2. Rodzina Dollangangerów 02 Platki na wietrze - Virgenia C. Andrews.pdf

(1972 KB) Pobierz
VIRGINIA
С.
ANDREWS
PŁATKI NA
WIETRZE
(Petals on the Wind)
Przełożyła Elżbieta Podolska
–1–
CZĘŚĆ
PIERWSZA
–2–
NARESZCIE WOLNI!
W dniu ucieczki byliśmy tacy młodzi. Jakże
powinniśmy czuć się szczęśliwi, w końcu wolni,
oswobodzeni z tego przytłaczającego, ponurego
miejsca. Lecz nasza radość była żałosna.
Siedzieliśmy w pędzącym autobusie – bladzi,
przerażeni tym, co widzieliśmy za oknem.
Wolność... Czy istnieje wspanialsze słowo?
Nie, nawet jeśli śmierć wyciągałaby po nas
lodowate szpony, a niebo byłoby puste. A może
Bóg też jechał autobusem i czuwał nad naszą
trójką? Człowiek musi w coś wierzyć.
Mijały godziny. W napięciu obserwowaliśmy,
jak kierowca zatrzymywał się na kolejnych
przystankach i zabierał pasażerów. Kilkakrotnie
stawał, aby odpocząć, zjeść śniadanie, w końcu
zabrał tęgą Murzynkę, stojącą samotnie na
brzegu chodnika. Z trudem wdrapała się do
autobusu, taszcząc niesamowitą ilość siatek i
tobołków. Właśnie gdy kobieta sadowiła się
wygodnie na siedzeniu, minęliśmy granicę
Wirginii i Karoliny Północnej. Autobus toczył się
teraz wolno na południe.
–3–
Po raz pierwszy od wielu lat poczułam ulgę.
Opuściliśmy stan, w którym spotkało nas tyle
nieszczęść.
Byliśmy najmłodszymi pasażerami autobusu.
Chris miał dziewiętnaście lat. Jego długie,
falujące, jasne włosy spadały na ramiona, a ich
końce wywijały się ku górze. Błękitne, otoczone
czarnymi rzęsami oczy przypominały kolor
letniego nieba. Był przystojnym i pogodnym
chłopcem, o miłym, ciepłym usposobieniu.
Prosty, klasyczny nos wskazywał, że ten młody
człowiek staje się mężczyzną, którego ujmująca
powierzchowność przyprawi niejedno kobiece
serce o drżenie. Twarz Chrisa wyrażała pewność
siebie. Wyglądał na szczęśliwego. Przynajmniej
do momentu, kiedy zerknął na Carrie. Gdy
zobaczył bladą twarz siostry, zmarszczył brwi, a w
jego oczach ujrzałam niepokój. Zaczął powoli
uderzać w struny gitary, wydobywając dźwięki
melodii „Och, Susannah”. Jego delikatny,
melancholijny głos przeszył mi serce. Oboje
poczuliśmy narastający smutek. Piosenka
przywoływała niemiłe wspomnienia, a my
stanowiliśmy jedność. Nie mogłam patrzeć na
brata, bałam się, że wybuchnę płaczem.
–4–
Na moich kolanach kuliła się młodsza siostra.
Chociaż miała osiem lat, była tak mała i krucha,
że wyglądała na trzy. Smutne, duże niebieskie
oczy widziały tyle cierpień, kryły w sobie tyle
tajemnic. Straciła wszystko, co było treścią jej
życia. Nie oczekiwała już niczego: ani szczęścia,
ani miłości. Słaba, apatyczna, niemalże gotowa
na śmierć i taka samotna, przerażająco samotna.
Miałam piętnaście lat. Był listopad 1960 roku.
Patrzyłam na świat z ogromną zachłannością.
Panicznie bałam się, że już nigdy w życiu nie
nadrobię tego, co straciłam. Siedziałam spięta,
gotowa pokonać każdą przeciwność, jaka stanie
mi na drodze. Czułam w sobie tlący się lont,
wiedziałam, że wcześniej czy później eksploduję i
zniszczę tych, którzy mieszkali w Foxworth Hall.
Chris położył rękę na mojej dłoni. Wiedział, że
pragnę piekła dla naszych prześladowców.
– Odpręż się, Cathy – powiedział cicho. –
Wszystko będzie dobrze. Musi nam się udać.
Wciąż był tym niepoprawnym optymistą,
wierzącym, że pomimo przeciwności losu
znajdziemy wreszcie szczęście. Boże, jak mógł tak
myśleć, teraz gdy Córy nie żył? Cóż dobrego
mogło nam się przydarzyć?
–5–
Zgłoś jeśli naruszono regulamin