Weber. 3.[Honor Harrington_ Krótka, zwycięska wojenka].rtf

(872 KB) Pobierz

David Weber

 

Honor Harrington  - Krótka, zwycięska wojenka

 

 

WSTĘP

 

Dziedziczny prezydent Ludowej Republiki Haven Sidney Harris obserwował z okna sali konferencyjnej kondukt pogrzebowy sunący Promenadą Ludu. Potem wyprostował się i odwrócił od okna - sala znajdowała się na dwusetnym piętrze, toteż pojazdy konduktu wyglądały jak czarne żuczki pełznące dnem miejskiego wąwozu. Za to ich znaczenie było aż nazbyt widoczne na twarzach zgromadzonych.

Prezydent podszedł do swego fotela, usiadł i pochylił się, opierając łokcie na blacie. Przetarł oczy, wyprostował się i oznajmił:

- Dobra, za godzinę mam być na cmentarzu, więc musimy się streszczać. - Spojrzał na Constance Palmer-Levy sekretarz bezpieczeństwa Ludowej Republiki. - Wiemy już, jak dostali Waltera? Connie?

- Nie do końca. - Zapytana wzruszyła ramionami. - Ochrona Waltera dała się ponieść entuzjazmowi i zastrzeliła zamachowca, a trupa nie da się przesłuchać. Zidentyfikowaliśmy go jednak: nazywa się Everett Kanamashi. Nie wiemy o nim wiele, ale nie ulega wątpliwości, że był członkiem Unii Praw Obywatelskich.

- Pięknie - warknęła Elaine Dumarest, sekretarz wojny.

Wyglądała na doprowadzoną do skrajnej wściekłości i trudno było jej się dziwić. Walter Frankel był jej wieloletnim przeciwnikiem, co było zrozumiałe, skoro konflikt budżetowy istniał od lat między kierowanymi przez tych dwoje ministerstwami, ale był też człowiekiem logicznym i zorganizowanym. A Elaine była zwolenniczką logicznego i zorganizowanego wszechświata, w którym normalny człowiek mógł spokojnie zajmować się polityką. Organizacje takie jak UPO zdecydowanie do tego świata nie pasowały.

- Sądzisz, że władze UPO zdecydowały się zabić Waltera? - spytał Ron Bergren.

- Mamy swoich ludzi dość wysoko. - Constance zmarszczyła brwi. - I żaden nie sugerował nawet podobnej możliwości. Z tego, co wiemy, władze Unii nie rozważały żadnych drastycznych posunięć, choć w jej szeregach panowało spore wzburzenie wywołane propozycjami Waltera. Poza tym, ostatnio zaczęli zwracać większą uwagę na kwestie bezpieczeństwa wewnętrznego; zaczynają przyjmować strukturę komórkową, toteż nie jest niemożliwe, iż ich komitet wykonawczy zlecił  zamach, a my nic o tym nie wiedzieliśmy.

- Nie podoba mi się to, Sid - skomentował ponuro Bergren.

Harris przytaknął w milczeniu - UPO głosiła zasadę ,,bezpośredniego działania w legalnym interesie ludzi" (czyli stałe podnoszenie poziomu życia Dolistów), ale zazwyczaj ograniczała wspomniane działania do zamieszek, demonstracji i aktów wandalizmu, jedynie od czasu do czasu uciekając się do podkładania bomb czy zamachów na biurokratów niskiego szczebla. Zabójstwo członka rządu było czymś nowym i zwiastowało niebezpieczną eskalację... Jeżeli to rzeczywiście Unia stała za tym zamachem.

- Powinniśmy już dawno zająć się tą kupą gnojków -oceniła Dumarest. - Wiemy, kim są ich przywódcy i gdzie ich znaleźć. Dajcie mi wolną rękę, a Marines rozwiążą ten problem. Raz na zawsze.

- To byłoby poważnym błędem - sprzeciwiła się Palmer-Levy. - Takie działanie doprowadziłoby tłum do szału, a spotkania nowych władz Unii zostały otoczone taką tajemnicą, że długo nie zdołalibyśmy przeniknąć do ich szeregów. Teraz przynajmniej wiemy, co planują.

- Tak jak tym razem? - prychnęła Elaine.

- Jeżeli to oni zaplanowali i zdecydowali się zamordować Waltera, to przyznaję, że spieprzyliśmy sprawę. -Constance zarumieniła się. - Ale po pierwsze: nie wiemy tego na pewno, po drugie: nie powinno się to powtórzyć. Poza tym nic nie wskazuje na to, że Kanamashi nie działał sam.

- Jasne - prychnęła ponownie Elaine.

Harris uniósł dłoń i Palmer-Levy zamknęła bezradnie usta. Prywatnie co prawda prezydent zgadzał się z Elaine, choć rozumiał także stanowisko Constance Palmer-Levy. Przywódcy UPO twierdzili, że Dolistom należy się jeszcze wyższe Stypendium, i żeby przekonać oponentów do swego zdania, regularnie wysadzali bliźnich w powietrze (w tym również innych Dolistów). Harris nie miałby nic przeciwko temu, by ich wystrzelać do ostatniego, niestety rodziny legislatorów rządzące Republiką nie miały wyjścia - musiały zezwolić na działanie takich organizacji. Ponieważ istniały one od wieków, likwidacja jednej robiła tylko miejsce dla innej i wywoływała falę przemocy wśród motłochu. Rozsądniejsze było więc pilnowanie znanego wroga niż likwidowanie go i zaczynanie od nowa z jego nieznanym następcą.

Mimo to zabójstwo Waltera Frankela było niepokojące - stosowanie przemocy przez Dolistów było nieoficjalnie usankcjonowanym elementem struktury władzy, pomagającym utrzymywać motłoch w ryzach i spokojnie rządzić tym, którzy robili to od pokoleń. Okazjonalne zamieszki i ataki na pracowników państwowych niższego szczebla powodowały, że lud - czyli banda darmozjadów - był szczęśliwy i wszystko pozostawało po staremu. Tyle że zabójstwo ministra łamało dotychczasowe niepisane zasady współżycia uzgodnione dawno temu między przywódcami Dolistów a rządem. Sprowadzały się one do tego, że członkowie rządu i znaczniejszych rodzin nigdy nie stanowili celu.

- Sądzę - odezwał się wreszcie, starannie dobierając słowa - że musimy założyć, przynajmniej w tej chwili, że władze UPO sankcjonowały ten atak.

- Obawiam się, że muszę się z tym zgodzić - przyznała Palmer-Levy. - Co gorsza, dostałam też meldunek o zacieśnieniu kontaktów między przywódcami UPO a  Robem Pierre'em.

- Pierre'em? - powtórzyl ostro Harris. Robert Stanton Pierre był najpotężniejszym zarządcą Dolistów w Republice - nie dość, że kontrolował prawie 80 procent głosów, jakimi dysponowali, to aktualnie przewodniczył Ludowemu Kworum, czyli ,,demokratycznej klice" kierującej głosowaniami poprzez zarządców. A na dodatek nie wywodził się spośród legislatorów, lecz Dolistów. Już samo skoncentrowanie takiej władzy w obcych rękach mogło spowodować zrozumiałe podenerwowanie sprawujących dziedziczną władzę. Rola Kworum sprowadzała się dotąd do legalizowania tej władzy w kolejnych wyborach, których wynik był z góry wiadomy. Pieire wydźwignął się z tłumu samodzielnie, a do obecnej pozycji doszedł, używając wszystkich chwytów, jakie podpowiadała mu ambicja - w tym kilku, które nigdy dotąd nikomu do głowy nie przyszły. Jak zawsze słuchał poleceń, zdając sobie doskonale sprawę, że mu się to opłaci, ale nadal był żądny władzy i pełen energii.

- Jesteś pewna? - spytał po chwili Harris.

- Wiemy, że kontaktował się z PPO - odparła, wzruszając ramionami.

Harris pokiwał głową. Partia Praw Obywatelskich była politycznym przedłużeniem UPO, działającym legalnie w ramach, jak to zgrabnie ujęło Kworum: ,,zrozumiałego, choć godnego pożałowania ekstremizmu, do którego zostali zmuszeni niektórzy obywatele". Stanowiła też doskonały łącznik między członkami Kworum a podziemnymi rzeszami Unii.

- Nie wiemy, o czym rozmawiali - dodała Constance. - Z uwagi na swoje stanowisko Pierre może mieć kilkadziesiąt legalnych powodów do takich spotkań, ale sprawia wrażenie dziwnie zaprzyjaźnionego z niektórymi członkami PPO.

- A więc należy poważnie rozważyć możliwość, że wiedział o zamachu - ocenił Harris. - Nie twierdzę, że miał cokolwiek wspólnego z jego zaplanowaniem, ale wiedział albo przynajmniej podejrzewał, na co się zanosi. A skoro wiedział i nie poinformował nas o tym, oznacza to, że wołał przypieczętować nowy związek z nimi, naszym kosztem.

- Naprawdę uważasz, że sprawy stoją aż tak źle? -spytał zaniepokojony Bergren.

Tym razem Harris wzruszył wymownie ramionami.

- Nie sądzę - przyznał. - Ale pesymizm nam nie zaszkodzi, natomiast jeśli Unia zatwierdziła zamach, a Pierre o nim wiedział i nie powiadomił nas, a my nie wzięlibyśmy pod uwagę tej możliwości, popełnilibyśmy niezwykle poważny błąd w polityce wewnętrznej.

- Sugerujesz, że powinniśmy zaniechać propozycji zmian finansowych proponowanych przez Waltera? - spytał George De La Sangliere.

Gruby i siwy De La Sangliere został następcą zastrzelonego sekretarza ekonomii po usilnych, acz bezskutecznych wysiłkach, by uniknąć tego ,,zaszczytu". Było to naturalne - nikt przy zdrowych zmysłach nie chciałby być odpowiedzialny za finanse Republiki, od lat znajdującej się na krawędzi bankructwa. Zadając to pytanie, nowy sekretarz także miał nieszczęśliwą minę.

- Nie wiem, George - westchnął Harris, pocierając nasadę nosa.

- Przykro mi to mówić, ale nie stać nas na normalne podwyższenie Stypendium. Chyba, że ograniczymy wydatki na zbrojenia o przynajmniej dziesięć procent.

- Niemożliwe! - warknęła natychmiast Elaine Dumarest. - Musimy co najmniej utrzymywać flotę na obecnym poziomie, jeśli chcemy wreszcie poradzić sobie z Sojuszem.

- Powinniśmy zaatakować to cholerne Królestwo cztery lata temu - burknął z niesmakiem Duncan Jessup, sekretarz informacji.

Oficjalny rzecznik rządu sprawiał wrażenie człowieka niezorganizowanego i starannie kultywował swój wizerunek gderliwego, ale życzliwego wujaszka. Co nie przeszkodziło mu dwadzieścia lat temu wyrwać resort policji i higieny psychicznej z gestii ministerstwa zdrowia z niezwykłą bezwzględnością i skutecznością. Nawet Harris momentami się go bał. Mając osobistą kontrolę nad policją, sekretarz ustępował zasięgiem posiadanej władzy tylko prezydentowi.

- Nie byliśmy gotowi - zaprotestowała Dumarest. -Zbyt szybko opanowaliśmy zbyt duże obszary i trzeba było je odpowiednio przystosować, by stały się integralną częścią Republiki. I...

- I we łbach się wam poprzewracało - przerwał jej z pogardą Jessup. - Uważaliście się za niepokonanych, a potem najpierw spieprzyliście sprawę w systemie Basilisk, a potem próba opanowania Yeltsina skończyła się katastrofą i utratą systemu Endicott na dokładkę. W efekcie osiągnęliśmy tylko to, że pozwoliliśmy Manticore stworzyć Sojusz, nie zwiększając własnego potencjału militarnego. I ktoś śmie twierdzić, że teraz mamy relatywnie silniejszą pozycję niż wtedy?! Przecież to czysty nonsens!

- Wystarczy, Duncan - powiedział cicho Harris.

Jessup spojrzał nań nieprzychylnie, ale umilkł posłusznie. Harris starał się mówić spokojnym tonem, co go sporo kosztowało.

- Cały rząd poparł i zaakceptował plan obu operacji i chciałbym przypomnieć, że niezależnie od spektakularności tych klęsk, większość innych, podjętych w tym samym czasie akcji zakończyła się sukcesem. Nie zdołaliśmy, co prawda, uniemożliwić Królestwu Manticore stworzenia Sojuszu, ale zajęliśmy równie istotne strategicznie obszary. Sądzę też, iż wszyscy obecni zdają sobie sprawę, że konfrontacja z Gwiezdnym Królestwem Manticore jest nieunikniona i zbliża się nieubłaganie.

Odpowiedziały mu potakujące gesty, przeniósł więc wzrok na admirała Amosa Parnella, głównodowodzącego Ludowej Marynarki siedzącego obok Elaine Dumarest, i spytał:

- Jak naprawdę wygląda stosunek sił, Amos?

- Nie tak dobrze, jak bym sobie życzył, panie prezydencie - przyznał Parnell. - Zebrane dotąd informacje i doświadczenia wskazują, że Royal Manticoran Navy ma znacznie większą przewagę techniczną niż podejrzewaliśmy cztery lata temu. Osobiście przesłuchałem ocalonych z operacji w systemach Endicott-Yeltsin i choć żaden nie brał udziału w ostatniej bitwie, z przebiegu której nie dysponujemy też żadnymi zapisami, wnioski po jej przeanalizowaniu są jednoznaczne. Nie ulega wątpliwości, że Królewska Marynarka, dysponując ciężkim krążownikiem i niszczycielem, zdołała całkowicie zniszczyć krążownik liniowy klasy Sultan. Fakt, że Saladin posiadał załogę złożoną z niewyszkolonych i niedoświadczonych fanatyków pochodzących z Masady, miał istotne znaczenie, ale nie zmienia to niepokojącej różnicy w jakości sprzętu. Na podstawie wyniku tej bitwy, jak i meldunków z innych akcji, zakładamy, że okręty Królewskiej Marynarki są o dwadzieścia do trzydziestu procent silniejsze, niżby wskazywała na to ich wyporność. Inaczej mówiąc, przy spotkaniu flot o równym tonażu mieliby dwudziesto - trzydziestoprocentową przewagę.

- To chyba przesada - obruszył się Jessup. - Przewagę zgoda, ale nie aż taką!

Parnell wzruszył ramionami i oznajmił spokojnie:

- Prywatnie uważam, że to niezwykle ostrożna ocena, bo do różnicy w jakości sprzętu należy dodać różnicę w umiejętnościach załóg, a pomysłowość i edukacja obywateli Gwiezdnego Królestwa są nieporównywalnie lepsze od naszych. Zwłaszcza edukacja.

Tym słowom towarzyszyło wymowne spojrzenie w stronę Erica Grossmana, który pod jego wpływem poczerwieniał. Katastrofalne konsekwencje ,,demokratyzacji szkolnictwa" stanowiły stały punkt sporny między ministerstwem edukacji, a ministerstwami wojny i ekonomii. Odkąd okazało się, jaką przewagę daje ta różnica Królewskiej Marynarce, wymiany poglądów stały się bardziej złośliwe i zacięte.

- Królestwo Manticore ma sporą przewagę jakościową, nie wnikając w powody tego stanu rzeczy - dodał po chwili milczenia Parnell. - Z drugiej strony, tonażowo dysponujemy prawie dwukrotną przewagą, a czterdzieści procent ich ściany sklada się z dreadnoughtów, które są co prawda większe i silniejsze od naszych, ale dziewięćdziesiąt procent naszej ściany to superdreadnoughty. Należy też wziąć pod uwagę spore doświadczenie bojowe naszych załóg i dowódców oraz fakt, że sojusznicy w niewielkim stopniu zwiększają siły Royal Manticoran Navy.

- Dlaczego w takim razie tak się martwimy istnieniem tego całego Sojuszu? - zdziwił się Jessup.

- Z powodu astrografii - odparł uprzejmie Parnell. -Królestwo Manticore od początku ma przewagę polegającą na wewnętrznym albo też centralnym położeniu w stosunku do nas i do innych istotnych dla nas struktur państwowych. Teraz powiększa tę przewagę, rozbudowując głębokość swej obrony. Wątpię, by już w tej chwili była ona wystarczająca z ich punktu widzenia: w systemie Yeltsin sięga ledwie trzydziestu lat świetlnych, ale teraz, gdy uzyskali Hancock, dysponują systemami wspierających się wzajemnie, ufortyfikowanych baz zaopatrzeniowo-remontowych wzdłuż całej granicy z nami. Daje im to możliwość prowadzenia głębokiego zwiadu i wcześniejsze ostrzeżenie o naszym ataku, a w przypadku konfliktu każda z tych baz może stać się miejscem wypadowym ataków na nasze linie zaopatrzeniowe. Ich patrole obejmują wszystkie możliwe kierunki ataku, co oznacza, że gdy rozpocznie się walka, będziemy musieli wyrąbywać sobie drogę i zdobywać wszystkie leżące w pobliżu bazy, chcąc uniknąć niespodziewanego ataku z flanki i mieć bezpieczne tyły. A to z kolei oznacza, że będą wystarczająco wcześnie znali nasz główny kierunek ataku, by w wybranym przez siebie miejscu zagrodzić nam drogę wszystkimi siłami i doprowadzić do bitwy flot.

Jessup mruknął coś i opadł na oparcie fotela, marszcząc w zamyśleniu brwi. Parnell zaś kontynuował:

- Utworzyliśmy nowe bazy w odpowiednich miejscach, by zrównoważyć, na ile to możliwe, zagrożenia powstałe w wyniku ich działań, a jako strona atakująca zawsze będziemy dysponowali przewagą, jaką dają zaskoczenie i inicjatywa. To my wiemy dokładnie, kiedy i gdzie zaatakujemy, oni muszą bronić wszystkich miejsc, w których możemy uderzyć, i to dysponując słabszą liczebnie flotą. Wątpię, by byli w stanie nas powstrzymać, gdybyśmy zdecydowali się na atak wszystkimi siłami, ale nie wątpię, że zadadzą nam większe straty niż ponieśliśmy dotąd. I to we wszystkich konfliktach.

- Cóż więc mamy robić: atakować czy nie? - spytał Harris.

Parnell spojrzał na Elaine, widząc jej przyzwalający gest, odchrząknął i odparł:

- Na wojnie nie ma nic pewnego, panie prezydencie. Jak już mówiłem, z jednej strony poważnie martwi mnie ich przewaga techniczna, z drugiej zaś uważam, że obecnie mamy wystarczającą przewagę tak ilościową, jak i pod względem doświadczenia. Podejrzewam też, że przepaść technologiczna będzie się z czasem powiększać, a nie zmniejszać. Prawdę mówiąc, nie chcę wojny z Królestwem Manticore, i to nie dlatego, że możemy ją przegrać, ale dlatego, że nas ona bardzo osłabi. Jeśli jednak musimy tę wojnę stoczyć, powinniśmy to zrobić najszybciej, jak to tylko możliwe.

- A jak konkretnie powinniśmy ją przeprowadzić? -spytał poważnie i spokojnie Jessup.

- Przygotowaliśmy zestaw planów pod wspólnym kryptonimem ,,Perseusz". Obejmują one wszystkie możliwe warianty. ,,Perseusz 1" przewiduje zajęcie systemu Basilisk jako wstępnego celu, co pozwoliłoby nam na bezpośredni atak na układ Manticore przy wykorzystaniu Manticore Wormhole Junction, i to dwoma symultanicznymi uderzeniami z terminali Basilisk i Trevor Star. Pozwoliłoby to na największe możliwe zaskoczenie przeciwnika i zakończenie wojny w drugiej bitwie, czyli bardzo szybko. Ten wariant niesie ze sobą jednakże ryzyko katastrofalnych strat w przypadku niepowodzenia. ,,Perseusz 2" jest bardziej konwencjonalny. Siły przeznaczone do ataku zostałyby zgromadzone w bazie DuQuesne w systemie Barnett, czyli w głębi naszego terytorium, tak by przeciwnik nie mógł ich odkryć. Zaatakowalibyśmy ich obronę w najcieńszym miejscu, czyli w systemie Yeltsin, a po jego zdobyciu skierowalibyśmy się ku układowi Manticore, zdobywając po drodze najbliższe bazy i zabezpieczając sobie tym samym skrzydła. Straty ponieślibyśmy cięższe niż w przypadku zakończonego sukcesem ,,Perseusza 1", ale uniknęlibyśmy ryzyka całkowitego zniszczenia zaangażowanych sił, czekającego nas w przypadku klęski ,,Perseusza 1". ,,Perseusz 3" to wariant ,,Perseusza 2", z tą różnicą, że atakujemy w dwóch kierunkach, bowiem celami pierwszych ataków stają się Yeltsin i Hancock. Takie posunięcie zmusiłoby Królewską Marynarkę do rozdzielenia sił i obrony obu systemów, bo nie wiedzieliby, który atak jest prawdziwy, a który pozorowany. Istnieje co prawda szansa, iż przeciwnik skoncentruje wszystkie siły na szybkim odparciu jednego z tych. ataków, lecz jest to mało prawdopodobne z uwagi na ryzyko, jakie poniósłby, gdyby wybrał źle. Otworzyłby nam tym samym drogę do serca Królestwa. Ryzyko to w opinii mojej i mojego sztabu można zrównoważyć tempem naszego natarcia i wyborem właściwego kierunku uderzenia w trakcie walki, w zależności od reakcji przeciwnika. Może się to okazać nieco kłopotliwe logistycznie, ale jest wykonalne. No i plan ,,Perseusz 4". W przeciwieństwie do pozostałych, jest to projekt ograniczonej ofensywy mającej na celu osłabienie Sojuszu, nie zaś zniszczenie Królestwa Manticore. Przewiduje on atak na Hancock przeprowadzony w jeden z dwóch możliwych sposobów. Pierwszy polegałby na wzmocnieniu naszych sił w Seaford 9 i zaatakowaniu od razu systemu Hancock, drugi na wyprowadzeniu ataku z systemu Barnett, zajęciu układu Zanzibar i zmianie kierunku uderzenia przy równoczesnym rozpoczęciu ataku z Seaford 9. Wzięlibyśmy wówczas Hancock w kleszcze, a w efekcie zdobylibyśmy nie tylko ten system, niszcząc przy okazji bazę RMN, ale także układy Zanzibar, Alizon i Yoric. Potem moglibyśmy rozpocząć negocjacje w sprawie zawieszenia broni. Utrata trzech zamieszkanych układów planetarnych, zwłaszcza świeżo włączonych do Sojuszu, wstrząsnęłaby innymi należącymi doń systemami, zaś opanowanie tego rejonu dałoby nam odpowiednie warunki do późniejszego przeprowadzenia ,,Perseusza 1" lub ,,Perseusza 2".

- A gdyby Królestwo nie zechciało przyjąć naszych warunków i wolało kontynuować walkę? - spytała Palmer-Levy.

- W takim wypadku moglibyśmy płynnie przejść do realizacji zadań ,,Perseusza 3" lub gdybyśmy ponieśli cięższe straty niż się spodziewam, wycofać się na pozycje sprzed ataku i nadal negocjować rozejm. To znacznie gorsza możliwość i jeśli sytuacja rozwinęłaby się w ten sposób, niczego nie zyskujemy, ale jest to plan jak najbardziej wykonalny, gdyby zdarzyło się nieszczęście militarnej natury.

- Czy któryś z tych planów cieszy się pańską szczególną sympatią, admirale? - spytał Harris.

- ,,Perseusz 3", panie prezydencie, jeśli chcemy pełnej konfrontacji, lub ,,Perseusz 4", jeśli mamy bardziej ograniczony cel, ponieważ znacznie zmniejsza nasze ryzyko. To, co chcemy osiągnąć, musicie określić państwo, bo jest to decyzja polityczna, nie militarna.

- Jeśli mamy utrzymać w nie zmienionej formie podwyżki Podstawowego Stypendium Życiowego, musimy kontynuować rozwój naszej bazy ekonomicznej - powiedział cicho De La Sangliere. - A jeśli to UPO kazało zabić Waltera, sądzę, że nie możemy sobie pozwolić na zmniejszenie tych podwyżek.

Harris smętnie pokiwał głową, będąc zmuszonym przyznać mu rację. Dwie trzecie populacji macierzystych planet Haven stanowili Doliści; Stypendium było ich jedynym źródłem utrzymania. Inflacja galopowała, gdyż skarb państwa od ponad wieku był pusty. To właśnie doprowadziło Frankela do wysunięcia desperackiej propozycji zmniejszenia podwyżek Stypendium do stopy inflacji, czyli utrzymanie kwoty na relatywnie takim samym poziomie. Ministerstwo Jessupa wypuściło starannie opracowane przecieki, by przetestować pomysł przed jego oficjalnym ogłoszeniem. Zamieszki wybuchły w dosłownie każdym kompleksie mieszkaniowym Proli, jak zwano Dolistów, a dwa miesiące później jeden z nich, nazwiskiem Kanamashi, umieścił dwanaście wybuchowych strzałek z pulsera w piersiach Frankela, wymuszając urzędowy pogrzeb ze szczelnie zamkniętą trumną. Nic dziwnego, że po takim ,,głosie protestu" wśród członków gabinetu panikę wywoływało samo wspomnienie o zmianach w podwyższaniu Stypendium.

- Biorąc to pod uwagę - dodał De La Sangliere - potrzebujemy dostępu do systemów leżących poza Królestwem Manticore, zwłaszcza do Konfederacji Silesiańskiej. Jeśli ktoś wie, jak tego dokonać bez wdawania się w walkę z Gwiezdnym Królestwem, będę zachwycony, mogąc poznać ten sposób.

- Nie ma takiego sposobu - oznajmiła Constance Palmer-Levy, rozglądając się wyzywająco. Nikt się nie sprzeciwił, a Jessup potwierdził jej słowa zdecydowanym ruchem głowy. Jeden Bergren wyglądał na nieszczęśliwego, ale także nie zaprotestował: dyplomacja w tej kwestii zawiodła na całej linii i szef MSZ nie miał nic do powiedzenia.

- Poza tym - dodała Palmer-Levy - kryzys zewnętrzny może pomóc nam uspokoić sytuację wewnętrzną, przynajmniej na krótką metę. Do tej pory zawsze tak było.

- To prawda. - W głosie De La Sangliere'a słychać było nadzieję. - Tradycyjnie Ludowe Kworum akceptowało zamrożenie Stypendium na okres prowadzenia działań militarnych.

- Oczywiście, że się na to godzili - prychnęła Dumarest. - Doskonale wiedzą, że walczymy o to, żeby dostali jeszcze więcej kasy, która im się nie należy.

Harris skrzywił się, słysząc to sformułowanie - nie dlatego, żeby nie było zgodne z prawdą, ale dlatego, że taki język nie popłacał w stosunkach politycznych; i dobrze się stało, że Ministerstwo Wojny praktycznie takich stosunków nie utrzymywało.

- Fakt - przyznała rzeczowo Palmer-Levy. - Powiedział pan, admirale, że możemy ponieść ciężkie straty w starciu z RMN. Czy oznacza to, że nie jesteśmy w stanie prowadzić przeciwko Królestwu długotrwałej kampanii?

- Wątpię, by zaistniała taka konieczność, pani sekretarz, ponieważ flota przeciwnika jest zbyt nieliczna, by na dłuższą metę ponieść takie starty jak my i zachować zdolność do prowadzenia walki. Jeżeli Królewska Marynarka nie zdoła jakimś cudem zadać nam niewspółmiernie cięższych strat niż sama poniesie, będzie to naprawdę krótka wojna.

- Też tak sądziłam - mruknęła z satysfakcją Constance. 'A pewne straty będą przemawiały wręcz na naszą korzyść. Sądzę, że nie będziesz miał większych problemów, by wykorzystać bohaterską śmierć naszych dzielnych obrońców do zmobilizowania opinii publicznej, Duncan?

- Ja też tak sądzę. - Jessup prawie się oblizał, za to ręce zatarł całkowicie niedwuznacznie. - Prawdę mówiąc, sadzę, że przy odpowiedniej liczbie ofiar zdołam zbudować nawet zapas społecznego zaufania dla władz na przyszłość. Naturalnie nieporównywalny z falą obecnego niezadowolenia, ale zawsze...

Zignorował wściekły błysk w oczach Parnella.

- Tak więc potrzebujemy krótkiej, zwycięskiej wojenki... - podsumowała Constance. - I myślę, że wszyscy wiemy, jak do niej doprowadzić. Nieprawdaż?

 

 

ROZDZIAŁ   I

 

Honor Harrington z ulgą zwaliła długi pakunek na ziemię i zdjęła z głowy szerokoskrzydły kapelusz z miękkim rondem. Otarła czoło rękawem i z westchnieniem siadła na wygładzonej skale. Teraz wreszcie mogła się rozejrzeć, a panorama była rzeczywiście wspaniała. Wiał chłodny wiatr - na tyle chłodny, że nie żałowała wzięcia skórzanej kurtki. Przyjemnie jednak chłodził i rozwiewał jej włosy, dłuższe niż miała kiedykolwiek od czasu wstąpienia do akademii. I tak były znacznie krótsze niż nakazywała aktualna moda, ale w porównaniu do krótko ściętej szczotki, jaką nosiła wcześniej z uwagi na konieczność zakładania hełmu skafandra próżniowego w stanie nieważkości, różnica była wielka. Honor miała przyjemne poczucie winy, gdy przeczesywała włosy palcami.

Opuściła dłonie i spojrzała na bezmiar Oceanu Tannermana, który nawet stąd, z wysokości ponad stu metrów, przypominał pomarszczoną, błękitno-srebrną tkaninę. Wyraźnie można było wyczuć sól unoszącą się w powietrzu - zapach znany od czasów dzieciństwa, a mimo to ciągle nowy. Tak niewiele czasu spędzała na Sphinksie od dwudziestu dziewięciu standardowych lat, czyli od momentu wstąpienia do Królewskiej Marynarki.

Odwróciła głowę i spojrzała w dół - tam, skąd rozpoczęła wspinaczkę. W jesiennej złocistoczerwonej trawie odcinała się jasnozielona plama. Honor ściągnęła mięśnie lewego oczodołu w wytrenowany przez miesiące rekonwalescencji sposób i przez moment zdezorientowana zamarła w bezruchu.

Mimo treningu nadal się jej to zdarzało; teraz też miała niesamowite wrażenie, że się porusza, gdy obraz przybliżył się gwałtownie. Zamrugała znowu nie przyzwyczajona do piorunującego efektu teleskopowego. Odruchowoobiecała sobie więcej ćwiczyć. Teleskop protezy wyostrzył obraz i wyraźnie ujrzała zielony budynek o spadzistym dachu i otaczające go szklarnie. Dach budowali wznosił się ostro na podobieństwo górskiego szczytu, by śnieg osypywał się po nim. Sphinx leżał tak daleko od podwójnych gwiazd stanowiących serce systemu planetarnego, że jedynie wyjątkowo aktywny cykl wydzielania dwutlenku węgla powodował, iż możliwe było osiedlenie się na nim. Był zimną planetą o olbrzymich lodowcach i roku równym sześćdziesięciu trzem standardowym miesiącom. Dawało to niezwykle długie pory roku i nawet tu ledwie czterdzieści pięć stopni poniżej równika opady śniegu mierzono w metrach. Dzieci urodzone jesienią przed nadejściem wiosny umiały nie tylko chodzić, ale i biegać. Sama była tego najlepszym przykładem bowiem urodziła się właśnie w  porze jesieni.

Zima przerażała wszystkich pochodzących spoza tej planety. Co prawda zmuszeni przyznawali, że Manticore-B IV, znana jako Gryphon, miała gwałtowniejszą pogodę, lecz była światem cieplejszym i rok planetarny trwał tam znacznie krócej - ponad trzykrotnie. Ogólnie rzecz biorąc, nic nie mogło zmienić ugruntowanej opinii, że tylko wariat mógłby dobrowolnie mieszkać na Sphinksie przez okrągły rok.

Uśmiechnęła się do własnych myśli, obserwując kamienną budowlę, w której przyszło na świat dwadzieścia pokoleń Harringtonów. Musiała przyznać, że w owej opinii kryło się sporo prawdy. Klimat i siła przyciągania planety powodowały, że jej mieszkańcy, choć z pewnością nie byli wariatami, cechowali się samowystarczalnością i uporem, który złośliwi mogli oceniać jako ośli.

Nagły szelest liści przerwał jej rozmyślania. Odwróciła głowę i kątem oka dostrzegła kremowo-szary kształt przemykający po gałęziach rosnącego za jej plecami pseudojałowca. Co prawda treecaty zamieszkiwały głównie niżej położone lasy złożone głównie z królewskich dębów i palisandrowców, ale Nimitz i tutaj czuł się jak w domu. Ostatecznie spędził z nią wiele czasu na zwiedzaniu Copper Walls, gdy jeszcze była dzieckiem. Teraz wypadł na skałę i wskoczył na jej kolana. Dobrze, że miała czas, by się zaprzeć - dziewięć standardowych kilogramów mięśni i futra tutaj oznaczało prawie dwanaście i pół kilograma. Te dwanaście i pół kilograma wylądowało na jej kolanach z takim impetem, że odruchowo jęknęła.

Na Nimitzu nie wywarło to większego wrażenia - wyprostował się, opierając środkowe i przednie łapy o jej ciało, i spojrzał jej prosto w oczy jasnozielonymi ślepiami. W tych nieludzkich oczach czaiła się prawie ludzka inteligencja. Prawą łapą chwytną dotknął delikatnie jej lewego policzka i fuknął z zadowoleniem, gdy skóra leciutko drgnęła.

- Nie przestało działać, jak na razie - zapewniła go, głaskając po grzbiecie.

Westchnął z bezwstydną przyjemnością i spłynął po niej z pełnym satysfakcji mruczeniem, układając się na jej kolanach brzuchem do góry. Bez trudu wyczuła jego zadowolenie, co nadal było nowym doświadczeniem, bowiem zawsze wiedziała, że dzięki empatii treecat potrafi wyczuć jej emocje, ale dopiero rok temu przekonała się, że jest nie tylko empatą biernym, ale i czynnym. Od tego czasu mogła również doświadczać jego uczuć i takie ukontentowanie jak to było niezwykle miłym uczuciem.

Wiatr przestał wiać i wokół zapanował bezruch taki jak wówczas, gdy siadała na tym skalnym występie jako dziecko. Rozejrzała się ponownie. W myślach podsumowała, kim jest.

Kapitan z listy, dama Honor Harrington, hrabina Harrington i Patronka na planecie Grayson, Rycerz Towarzysz Zakonu Króla Rogera, a gdy była w uniformie, na czarnej kurtce mundurowej jaskrawo odcinały się baretki odznaczeń: Manticore Cross, Star of Grayson, Distingui-shed Service Order, Conspicuous Gallantry Medal z okuciem, trzy baretki Monarszych Podziękowań, dwie medali za rany... Lista była długa i w swoim czasie odczuwała z tego powodu dumę, bowiem każde odznaczenie stanowiło potwierdzenie jej osiągnięć. I był taki czas, gdy była z nich dumna, ale nie pragnęła ich w snach - wiedziała już, ile kosztują te wielobarwne wstążeczki, i nie była wcale pewna, czy są tego warte.

Nimitz uniósł głowę i delikatnie przebił pazurami nogawkę spodni, dając wyraźnie do zrozumienia, że nie podoba mu się kierunek, w którym biegną jej myśli. Podrapała go przepraszająco za uszami, ale nie przestała rozmyślać o tym, co doprowadziło ją do czterogodzinnej wspinaczki do bezpiecznego schronienia z dzieciństwa. Nimitz przyglądał jej się przez moment, westchnął zrezygnowany i opuścił łeb, nieruchomiejąc ponownie.

Dotknęła policzka, napinając mięśnie. Osiem tutejszych miesięcy, czyli prawie rok standardowy, zajęły operacje neurochirurgiczno-plastyczne i rekonwalescencja. Jej ojciec był jednym z najlepszych neurochirurgów w Gwiezdnym Królestwie, ale obrażenia spowodowane trafieniem z discruptora wystawiły na ciężką próbę jego umiejętności, ponieważ Honor należała do tych nielicznych pechowców, których organizmy nie poddają się procesowi regeneracji. Przeszczep zawsze powoduje pewną utratę czułości nerwów, a w jej przypadku utrata ta będzie duża, a sprawa skomplikowana, ponieważ jej organizm uporczywie odrzucał organiczne wszczepy i dwa kompletne przeszczepy nerwów zakończyły się fiaskiem. Musiano użyć sztucznych implantów tak w przypadku oka, jak i wszystkich nerwów. Te się przyjęły, ale następujące jedna po drugiej operacje, kolejne odrzuty i długa, frustrująca rehabilitacja, podczas której robiła, co mogła, by zapanować nad tymi cudami techniki, omal jej nie pokonały. Nawet teraz czuła dziwną obcość w lewej części twarzy, porównywalną jedynie do niewłaściwie skalibrowanego zestawu sensorów. Wrażenia te potęgowały jeszcze normalnie działające nerwy prawej strony twarzy. Wątpiła, czy kiedykolwiek się do tego przyzwyczai.

Przeniosła spojrzenie na rodzinny dom, zastanawiając się, jaka część ponurych myśli spowodowana była miesiącami napięcia i bólu. Nie udało się go uniknąć, bo nie było sposobu przyspieszenia całego procesu i nie raz zasypiała zalana łzami, czując w twarzy ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin