Campbell Armstrong - Ukladanka.pdf

(1940 KB) Pobierz
Campbell Armstrong
Układanka
Patrickowi Janson-Smithowi, Księciu Ciemności
Londyn
Bryce Harcourt powiedział dobranoc oficerowi dyżurnemu - uprzejmemu, energicznemu
żołnierzowi
piechoty morskiej z Alabamy - i wyszedł z gmachu amerykańskiej ambasady. Na
Grosvenor Sąuare
od razu ogarnął go przenikliwy chłód wczesnego wieczoru. W całej Europie panowała
niespotykanie
sroga zima. W bałtyckich portach stały puste statki unieruchomione w zamarzniętej
wodzie, nad
Niemcami oraz krajami Beneluksu szalały bezlitosne zamiecie i nawet południowe rejony
Włoch skuł
mróz - nigdzie nie można się było ukryć przed dokuczliwością arktycznej aury. Zalodzony
Londyn
chłostany przez porywiste wiatry przypominał miasto zahibernowane.
Spieszący na pociąg metra Harcourt niezależnie od pogody uważał to miasto - pełne
szarych,
rozległych i opustoszałych parków oraz ludzi kryjących się w autobusach lub metrze
przed wiatrami
wyjącymi po ulicach Mayfair z zaciekłością psów - za godne pożałowania.
Jedynie gdy pojawiają się świąteczne lampki, bywa tu weselej, bo wtedy ma się
przynajmniej
złudzenie przytulności i radości. Jednak dekoracje już dawno zdjęto, a pierwszy miesiąc
nowego
roku upłynął bez żadnych optymistycznych zmian w wyglądzie.
Harcourt, opatulony w gruby czarny płaszcz, rozpaczliwie tęsknił za ojczystą Florydą, za
upałem
Miami, za palmami, za błękitnym niebem i kolorowymi domami. Wyobrażał sobie, jak w
bawełnianej
koszuli oraz krótkich spodenkach wychodzi na balkon i obserwuje skąpany w słońcu
ocean. Na
języku czuł niemalże cytrynowy smak daiquiri. Widział flamingi na tle czerwonego słońca
i opalone
dzieci hasające po piasku. To tylko fantazja, ale jak, do diabła, inaczej przetrzymać te
okrutne czasy,
kiedy rano jest ciemno, a po południu zimno i szybko zapada zmierzch?
Gdy wszedł na stację metra, po plecach przeszły mu ciarki. Dokoła kłębił się typowy dla
godzin
szczytu tłum rozsierdzonych ludzi, chcących jak najszybciej dostać się do domów na
przedmieściach.
W ścisku dotarł do bramek prowadzących na perony. Miasto kretów, pomyślał. Wszyscy
przygnębieni i wszyscy mają blade twarze. Choć otacza ich ponura, wroga zima, troszczą
się o swe
sprawy z typowym angielskim stoicyzmem, którego on, Harcourt, nie potrafił zrozumieć.
Bez
szemrania czekają na spóźniające się autobusy lub stoją w wagonach metra, tak
zatłoczonych i
przegrzanych, że uwłacza to ludzkiej godności. Oto duch Anglii, imperium, w którym
zapanowała
obojętność i niekompetencja.
Mocniej przycisnął aktówkę i zszedł na ruchome schody. Tam zderzył się z próbującą go
wyprzedzić
kobietą. Pomimo czerwonego wełnianego szalika zasłaniającego dolną część twarzy
wydała mu się
znajoma.
Spojrzała na niego, lecz zaraz, przepychając się między ludźmi, zbiegła po schodach w
dół.
Harcourt spoglądał za nią z zaciekawieniem. Był pewien, że już gdzieś ją widział. Nie
potrafił
tylko powiedzieć, kiedy i gdzie. Z uwagi na pracę w ambasadzie spotykał się z wieloma
ludźmi, więc
trudno byłoby mu spamiętać wszystkich. Często chodził na kolacje, przyjęcia i inne
imprezy.
Rozchwytywały go też zamężne kobiety, które potrzebowały czasem uprzejmego
kawalera jako asysty
przy obiedzie w Knightsbridge lub Swiss Cottage. On sam również lubił przebywać w
towarzystwie
kobiet i pokazywać się z nimi.
Po zejściu ze schodów znów dostrzegł tamtą kobietę. Miała krótko ostrzyżone, zaczesane
na bok
czarne włosy. Po prawej stronie głowy rzucał się w oczy jasny kosmyk mający szokować
swym
wyglądem. Było w tej fryzurze coś ze stylu punk. Nosiła małe, okrągłe okulary i pomimo
dziwacznie
wyglądających włosów wydawała się Harcourtowi atrakcyjna.
Sprawiała wrażenie inteligentnej, śmiałej i sympatycznej.
Reakcja Harcourta nie ograniczyła się jedynie do zainteresowania. Niepokoił się, że
zawodzi go
pamięć, spisująca się zazwyczaj doskonale. W tej kobiecie było coś intrygującego, coś, o
czym
powinien wiedzieć i przypomnieć sobie.
Przez chwilę rozglądała się i w końcu wyłowiła z tłumu jego spojrzenie. Wnioskował po
jej minie,
że go rozpoznaje, a może nawet oczekuje, aby podszedł do niej porozmawiać. Czy my się
skądś
znamy? Jednak pomysł zatrzymania się na pogawędkę uznał za szalony. Nie miał
wyboru i musiał iść naprzód w stronę peronu za podążającym w jednym kierunku tłumem
kretów.
Pomyślał, że być może kobieta ta wsiądzie do tego samego wagonu co on, stanie gdzieś
niedaleko i w
tej wymuszonej atmosferze intymności nadarzy się okazja do wyjaśnienia, skąd się znają.
Być może
nawet, gdy pociąg szarpnie, będzie musiała go potrącić.
Skąd my się znamy? - zapyta wtedy. Nie jest to najlepszy sposób na zawieranie
znajomości, lecz
trzeba sobie jakoś uprzyjemniać koszmar jeżdżenia metrem w godzinach szczytu. A może
ona mu
przypomni, gdzie się spotkali, staną koło siebie, ona muśnie piersiami jego rękę i… kto
wie, do czego
to doprowadzi.
Gorące powietrze podziemnego tunelu utrudniało oddychanie. W wagonie będzie jeszcze
gorzej -jak
w saunie na kółkach. Cały czas myślał o tej kobiecie. Zastanawiał się, dlaczego ni stąd, ni
zowąd
poczuł się nagle tak zaniepokojony. Czyżby z powodu swojego ciągłego zdenerwowania?
Ostatnio źle sypiał. Prezentowany codziennie w ambasadzie spokój był tylko
powierzchowny.
Harcourt palił zbyt dużo papierosów i do późna w nocy nerwowo wertował
czasopisma, jak człowiek, którego nie są w stanie zmóc środki nasenne, czyli brandy i
tabletki
uspokajające. W chwilach letargu i błogosławionych momentach płytkiego snu, który
przychodził tuż
przed świtem, pojawiały się chaotyczne majaki. Czasami przewijał się w nich przerażony
grubas,
Jacob Streik.
Zawsze gdy śnił mu się Streik, budził się zmęczony. A znużony umysł potrafi płatać figle.
Po pewnym czasie człowiek zaczyna wyobrażać sobie, że jest śledzony albo że ma
podsłuch w
telefonie. Wówczas dochodzi się do punktu zatarcia różnic pomiędzy urojeniami a
rzeczywistością.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin