Andrews V.C. - W rękach losu (1).pdf

(1182 KB) Pobierz
V.C. ANDREWS
W RĘKACH
LOSU
1
Kolejne nowe miejsce
Obudził mnie dźwięk otwierania i zamykania szu­
flad komody. Usłyszałam szepty rodziców w sąsied­
nim pokoju i serce zabiło mi mocniej. Przycisnęłam
dłonie do piersi, wzięłam głęboki oddech i odwróciłam
się, aby obudzić Jimmy'ego, ale siedział już na łóżku.
Twarz mojego szesnastoletniego brata, skąpana w sre­
brzystej poświacie, wyglądała jak wykuta w kamieniu.
Słuchaliśmy znienawidzonego szeptu, który nigdy nie
wróżył nic dobrego. Cienkie ściany małego domku,
który tato znalazł dla nas w Granville, na peryferiach
Washingtonu, DC, prawie go nie tłumiły. Mieszka­
liśmy tu zaledwie cztery miesiące.
— Co się dzieje,; Jimmy? — zapytałam, drżąc czę­
ściowo z zimna, a częściowo dlatego, że znałam już
odpowiedź.
Jimmy opadł na poduszki i podłożył ręce pod głowę.
Nadąsany wpatrywał się w ciemny sufit, a rodzice
dalej miotali się po pokoju.
— Chcieliśmy mieć psa — mruknął Jimmy. — A tej
wiosny mama i ja mieliśmy posiać w ogródku własne
warzywa.
Złość biła od niego jak żar z żelaznego piecyka.
— Co się stało? — zapytałam z nadzieją, że jednak
się mylę.
— Tato wrócił później niż zwykle — powiedział po­
nuro. — Wpadł do domu z dzikim spojrzeniem i chwilę
później zaczęli się pakować. Lepiej wstańmy i ubierz­
my się — dodał, odrzucając koc. — I tak zaraz przyjdą
powiedzieć nam, żebyśmy to zrobili.
9
Jęknęłam. Nie znowu, nie w środku nocy.
Jimmy zapalił światło i zaczął się ubierać, nie przej­
mował się nawet faktem, że robi to przy mnie. Po­
ruszał się tak cicho, że przez moment zastanawiałam
się, czy to nie jest tylko sen.
Miałam czternaście lat i, odkąd pamiętam, wciąż
pakowaliśmy się i rozpakowywali, przeprowadzając się
z miejsca na miejsce. Za każdym razem, kiedy przy­
zwyczailiśmy się do nowej szkoły, poznali nowych
przyjaciół i nauczycieli, musieliśmy wyjechać. Jimmy
uważał, że nie jesteśmy lepsi od bezdomnych kundli.
Nawet najbiedniejsze rodziny mają swoje miejsce,
które mogąi nazwać domem, do którego zawsze mogą
wrócić, gdy im się nie powiedzie, gdzie czekają na nich
babcie i dziadkowie albo wujowie i ciotki, którzy wy­
ciągną do nich pomocną dłoń. My nie mieliśmy nikogo.
Kiedy odrzucałam koc, moja nocna koszula podwi­
nęła się, odsłaniając łono. Uchwyciłam zaciekawione
spojrzenie Jimmy'ego. Zawstydzona, naciągnęłam ko­
szulę na kolana, aj on szybko odwrócił głowę. Nigdy
nie powiedziałam żadnej z moich przyjaciółek, że dzielę
z bratem pokój, nie wspominając już o łóżku. To było
zbyt intymne i wyobrażałam sobie ich reakcję.
Stanęłam na zimnej podłodze i szczękając zębami,
pozbierałam swoje rzeczy: bluzkę, sweter i dżinsy.
Potem poszłam się ubrać do łazienki. Uznałam, że tak
będzie lepiej.
Kiedy wróciłam do pokoju, Jimmy właśnie zamykał
swoją walizkę. Zawsze zabieraliśmy tylko minimum
rzeczy, gdyż w starym samochodzie taty było mało
miejsca. Resztę po prostu zostawialiśmy. Spakowałam
się pośpiesznie i, jak zwykle, miałam kłopoty z do­
mknięciem walizki, więc Jimmy musiał mi pomóc.
Drzwi sypialni rodziców otworzyły się i stanęli
w nich, oboje z walizkami w rękach. Przez chwilę
patrzyliśmy na siebie w milczeniu.
— Dlaczego znowu musimy wyjeżdżać w środku
nocy? — zapytałam, spoglądając na tatę. Zastanawia­
łam się, czy jego również złoszczą te ciągłe przepro­
wadzki.
— Najlepsza pora ną podróż — mruknął, zniechę­
cając mnie do zadawania dalszych pytań.
10
Jimmy miał rację — tato znów miał to dzikie, nie­
naturalne spojrzenie, wywołujące ciarki. Nienawidzi­
łam tego. Był przystojnym mężczyzną o ciemnych
włosach i oczach. Kiedy zakocham się i postanowię
wyjść za mąż, m a m nadzieję, że mój mąż będzie rów­
nie przystojny. Ale nie znosiłam, gdy tato był w złym
humorze. Stawał się wtedy odrażający.
— Jimmy, zabierz na dół bagaże, a ty, Dawn, po­
móż mamie spakować wszystko, co będzie chciała za­
brać z kuchni.
Spojrzałam na Jimmy'ego. Był tylko dwa lata star­
szy ode mnie, ale bardzo różniliśmy się wyglądem. On
był wysoki i muskularny jak tata, a ja mała i drobna.
Mama mówiła zawsze, że mam figurę jak „chińska
lalka". Nie wiem, po kim ją odziedziczyłam, bo m a m a
była równie wysoka jak tato, a w dzieciństwie wy­
glądała bardziej jak chłopiec niż dziewczynka. Dopiero
w wieku trzynastu lat nagle rozkwitła.
Nie mieliśmy zbyt wielu zdjęć rodzinnych. Wła­
ściwie miałam tylko jedno — mamy, w wieku pięt­
nastu lat. Godzinami mogłam siedzieć i wpatrywać się
w jej młodą twarz, doszukując się podobieństwa ze
mną. Uśmiechała się, stojąc pod płaczącą wierzbą. Była
ubrana w bluzkę — z falbankami przy rękawach i pod
szyją — i w wąską spódnicę, zakrywającą kolana. J e j
długie, ciemne włosy wyglądały na miękkie i puszyste.
Nawet na tej starej czarno-białej fotografii jej oczy
błyszczały nadzieją i miłością. Tato mówił, że zrobił
ją m a ł y m aparatem, który kupił od przyjaciela. Nie
był pewny, czy w ogóle będzie działał, ale to zdjęcie
wyszło całkiem dobrze. Jeśli kiedykolwiek mieliśmy
jakieś inne fotografie, to zginęły w czasie przeprowa­
dzek.
W każdym razie na tej jedynej fotografii mama wy­
glądała tak ładnie, że nietrudno było zrozumieć, dla­
czego tato stracił dla niej głowę, choć miała dopiero
piętnaście lat. Stojąc boso na trawie, wyglądała tak
n a t u r a l n i e i niewinnie.
Oboje, m a m a i Jimmy, mieli kruczoczarne włosy
i ciemne oczy. Ich ciemna karnacja wspaniale kontra­
stowała z białymi zębami, które odsłaniali w uśmie­
chu. Tato miał ciemnobrązowe włosy, a ja jasne i mnó-
11
stwo piegów na policzkach i nosie. Byłam jedynym
piegusem w rodzinie.
— Co zrobić z grabiami i łopatą, które kupiliśmy
do ogrodu? — zapytał Jimmy bez cienia nadziei.
— Przecież nie będziemy grabili pokoju — burknął
tato.
Biedny Jimmy, pomyślałam. Mama powiedziała, że
urodził się zwinięty w kłębek, z mocno zaciśniętymi
oczyma. Szukali pracy w Marylandzie i właśnie przy­
jechali na farmę, gdy zaczęła rodzić.
Ja też podobno urodziłam się w drodze. Tato dostał
nową pracę w innym mieście, więc musieli wyjechać
i nie zdążyli dotrzeć do szpitala.
— Jechaliśmy cały dzień i noc — mówiła mama. —
A o świcie nagle zachciało ci się przyjść na świat.
Twój tato zatrzymał ciężarówkę i pomagał mi, jak
tylko potrafił. Pamiętam, jak pięknie śpiewały ptaki.
Pewnie po nich odziedziczyłaś talent, Dawn. Twoja
babcia zawsze powtarzała, że dziecko przejmuje cechy
tego, na co patrzy rodząca je matka. Najgorzej, jeśli
kobieta w ciąży zobaczy w domu mysz albo szczura.
— Co się wtedy stanie, mamo? — pytałam zacie­
kawiona.
— Dziecko będzie niegrzeczne i tchórzliwe.
Naśmiewałam się z tego, ale jednocześnie zastana­
wiałam się, po kim mama odziedziczyła swą mądrość.
Nigdy nie poznałam naszej rodziny. Chciałam dowie­
dzieć się o niej czegoś więcej, ale rodzice niechętnie
rozmawiali o przeszłości. Przypuszczam, że była zbyt
bolesna.
Wiem, że pochodzili z Georgii, z licznych tam far­
merskich rodzin. W małych chatkach nie było miej­
sca dla młodego małżeństwa, tym bardziej że wkrótce
miało przyjść na świat dziecko, więc zaczęli podróżo­
wać.
Pomagałam mamie pakować naczynia kuchenne,
a tato zanosił kartony do samochodu. Kiedy skończy­
łyśmy, objęła mnie ramieniem i po raz ostatni rozej­
rzałyśmy się po małej kuchni.
Tato poganiał nas nieustannie, a Jimmy przeklinał
go w duchu za naszą ciągłą włóczęgę. Czasami zasta­
nawiałam się, czy nie ma racji. Tato był bardziej ner-
12
Zgłoś jeśli naruszono regulamin