Glen Cook - 06 - Sny o Stali.pdf

(2135 KB) Pobierz
GLEN COOK
Dreams of Steel
Tłumaczenie:
Jan Karłowski
Tom VI Cyklu Czarna Kompania
redakcja:
Wujo Przem
(2014)
Dla Keith,
ponieważ lubię jej styl
1
1.
Minęło sporo czasu. Wiele się zdarzyło i wiele zatarło w mej pamięci. Wciąż się natykam
na nieistotne szczegóły, a umknęło mi tak wiele ważnych wydarzeń. O niektórych dowiaduję
się wyłącznie z trzeciej ręki, wiele innych mogę się jedynie domyślać. Jak często moi
świadkowie oszukiwali samych siebie?
Póki nie zostałam skazana na tę przymusową bezczynność, nie przyszło mi do głowy, że
zaniedbaniu uległa ważna tradycja – nikt nie zapisuje dokonań Kompanii. Zadrżałam.
Postanowiłam sama wziąć pióro do ręki, choć zdało mi się to nieco zarozumiałe. Nie jestem
historykiem, nie jestem nawet pisarzem. Z pewnością nie mam takiego oka, ucha ani takich
zdolności jak Konował.
Ograniczę się więc do przedstawiania samych faktów, tak jak je pamiętam. Mam nadzieję,
że tej opowieści nie ubarwi zanadto okoliczność, iż jestem jedną z jej głównych postaci, ani
to, co mnie w tym czasie spotkało.
Pragnę się więc niniejszym usprawiedliwić, że zgodnie z tradycją Kronikarzy, którzy byli
przede mną, to uzupełnienie Kronik Czarnej Kompanii nazwę Księgą Pani.
– Pani, Kronikarz, Kapitan.
2.
Wysokość nie była dobra. Odległość skrajnie duża. Ale Wierzba-Łabędź świetnie
rozumiał, co się tam, w oddali, dzieje.
– Skopią im tyłki.
Armie ścierały się ze sobą pod bramami miasta Dejagore, pośrodku kolistej, otoczonej
wzgórzami równiny. Łabędź oraz trzej jego towarzysze patrzyli.
Klinga chrząknięciem przyznał mu rację. Cordy Mather, najstarszy przyjaciel Łabędzia,
nie powiedział nic. Czubkiem buta zdrapywał mech porastający skałę.
Armia, której żołnierzami kiedyś byli – przegrywała.
Łabędź i Mather byli biali, brunet i blondyn, pochodzili z Róż, miasta położonego na
północy, oddzielonego siedmioma tysiącami mil zabójczej ziemi Klinga był czarnym
olbrzymem o niepewnym pochodzeniu, niebezpiecznym, małomównym człowiekiem. Kilka
lat wcześniej Łabędź i Mather wyciągnęli go z paszcz krokodyli. Przylgnął do nich. We
trzech stanowili zespół.
Łabędź klął cicho, nieprzerwanie, w miarę jak sytuacja na polu bitwy się pogarszała.
Czwarty mężczyzna nie należał do zespołu. Nie przyjęliby go, nawet gdyby się zgłosił na
ochotnika. Ludzie nazywali go Kopeć. Oficjalnie piastował stanowisko marszałka broni
Taglios, miasta-państwa, którego armia właśnie przegrywała bitwę. W rzeczywistości był
2
jego nadwornym czarodziejem. Ciemny jak orzech, mały człowieczek, którego sama
obecność na tym świecie starczała, by wyprowadzić Łabędzia z równowagi.
– To tam, to jest twoja armia, Kopeć. – warknął Wierzba – Jeżeli oni przegrają, ty
przegrywasz razem z nimi. Załóż się, że Władcy Cienia z lubością położą na tobie swoje łapy.
– Na polu bitwy wyły i huczały czary – Być może zrobią z ciebie marmoladę. Chyba, że już
wcześniej postanowiłeś się wycofać.
– Daj spokój, Wierzba. – powiedział Mather – Nie widzisz, że coś robi. Łabędź spojrzał
na kokosowego karzełka.
– Jasna sprawa. Ale co?
Kopeć przymknął powieki. Mamrotał coś i mruczał pod nosem. Czasami jego głos
trzeszczał i jakby skwierczał, niczym boczek na nadmiernie rozgrzanej patelni.
– Nie robi nic, by pomóc Czarnej Kompanii. Przestań gadać do siebie, stara raszplo.
Mamy problem. Naszych chłopców wdeptują właśnie w ziemię. Spróbujesz odwrócić tę
sytuację, zanim przełożę cię przez kolano?
Starzec otworzył oczy. Spojrzał na równinę. Wyraz jego twarzy nie wskazywał na
szczególne zadowolenie. Łabędź wątpił, by oczka małego czubka były jeszcze na tyle dobre,
żeby wyodrębnić szczegóły. Ale z Kopciem nigdy nie wiadomo. U niego wszystko było tylko
maską i pozorem.
– Nie bądź idiotą, Łabędź. Jestem tylko jeden, zbyt mały i zbyt stary. Tam masz Władców
Cienia. Są w stanie rozdeptać mnie jak karalucha.
Łabędź nie przestawał się denerwować i kląć. Ludzie, których znał, ginęli.
Kopeć warknął.
– Wszystko, na co mnie stać wszystko, na co stać któregokolwiek z nas to tylko
przyciągnięcie ich uwagi. Naprawdę chcesz, żeby Władcy Cienia zdali sobie sprawę z twojej
obecności?
– To jest tylko Czarna Kompania, co? Wzięli swoją forsę i zaryzykowali? Nawet jeśli
czterdzieści tysięcy Taglian miałoby zginąć wraz z nimi?
Usta Kopcia skurczyły się na kształt zwiędłej, małej śliwki. Na równinie ludzkie morze
obmyło pagórek, gdzie po raz ostatni zatknięto sztandar Czarnej Kompanii. Przypływ zmył go
w kierunku wzgórz.
– Nie będziesz przypadkiem zadowolony ze sposobu, w jaki wszystko poszło, prawda? –
W głosie Łabędzia zabrzmiały niebezpieczne tony, już nie szydził. Kopeć był zwierzęciem
politycznym, gorszym od krokodyla. Krokodyle mogą sobie zjadać swe młode, ale ich zdrady
są możliwe do przewidzenia.
Choć wściekły jak diabli, Kopeć odpowiedział głosem niemalże czułym.
– Osiągnęli więcej, niźli się nam śniło.
Równinę pokrywały ciała martwych i umierających ludzi i zwierząt. Oszalałe słonie
bojowe miotały się, całkowicie niezdolne do opanowania. Tylko jeden legion tagliański
zachował jeszcze swą integralność. Wyrżnął sobie przejście do bram miasta, a potem osłaniał
3
ucieczkę pozostałych żołnierzy. Nad obozem wojskowym, położonym po przeciwnej stronie
miasta, rozbłysły płomienie. Kompanii udało się jeszcze zaszkodzić swoim pogromcom.
Kopeć rzekł na koniec.
– Przegrali bitwę, ale uratowali Taglios. Zabili jednego z Władców Cienia, a pozostałym
uniemożliwili atak na Taglios. Pozostałych przy życiu żołnierzy będą musieli wykorzystać do
odbicia Dejagore.
– Wybacz, jeśli możesz, ale nie tańczę z radości z tego powodu. – warknął Łabędź –
Lubiłem tych chłopców. Nie podoba mi się sposób, w jaki umyśliłeś sobie ich wystawić.
Nerwy Kopcia były na wyczerpaniu.
– Oni nie walczyli o Taglios, Łabędź Chcieli nas wykorzystać, aby przebić się przez
Ziemie Cienia do Khatovaru. Mogło to się okazać gorsze niż panowanie Władców Cienia.
Łabędź potrafił rozpoznać racjonalizację, kiedy na nią natrafił.
– A ponieważ nie mieli zamiaru lizać twoich butów, nawet jeśli chcieli uratować wasze
dupy przed Władcami Cienia, doszedłeś do wniosku, że wygodnie będzie pozwolić im tu
zostać. Żałosne, powiadam. To doprawdy byłoby pyszne przedstawienie, widzieć, jak
tańczysz, gdyby jednak zwyciężyli, a ty musiałbyś wypełnić swoją część umowy.
– Daj spokój, Wierzba – powiedział Mather. Łabędź nie zwrócił nań uwagi.
– Nazwij mnie cynikiem, Kopeć, ale założę się o wszystko, co zechcesz, że ty i Radisha
od samego początku kombinowaliście, jak ich wypieprzyć. Co? Nie mogliście pozwolić, by
prześliznęli się chyłkiem przez Ziemie Cienia? Ale właściwie dlaczego nie, do diabła? Tego
nigdy nie rozumiałem.
– To się jeszcze nie skończyło, Łabędź. – powiedział Klinga – Bądź cierpliwy. Kopeć też
kiedyś zapłacze.
Pozostali zapatrzyli się nań. Odzywał się tak rzadko, że kiedy już otworzył usta, wiedzieli,
iż należy słuchać tego, co mówi. Co on wiedział?
– Dostrzegłeś coś, co mi umknęło? – zapytał Łabędź.
– Cholera jasna, uspokoicie się wreszcie? – warknął Cordy.
– A dlaczego, u diabła, miałbym się uspokoić? Cały przeklęty świat pełen jest
zdradzieckich starych skunksów, takich jak Kopeć. Rolują nas wszystkich od chwili, kiedy
bogowie wymyślili czas. Spójrzcie na tę małą ciotę. Skamle, jak to się musi ukrywać, by nie
pozwolić, aby Władcy Cienia dowiedzieli się o nim. Ja uważam, to znaczy, że nie ma jaj. Ta
Pani wiecie, kim ona była? Ona ma jaja. W wystarczającym stopniu, żeby stawić im czoło.
Kiedy tylko się trochę zastanowicie, zrozumiecie, że płaciła więcej i częściej, niż temu
staremu czubkowi kiedykolwiek przyszłoby do głowy.
– Uspokój się, Wierzba.
– Uspokój się, do cholery. To nie w porządku. Ktoś musi powiedzieć takim jak ten starym
ramolom, żeby poszli pieprzyć kamienie.
Klinga ponownie chrząknął z aprobatą. Ale Klinga nie lubił nikogo, kto miał władzę.
Łabędź, w istocie znacznie spokojniejszy, niż okazywał, zauważył, że Klinga ustawił się
4
Zgłoś jeśli naruszono regulamin