Gracjan.doc

(1340 KB) Pobierz
Gracjan czyli o jemiole, walentynkach i trudnej sztuce lizania

Gracjan

 

 

 

Czyli o jemiole, walentynkach

i trudnej sztuce lizania

 



 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Gracjan Cielisty był Lizusem, co więcej, był Lizusem Doskonałym. Sztukę tę opanował do

perfekcji, osiągając w bardzo krótkim czasie mistrzostwo. Nikt w całym Hogwarcie nie potrafił się przypochlebiać tak, jak Cielisty, i każdy doceniał jego umiejętności w dziedzinie aktywnego i skutecznego lizusostwa.
Obecnie Gracjan był uczniem piątego roku, ale swoje pierwsze wyzwania w zakresie efektywnego podlizywania podejmował jeszcze przed rozpoczęciem nauki w szkole. Nie, nie podlizywał się tylko nauczycielom, lecz wszystkim, ponieważ uznawał tę sztukę za swoją misję życiową i jedyną słuszną drogę w osiąganiu wyznaczonych celów.
Mały Gracjanek, czystej krwi czarodziej, trafił oczywiście do domu Slytherina i już po kilku miesiącach był tam znaną i lubianą osobą. W ciągu kolejnych lat udoskonalił socjotechnikę lizania i głaskania bliźniego swego, a także wroga swego. Jego mottem było:
"Nie ma ludzi niepodlizywalnych".
Umiejętne przymilanie się ułatwiały Gracjanowi wrodzone cechy wyglądu i charakteru. Fizjonomię miał ujmującą: falujące, długie włosy, niebieskie, niewinnie spoglądające oczęta, ciepły, subtelny uśmiech. Cerę posiadał gładką, bez najmniejszego śladu trądziku, i lekki, opalizujący puszek młodego zarostu.
Podlizywanie zazwyczaj było banalnie proste i przynosiło zmierzone profity.
Choćby wczorajszego poranka, gdy prefekt Slytherinu, mopsowata „piękność” Parkinson stała przed lustrem w Pokoju Wspólnym w nowej sukience i różdżką torturowała rzęsy.
– Cześć, Pansy – zagaił Gracjan.
Sadowiąc się na oparciu najbliższego fotela, otaksował ją wzrokiem.
Jak tu się przylizać?
- Ouuu... Seksowna sukienka - rzucił z uśmiechem.
Pansy rzuciła mu lekko wyzywające spojrzenie.
– Precz, młody zboczeńcu – zaszczebiotała.
Potrzebne jeszcze jedno liźnięcie, pomyślał chłopak.
– Oczy też masz ponętne i tak ładnie podkreślone. Może jakiś blond prefekt odzyska wzrok i zobaczy to, co ja teraz widzę?
Pansy poróżowiała.
Uhm... Chwyciło, zanotował w pamięci Gracjan, wstając z fotela.
Na efekty nie musiał długo czekać. Pięć minut później, gdy schodził na śniadanie, Pansy zamachała do niego ręką i zawołała:
– Gracuś! To jest moje semestralne wypracowanie z historii magii z ubiegłego roku, o którym wczoraj rozmawialiśmy. Trochę je tylko przerobisz i Binns na pewno da ci wysoką ocenę.
– Dzięki, śliczna – podlukrował chłopak. Wpakował rolkę pergaminu do torby i uśmiechnął się z zadowoleniem.
Tak, podlizywanie się było proste, zaś nauczyciele wybitnie podatni na jawne przypochlebianie – nawet surowa i wymagająca McGonagall.
– Może pomogę, pani profesor? – Gracjan uczynnie wyciągnął ręce, przejmując z jej rąk duże pudełko. – Myszy? Zapowiada się ciekawa lekcja. Myszy są znacznie bardziej skomplikowane niż ślimaki – powiedział rozważnie. Jego jasne spojrzenie wyrażało głębokie zainteresowanie tematem.
– O, taki pilny uczeń jak pan powinien sobie poradzić – odpowiedziała niemal ciepło nauczycielka.
A pod koniec lekcji...
– Nie wiem, jak chcecie zaliczyć SUMY – sarkała profesorka. – Jedynie pan Cielisty wykazuje zaangażowanie i postępy. Z jego myszy pozostał tylko... - I tu wzrok McGonagall padł na nieowłosiony, różowy, maleńki „element” mysiego ciała. – Yyy... jeden niewielki narząd – dokończyła. – A wasze? – Wskazała z irytacją na kłębowisko poskręcanych i drgających obrzydliwie szczątków.
– Radzę pilniej przyłożyć się do swoich obowiązków, inaczej wielu z państwa dostanie dodatkową feryjną pracę pisemną – zagroziła.
Uspokojony chłopiec spoglądał na rozczłonkowane zwłoki gryzoni i zastanawiał się, czy po lekcji McGonagall przybiera swoją animagiczną, kocią postać i konsumuje je jako mysią sałatkę, czy też przywraca do pierwotnego kształtu. Bo skoro są to myszy wielokrotnego użytku, to może dlatego tak trudno je transmutować?

Przy dobrze opanowanej technice lizusostwa Gracjan zarabiał wiele punktów dla domu i rzadko je tracił.
Ktoś pewnie zaraz z oburzeniem zakrzyknie, że Lizusy to kanalie, dwulicowcy, nie tolerowani i gnębieni przez społeczność uczniowską. Tak, tak to prawda, ale tylko w przypadku Lizusów Egoistów i Lizusów Donosicieli. Cielisty był Lizusem Uspołecznionym, a nade wszystko Lizusem z Powołania. Oczywiście, kiedy zaistniała taka potrzeba, też wyrachowanie donosił, ale dyskretnie i głównie na dom Gryfonów, nigdy na własny.

Gracjan był chłopcem o nieprzeciętnej inteligencji i wiedział, jak się nią sprawnie posługiwać. Miał wyjątkową zdolność do nieograniczonej absorpcji zjawisk społecznych, wnikliwy zmysł obserwatora oraz animatora kolejnych zdarzeń. W drugiej klasie Gracjanka lubiły już wszystkie – zwłaszcza starsze – koleżanki. Chłopak był zawsze w centrum zamieszania jako goniec, maskotka, czy hermesik. Zawsze biegał z liścikami, przekazami ustnymi, przedmiotami wymian i podarunkami. Wysłuchiwał zwierzeń, westchnień, historyjek i ploteczek. Chłopcy odkryli, że posłaniec może działać w obie strony. Usługi smarkacza wynagradzali wsparciem i należytą ochroną. Na trzecim roku Gracjan przekonał się, że posiada również predyspozycje do trudnej sztuki mediowania i negocjowania. Pomagał i łagodził konflikty dzięki temu, że był powszechnie lubiany oraz darzony zaufaniem przez grono pedagogiczne. W sytuacjach ryzyka uszlabanieniem kolegów lub utratą przez klasę wielu punktów, Cielisty sprytnie niwelował zagrożenie i z gracją wykręcał kota ogonem.
Rodzina była dumna z syna, zarówno z jego wyników w nauce, jak i ujmującego sposobu bycia młodego dżentelmena. Wróżono mu błyskotliwą karierę wziętego adwokata, ewentualnie szybki awans w ministerstwie. I miano rację.

Nie wszystko jednak Gracjanowi przychodziło tak łatwo. Jego lizusowskim zabiegom nie chciał się poddać Severus Snape, a przecież na przychylności profesora bardzo chłopcu zależało. Pierwsze efekty niefortunnych prób zwrócenia na siebie uwagi i schlebiania Opiekunowi Domu były żałosne. Mistrz Eliksirów wezwał ucznia do swojego gabinetu i prześwidrował czarnym, przyszpilającym do ściany spojrzeniem.
– Panie Cielisty, proszę natychmiast przestać podlizywać mi się w tak bezczelny i nachalny sposób – powiedział cichym, lecz dobitnym głosem. –Nic pan tym nie zyska i z pewnością narazi się na mój gniew, a tego nikomu bym nie życzył. Czy pan mnie zrozumiał? A może mam użyć dodatkowych argumentów?
Wąskie usta nauczyciela wygięły się w wyraźnym grymasie niesmaku i obrzydzenia.
Bliski łez chłopak zadrżał z przejęcia.
– Tak, zrozumiałem, panie profesorze – wyszeptał.
I rzeczywiście zrozumiał.
Profesor Snape wymagał specjalnego, indywidualnego traktowania, poprzedzonego długą obserwacją, a następnie dogłębną analizą jego zachowań i pragnień. Zgodnie z teorią Gracjana, nie było ludzi niepodlizywalnych i Severusa Snape’a też można było polizać. Tylko jak to zrobić?

Sprytny jak mały wężyk, Gracjanek wycofał się i okopał na bezpiecznych pozycjach. Eliksiry pozostały jedynym przedmiotem, z którego musiał pilnie się przygotowywać. Ponieważ był bystrym uczniem i do tego Ślizgonem, Snape niemal zawsze dawał mu dobre oceny i z czasem coraz bardziej zapominał o ich dawnej rozmowie. Natomiast Cielisty pamiętał ją bardzo dobrze. Obserwował profesora, a na innych obiektach poprawiał technikę głasków i przyliźnięć.
Wieczorami, w zaciszu swego dormitorium, wsparty o wygiętą w kształcie padalca, brązową kolumienkę łóżka, knuł lizusowską strategię. Dla Severusa Snape’a dokonał rzeczy wielkiej. Wynalazł i opanował zupełnie nowatorską technikę podlizywania się i zawarł jej główne założenia w skrypcie, zatytułowanym: „Sztuka efektywnego lizania opornych przypadków”. Nie zdradzał się jednak pochopnie. Cierpliwie wdrażał opracowany plan i czekał.
Z nastaniem czwartego roku Gracjan zaczął osiągać pewne minimalne efekty swoich pionierskich zabiegów. Początkowo profesor Snape zupełnie nie zorientował się w taktyce ucznia, wręcz pomyślał, że zawsze roześmiany i obleśnie milutki Cielisty spoważniał, a wraz z wejściem w okres zaawansowanej adolescencji zaniechał przysłowiowego „włażenia ludziom w dupę”. Sam miał zresztą wystarczająco dużo zajęć i problemów, by analizować jeszcze subtelne zmiany zachowań uczniów. Z czasem coś jednak bardzo mocno zastanowiło profesora.
Otóż Cielisty, który zawsze skutecznie unikał kontaktu wzrokowego, teraz intensywnie patrzył w jego oczy, wręcz wyłapywał spojrzenia. Nie podlizywał się, ale był... uważny i niezastąpiony.
Profesor odnosił wrażenie, że zaczął darzyć sympatią tego chłopca. Jak to? On, Severus Snape, miałby polubić ucznia? I to Cielistego?!
Nadchodziła chwila konfrontacji. I choć Gracjan wiedział, że jest nieunikniona, to spadła na niego nagle, w najbardziej zapracowany dla Lizusa dzień w roku - Dzień Świętego Walentego.

***

 

W kalendarzu każdego gorliwego Lizusa niektóre daty powinny być zaznaczone i wytłuszczone czerwonym atramentem. Perfekcjonista Gracjan miał własny grafik dni, w których intensyfikował swoje działania. Czasami myślał, że Dzień Świętego Walentego został ustanowiony jedynie po to, aby stworzyć mu szansę dla pełnego rozwinięcia lizusowskich skrzydeł. Walentynki, z ich estetyką i kolorystyką były wprost wymarzoną chwilą do wykonywania ekwilibrystycznych popisów sztuki lizusowskiej. Do tego tak uwielbianego przez młodzież (a i co poniektórych dorosłych) święta przygotowywał się starannie, z wielotygodniowym wyprzedzeniem.
Cielisty posiadał trzy grube kajety walentynkowej wiedzy użytecznej i tajemnej. Dwa pierwsze udostępniał przyjaciołom, trzeciego strzegł jak oka w głowie.
Pierwszy gruby brulion nosił tytuł „Poezyje miłosne” i zawierał setki wierszy i aforyzmów idealnie pasujących na walentynkowe kartki i bileciki. Gracjan systematycznie uzupełniał zapiski o nowe utwory, a te najbardziej ujmujące za serce ozdabiał ramką z różyczkami, aniołkami lub słonecznikami. Kartki brulionu, w celu uchronienia przed zniszczeniem cennej zawartości, zabezpieczył zaklęciem Trwałego Przylgnięcia, ponieważ przed Dniem Zakochanych był on rozrywany przez podekscytowane dziewczęta.
Drugi opasły brulion zawierał szczegółowy opis i reklamę najbardziej adekwatnych i pożądanych walentynkowych gadżetów. Czegóż to on nie zawierał? Wzory kartek, pluszaków, figurek, przytulanek, bombonierek, bukietów, koszyczków kwiatów, baloników tudzież innych dekoracji w tonacji różu i czerwieni. Częścią kajetu, dogłębnie studiowaną przez chłopców, były strony z frymuśną, damską bielizną, taką koronkowo-przezroczystą lub w najbardziej ekscytujących miejscach ozdobioną czerwonymi serduszkami. Strony te również potraktowano zaklęciem Trwałego Przylgnięcia.
Trzeci brulion był z pozoru najskromniejszy. Zgromadzone w nim zostały tajemne zapiski autorstwa Gracjana i dla postronnej osoby wyglądały jak zwyczajny brudnopis. Nic bardziej mylnego. Cwany chłopaczek wiedział, że na nic wiersze, kartki i prezenty, kiedy nie wie się, jaką strategię obrać, by trafić do serca wybranki czy ukochanego. Jak sprytnie przylizać się szacownym profesorkom, aby z rozrzewnieniem wspominały karteczkę lub podaruneczek i przez przypadek łatwo domyśliły się, kto jest jego nadawcą. Gracjanek wysyłał też liściki i upominki poza Hogwart, wiedziony słusznym przekonaniem, że pewnym wpływowym i sławnym damom należy się zawczasu podlizać.
Przed Walentynkami zawsze był tłumnie oblegany przez spragnionych porad kolegów i romantycznie usposobione lub zdesperowane dziewczęta. Prawdę powiedziawszy, kiedy ten dzień nadchodził, Gracjan czuł się szczęśliwy, ale też i porządnie zmęczony.

Rankiem, w Dniu Zakochanych, Gracjan obudził się bardzo wcześnie i jak zwykle wykonał staranną poranną toaletę. Ubrał się elegancko, ale z lekką domieszką fantazji i ekstrawagancji. Następnie spojrzał z dezaprobatą na przepoconych, pochrapujących w łóżkach kolegów. Z kufra wyjął spory stosik kolorowych, pięknie zaadresowanych kopert oraz kilkanaście maleńkich paczuszek i popędził w stronę sowiarni. Wysyłanie tylu przesyłek zajęło mu sporo czasu. Kiedy wychodził, w drzwiach minął się z rudymi bliźniakami.
Co oni tu robią, o tak wczesnej porze, zastanowił się.
Jakoś nie mógł sobie wyobrazić Weasleyów zrywających się o świcie, aby wysłać urocze karteczki z miłosnymi wyznaniami do ukochanej.
Co mogło ich wygnać z łóżka o siódmej rano i to w wolny dzień od nauki?
Odpowiedź nasunęła się sama. Weasleyowie mogliby wstać nawet o trzeciej w nocy, gdy w grę wchodziło zrobienie komuś paskudnego dowcipu. Cielisty szybko wydedukował, że najbardziej prawdopodobnym celem ataku bliźniaków będzie profesor OPCM-u. Nie zamierzał jej jednak o tym informować, a tym bardziej bronić. Niech Umbridge jeszcze bardziej znienawidzi Gryfonów.
Kiedy Gracjan wszedł do pokoju wspólnego Ślizgonów, zastał spazmatycznie szlochającą i zwiniętą w kłębuszek na sofie Pernillę. Dziewczyna nawet płacząc wyglądała całkiem apetycznie, zwłaszcza, że nie zdążyła się jeszcze ubrać, a kusy szlafroczek był tak skrojony, że tyle zasłaniał, co i odsłaniał. Gdy ujrzała Cielistego, potrząsnęła tylko blond lokami i załkała żałośniej. Chłopiec błyskawicznie zajął miejsce obok płaczącej dziewczyny i objął ją ramieniem w opiekuńczym geście.
– Powiedz mi, co się stało, śliczna Pernilko? – wyszeptał kojącym głosem.
Dziewczyna jęknęła donośnie, zaczęła miętosić i zalewać łzami wykrochmaloną, nieskazitelnie czystą koszulę Gracjana. Chłopiec nie miał zamiaru przebierać się po raz kolejny przed śniadaniem, odsunął zatem delikatnie płaczącą panienkę na bezpieczną dla swej garderoby odległość. Następnie wytarł własną, ozdobioną monogramem chusteczką oczy i nos dziewczyny. Spojrzał na nią uważnie i ponowił pytanie. Pernilla zachłysnęła się powietrzem i wyjęczała:
– Nie zaprosił mnie... Nie zaprosił mnie do Hogsmeade. Cały dzień czekałam!
I tu chciała się rzucić ponownie w objęcia Gracjana w celu dalszej dewastacji jego schludnego odzienia, ale ten powstrzymał ją i ujął mokre dłonie dziewczyny w swoje ręce.
– Pernilko, nie zaprosił cię wczoraj, bo zaprosi dzisiaj. Jeszcze przed śniadaniem. Wiem o tym, na pewno. Każdy chłopak chciałby spędzić słodkie chwile z takim cukiereczkiem jak ty. Wstań i idź się zrobić na bóstwo. Nie płacz, bo będziesz miała czerwony nos i opuchnięte powieki. –
To mówiąc, Gracjan energicznie podniósł z sofy ślicznotkę i skierował w stronę dormitoriów dziewcząt.
– Pospiesz się. – Uśmiechnął się promiennie.
Zanim zdążył opuścić pokój wspólny, spotkał jeszcze koleżankę z klasy, Victorię. Piękną, wystrojoną i pachnącą różami.
– Och, cześć. Jak tam Tom?– zaszczebiotała.
– Nie może się doczekać – skłamał gładko Gracjan.
W dormitoriun chłopak zastał nadal smacznie śpiących kolegów. Skierował się do łóżka, na którym zawinięty w skotłowaną pościel głośno pochrapywał Tom.
– Wstawaj. – Cielisty trącił kolegę w ramię.
Tom Fox zamruczał i odwrócił się do niego plecami.
– Wstawaj. – Gracjan szarpnął go lekko. – Po śniadaniu umówiłeś się z Viką, pamiętasz?
– Jeszcze nie ma śniadania – wymruczał zaspany chłopak.
– Tak, ale ty musisz zdążyć się wykąpać.
– Wykąpać? – Oczy Toma rozszerzyły się w niemym przerażeniu.

Gracjan spędził kolejne pół godziny na udzielaniu porad walentynkowych swoim niezbyt rozgarniętym kolegom i z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku wyszedł na śniadanie.
Kiedy przechodził obok gabinetu Mistrza Eliksirów, zamarł w osłupieniu. Korytarz został „okolicznościowo przyozdobiony” bladoróżowymi balonami, które miały pewnie imitować serduszka, poruszające się samodzielnie w powietrzu za pomocą długich, falujących wici. Ale albo autorowi pomysłu nie wystarczyło umiejętności, albo zrobił to celowo, bo gromada przesuwających się nieskoordynowanie balonów, przywodziła na myśl watahę rozedrganych, ogromnych plemników.
– Obrzydliwość – sarknął chłopak.
Z przerażeniem spojrzał na zegarek. Niedobrze! Za chwilę wyjdzie na ten korytarz, idąc na śniadanie, profesor Snape. Będzie wściekły. Chłopak wyciągnął różdżkę.
– Accio, balony – krzyknął cicho i zaczął je w popłochu wyłapywać.
Cielisty poruszał się zwinnie, podskakując z całym naręczem drgających baloników-plemników, miał do przechwycenia jeszcze kilka, sunących w jego stronę sztuk, gdy nagle otworzyły się drzwi gabinetu i w progu stanął Severus Snape. Brwi profesora wygięły się w charakterystycznym łuku zdziwienia, usta przyjęły drwiący wyraz, a oczy wysłały jednoznaczny, jakże czytelny dla Gracjana komunikat. Chłopak zamarł w pół ruchu.
– Cielisty, czy zechciałbyś mi wytłumaczyć, co teraz wyczyniasz na korytarzu i to przed drzwiami do mojego gabinetu? – wycedził Mistrz Eliksirów.
– Panie profesorze, zbieram te okropne baloniki – Starał się jak najspokojniej odpowiedzieć Gracjan. – Ktoś je tutaj rozrzucił.
– Aha, a zawsze myślałem, że to ty najbardziej gustujesz w takich różowych gadżetach?
– Ja tak, ale wiem, że pan profesor nie toleruje walentynkowych dekoracji.
– A ty odgadujesz moje upodobania i usuwasz rzeczy niepożądane z przed moich oczu, tak?
Gracjan zawahał się.
– Staram się, panie profesorze.
– Starasz się? – szepnął podejrzanie słodko profesor. – No to powiedz, o czym pomyślałem, gdy zobaczyłem ciebie z wiązanką tych... jak sam je nazwałeś... „okropnych dekoracji walentynkowych”?
– Yyy… – zająknął się młodzieniec. – Sądzę, że pan profesor pomyślał: „ Cielisty zabieraj się z przed moich drzwi, razem z tymi.... ee... balonikami”.
Usta Severusa Snape'a wykrzywiły się w szyderczym uśmiechu.
– Więc na co czekasz?
Profesor zatrzasnął drzwi gabinetu i oddalił się szybkim krokiem w stronę głównego holu. Gracjan zebrał resztę balonów i popędził w kierunku Pokoju Wspólnego.
Gdzie mam schować te przeklęte baloniki?
Jego wzrok padł na komórkę, w której Filch trzymał miotły. Zaczął je tam pośpiesznie upychać. W tym czasie na korytarzu pojawił się Edwin Landmann z szóstej klasy. Ten Edwin, z powodu którego rankiem złotowłosa Pernilla skropiła łzami koszulę Gracjana. Chłopak wlókł się smętnie korytarzem.
– Cześć Edwin, świetnie dziś wyglądasz! – zawołał usłużnie nasz Lizus, zatrzaskując nogą drzwiczki komórki. –Zaprosiłeś Pernilę do Hogsmeade?
– Eee... No wiesz, no nie – wystękał rosły Ślizgon.
– Co, nie chcesz, przestała ci się podobać?
– Nie, podoba mi się. Ale nie wiem, jak to zrobić.
– Co zrobić?
–No... zaprosić ją.
Gracjan aż jęknął w duchu.
Co za ślepy idiota! Najlepiej wejść do pokoju i kiwnąć palcem, sama przyleci. Jak to możliwe, że ten niedorozwój ma prawie siedemnaście lat i jest uznawany przez piętnastoletnie dziewczyny za „boskiego faceta”?
Nie zważając na osłupiałą minę Landmanna, Gracjan wyszarpnął z komórki jednego balonika-plemnika, uderzył w niego różdżką nadając mu intensywny, czerwony kolor, następnie sercowato wyprofilował i zawiązał na ruchomej wici zgrabną kokardkę.
– A teraz wróć do Pokoju Wspólnego, za chwilę będzie tam Pernilla. Daj jej ten balonik i powiedz, że w taki pochmurny dzień pragniesz, by była twoim serduszkiem w Hogsmeade, i że masz zarezerwowany stolik w cukierni. –To mówiąc, Gracjan wcisnął w dłoń Edwina wciąż podrygujący balonik.
Widząc osłupiałą minę chłopaka dodał:
– Tak, zarezerwowałem dwa miejsca u pani Puddifoot na twoje nazwisko. I jeszcze mi za to kiedyś podziękujesz, kretynie.
Uśmiech rozlał się na twarzy Edwina.
Chłopcy byli tak zafrapowani rozmową, że nie zauważyli przechodzącego obok Hagrida. Gajowy podrapał się i z dezaprobatą pokręcił głową.
Do czego to doszło, żeby chłopaki dawali se walentynki.

Po rozmowie z Landmannem, który wrócił do pokoju wspólnego, Gracjana olśniła kolejna myśl. Zajrzał jeszcze raz do komórki Filcha, znalazł wytarty mop, wyrwał z niego wyleniały frędzel i transmutował w zieloną wstęgę Slytherinu. Skupił się przez chwilę, wykonując różdżką srebrny napis, następnie chwycił garść baloników, przewiązał wstęgą i całość posypał srebrnym brokatem. Zadowolony z efektu, pobiegł na wyższe piętro. Zatrzymał się, nasłuchując, przed drzwiami Dolores Umbridge i przywiązał baloniki do klamki. Na szarfie lśnił srebrny napis „Naszej wspaniałej, ubóstwianej PANI PROFESOR – uczniowie Domu Slytherina.”
Kiedy Gracjan dotarł do wielkiej sali, było tam już sporo osób, ale głównie młodsi uczniowie i dziewczęta. Chłopiec usiadł z dala od nich, zajął się swoim śniadaniem i – jak zwykle – dyskretną obserwacją profesora Snape'a.
Mistrz Eliksirów skończył właśnie jeść śniadanie i napełniał filiżankę kolejną porcją kawy. W tej właśnie chwili przyleciała do niego sowa, niosąca egzemplarz „Proroka Codziennego”. Snape włożył należność za prasę do sakiewki uwiązanej u nogi ptaka i zaczął przeglądać gazetę. Nie zwracał większej uwagi na uczniów. Gracjan przełknął kęs tosta i popił go sokiem dyniowym.
W tym czasie przed profesorem wylądowała kolejna sowa, przynosząc szarą, zwykłą kopertę. Snape niechętnie oderwał wzrok od czytanego tekstu i odebrał przesyłkę. Odruchowo rozerwał ją i wyciągnął jaskrawą, czerwoną kartkę. Natychmiast zorientował się, że to walentynka, zatem z wyrazem niesmaku na ustach przedarł ją i odsunął razem z kopertą. Spokojnie powrócił do czytania artykułu w świeżo dostarczonym wydaniu „Proroka”.
Gracjan mało nie parsknął śmiechem we własny sok dyniowy.
Niemożliwe, czyżby jakaś panienka wysłała Severusowi walentynkę?
Cielisty zlustrował wzrokiem salę, ale nic podejrzanego nie zauważył. Wrócił wzrokiem do profesora i... Na Merlina!
Mistrz Eliksirów wpatrzony w gazetę, właśnie sięgnął po filiżankę i wypił łyk kawy.
Jego usta były malinowe!
Kosmyk włosów przy twarzy też był malinowy!
I właśnie, w tej chwili uszko filiżanki zaczynało nabierać intensywnie różowego koloru. Cholera, to musiał być urok. Gracjan zerwał się z miejsca i szybko podszedł do nauczyciela. Snape rzucił mu przez stół ostre, pytające spojrzenie.
– Panie profesorze, proszę niczego nie dotykać. W tej kopercie był urok –powiedział cicho chłopiec.
Obydwaj odruchowo popatrzyli na dłonie Mistrza Eliksirów. Na długich palcach nauczyciela były wyraźnie widoczne, intensywne, malinowe plamy, powstałe zapewne w miejscach, którymi dotknął walentynkowej kartki.
– Co ty kombinujesz, Cielisty? – wysyczał prosto w twarz ucznia poirytowany Snape.
Gracjan zadrżał, ale z godnością odpowiedział.
– Ja tylko zauważyłem, że dzieje się coś niedobrego i podszedłem, żeby pana ostrzec. Chyba wszystko, czego pan profesor dotknie, zmienia kolor na malinowy.

***

 

Severus Snape nie cierpiał być ośmieszanym, nienawidził głupich, uczniowskich żartów, miał do nich uraz z okresu młodości.
– Kto śmiał zadrwić z Mistrza Eliksirów Hogwartu?
Wściekły, spojrzał jeszcze raz na niewinnie wyglądającą, podartą walentynkę, a następnie zlustrował nieświadomych jeszcze zaistniałego zdarzenia, spożywających śniadanie uczniów. Na dwóch stołach lądowały właśnie pocztowe sowy, Weasleyowie próbowali wyrwać z rąk własnej siostry kolorową kopertę. Kilka dziewcząt szeptało z przejęciem w kącie sali, otaczając wianuszkiem szczupłą blondynkę. Czarne oczy Snape’a zapałały żądzą mordu, ale nie mógł wytropić sprawcy tego bezczelnego dowcipu.
– Cielisty, zabierz to. – Tu nauczyciel wskazał dłonią na ową zauroczoną kartkę i gazetę. – I chodź ze mną... Do mojego gabinetu.
Pobyt w pracowni Mistrza Eliksirów nie kojarzył się Gracjanowi z jakąkolwiek przyjemnością, ale za to na pewno wiązał się z dużymi kłopotami. Chłopak westchnął cicho i podążył za profesorem, który z zaciśniętymi w złości ustami i pięściami przemierzał długim krokiem Wielką Salę. Kiedy już Snape wyszedł, Gracjan szybko obejrzał się za siebie i kątem oka zarejestrował jedno ukradkowe spojrzenie, rzucone spod rudej grzywki. I to wystarczyło, by Cielisty wiedział, kto jest autorem walentynkowego uroku. Teraz, aby dogonić profesora, puścił się drobnym truchtem. Czarna szata nauczyciela powiewała złowieszczo w rytm szybkich kroków. Na widok nadciągającego posępnego jak chmura gradowa Opiekuna Domu, dwójka małych Ślizgonów niemal wtopiła się w ścianę korytarza lochów.
Mądre dzieciaczki, pomyślał Gracjan.
Och, jakże chętnie i on przykleiłby się do ściany i nie ruszył w nadziei, że Mistrz Eliksirów, będący w tak podłym nastroju, zignoruje go i zapomni o jego lizusowskim istnieniu. Cielisty nie śmiał jednak nawet zwolnić kroku. Przez gazetę trzymał feralną walentynkę, zaś jego umysł pracował szybko i rozpaczliwie.
Muszę mu powiedzieć, czyj to pomysł, bo inaczej gotów wyładować swoją furię na mnie i uziemić na cały dzień w lochach.
No tak, ale to oznaczało również wejście na wojenną ścieżkę z Łasiczką. A ruda była bestią pazurzastą, inteligentną i bardzo ładną. Miała za sobą trzech starszych braci, chłopaka i cały klan Gryfindoru na czele z Potterem.
Co odbiło tej Weasleyównie, żeby tak pograć ze Snape’em?
Gryfoni może nie byli nadmiernie ambitni, ale na pewno przesadnie honorni. Mistrz Eliksirów na ostatnich dwóch zajęciach równo zeszmacił całą ich czwartą klasę, ze szczególnym uwzględnieniem Ginny, która, będąc bardzo dobra z eliksirów, ośmieliła się stanąć w obronie kolegów.
Cielisty, lekko spocony ze strachu, dotarł w pobliże gabinetu Snape’a w chwili, gdy ten skończył niewerbalną formułę zaklęcia odblokowania drzwi i otworzył je mocnym szarpnięciem.
Nie jest dobrze, pomyślał Gracjan, szybko wślizgując się do środka pracowni, zanim drzwi zamknęły się z trzaskiem.
Świat gabinetu Severusa Snape’a był środowiskiem wybitnie mrocznym i stresotwórczym. Iście turpistyczny gust gospodarza i nieskazitelna, surowa, sterylna czystość otoczenia przywodziły na myśl Gracjanowi najbardziej makabryczne skojarzenia. Podświadomie odczuwał niejasną obawę, że Mistrz Eliksirów zaatakuje go nagle, zarżnie, wypatroszy i umieści w wielkim słoju w zalewie formalinowej. Następnie, z całkowicie obojętnym wyrazem twarzy, oznakuje i dołączy ów słój do bogatej kolekcji preparatów, ekshibicjonistycznie wyeksponowanej na półkach długiej ściany lochu.
Intuicja nie zwodziła Gracjana, bo Snape odwrócił się nagle i zbliżył do zmartwiałego ze strachu ucznia. Podniósł otwarte dłonie na wysokość twarzy chłopca. W przyciemnionym świetle gabinetu wyglądały jak zaplamione krwią. Profesor perfidnie uśmiechnął się i wykonał ruch, jakby chciał poklepać Gracjana po policzku.
Jak mnie dotknie, to będę miał całą twarz malinową, przeraził się chłopak.
– Widzę, że trafnie odczytałeś moje intencje – wycedził lodowato Snape. – Zatem, kto jest nadawcą tej urokliwej walentynki?
Czarne spojrzenie Mistrza Eliksirów przykleiło się do niebieskich tęczówek oczu Gracjana.
– Weasleyowie – wyrzucił z siebie chłopiec. – Zabiją mnie, jak się dowiedzą, że to ja doniosłem panu profesorowi.
Dla Severusa Snape’a ta odpowiedź była do przyjęcia, autorstwo wrednego żartu rudych bliźniaków wielce prawdopodobne, ale... Czarnooki profesor spojrzał jeszcze intensywniej. Gracjan mimowolnie mrugnął niebieskooko i z przejęciem uwiarygodnił wcześniejszą odpowiedź.
– Już od samego rana coś kombinowali, widziałem ich w sowiarni. Pewnie nie tylko pan profesor dostanie dziś głupi, weasleyowski dowcip.
Brwi profesora zmarszczyły się lekko.
Ciekawe, w zasadzie to Lizusek mówił prawdę, ale...
– Sprytny wężyk z ciebie, Cielisty. Przyjmijmy jednak, że to Weasleyowie. Z ich opinią nic bardziej zaszkodzić im już nie może – stwierdził zimno Mistrz Eliksirów. – Doceniam twój szybki refleks i „szczerość” wypowiedzi. – Malinowe usta profesora wykrzywiły się w cynicznym grymasie.
– Dlatego pozostaniesz tu, ze mną w gabinecie.
Chłopiec lekko zbladł.
– Ale tylko do czasu rozpracowania i usunięcia barwnych skutków uroku – kontynuował Snape. – Toteż skoncentruj się i pośpiesz, bo inaczej ominie cię większość atrakcji dzisiejszego tandetnego święta.
Zrezygnowany Gracjan skinął głową.
– Podział zadań jest taki: ja myślę, a ty wykonujesz polecenia. Oczywiście, Cielisty, ty też myślisz, ale głównie nad tym, by niczego nie spieprzyć i nie zafundować mi porażającego czerwienią wystroju gabinetu.
Intensywnie przebarwione dłonie nauczyciela wskazały Gracjanowi kredens ze składnikami do eliksirów i stół z kompletnym, lśniącym oprzyrządowaniem niezbędnym dla warzyciela.
Po półgodzinnej pracy Mistrz Eliksirów ustalił rodzaj i poziom mocy zastosowanego na walentynce uroku oraz proporcje składowe antidotum. Gracjan zarobił w tym czasie tylko trzy ostrzegawczo-karcące warknięcia profesora.
Pierwsze, gdy zapatrzył się zafascynowany na sposób precyzyjnego stosowania magii bezróżdżkowej przez Severusa Snape’a.
Drugie, znacznie groźniejsze, gdy mu zadrżała ręka w chwili pobierania próbki „badanej substancji” z dłoni nauczyciela.
Trzecie, gdy nie dość szybko notował wyniki obliczeń profesora, a ten rzecz jasna czynił owe obliczenia w pamięci.
Dalsza część pracy poszła, według oceny Gracjana, znacznie sprawniej. Cielisty był uważnym i bardzo dobrze skoordynowanym ruchowo uczniem. Wykonywał precyzyjnie wszystkie polecenia profesora. Wraz z upływającym czasem Severus Snape odzywał się coraz mniej, a Gracjan i tak prawidłowo realizował kolejne etapy warzenia antidotum. Pomiędzy nim, a Mistrzem Eliksirów unosił się lekki opar, wydobywający się z kociołka. Chłopiec czuł jak dobrze idzie im współpraca, zaangażował się w wykonanie zadania i nie zorientował, że nauczyciel już prawie nic do niego nie mówi.
Od czasu do czasu spoglądał na intensywnie czerwone usta mężczyzny i odczytywał instrukcje z głębi oczu profesora. Nie sprawiało mu to trudności, w końcu ćwiczył takie dostrajanie i odbiór myśli Severusa Snape’a całymi miesiącami. Gotowy, jasny, kremowy eliksir bulgotał raźno w kociołku. Gracjan wygasił pod nim ogień, dolał dokładnie odmierzoną ilość koziego mleka i niespiesznie siedem razy zamieszał. Antidotum przybrało lekko kleistą, porytą niewielkimi pęcherzykami powierza konsystencję. Nauczyciel mruknął aprobująco. Gracjan przelał połowę płynu do płaskiej, porcelanowej misy.
– A teraz chwila prawdy – powiedział dobitnie Snape.
Podniósł ręce do góry, by podciągnąć rękawy szaty, powoli zanurzył obie zaplamione na malinowo dłonie w eliksirze i wyraźnie wymówił formułę przeciwzaklęcia. Lepki płyn spienił się i zabulgotał, ale kiedy Severus wyjął z niego dłonie, były takie jak zawsze, blade, szczupłe i długopalczaste.
Gracjan spojrzał na twarz profesora i poczuł się bardzo niezręcznie.
– Proszę spojrzeć jeszcze w lustro, panie profesorze – wyszeptał.
Severus Snape drasnął go ostrym spojrzeniem, które mówiło:
Cielisty, czy ja wyglądam na kogoś, kto posiada w swoim gabinecie lustro?
– Bo... Pan profesor musiał się wcześniej mimowolnie dotknąć. – Gracjan wskazał na kosmyk z własnej fryzury.
Nauczyciel schylił lekko głowę, kurtyna ciemnych włosów przesłoniła jego oczy. Wypatrzył jaskrawomalinowe pasemko, pokrył je białawym płynem, a ono wróciło do swej naturalnej barwy.
Gracjan, zbierając się na odwagę, dosyć gwałtownie zaczerpnął powietrza.
– I jeszcze tu. – Chłopiec drżącymi palcami dotknął swoich ust.
Drapieżna dłoń Snape’a wystrzeliła nagle w kierunku ucznia. Profesor chwycił go za ubranie na piersi i błyskawicznie przyciągnął do siebie. Ich twarze znalazły się bardzo blisko.
– Cielisty – wysyczał rozwścieczony Snape. – Czy to znaczy, że od dwóch godzin paraduję przed tobą z ustami wymalowanymi na malinowo, jak jakiś transwestyta, a ty nie raczyłeś mi o tym powiedzieć?
Gracjan odruchowo zamknął oczy, bał się je otworzyć. Drżał, drżał ze strachu.
Nagle, w niespodziewanym dla siebie przypływie odwagi, spokojnie powiedział:
– Nie, jak człowiek, który ma objawy rzuconego na niego uroku, panie profesorze. Wcześniej niewiele można było z tym zrobić.
Żelazny uścisk rozluźnił się. Profesor cofnął dłoń. Gracjan wolno otworzył oczy. Severus Snape przetarł lekko zwilżonym w eliksirze palcem usta, a te wróciły do własnej, trudnej do określenia barwy.
Chłopiec odetchnął.
– To ja tu jeszcze ze stołu posprzątam i już będę mógł po tym pójść, profesorze? – Gracjan lizusowskim ślizgiem próbował zmienić niebezpieczny dla siebie tok rozmowy i opuścić gabinet.
– Nie! Zostaw to. Porozmawiamy. – Głos Mistrza Eliksirów zabrzmiał tak, że Cielisty zorientował się, że prawdziwe kłopoty dopiero się zaczynają, zwłaszcza, że Snape wyjął z kieszeni różdżkę i obszedł blat stołu.
– Kto uczył cię legilimencji i kto pozwolił ci posługiwać się nią w stosunku do mojej osoby?
Gracjan gwałtownie zbladł, cofnął się i wpadł na ścianę. Zachwiał się. W dziecinnym geście przyłożył dłonie do ust, zacisnął powieki i lekko skulił w sobie.
Wiedział, domyślił się. Wiedział. Jak to odkrył? Przecież tak bardzo... Tyle pracy, taka skuteczna metoda, byłem tak blisko, a teraz... Już nigdy mnie nie... To przy tym eliksirze, byłem zbyt domyślny, ale chciałem... Wszystko stracone.
– Cielisty, oczekuję natychmiastowej odpowiedzi. Inaczej wyegzekwuję ją sam – zagroził Snape.
Gracjan skulił ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin