Paul Levinson - Zaraza świadomości.pdf

(1668 KB) Pobierz
PAUL LEVINSON
ZARAZA ŚWIADOMOŚCI
The Consciousness Plague
Przełożył Jarosław Cieśla
Podziękowania
Dziękują mojemu wydawcy, Davidowi G. Hartwellowi za znakomitą redakcję; mojemu
agentowi, Christopherowi Lottsowi z Agencji Ralpha Vincanzy, za jego zmysł do handlu;
doktorowi Stanley-owi Schmidtowi, wydawcy czasopisma Analog, w którym Phil D ‘Amato
(protagonista tej powieści) pojawił się po raz pierwszy w 1990 roku w serii nowel; mojej żonie,
Tinie i naszym dzieciom, Simonowi i Molly, za wspaniałe pierwsze czytywanie manuskryptu tej
powieści; oraz wielu czytelnikom “Kodu jedwabiu „, mojej pierwszej powieści o Philu D
‘Amato, którzy twierdzili; że chcą więcej...
Jeden
— Phil! Miło cię widzieć!
Jack Dugan, jeden z oficerów, z którymi zazwyczaj pracowałem — ostatnio awansowany
na zastępcę komendanta w One Police Plaza — wyciągnął dłoń i natychmiast ją cofnął, by
powstrzymać gwałtowny atak kaszlu.
— Wyglądasz strasznie, Jack. Coś bierzesz?
— Nic.
Znów się rozkaszlał, potem ponownie podał mi rękę.
Uścisnąłem ją, starając się zapamiętać, by umyć dłoń natychmiast po spotkaniu.
— Chyba powinienem łyknąć jakieś antybiotyki — ciągnął. — Ale nie cierpię ich brać,
mówią, że tyle tego się używa, iż bakterie się uodparniają.
Usiadłem w fotelu po drugiej stronie jego biurka. Wykonano je z drewna wiśniowego —
wielkie, zniszczone na krawędziach, nierówno polakierowane. Jego różowa barwa pasowała do
załzawionych oczu Jacka.
— Nigdy nie sądziłem, że aż tak przejmujesz się zdrowiem społeczeństwa —
powiedziałem.
Uśmiechnął się do mnie boleśnie.
— Od antybiotyków dostaję sraczki. Wolę już kaszel.
Odchrząknął jak buldożer.
— Uhm, antybiotyki są jak źli gliniarze, prawda? — skomentowałem. — Przyjeżdżają na
miejsce akcji i pałują po łbach wszystkich jak leci — i pożyteczne bakterie w przewodzie
pokarmowym, pomagające strawić pokarm, i te złe, wywołujące choroby.
Roześmiał się i rozkaszlał. Oczy zaszły mu łzami. W końcu wziął głęboki wdech i powoli
wypuścił powietrze.
— Pozwól, że wyjaśnię ci dlaczego wezwałem cię dziś tu na dół.
Skinąłem zachęcająco głową.
— Wiesz, że od lat twoja skłonność do zadziwiających spraw była źródłem konfliktów
pomiędzy nami...
Pewnie, jakbyś musiał to w ogóle mówić,
pomyślałem. Co najmniej kilkakrotnie odsunął
mnie od interesujących zagadek.
— ...wczoraj rozmawiałem na ten temat z komendantem, który uważa — ja zapatruję się
na to bardziej sceptycznie — że w dzisiejszych czasach nie da się przesadzić z gotowością.
Chciałby, żebyś poprowadził specjalną grupę szybkiego reagowania na nietypowe sprawy —
taką, rozumiesz, czekającą w pogotowiu aż pojawi się coś naprawdę nieoczekiwanego.
Ponownie odchrząknął hałaśliwie i dostał gwałtownego ataku kaszlu. Wyciągnął z biurka
butelkę wody Poland Spring i wlał w siebie połowę jej zawartości.
— Co ty o tym myślisz? — zdołał w końcu spytać.
Wieczorem Jenna upiła łyczek z kieliszka wina śliwkowego i uśmiechnęła się.
— Wiem, że nie znosisz zobowiązań — powiedziała.
Odchyliłem się na oparcie naszej sofy stojącej w salonie.
— Zawsze więcej osiągałem działając samotnie — odparłem.
— Widziałem mnóstwo tych grup specjalnych, jak powstawały i rozpadały się.
Zazwyczaj ich działalność ogranicza się do straty czasu i energii.
— Ale Duganowi powiedziałeś, że się zastanowisz — zauważyła Jenna.
— Yhm. Chyba dobrze byłoby mieć w końcu kilku pracowników. I dostęp do środków...
Byłby to znaczny postęp wobec bezustannej konieczności wybłagiwania ich na kolanach od
Departamentu.
— Czy sądzisz, że może istnieć jakieś nieznane nam zagrożenie, które wywołało u nich
chęć stworzenia takiej jednostki właśnie teraz? — zapytała Jenna.
Poklepała się po dżinsach. Skrzywiłem się.
— Nie spostrzegliby niczego dziwnego, nawet gdyby wyszczerzyło im zęby prosto w
twarz — uznaliby to za głupi żart, a potem zrobiliby co się da, żeby ukryć dowody.
Jenna prychnęła.
— Cóż, to cholerne przeziębienie czy pseudogrypa, czy cokolwiek to jest, wyraźnie
wymyka się spod kontroli. Moja siostra powiedziała mi, że w San Francisco wszyscy są z tego
powodu na zwolnieniach.
— Miejmy nadzieję, że nie zaraziła cię przez telefon.
Dolałem jej do kieliszka.
Dwa dni później zadzwoniłem do Dugana, żeby zaakceptować propozycję.
— Leży w domu, złapał to nowe paskudztwo — powiedziała mi Sheila, jego sekretarka.
— I on, i komisarz — dodała. — Obu dopadło. Wydaje się, że przez kilka dni Departamentem
będą rządzić sekretarki! — zachichotała.
— Czyli jak zawsze — odparłem w tym samym stylu.
Teraz roześmiała się na głos.
— Ćśśś, doktorze D’Amato. Proszę nie zdradzać naszej tajemnicy!
— Nie przejmuj się, jest u mnie całkowicie bezpieczna.
Kilka dni później znalazłem się w Chinatown w ramach pracy nad nudną sprawą. Jednak
nie była to całkowita strata czasu — uwielbiałem kręcących się tu ludzi, otaczające mnie stragany
z warzywami. Zwykłem wykorzystywać takie okazje do uzupełnienia zapasów zielonej herbaty i
persymony1.
— Coś jeszcze? — śpiewnym głosem zapytała sprzedawczyni za straganem.
Dopiero co wyrosła z dziewczynki, miała uroczą twarz.
Potrząsnąłem przecząco głową i podałem jej dwudziestkę. Wręczyła mi dwie papierowe
torby, resztę i dostała wściekłego ataku kaszlu. Przypomniało mi to, żeby znów zadzwonić do
Dugana.
— Znakomite wyczucie czasu — skomentował głos Sheili w mojej komórce. — Właśnie
dziś rano się pokazał, zdrów jak ryba.
Słońce właśnie szykowało się tego rześkiego popołudnia do zajścia za horyzont, w
Chinatown nie miałem już nic więcej do roboty, więc postanowiłem wziąć taksówkę i pojechać
do biura Dugana. Może mi się przydać zapamiętanie wyrazu jego twarzy, kiedy przyjmę
propozycję — a przynajmniej sprawdzenie, czy pojawi się w nim choć trochę prawdziwego
zadowolenia.
Korki były gorsze niż zwykle. Doliczyłem się dwóch poważnych pęknięć wodociągów a
w jezdniach trzech dziur wielkości piłek do kosza.
Kiedy w końcu dotarłem na miejsce, Shcili nie było, ale Jack wciąż siedział w gabinecie.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin