymi ramionami ogarniał niebo. Pod
sierpniowym firmamentem, srebrzącym odblaskami
dalekich światów, noc wydawała się jeszcze czarniejsza.
Natknęłam się na niego nagle, tuż za olbrzymimi
jałowcami, podchodzącymi pod sam dom; mrok
rozrzedzały sześciościenne umbry o szybkach z grubego
szkła, umocowane po obu stronach ganku na
wysięgnikach z kutego żelaza, i tylko jedno okno smużyło
ruchomym szkarłatem, jakby w nim dogasała zorza
minionego wieczoru. Skupiona na tym znaku życia
pośród leśnego odludzia, potkn^am się i upadłam.
Wtedy go zobaczyłam.
Osunęłam się po zdradliwej pochyłości, nie na
śliskich wrzosach, jak w pierwszej chwili pomyślałam.
Kiedy podniosłam się i uklękłam pr^ nim, poczułam pod
kolanami lepką wilgoć, a wokół jego głowy trawa
sprawiała wrażenie unurzanej w cieniu, lecz ten cień nie
znikał, tężał ze zmatowiałym połyskiem zmąconej
polewy.
Uj^am przegub. Ręka ni zimna, ni ciepła,
pozbawiona tętna. Szeroko otwarte oczy patrzyły w
pustkę. W źrenicach, jakby zaciągniętych werniksem,
odbijały się światła latami. Dopiero teraz dostrzegłam
trochę powyżej nasady brwi cieiiiną rozetkę podobną do
znamienia.
Jego twarz! Wydała się znajoma. Gdzieś już
musiałam widzieć tego człowieka, ale gdzie, w jakich
okolicznościach, dlaczego leży pod tym domem ukrytym
w gąszczu wiecznie zielonych krzewów, przeszyty grudką
metalu, która pozostawiła mało widoczną rankę na jego
czole?
Silniejszy powiew wiatru poruszył sosnami,
przeczesał czuby jałowców, owionął żywicznym
zapachem, przyniósł
woń nadrzecznych łęgów, przypadł do ziemi i legł. Taka
sama cisza panowała w naturze, gdy kilka minut
wcześniej wchodziłam przez gościnnie uchyloną furtę. Na
zadrzewionym wzniesieniu majaczyła czarna sylweta
spadzistego dachu z plamą palących się latarń pod
okapem i odblaskiem ognia pełgającym w jednym oknie.
Poza tym żadnego oświetlenia, nie licząc żarówki przy
bramie. Ścieżkę wiodącą ku domowi pogrążał mrok, u jej
kresu potknęłam się o zabitego mężczyznę. Musiał
przyjść tu niedawno, jego ręce jeszcze niezupełnie
zesztywniały. Unieruchomiło mnie przerażenie.
-
Nie bój się - nagle powiedział ktoś obok. Omal
nie zemdlałam. Nie miałam odwagi odwrócić głowy, aby
spojrzeć w kierunku, skąd usłyszałam głos.
W zasięgu kandelabrów, nie wiem skąd, pojawił się
szczupły wyrostek. Z pewnością nie wyszedł z drzwi pro-
wadzących na ganek. Źródło światła miał za plecami,
widziałam tylko zaiys jego sfylwetki.
-
Wstań - znów zanurzył się w cień, pociągnął
mnie za rękę.
-
A on? - podniosłam się z kolan.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin