Antologia - Bliskie spotkanie. Opowiadania fantastyczne 1 - 1986.pdf

(512 KB) Pobierz
BLISKIE SPOTKANIE
I
OPOWIADANIA FANTASTYCZNE
WYBÓR: MACIEJ PAROWSKI
PAŃSTWOWE WYDAWNICTWO „ISKRY” WARSZAWA 1986
KONTAKT raz!
Czternastu autorów w piętnastu opowiadaniach, zamieszczonych w niniejszym zeszy-
cie, podejmuje klasyczny w literaturze fantastyczno-naukowej motyw kontaktu. Pomysł zbu-
dowania takiego tematycznego zbiorku nie jest nowy. Jego wykonanie stało się łatwiejsze w
ciągu ostatnich lat, kiedy na rynku zjawiła się czwarta powojenna generacja polskich autorów
SF. Wszystkie prezentowane opowiadania powstały w ostatnim okresie i niemal wszystkie (z
wyjątkiem „Utopii” Janusza A. Zajdla) wyszły spod piór autorów młodych i bardzo młodych.
W polskiej SF dokonuje się zmiana warty. Pisarze uznani milkną bądź przestawiają się
na powieści. W tej sytuacji krótsza forma lub wręcz short story stają się sposobem wypowie-
dzi dla generacji wstępującej — oczytanej, energicznej, mającej za sobą burzliwe doświad-
czenia historyczne ostatnich lat. Wybierają fantastyczno-naukowy kostium autorzy z różnych
środowisk,
a nie, jak było paręnaście lat temu, związani głównie z naukami
ścisłymi.
Nowe
propozycje są różnorodne tematycznie, zrywają ze schematycznymi ograniczeniami SF, czy-
nią gatunek otwartym, zbliżają go do literatury głównego nurtu, do prozy socjologicznej, poli-
tycznej, eksperymentalnej. Ujawniają się w tych próbach doświadczenia najnowszego kina i
fantastyki
światowej,
fascynacja myślą Wschodu, a także szkołą polskiego felietonu i studen-
ckiego kabaretu. Jest dziś literatura fantastyczna młodych gęstsza, mądrzejsza, bardziej
świa-
doma, niż była nią polska proza SF przed kilkunastu laty.
Czytelnicy rozstrzygną, czy wymienione walory nowej polskiej fantastyki są widoczne
w zetknięciu z motywem tak szczególnym, jak spotkanie przedstawicieli innej cywilizacji.
Wydaje mi się,
że
tomik niesie jednak pewne ograniczenie. Niby każdy z autorów widzi inne
realia, szanse i niebezpieczeństwa kontaktu, ale niemal wszystkim rozważania o spotkaniu
służą do mówienia o człowieku, do snucia ziemskich hipotez lub ostrzeżeń, do opowiadania
bardzo antropocentrycznych dowcipów. Grawitacja Ziemi i jej problemów działa mocno. Jest
to znak czasu widoczny w całej fantastyce polskiej, co w sumie, po rozważeniu rozlicznych
za i przeciw, wypadnie uznać za zaletę.
Czy będzie to także zaletą przy kreśleniu wizji kontaktu? Na pewno nie dla wszystkich.
Tylko trzy opowiadania w zeszycie — „Niepewność” Drzewińskiego, „Las” Beszczyńskiej i
„Stacja” Popik — realizują wariant fantastyki poetyckiej, operującej wyobraźnią w mniej-
szym stopniu alegoryczną, a bardziej projektującą. Fantastyki mniej uwikłanej w przeklęte
ziemskie problemy, bardziej za to zajętej egzotyczną istotą Nieznanego. Zapewne zaliczenie
tych trzech opowiadań do najszlachetniejszego rodzaju science fiction prawdziwie kreatywnej
byłoby przesadą. Przyznam jednak,
że
konstruując niniejszy tomik z nostalgią wyobrażałem
sobie „Bliskie spotkanie II” — książeczkę zbudowaną w większości z tekstów fantazjujących
w tym właśnie kierunku.
Co się odwlecze, to nie uciecze.
Maciej Parowski
NIEPEWNOŚĆ
Marek Oramus
Ziemia-410
Po ostatnich podwyżkach cen biletów w pociągach zrobiło się luźniej. Jadąc ekspresem
z Warszawy do Krakowa miałem do dyspozycji cały przedział. Pociąg odbił statecznie od
peronu, zdążyłem się rozsiąść i rozlokować bagaże, kiedy do drzwi załomotał zapóźniony
podróżny.
Byłem na niego zły, bo likwidował mój mały komfort. Chciałem za wszelką cenę
powiedzieć mu coś złośliwego, ale nic nie przychodziło mi do głowy.
Był dość otyły, po pięćdziesiątce, ubrany bez elegancji. Wzmogło to tylko moją nie-
chęć. Rzucił walizkę na półkę i rozparł się w przeciwległym kącie przedziału. Chwilę trwał
bez ruchu, potem podciągnął rękaw na krótkiej, kosmatej łapie. Na przegubie miał cyferblat
wielkości spodka. Wpatrzył się weń łapczywie.
— A na Ziemi-900 zaczyna się robić gorąco — powiedział ani do mnie, ani do siebie.
Natura wyposażyła go w najkrótsze ręce
świata:
ledwo zdołał je spleść gdzieś między klatką
piersiową a brzuchem. Spod brzegu mankietu nadal wyglądał ten monstrualny czasomierz,
podobny do wymontowanego z obsady barometru.
— Jestem trenerem piłki nożnej — pochwalił się. Należał do wymierającego gatunku
gawędziarzy; brak zainteresowania nie był mu przeszkodą.
— Pan pochodzi z Wilna — zapytałem niespodziewanie dla samego siebie — czy ze
Lwowa?
— Dalej, łaskawco, znacznie dalej — rzekł w okno, jakbym to nie ja się odezwał, a
jeden z przelatujących za szybą słupów trakcji. W jego głosie oprócz melodyjnego akcentu
wyczułem nutkę wesołości.
Postanowiłem mu przyłożyć.
— Na pewno z Ziemi-900?
— Nie. Z 760 — poprawił z powagą.
— A ja z 1580.
— Nie, pan z 410. Ta Ziemia nosi numer 410. 1580 w ogóle nie istnieje.
— A dlaczegóż to, kochaneńki? — zdawało mi się,
że
wylewam litry jadu na jego łysą
głowę. — Może istnieć Ziemia-900, może 410, to i 1580 nich sobie podokazuje.
— Wszystkich ziem jest dokładnie 1300 — to nie była wesołość, ale pobłażliwość.
Rozmawiał ze mną jak z dzieckiem. — Pan chyba nigdy nie słyszał o rozszczepianiu czaso-
przestrzeni, co? Miałem tu gdzieś przewodnik po 410... z aktualnym stanem lokalnej nauki —
zaczął szperać po kieszeniach. — Teorii
światów
równoległych też pan nie zna? Poszczególne
wszechświaty istnieją całkiem niezależnie, ułożone obok siebie, jak karty tej samej talii.
Nasza lokalna Talia, przez duże T, liczy 1300 numerów.
— Niby dlaczego właśnie tyle? — prychnąłem. — Czasoprzestrzeni nie chce się dalej
rozszczepiać? Leniwa ta czasoprzestrzeń, nie ma co. Trzeba ją będzie pogonić do roboty.
Spoglądał na mnie z zatroskaniem na twarzy.
— Transferowałem w ostatniej chwili, nie zdążyli uprzedzić,
że
tu takie... — chciał
chyba powiedzieć „ignoranctwo”, ale się ugryzł w język. — Rozszczepianie czasoprzestrzeni
to zjawisko atmosferyczne. Coś jak ucieczka galaktyk. Bing-bang! Rozumie pan?
— Ale nasi astronomowie jeszcze nie wykryli,
że
pewnego dnia galaktyki zatrzymały
się w miejscu — roześmiałem się z własnego dowcipu.
— Nic straconego, łaskawco. Jeszcze dużo czasu...
— Jednym słowem, jest pan przybyszem z innego
świata
— szydziłem na całego. — I
tam też grają w piłkę?
Ożywił się:
— Futbol to wszystko, co łączy Ziemie 760 i 410. W całej Talii nie ma tak dobrych
piłkarzy jak wasi. Wie pan, o czym rozpisuje się aktualnie prasa polityczna na naszej Ziemi?
O spotkaniu międzyplanetarnym naszych drużyn. Czołowi publicyści spierają się o taktykę,
składy... To byłby mecz!
— Ileż to roboty? — nastroszyłem się. — Dostarczcie tu waszych zawodników, a my
przygotujemy wszystko, co potrzeba: stadiony, widzów, telewizję. Dołożymy waszym według
lat.
— Zbyt prosto pan sobie wyobraża całe przedsięwzięcie — powiedział po namyśle. —
Transfer materii między poszczególnymi numerami Talii wymaga ogromnych energii. Czas
operacji również jest ograniczony: im większa masa, tym krótszy. Za najdrobniejszą niedokła-
dność płaci się ubytkiem ładunku. Strach pomyśleć, co by się z nami stało, gdybyśmy przy-
wieźli pół Littre'a albo Yerbasa bez lewej nogi. Nie wspominam już o tym,
że
chcąc przesłać
tu określoną masę trzeba stąd zabrać niejako w zastaw dokładnie tyle samo — i co do grama
zwrócić. Inaczej transfer nie ma szans. Ale to technika: sedno problemu w tym,
że
my nie
gramy w futbol.
— Jak to — nie gracie? To kogo pan trenuje? Co za nazwiska wymienił pan przed
chwilą? Poza tym, o ile mnie słuch nie mylił, wyraźnie proponował pan spotkanie naszych
drużyn!
— Zaszło nieporozumienie; już wyjaśniam. Po pierwsze: trener piłki nożnej to na 760
tytuł honorowy — jak wasz baron czy lord. Po drugie: pisząc o meczu naszych drużyn prasa
polityczna Ziemi-760 nie ma na myśli spotkania reprezentacji naszej i waszej, tylko wyłą-
cznie naszych — czyli Ziemi-410 i Ziemi-900. Widzi pan — dał znak, bym nie przerywał —
wam się zdaje,
że
gdybyście wyłonili najlepszych futbolistów waszej planety, to automaty-
cznie powołalibyście superreprezentację Ziemi-410. Team na skalę międzyplanetarną. Zgoda:
nie spojrzałem na to oczami tutejszego kibica. Ale taki zestaw samych Bońków, Socratesów i
Littbarskich byłby przede wszystkim naszą drużyną, jako
że
cały futbol Ziemi-410 znajduje
się od pięćdziesięciu lat pod kontrolą Ziemi-760, czyli tej, zechce pan łaskawie zauważyć —
skłonił krótki tułów w moją stronę — której jestem obywatelem.
Nie wiedziałem, co powiedzieć. Gość nie wyglądał na pijanego, gadał trochę od rzeczy,
to fakt, ale jak dotychczas nie udało mi się przyłapać go na sprzeczności. Postanowiłem tra-
ktować jego paplaninę jako próbę urozmaicenia podróży. A jednak, odkryłem ze zdumieniem,
piekło, mnie coś na dnie mózgu czy serca. Lokalny patriotyzm, przywiązanie do mojej Ziemi-
410? Bzdury! Wzruszyłem ramionami i demonstracyjnie wbiłem się w kąt przedziału, jakbym
serio zamierzał przespać dalszą jazdę.
— Wiem,
że
tego niedobrze się słucha — ciągnął niezrażony. — Cała Talia stanowi
strefę wpływów dwóch supermocarstw: Ziemi-760 i Ziemi-1280, która prawdopodobnie
zatrzymała proces rozszczepiania czasoprzestrzeni na numerze 1300. Podporządkowaliśmy
sobie poszczególne planety wraz z ludnością (która nie zdaje sobie z tego sprawy) i na zasa-
dzie umów dwustronnych, zawieranych na najwyższym szczeblu, wykorzystujemy ich zaso-
by.
Już miałem się oburzyć na tak cyniczny przejaw kolonializmu czy imperializmu w
metakosmicznym wydaniu, gdy wpadła mi do głowy genialna wątpliwość.
— To są głodne kawałki, proszę pana — oświadczyłem z godnością. — Bujać to my,
ale nie nas. Czy można się dowiedzieć, łaskawco, jak mogłem, odwlekałem moment zadania
ciosu — jakim to sposobem nas eksploatujecie, skoro, dobrze pamiętam, transport materii
między poszczególnymi wszechświatami jest nieopłacalny energetycznie? W dodatku ten
obowiązkowy zastaw masy...
Spojrzał na mnie jak na najbardziej odrażającego prymitywa.
— Ale można stąd zabrać złoto, a zostawić kamienie — rzekł — gdyby rzecz jasna na
Ziemi-760 złoto wzbudzało czyjąkolwiek pożądliwość. Koniecznie chce pan usłyszeć, co wy-
wozimy s planet takich jak 410?
— Ciekawym bardzo.
— Informację. Do tego nie trzeba wielkich energii. Ale nie byle jaką informację. Zie-
mia-410, tak jak inne nasze posiadłości, służy nam za poligon, gdzie testujemy pewne idee,
pomysły usprawnień społecznych, mogące wywierać wpływ na los naszej planety, poziom
życia
jej mieszkańców, rywalizację z 1280 itp. Ktoś na przykład zgłasza pomysł: od jutra na-
leży wszystkich zwolnić od podatków. Albo wszystkim rozdać broń. Albo zlikwidować pie-
niądze. Albo — ja wiem? — dawać każdemu według potrzeb. Normalnie doszłoby do dysku-
sji między przedstawicielami zwolenników i przeciwników danej idei. Gdyby dyskusja nie
przyniosła porozumienia, rzecz najpewniej zakończyłaby się konferencją i strona silniejsza,
co nie znaczy,
że
bardziej
światła,
narzuciłaby swoje warunki pokonanym. Taki byłby pra-
wdziwy scenariusz tutaj, u was. U nas zleca się odpowiednio zaopiniowany projekt do zreali-
zowania na jednej z podległych nam planet. Oczywiście, najpierw trzeba tam doprowadzić do
pewnego podobieństwa do Ziemi-760, sam eksperyment też obliczony jest jak zwykle na lata.
Ale prędzej czy później wyniki stają się widoczne. I otóż my korzystamy z planet zależnych
w ten sposób,
że
znając ich doświadczenia historyczne rezygnujemy z pewnych posunięć, a
tym samym unikamy ich często nieciekawego losu.
— Sugeruje pan,
że
tutaj też toczy się jakiś eksperyment?
— 410 jest ciekawym przypadkiem. W zasadzie stanowicie własność Ziemi-1280, ale
na ostatnich kilkadziesiąt lat zostaliście częściowo wydzierżawieni. Widzi pan, na Ziemi-760
granice państwowe ustala się na cztery lata na podstawie wyników waszego Mundialu. Po
prostu, tak się przyjęło; sposób to równie logiczny jak wojna, a o ileż tańszy i bardziej huma-
nitarny! Może pan to nazwać jak chce: głupotą, namiętnością, egzotyką — w każdym razie
zaoszczędzone
środki
przeznacza się na poprawę bytu ludności. W ramach dzierżawy odpo-
wiadamy tutaj tylko za sferę futbolu. Cała reszta: nie kontrolowany rozwój, zanieczyszczenia
biosfery, podział państwa na biedne i bogate, dwa przeciwstawne systemy polityczne, kon-
frontacja, wyścig zbrojeń, to sprawka tych z 1280. Do tej pory nasze programy nie kolidowały
z sobą; obecnie takie niebezpieczeństwo wyraźnie się zarysowało. Zauważył pan chyba, jak
bardzo w ostatnich latach upolitycznił się wasz sport? Ziemia-1280 zażądała skrócenia okresu
dzierżawy, a my musieliśmy na to
żądanie
przystać, ponieważ tak stanowią artykuły odpo-
wiedniej umowy. Od kilkunastu lat przygotowywaliśmy na Ziemi-900 system rezerwowy,
gotów w każdej chwili przejąć zadania Ziemi-410. Rozwinęliśmy futbol, zorganizowaliśmy
ligi, wyszkoliliśmy graczy, stworzyliśmy system rozgrywek pucharowych... Jesteśmy w prze-
dedniu pierwszych mistrzostw Ziemi-900, oczywiście jeszcze bez
żadnego
znaczenia dla
przebiegu granic na Ziemi-760.
— Czy to znaczy — głos drżał mi lekko, nie potrafiłem go opanować, choć wiedziałem,
że
to głupie —
że
Mundial '82 był ostatni w historii?
— Dlaczego? — zdziwił się, chyba szczerze. — Być może dojdzie jeszcze do następne-
go. Tylko,
że
nas już nie będą obchodzić wyniki. A fachowców z 1280 tym bardziej — za-
chichotał nieprzyjemnie. — Nie wie pan tego, więc niech pan nadstawi ucha: na Ziemi-1280
o przebiegu granic między państwami decydują wojny. Skąd my to znamy? Co? — wyszcze-
Zgłoś jeśli naruszono regulamin