567.Melanie Milburne - Wymarzony ślub.pdf

(492 KB) Pobierz
M
ELANIE
M
ILBURNE
WYMARZONY
ŚLUB
Tytuł oryginału: Uncovering the Silveri Secret
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Bella nie odwiedzała domu od pogrzebu ojca. Teraz, w lutym, posiadłość
Haverton wyglądała jak z bajki – puszysty
śnieg
pokrywał stare powyginane
wiązy i buki rosnące po obu stronach podjazdu prowadzącego do wielkiego
domu w stylu georgiańskim. Pola i lasy wokół spowijała iskrząca się biel, a
skute lodem jezioro błyszczało niczym tafla polerowanego szkła. Zaparkowała
samochód przed bramą starannie zaplanowanego i utrzymanego w
pedantycznym porządku ogrodu. Fergus, stary chart irlandzki jej ojca, podniósł
się powoli z wycieraczki i zamerdał niemrawo ogonem.
– Cześć, Fergs. – Bella podeszła do stojącego na sztywnych nogach psa i
podrapała go czule za uchem. – Co tu robisz sam na mrozie? Gdzie jest
Edoardo?
– Tutaj.
Na dźwięk głębokiego, miękkiego niczym aksamit głosu serce Belli zabiło
żywiej.
Odwróciła się gwałtownie. Mimo
że
nie widzieli się od ponad dwóch
lat, wciąż robił na niej tak samo wielkie wrażenie. Nie był klasycznym
przystojniakiem; surowe rysy twarzy i
ślady
burzliwej młodości: garbaty nos i
blizna na łuku brwiowym sprawiały,
że
wyglądał groźnie i tajemniczo. Nie
przykładał też wagi do ubrań i najchętniej nosił dżinsy, gruby czarny sweter i
robocze buty, a mimo to jego szczupła, wysoka sylwetka prezentowała się
nienagannie. Podwinięte rękawy odsłaniały umięśnione,
śniade
przedramiona,
które hipnotyzowały Bellę męską siłą. Z niewiadomych dla niej przyczyn
nieokrzesana, mroczna uroda wiecznie nieogolonego bruneta działała na nią
elektryzująco. Zadarła wysoko głowę i spojrzała w niezwykłe, szmaragdowe
oczy.
– Zapracowany? – zapytała tonem znudzonej księżniczki, którym zwykła się
do niego zwracać.
– Jak zawsze.
Bezwiednie spojrzała na zmysłowe usta Edoarda, mocno zaciśnięte, okolone
bruzdami, jak zwykle niewiele zdradzające. Kiedyś, raz jedyny, zdarzyło jej się
znaleźć zbyt blisko tych kuszących warg i od tamtej pory rozpaczliwie
próbowała zapomnieć, jak wspaniale smakowały.
Żaden
inny pocałunek
przedtem ani potem nie doprowadził jej do tak kompletnego zatracenia.
Zastanawiała się, czy Edoardo też pamięta jak zachłannie całowali się aż do
utraty tchu? Z trudem oderwała wzrok od jego warg i spojrzała na brudne,
spracowane dłonie pokryte resztkami ziemi i chwastów.
– Gdzie się podział ogrodnik?
– Złamał rękę. Pisałem ci o tym w ostatnim mejlu ze sprawozdaniem
finansowym.
Bella zmarszczyła brwi.
– Na pewno? Nie przypominam sobie.
– Na pewno. – Usta Edoarda wykrzywił grymas, który zazwyczaj zastępował
mu uśmiech. – Pewnie go przegapiłaś zajęta swoim bujnym
życiem
uczu-
ciowym. Kim jest twój aktualny wybranek?
Bella uniosła wysoko głowę i oznajmiła z godnością:
– Julian Bellamy.
– Właściciel restauracji na skraju bankructwa czy syn bankiera? – Edoardo
parsknął niewesoło.
Bella wzniosła oczy do nieba i westchnęła z irytacją.
– Julian niedługo zostanie pastorem – oświadczyła z satysfakcją.
Edoardo odrzucił głowę do tyłu i roześmiał się głośno. Zaskoczył ją swoją
reakcją – niezmiernie rzadko okazywał jakiekolwiek emocje, nawet uśmiech
przychodził mu z trudem. Nie rozumiała, dlaczego zachowywał się tak
nieodpowiednio. Naśmiewał się z Juliana, mężczyzny, którego zamierzała
poślubić, mimo
że
posiadał on liczne zalety, o których Edoardo mógł jedynie
pomarzyć: był wyrafinowany, miał nienaganne maniery i wszystko postrzegał w
jasnych barwach. I kochał ją, w przeciwieństwie do Edoarda, który otwarcie
okazywał jej głęboką niechęć.
– Co cię tak
śmieszy?
– zapytała zirytowana.
Edoardo otarł oczy wierzchem dłoni.
– Jakoś tego nie widzę – powiedział, nadal zanosząc się
śmiechem.
– Czego nie widzisz? – syknęła.
– Ciebie jako
żony
księdza.
– Dlaczego?! – Bella nie kryła oburzenia.
Bezczelnie powiódł wzrokiem po jej skórzanych kozaczkach i krótkim
płaszczyku od topowego projektanta, po czym spojrzał jej prosto w oczy i wy-
cedził:
– Bo jesteś ofiarą mody o liberalnym podejściu do moralności.
Bella miała ochotę mu przyłożyć. Zacisnęła dłonie w niewielkie piąstki, ale
nie wykonała
żadnego
ruchu. Wolała go nie dotykać – jej zdradzieckie ciało re-
agowało na bliskość Edoarda w skandaliczny sposób. Wbiła paznokcie w skórę
dłoni i z trudem opanowała gniew.
– Znalazł się autorytet moralny! Ja przynajmniej nie jestem notowana.
Oczy Edoarda pociemniały niebezpiecznie – dostrzegła w nich wściekłość i
nienawiść, które ją przeraziły.
– Jesteś pewna,
że
chcesz ze mną rozmawiać w ten sposób? – zapytał cicho
przez zaciśnięte zęby.
Bella zamarła. Wiedziała,
że
wypominając Edoardowi błędy młodości,
zachowała się nieelegancko, ale zawsze wzbudzał w niej najgorsze instynkty.
Zresztą odkąd sięgała pamięcią, zdawał się czerpać perwersyjną przyjemność z
doprowadzania jej do pasji. Niezależnie od jej postanowienia, aby nie dać się
sprowokować, Edoardo zawsze zdołał wyprowadzić ją z równowagi. Dlatego od
pamiętnej nocy, gdy skończyła szesnaście lat, unikała go jak ognia. Podczas nie-
licznych wizyt w domu ojca starała się ignorować jego protegowanego. Edoardo
sprawiał,
że
traciła kontrolę nad sobą, stawała się niespokojna i poirytowana. Co
gorsze, nie panowała też nad swoimi myślami – nagle łapała się na
rozmyślaniach o jego zmysłowych ustach skrzywionych sarkastycznym
grymasem. Zastanawiała się, dlaczego jego policzki zawsze pokrywał mi-
limetrowy szorstki zarost, jak wyglądałoby nago jego silne, umięśnione, choć
smukłe, smagłe ciało...
– Po co przyjechałaś?
Bella otrząsnęła się z zamyślenia i ze złością stwierdziła,
że
znów dzieje się z
nią dokładnie to samo, co zawsze w obecności Edoarda. Jak zwykle zareagowała
złością.
– Zamierzasz mnie wygonić? – zaatakowała.
– To już nie jest twój dom – stwierdził z ponurą miną.
– Postarałeś się o to, prawda? – odgryzła się.
– Tak zdecydował twój ojciec, nie miałem z tym nic wspólnego.
Przypuszczam,
że
uznał,
że
nie jesteś zainteresowana odziedziczeniem
Haverton. Zwłaszcza
że
tak rzadko go odwiedzałaś, szczególnie pod koniec.
Bella zagotowała się w
środku.
Jak
śmiał
robić jej wyrzuty? Wystarczyło,
że
każdego dnia gnębiło ją poczucie winy. Nie chciała, by jej przypominano,
że
nie
była przy ojcu, gdy najbardziej jej potrzebował.
Przestraszyła się nieuchronności
śmierci
i opuściła go, zanim odszedł od niej
na zawsze. Kiedy jako niespełna sześcioletnie dziecko patrzyła, jak jej matka
wyjeżdża z kochankiem, nie potrafiła się obronić przed bólem i tęsknotą. Drugi
raz nie zamierzała stać bezradnie i patrzeć, jak osoba, którą kocha, odchodzi.
Rzuciła się w wir
życia
towarzyskiego w Londynie, a podczas sesji
egzaminacyjnych udawała,
że
nawał pracy nie pozwala jej wyrwać się z miasta.
W głębi serca widziała jednak,
że
przed spotkaniem z chorym ojcem
powstrzymuje ją jedynie paniczny, irracjonalny strach.
Godfrey został ojcem w dojrzałym wieku i nie najlepiej radził sobie z rolą
samotnego rodzica sześcioletniej dziewczynki. Z większą łatwością znajdował
wspólny język z Edoardem, co u Belli zawsze wywoływało obsesyjną zazdrość.
Podejrzewała,
że
ojciec widział w swoim młodym podopiecznym syna, którego
zawsze skrycie pragnął mieć. Czego zresztą dowiódł, zapisując Edoardowi w
spadku jej rodzinny dom.
– Jestem przekonana,
że
wykorzystałeś moją nieobecność na swoją korzyść –
odparła jadowicie. – Założę się,
że
mu się podlizywałeś, jednocześnie
przedstawiając mnie jako pustą lalkę pozbawioną rozumu i poczucia obowiązku.
Edoardo wcisnął dłonie w kieszenie i wzruszył ramionami.
– Nie musiałem. Wystarczyło,
że
przejrzał gazety.
Bellę znowu ogarnęła złość. Odludek pokroju Edoarda prawdopodobnie nie
zdawał sobie sprawy, jakimi metodami posługiwali się dziennikarze i paparazzi
w poszukiwaniu zarobku. Czyhali na nią na każdym kroku i koloryzowali
najdrobniejsze wydarzenia w jej
życiu.
Głupiutka dziedziczka fortuny stanowiła
dla nich łakomy kąsek i stałe
źródło
dochodu. Na szczęście już wkrótce
wszystko się zmieni, pomyślała z satysfakcją. Kiedy wyjdzie za mąż za Juliana,
na pewno zostawią ją w spokoju. Do tego czasu musiała przeczekać w ukryciu i
dlatego zdecydowała się znosić impertynencje Edoarda.
– Chciałabym spędzić w Haverton kilka dni. Mam nadzieję,
że
ci to nie
przeszkadza?
Intrygujące, szmaragdowe oczy rozbłysły niebezpiecznie.
– Informujesz mnie czy pytasz?
Nienawiść skręcała ją od
środka,
gdy prosiła o pozwolenie na wejście do
domu, w którym się wychowała. Dlatego, między innymi, pojawiła się w po-
siadłości bez uprzedzenia. Liczyła na efekt zaskoczenia.
– Proszę. Tylko kilka dni – obiecała.
– Prasa wie,
że
tu jesteś?
– Nikt nie wie – zapewniła go gorąco. – Przyjechałam tutaj, bo nikomu nie
przyszłoby do głowy szukać mnie u ciebie.
Edoardo zacisnął mocno zęby i myślał przez chwilę w pełnym napięcia
milczeniu.
– Powinienem cię odesłać – powiedział w końcu.
Bella wygięła usta w podkówkę i rzuciła mu rozżalone spojrzenie.
– Zanosi się na
śnieżycę.
Jeśli wpadnę w poślizg i zamarznę gdzieś w rowie,
to będziesz miał mnie na sumieniu.
Spojrzał na nią wymownie i westchnął ciężko.
– Dlaczego wcześniej nie zadzwoniłaś?
Zgłoś jeśli naruszono regulamin