Jabcary, te z końca wsi.docx

(473 KB) Pobierz

 

                          

              Jabcary, te z końca wsi.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Gdy weszłam do własnego mieszkania usłyszałam, że z kuchni dochodzi odgłos lejącej się wody. Zdziwiłam się – ten odgłos sugerował, że ktoś zmywa naczynia a przecież oprócz mnie nikt do zlewu nie zaglądał.  Jedynym wytłumaczeniem było to, że przyszła babcia Halinka, matka Jacka. Moja teściowa – kobieta idealna.

  Miała zwyczaj, że zaraz po wejściu do mojego domu lustrowała zlew i z wyrazem krytyki zmywała to, co tam zalazła. To były dowody mojej nieudolności.  Jej wyraz twarzy mówił jasno, że ta kobieta nie lubi mnie i tylko ostatnim wysiłkiem hamuje się, aby to ukryć.  Gdy patrzyła na mnie, zawsze miała tak jakoś wykrzywioną twarz. 

  Niestety, to była ona. Udawała, że nie widzi mojej obecności w przedpokoju i niestrudzenie głaskała moje talerze gąbką z pianą.

    – O ty Jacku to tak ciągle z tymi dziećmi – powiedziała do Jacka tonem takim jakby go głaskała po głowie – za dużo pracujesz, może wpadniesz do nas na obiad z chłopcami.

Cisza. Mój mąż czyta gazetę.

    – Widzę, że ona znowu kupiła sobie aniołka..Po co jej tyle tego szkła, przecież to twoje pieniądze na to idą, nie może tego sprzedać?

    – Mamo, daj spokój – warknął jej syn.

  Stanęłam w progu uśmiechnięta udając, że nie o mnie była ta rozmowa, że to całe utyskiwanie dotyczy jakiejś innej kobiety, której ja nie znam.  

   Zawsze było tak. Powtarzała słowo ona – ona to źle zrobiła, ona tamtego nie posprzątała, ona nie potrafi.  W pojęciu mojej teściowej nie byłam żoną jej syna tylko jakąś o, która pojawiła się po to, aby go gnębić.

  Jej niechęć była taka, że nawet u siebie w domu, moja teściowa, nie mogła być w pełni gościnna gospodynią. Nawet, gdy byłam jej gościem tak wiele wysiłku kosztowało podanie mi kubka z herbatą. Nie chodziłam do niej.

  Dziś, gdy wpadła z niespodziewaną wizytą, pewnie zrobiła dokładną kontrolę całego mieszkania, pewnie z mściwą satysfakcją zobaczyła, że moja kolekcja szklanych aniołków wzbogaciła się o małe cudo – aniołka z niebieskimi oczami. Kupiłam go ostatnio u jubilera. Gdy go zobaczyłam wiedziałam, że będzie mój. Kolejny okaz z mojej kolekcji. 

– A te twoje aniołki to zbierasz nie wiem – mówiła, – po co ci to, kiedy ty je odkurzałaś? Sprzedaj je, przecież to tyle pieniędzy..

  Dlaczego ta kobieta nienawidzi mnie tak bardzo, że chciałaby potłuc w drobne kawałki to, czym ja się zachwycam?  Czy jest zazdrosna o coś, co sprawia mi przyjemność? Dlaczego zawsze tak kategorycznie każe mi się pozbyć moich skarbów?

  Na szczęście w listopadowy dzień szybko zapada zmierzch i babcia musiała wracać do swojego pięknego, wielkiego domu, lśniącego czystością taką, że żadna kontrola czystości nie znalazłaby tam ani jednego pyłku.

  Gdy tylko zamknęły się za nią drzwi Jacek wziął do ręki swój ulubiony pilot od telewizora i z takim samym zainteresowaniem jak przed chwilą słuchał swojej matki teraz skakał po kanałach. Potem usiadł przy swoim komputerze i odpłynął. Jak zawsze? Mąż nieobecny a wymagający – tak, taki on był.

Usiadłam na krześle w kuchni. Czajnik zaczął szumieć.  Pomyślałam, że może powinna polubić tę moją teściową, może mi się tylko wydaje, że ona mnie nie lubi, przecież dzięki niej mogę teraz usiąść i wypić herbatę.

 

  Kilkanaście lat temu, gdy pierwszy raz odwiedziłam rodziców Jacka byłam zachwycona taką rodziną. Ojciec Jacka – Heniek uśmiechnięty starszy pan, żartował i wspominali swoją pierwszą wizytę, oświadczyny, narodziny Jacka. Swobodna rozmowa niekiedy stawała się jakaś frywolna, taka swobodna i bez zahamowań. Jego zona, Halina też wydawała się niezwykle miłą osobą. Byłam nimi zachwycona i wydawało się, że oni mnie akceptują. Wszystko odmieniło się dwa miesiące później, gdy okazało się, że jestem w ciąży.

 

  – Mamo, mam na jutro zrobić rysunek – wrzasną ze swojego pokoju mój syn wyrywając mnie z zamyślenia..

     – To rób – odpowiedziałam mu.

    Ale to trudne.

    – Zrób jak potrafisz.

Zalałam herbatę, ale i tak jej nie wypiłam. Zaraz z podobnym problemem przyszedł mój drugi syn, bliźniaki tak mają.  Dwa, prawie dorosłe chłopaki a czasem wydawali mi się jacyś dziecinni.  Nastawiłam pranie, usmażyłam kotlety na jutro i zrobiłam milion drobnych rzeczy.  Dopiero późnym wieczorem padłam na kanapę przed telewizorem, obok Jacka. On oglądał jakiś film, w którym ktoś kogoś gonił z pistoletem, odgłosy strzałów wierciły mi dziurę w głowie. Przyciszyłam.

Jacek ziewał i powiedział spokojnie.

  – Wiesz, w sobotę i niedzielę musze wyjechać, mam wyjazd integracyjny, nie chce mi się, ale musze jechać.

Spojrzał na mnie jakoś badawczo.

  – Albo w tę sobotę albo w następną, jeszcze nie wiadomo – dodał.

  Przeleciałam myślami po swoich planach. Za miesiąc święta. Prezenty trzeba kupić, zakupy, no i ta łazienka jakaś tak zakurzona. Może dobrze, że on jedzie będzie powód wysłania dzieci do dziadków i wtedy sama pomaluję sufit w łazience.

  Wróciłam do kuchni i na notatniku na lodówce dopisałam – kupić farbę na sufit. Jutro miałam dyżur w pracy. To dobrze, kupie po drodze.

***

 

W pracy spokój, jak zwykle przed świętami.  W recepcji ośrodka zdrowia nie było, co robić. Tylko dermatolog przyjmował reszta lekarzy już była na urlopach. Pewnie powyjeżdżali gdzieś w góry.

  Jeszcze przed południem zrobiło się ciemno, zimno i zaczął padać śnieg. Siedziałam wpatrzona w zegarek, który leniwie kręcił wskazówkami. Nudna praca. Pół etatu w recepcji przychodni zdrowia. Od nowego roku i tego nie będzie. 

  , Po co ci ta praca – zrzędziła teściowa – nasz warsztat przynosi niezłe zyski a kobieta powinna w domu być. Aby mieć dom na poziomie trzeba się poświęcić, to wymaga dużo pracy. Wiesz jak jest u mnie.

Tak, u niej było idealnie. Widziałam to i słuchałam o tym nie jeden raz. Zdarzało się, że traciłam cierpliwość i w czasie wizyt teściowej, gdy jej krytyka przeciągła się zamknęłam się w łazience. Siadłam na muszli, dla lepszego myślenia spuszczałam wodę, aby szum napełnianego zbiornika izolował mnie od hałasu z kuchni i czekałam aż minie czas odwiedzin.

  Przychodnia była drugim miejsce gdzie miałam spokój. Wiedziałam, co robić, gdzie jest moje miejsce i z prawdziwą przyjemnością tam chodziłam. Niestety, to, co miłe ma swój kres.

 

 

***

 

Warsztat samochodowy teścia znany był w całym mieście i dom wybudowany tuż za nim też miał być kiedyś dla Jacusia. Niestety z tych zysków na razie mi nic nie było wiadomo. Jacek, póki, co pracował w salonie sprzedaży i obsługi zagranicznych samochodów i o pracy u ojca nawet nie myślał. Nabierał doświadczenia. Tak mówił i wychodził rano elegancko ubrany i prawie bez skazy wracał wieczorem. Niechętnie mówił o pracy w uniformie mechanika samochodowego śmierdzącego smarem. To, co było na jego koncie bankowym zawsze było dla mnie niewiadomą. Wydatki domowe były na moim koncie i musiałam sobie radzić tak, aby nie wołać o więcej niż to, co dawała mi karta do bankomatu. Jeśli chciałam więcej musiałam mu zgłosić. Nie lubiłam tego a przecież synowie w gimnazjum mieli swoje potrzeby. Tankowanie samochodu też było moim obowiązkiem. Jakoś tak wszystko było wyliczone, że ciągle wydawało mi się, że konto jest prawie puste i na moje drobiazgi zabraknie. Zawsze były jakieś pilne zakupy, jakieś nieprzewidziane wydatki, że brakowało mi energii na swobodne zakupy. Zazdrościłam tym, które szły na zakupy bez listy, bez celu i kupowały to, co im się akurat spodobało.

Dopiero praca w przychodni pozwoliła mi mieć powód założenia swojego konta w banku, takiego, które jest moje i wiem ile tam jest pieniędzy. Staram się, aby zawsze coś tam było i na czarną godzinę i na taką godzinę, gdy pójdę sama na zakupy. Kartę do mojego konta trzymam jak talizman.

  Teraz, gdy ośrodek zdrowia przenoszą do nowego budynku nie mam szans na to, aby ponownie dostać tam zatrudnienie. W dużym nowoczesnym ośrodku potrzebni są specjaliści.

  – Wszystko komputerowo będzie – powiedziała Hanka – musisz iść na kurs, bez tego ani rusz.

  Łatwo powiedzieć. Nie wiem gdzie w naszym miasteczku znaleźć jakiś kurs, gdzie tego szukać?  Trudno, będę się musiała pogodzić z tym, że będę od rana do wieczora siedzieć i odgrywać rolę perfekcyjnej pani domu. Nie wiem czy to lubię. Zawsze marzyłam o tym by uczyć dzieci, pracować w szkole i prawie ten cel osiągnęłam, niestety los chciał inaczej. Urodzili się moi synowie. Dwa wrzeszczące maluchy, które stały się całym moim światem.

  Czy mogłabym wrócić na studia? Myślałam o tym nie raz.  Im więcej czasu mijało tym bardziej czułam się jakaś bezradna. Czułam, że nurt życia uniwersyteckiego popłynął wartkim nurtem a ja zostałam w jakiejś błotnistej zatoczce. Jak mogłabym być jeszcze studentką skoro teraz mam problem ze znalezieniem kursu obsługi komputera?  Bardzo przykre uczucie. Niestety nie miałam czasu tym się martwić, nastała przedświąteczna gorączka.

 

 

 

 

***

 

  – No to jadę – powiedział Jacek stojąc, w drzwiach sypialni.

Podniosłam głowę.

Piątek, szósta rano. Za oknem ciemno. Mój maż wstał wyjątkowo bardzo cicho i nawet mnie nie obudził. Ma wyjazd na jakiś kurs integracyjny. To dobrze, tak ciężko pracuje i powinien, od czasu do czasu, gdzieś odpocząć. Spod półprzymkniętych powiek patrzyłam jak ubiera koszulę.

  – Zapisałam się na kurs komputerowy w szkole – powiedziałam zaspana, gdy już wychodził. Zatrzymał się w pół kroku.

  – To dobrze – powiedział – potrzebujesz kasę na wpisowe to sobie weź – powiedział łagodnie.

  Lubię ten jego głos, gdy mówi tak łagodnie. Moj mąż ma swój urok i ten jego glos pewnie podoba się kobietom.

Poznaliśmy się w pociągu. Kilka razy mijaliśmy się w przejściu, raz nawet siedzieliśmy obok siebie i dopiero mój urwany pasek od sandałów przesądził o wszystkim. Wtedy dopiero mnie dostrzegł. Pamiętam jak pierwszy raz mnie dotknął, jak pomógł iść, bo but nie nadawał się do niczego a ja stałam bosa i bezradna z walizką...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin