Sharon Kendrick - Urodziny księcia.pdf

(637 KB) Pobierz
Sharon Kendrick
Urodziny księcia
Tłumaczenie:
Stanisław Tekieli
ROZDZIAŁ PIERWSZY
To był najobskurniejszy klub nocny, jaki kiedykolwiek widział. Titus Alexander nie mógł ukryć
dreszczu obrzydzenia. Nie zważając na zaciekawione spojrzenia, które przyciągał swym
arystokratycznym wyglądem, usadowił swe pięknie zbudowane ciało na rozchybotanym krześle
i rozejrzał się wokół. Miejsce było pełne ludzi, na których raczej nie chciałoby się wpaść w środku
nocy, a kelnerki nosiły stroje, które można by uznać za seksowne, gdyby nie to, że noszące je osoby
miały około piętnastu kilo nadwagi. Zamarł, zauważywszy gigantyczną parę piersi falujących
niebezpiecznie blisko jego twarzy, gdy odbierał podawanego mu drinka, którego zresztą nie zamierzał
tknąć. Nie po raz pierwszy zastanawiał się, kto przy zdrowych zmysłach chciałby z własnej woli
pracować w takiej spelunie.
Oparłszy się o krzesło, wpatrzył się w scenę i przypomniał sobie w myślach, że nie był tu po to,
żeby podziwiać otoczenie, ale by zobaczyć pewną kobietą. Kobietę, która… Jego rozmyślania
przerwało kilka próbnych tonów zagranych na pianinie i lekko bełkotliwy głos konferansjera, który
przedstawiał harmonogram występów:
– Panie i panowie! Dzisiejszego wieczoru mam przyjemność przedstawić śpiewającą legendę.
Kobietę, która nagrała przeboje numer jeden na listach przebojów w trzynastu różnych krajach. Która
ze swoim girlsbandem Lollipops zaznała sławy, o której większość z nas może jedynie marzyć. Zna
polityków i koronowane głowy – ale dziś zaśpiewa tylko dla nas. Proszę więc państwa o oklaski dla
pięknej i utalentowanej panny… Roxanne… Carmichael!
Oklaski w pustawym klubie były sporadyczne. Titus też klasnął parę razy od niechcenia, patrząc,
jak z jednego krańca sceny wychodzi „legenda piosenki”.
Roxanne Carmichael.
Oczy Titusa zwęziły się. Czy to naprawdę ona?
Słyszał o niej wiele. Czytał o niej wiele. Wpatrywała się w niego z okładek starych magazynów, ze
swoimi kocimi oczami i gładkim ciałem, reklamując diamenty, płaszcze przeciwdeszczowe czy
cokolwiek. Uosabiała wszystko, czym pogardzał, ze swoim głośnym, bijącym po oczach pięknem
i długą listą kochanków, którzy go po prostu przerażali. Nie bardzo wiedział, czego się spodziewać,
gdy zobaczy ją na żywo, ale to, co przeżywał teraz, nie było żadnym wzniosłym uczuciem czy choćby
początkiem pożądania.
Może to dlatego, że nie wyglądała zupełnie tak, jak to zniewalające stworzenie, którego girlsband
podbił międzynarodowe sceny lata temu. Wtedy celowo zakładała podarte podkolanówki do zbyt
krótkiego szkolnego mundurka i zawsze zalotnie ssała lizaka, który stał się wizytówką jej zespołu.
Gdy sukces rósł, pozbyła się klejących lizaków razem z seksownymi wdziankami, ale media nadal
przedstawiały Lollipops jako bandę seksownych, niegrzecznych dziewczyn. Takich, których raczej
nie przyprowadza się do domu, by przedstawić matce. A Roxanne Carmichael zdecydowanie
zasłużyła na swą reputację szalonej nastolatki.
Pozwolił spojrzeniu prześlizgnąć się po jej ciele. Mijające lata, o dziwo, nie dodały kilogramów
jej sylwetce. Pomijając ponętne krągłości piersi wyglądała wręcz przeraźliwie szczupło. Jej kości
policzkowe były podkreślone ciemnymi cieniami poniżej, a szczęka ostro zarysowana. Grzywa
włosów nie miała już, jak kiedyś, tysięcy odcieni, od miodowego po brąz. Spływały teraz naturalną
falą koloru ciemnoblond na ramiona.
Ale oczy nadal miały ten sam niesamowity błękitny odcień, a usta nadal kusiły do grzechu. Pomimo
wyblakłych dżinsów i cekinowej bluzki nosiła się z naturalną gracją, choć wyglądała na zmęczoną.
I osłabioną. Jak kobieta, która widziała zbyt wiele jak na swe młode jeszcze życie.
– Witam wszystkich. – Rzęsy dziewczyny zatrzepotały, gdy omiatała spojrzeniem całe
pomieszczenie. – Nazywam się Roxy Carmichael i jestem tu dzisiejszego wieczoru, by was zabawić.
– Bawisz mnie zawsze, Roxy, nie tylko dziś! – odezwał się jakiś podpity męski głos z tyłu
ciemnego klubu. Ktoś inny się roześmiał.
Nastąpiła cisza. Titus pomyślał nawet, że Roxy, wytrącona z równowagi, ucieknie ze sceny.
Wyglądała w końcu tak bezbronnie – jak gdyby ktoś postawił ją na scenie przez przypadek, a ona nie
wiedziała, co robić. Ale potem otworzyła usta i zaczęła śpiewać. I wówczas, jak zawsze, gdy słyszał
jej głos, odczuł miły dreszcz podniecenia. Rozparł się wygodnie na krześle i rozkoszował się,
słuchając, jak wznoszący się dźwięk ulatuje z jej smukłego gardła. Reputacja Roxy oparta była na
prawdziwym talencie, a nie reklamie, skonstatował, patrząc z niezamierzonym podziwem na ruchy jej
warg, które idealnie wpasowywały się w muzykę.
Występ minął w mgnieniu oka. Śpiewała o miłości i stracie. Odchyliła głowę jakby w cichej
ekstazie i raz jeszcze Titus poczuł miły ucisk w dołku. Jej niski głos zaczął nagle zanikać, aż
przeszedł w ciche westchnienie. Po niemrawych brawach Titus zorientował się, że to koniec ostatniej
piosenki. Musiał na siłę otrząsnąć się z uroku, jaki na niego rzuciła. Przestać wyobrażać sobie te
niesamowite usta grające na jego zmysłach słodkie melodie i przypomnieć sobie, kim naprawdę była.
Niszczycielką małżeństw, zagrabiającą pieniądze małą zdzirą. Jak można być kimś tak bezwzględnym
jak Roxy Carmichael?
Ona też, wydawało się, musiała obudzić się z ekstazy, w jaką wpadła, śpiewając, i odnaleźć się na
powrót w tym małym, dusznym klubie. Mrugając powiekami, dziękowała za nieliczne oklaski. Parę
osób, w tym Titus, klaskało wytrwale i zmusiło ją nawet do zaśpiewania krótkiego bisu, który jednak
wypadł trochę sztucznie. Potem ukłoniła się raz jeszcze, zafurkotała jej błyszcząca bluzka i mignęły
wyblakłe dżinsy opięte na pupie. I już jej nie było.
Pianista zszedł ze sceny, kierując się do baru, zakurzona pluszowa kurtyna opadła, a Titus wstał
i włożył płaszcz, czując się dziwnie… brudny. Czuł na ciele obślizgły dym tej speluny. Odetchnął
z wyraźną ulgą, gdy znalazł się na zewnątrz i mógł wciągnąć głęboko zimne, orzeźwiające powietrze
nocy. Obszedł klub, kierując się do drzwi na jego tyłach. Zapukał. Po dłuższej chwili drzwi
otworzyła ociężała kobieta w średnim wieku.
– Czy mogę panu pomóc?
– Mam taką nadzieję. Przyszedłem zobaczyć się z Roxy Carmichael.
– Oczekuje pana?
Potrząsnął głową.
– Nie do końca.
Twarz kobiety, przypominająca trochę pysk buldoga, stężała, a jej spojrzenie stało się badawcze.
– Czy jest pan z prasy?
Titus uśmiechnął się. Moi zacni przodkowie przewróciliby się w grobie, gdyby przyszło mi do
głowy zostać dziennikarzem.
Potrząsnął głową.
– Nie, nie jestem z prasy.
– Cóż, Roxy powiedziała, że nie przyjmuje dziś żadnych gości…
– Czy jest pani pewna? – spytał Titus, wyjmując z kieszeni elegancki skórzany portfel, z którego
wyłuskał banknot i wcisnął go w dłoń niestawiającą oporu. – Może pójdzie się pani upewnić?
Kobieta zdawała się przez chwilę wahać, w końcu złożyła jednak banknot na pół i wcisnęła go
sobie do kieszeni sukienki.
– Nie mogę panu nic obiecać – powiedziała, pokazując gestem, by udał się za nią.
Weszli do środka, Titus zamknął za sobą drzwi i otoczył go półmrok przestrzeni za kulisami.
Wiedział, że może to rozegrać inaczej. Zobaczyć się z Roxanne Carmichael rano i zadać jej
druzgoczący cios w zimnym świetle dnia, na swoim własnym terytorium. Ale krew w nim wrzała
i chciał to zakończyć już teraz, tego wieczoru. Poza tym był mężczyzną, który nigdy nie lubił czekać –
tym bardziej teraz, kiedy przejął kontrolę nad rodzinnym majątkiem.
Kobieta o twarzy buldoga zatrzymała się i zapukała do drzwi garderoby.
– Kto tam? – zawołał chropawy głos, który Titus natychmiast rozpoznał jako należący do Roxy
Carmichael; ponownie wbrew jego woli przeszyły go ciarki nagłego podniecenia. Ale pozostał
ukryty w cieniu, gdy drzwi otworzyły się i wylała się z nich smuga światła.
– To ja, Margaret – powiedziała kobieta, a jej ręka poruszyła się w kieszeni, jakby sprawdzała, czy
banknot wciąż tam jest.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin