dolina_sepow_red(1).rtf

(153 KB) Pobierz
Dolina Sępów

 

Dolina Sępów

 

              Niebo nad Doliną Sępów było czyste i koszmarnie wyblakłe. Gdzieś za szczytami gór gromadziły się chmury, lecz tutaj ziemia została wydana na pastwę bezwzględnego słońca. Jim Cordes odwrócił twarz od żaru i splunął pod nogi gęstą śliną. Miał nadzieję, że jeszcze dzisiaj spadnie deszcz, w przeciwnym razie wszystko wokół zacznie wariować, a zwierzęta przeniosą się w pobliże rzeki. Mężczyzna sSkrzywił się na myśl o pozostaniu samymsamemu na tym przeklętym odludziu. Bał się złowieszczej ciszy, która nieraz wypełniała dolinę po zapadnięciu zmroku. Jim wWskoczył z rezygnacją do jeepa i ruszył w kierunku domu. [Tu nie trzeba pisać „kto”, to jasne]Nagle zmienił zamiar, zjechał z drogi na usiane olbrzymimi głazami, strome zbocze. Samochód lawirował między kamieniami, w jakiś niepojęty sposób unikając zderzenia lub przynajmniej otarcia się o twardą [wystarczy sama skała, w domyśle jest raczej twarda i nieprzyjazna karoserii]skałę. Dla Cordesa nNie było to jednak czymś niezwykłym. SCordes sam odnalazł ten szlak i wykorzystywał go zawsze, gdy w grę wchodził pośpiech. Teraz dla odmiany podążał w górę ścieżką[raczej drogą/traktem/przecinką, jeśli samochodem] wgryzającą się niczym tunel w las kolczastych krzewów. Gdyby silnik jeepa odmówił w tym miejscu posłuszeństwa, mężczyzna musiałby zadać sobie wiele trudu, aby przed zachodem słońca wyciągnąć samochód na otwartą przestrzeń. Nie wiedział nawet dokąd mu się tak śpieszy, ale miał przeczucie, zeże warto podjąć ryzyko. Musiał ryzykować, jeśli chciał pożyć w Dolinie Sępów jeszcze parę lat. A Jim Cordes z całą pewnością nie zamierzał umierać. Nie tutaj.

              W miarę zbliżania się do przełęczy o wyszukanej nazwie Gardło Sępa, jeep wspinał się na coraz większa wysokość.[wspinać się w dól byłoby trudno, warto przemyśleć] Cmentarzysko kamiennych bloków pozostało w dole podobne do makiety z muzeum prehistorii. Tumany kurzu wzbijające się spod opon samochodu utrudniały widoczność, jednak szara wstęga prowadzącej przez przełęcz szosy z upływem czasuz minuty na minutę[„upływ czasu sugeruje, że długo to trwała] rozwijała się wyraźnie przed oczami Jima. Mężczyzna zatrzymał wreszcie samochód. Dalej jego szlak zagradzało skalne rumowisko – zresztą stąd miał wystarczająco rozległy widok.

              Ilekroć obserwował dolinę z tego punktu odnosił wrażenie, że w jej krajobrazie jest coś nienaturalnego. Tak jakby potężny, obcy żywioł zaprojektował ją dla tylko sobie znanych celów. W sposobie rozmieszczenia skupisk zieleni, czy układzie granitowych kolosów tkwił głębszy, niezrozumiały dla człowieka sens. Także drzewa rosły tutaj inaczej. Ich korzenie sięgały głębiej niż można było przypuszczać[a skąd on to wie?], a gałęzie przybierały często surrealistyczne kształty przypominające do złudzenia zdeformowane kończyny ludzi albo zwierząt.

              Jim wierzył, zeże w dolinie nic nie jest dziełem przypadku. Jedynie naprawdę głupi ludzie mogli uważać, że ich życiem rządzi ślepy traf. W wielkich miastach, do których Cordes nadal tęsknił, łatwo ulegało się iluzjom, ale tutaj nawet piasek zdawał się mieć swoje przeznaczenie. Kiedy Jim ogarnął wzrokiem rozciągającą się przed nim panoramę, zauważył dym unoszący się z wiatrem w stronę gór. Nie potrafił zlokalizować jego źródła, ani ustalić odległości, jaka dzieliła go od pożaru. Być może płonęła sucha trawa na leśnej polanie albo ogniem zajął się cały las, wówczas jednak ogień szybko przedostałby się na wierzchołki drzew. Mężczyzna obserwował w napięciu jak delikatna zrazu smuga gęstnieje, nabiera koloru i w końcu wystrzelają w niebo kłęby sinego dymu. To nie trawa – teraz był tego teraz całkowicie pewny. Nie musiał sięgać po lornetkę, aby stwierdzić, co stało się na szosie. Wiedział już dlaczego się śpieszyłskąd ten pośpiech, ale od tej wiedzy nie przybyło mu czasu do stracenia. Potrzebował około piętnastu minut, żeby dotrzeć do miejsca wypadku. Jeżeli będzie miał szczęście i nie podzieli losu tamtych, znajdzie się na szosie o kilka minut wcześniej.[proponowałabym: dotrze tam pierwszy/wcześniej. Będzie mniej mętnie i usuniemy powtórzenie]

[mały odstęp, żeby było czytelniej]

              Autobus dogasał u podnóża skarpy, z której zwisały żałosne strzępy balustrady. Ogień buzował jeszcze wewnątrz blaszanego pudła, płomienie trawiły tapicerkę, odzież pasażerów oraz ich wypchane zapasami torby.[a tego bohater nie widzi] W powietrzu roznosił się smród spalonego mięsa. Czerwony lakier, którym pokryty był niegdyś samochód skapywał z karoserii malując na ziemi krwawe blizny. Kierowca autobusu stracił panowanie nad kierownicą w fatalnym momencie. Metalowa barierka zabezpieczająca zakręt przestała istnieć. -953539838 Całkiem możliwe, że kierowca zagadał się po prostu z jakąś ładną, długonogą blondynką, którą przez całą drogę podglądał w swoim lusterku. Rozmawiali o życiu szczęśliwych ludzi, pogodzie albo o planach, których już nigdy nie zrealizują. Dziewczyna krzyknęła, kiedy samochód spadał z dziesięciometrowej skarpy. Mijały sekundy. Niektórzy jeszcze żyli, próbowali wydostać się na zewnątrz i wtedy wybuchł zbiornik z paliwem. Większość została w środku.[mam wątpliwości czy to gdybanie o kierowcy i blondynce ma sens, Za dużo farszu :) i, czy Jima zaprzątałyby myśli o przyczynach, jego interesują skutki]

              Jim policzył ciała rozrzucone bezładnie wokół dymiącego wraka. Sześć osób, zapewne martwych, ale na szczęście nie tkniętych przez ogień. Ci, którzy wypadli z autobusu podczas wypadku i ci, którzy zdążyli się z niego wygrzebać zanim nastąpił wybuch. Cordes przyglądał się zwłokom z zawodową ciekawością. Zaczął od ciała mężczyzny ubranego w uniform lokalnej firmy transportowo-komunikacyjnej. Kierowca był łysawym, grubym facetem, z którego twarzy i klatki piersiowej sterczały odłamki szkła. Jim miał kłopot z wrzuceniem go do jeepa. Najchętniej zostawiłby ciało w spokoju, lecz nigdy nie przerywał raz zaczętej roboty. Z młodą dziewczyną o egzotycznej urodzie poszło mu za to błyskawicznie. Posadził ją na miejscu z przodu jeepa, gdzie z odrzuconą do tyłu głową wyglądała na zmęczonaą upałem turystkę. Zabrał jeszcze zwłoki mężczyzny i kobiety, mniej więcej w tym samym wieku[co dziewczyna? - tak wynika. Warto się zastanowić, czy ta informacja w ogóle jest potrzebna]], które ułożył obok kierowcy i przykrył płachtą brezentu. Na pobojowisku pozostały już tylko dwa ciała. [może trupy, trup też dobre słowo]Jedno z nich było usmażone do połowy, a ze zwęglonego korpusu sterczały groteskowo nogi w niemodnych, tweedowych spodniach i starannie wypastowanych pantoflach. -953539824 Jim zarzucił na plecy zmasakrowanego chłopaka. Wydawało mu się, że chłopak drgnął, kiedy podnosił go z ziemi, ale na razie postanowił o tym nie myśleć. Pisk opon hamującego samochodu złapał Cordesa stojącego nad jeepem z przewieszonym przez ramieę-953539824 ciałem. Nie spojrzał nawet w tamtą stronę[ten pisk nie spojrzał}. -953539824 Dał się wprawdzie zaskoczyć, jednak nie zamierzał tanio sprzedać skóry. Powie policjantom, zeże-953539824 chciał jechać do szpitala, a potem spróbuje im uciec.[nadal pisk, a nie Cordes. Warto przemyśleć zaznaczone, żeby tożsamość podmiotu się zgadzała, ]

- Ty cholerny skurwysynu! – usłyszał znajomy głos Snooby`ego. – Zostaw go, ty sępie!

Odwrócił głowę i zobaczył starego, człowieka miotającego się w bezsilnej wściekłości nad krawędzią skarpy.

- Cześć Snooby – odpowiedział niemal radośnie. Odchylił brezent i wepchnął chudzielca między brzuch kierowcy i brzeg naczepy.[na pewno „naczepy”? Jeep to jednak nie ciągnik siodłowy. :) Proponuję „pakę", bo domyślam się, że to pick-up] Znowu odniósł wrażenie, że chłopak się poruszył.

- Ty bękarcie! – ryczał Snooby. – Myślisz, że uda ci się wkupić w ich łaski?!

              Jim poprawił płachtę, położył na niej zapasowe koło i popatrzył z uśmiechem na Snooby`ego.

- Nie masz dziś szczęścia, staruszku. Powinieneś mieć żal wyłącznie do siebie. Ty zawsze partaczysz robotę.

              Snoby zaniemówił z oburzenia.

- Żebyś nie myślał źle o poczciwym wujku Jimie – ciągnął Cordes – zostawiłem dla ciebie prezent. Wskazał palcem nadpalone zwłoki. – Przypomina nieco frytkę, ale nogi ma w porządku. Są twoje. Obie!

              Mężczyzna zZaniósł się głośnym śmiechem. Uruchomił silnik i z rękoma zaciśniętymi na kierownicy czekał na reakcję Snooby`ego.

- Powiem im o tobie, Cordes! – staruszek odzyskał głos. – Powiem, że specjalnie dajesz im zgniłe mięso. Przetrzymujesz je tak długo, aż zaczną łazić po nim robaki.

              Warkot silnika nie był w stanie zagłuszyć śmiechu Jima. B, który bawił się [ten warkot?]wspaniale widząc jak Snooby wpada w furię.

- A co im powiesz o mojej nowej dziewczynie? – przygarnął do siebie nieruchome ciało.Pprawda, że jest bombowa? – nNie dosłyszał odpowiedzi. Mam dla ciebie jeszcze radę, Snooby, właściwie to dwie rady. Jim Cordes zwolnił pedał gazu i jeep ruszył powoli niczym nie przyzwyczajony do zaprzęgu koń. – Pośpiesz się, jeżeli chcesz mieć te nogi i sprzedaj ciężarówkę, bo zawsze będziesz o pięć minut za późno.[w dialogach myślnik służy wyłącznie do oddzielania kwestii mówionej od opisu dialogowego]

              Pożegnał starca [raczej „starego”. Stary i starzec, to nie to samo, a Snooby raczej na starca nie wyglada]sygnałem klaksonu. Miał przed sobą długą oraz, ciężką drogę do domu. -953539798 Zerknął ukradkiem na dziewczynę, której głowa opadła na jego ramię. Nie wyobrażał sobie, aby mogła flirtować z łysym, grubym, a do tego kiepskim kierowcą. Musiał się pomylić. Kiedy wjeżdżalił[on wyjeżdżał, reszta to ładunek] na nieużywaną od lat leśną drogę z oddali dobiegło zawodzenie policyjnych syren.

             

              Jessica Fowler pływała w jeziorze niedaleko domu letniskowego ojca. Woda była ciepła, a Jessica nie miała ochoty wracać na brzeg. Nagle coś zakotłowało się pod niezmąconą taflą jeziora. Dziewczyna spostrzegła, że znajduje się daleko od brzegu i wówczas dopadł ją strach. Chciała popłynąć szybciej, ale ból prawej ręki sparaliżował jej ruchy. Zaczęła tonąć.

              Jessica oOcknęła się z przykrym wspomnieniem bólu, który wciąż wydawał się być[anglicyzm] czymś realnym. Jej oczy przyzwyczaiły się do nowej rzeczywistości, lecz ból nie ustępował, jakby sen nie stanowił dla niego jedynej pożywki. Prawa ręka od przedramienia do nadgarstka pulsowała żywym ogniem. Umysł produkował natarczywe obrazy spadającego w przepaść autobusu. Dziewczyna ze zdziwieniem wpatrywała się w konstelację plam rysującą się na okopconym suficie i nie potrafiła skojarzyć tego obrazu ze szpitalną bielą.[niby nic, ale dlaczego sufit jest okopcony?] Również zapach nie pasował do jej wyobrażeń o szpitalu. Uniosła lekko głowę, aby rozejrzeć się po dziwnym pomieszczeniu. Obok leżał nagi mężczyzna, który przyglądał się jej bez śladu zażenowania. Spojrzała w jego oczy – były to oczy martwego człowieka. Jessica pomyślała, że przez pomyłkę zawieziono ją do kostnicy i zmusiła zaschnięte gardło do krzyku. Po chwili zjawił się pracownik… Nieogolony mężczyzna ubrany niczym traper. Oboje byli zaskoczeni nieoczekiwaną sytuacją.

- Gdzie ja jestem? – zapytała próbując usiąść. Mężczyzna nie wydał z siebie żadnego dźwięku. Patrzył na nią jak na okaz ginącego gatunku owadów. Nie otrząsnął się chyba w pełni z zaskoczenia.

- Czy jestem w kostnicy? – pytała dalej.

- Dla ciebie byłoby lepiej, żebyś tam leżała – odparł spokojnie. Dziewczyna nie zrozumiała, o co mu chodzi. Zastanawiała się nad sensem słów, ale zawroty głowy nie pozwalały jej na uporządkowanie myśli.

- Co to ma znaczyć? – raptownie opanowały ją złe przeczucia[bo ja wiem czy raptownie?]. – Kim pan jest, do diabła?! 

              Knebel z zaschniętego śluzu dławił gardło i zamiast krzyku wyszło zaledwie żałosne skomlenie. Jessica zsunęła nogi z obitej blachą leżanki usiłując dosięgnąć palcami posadzki. Jej bosa stopaBosą stopą trafiła na coś mokrego i lepkiego. Kiedy cofnęła nogę przekonała się, że wdepnęła w kałużę krwi.[a to nie jest takie oczywiste, ona nie wie w co wdepnęła, raczej się domyśla, wyrzuciłabym to zdanie, tym bardziej, że czytelnik i tak się domyśli, co to za mokre i lepkie w tak pięknych okolicznościach przyrody] Fala zawrotów głowy zaatakowała ze zdwojoną energią. Jessica dryfowała w powietrzu bez jakiegokolwiek punktu oparcia. Zawisła przez moment nad trupem rozebranego mężczyzny; czuła, że ociera się o jego twardy, rozdęty brzuch. Odruchowo chwyciła za krawędź odpływającej leżanki. Ostry ból wyrwał ją z jednego koszmaru przywracając drugi. Nie miała zamiaru pozostawać tu dłużej.

              -953539706 Jim Cordes wyprzedził -953539706 o sekundę myśli dziewczyny. Zablokował jedyną drogę ucieczki. i trzymając-953539706 -953539706 za włosy[tę drogę?]-953539706 i -953539706 przygwoździł Jessicę-953539706 do ściany. Był silny, szybki i zdeterminowany. Zdążyła to zauważyć, zanim wykręcił jej prawą rękę i świat znów zapadł się w czarną otchłań.

Po przebudzeniu stwierdziła, że sytuacja zmieniła się na gorszą. Leżała[sytuacja leżała? Po czarnej otchłani warto dać nowy akapit i zwrócić uwagę na tożsamość podmiotu] obecnie na brzuchu, a nogi i ręce miała starannie skrępowane. Ból stał się trudny do zniesienia, nie wiedziała już, czy boli ją ręka, czy cała prawa połowa całego ciała. Zniknęły też jej ubrania. Była zupełnie bezbronna. Jessica nie miała odwagi, aby się poruszyć.[sugeruję, żeby narracja w tych akapitach był prowadzona z jednego punktu widzenia, najlepiej Jessiki, bo de facto to jest narracja Jessiki to co robi, widzi, czuje Jessika. Ona nie wie kim jest ten człowiek, nie zna jego nazwiska na razie. Póki co mamy misz-masz ]

              W domu często przyglądała się matceobserwowała matkę, która potrafiła raptownie zastygnąć w bezruchu i trwać w tym stanie, dopóki ktoś jej nie przeszkodził. Jako półkrwi Azjatka, Jessica odziedziczyła po -953539704 matce [powt]wytrwałość i słabość do kurczaka z jarzynami po wietnamsku. Niestety przejęła również geny ojca, żołnierza amerykańskiej piechoty morskiej, co uniemożliwiało jej zachowanie spokoju w obliczu śmiertelnego zagrożenia. [jeden - dlaczego niestety? Dwa chyba nie chodzi o spokój, a o bierność/bierny opór w obliczu zagrożenia, akurat żołnierz w takiej sytuacji spokój/zimną krew zachować powinien]Zdecydowała się rozejrzeć na tyle, na ile pozwalała niewygodna pozycja. Miejsce człowieka, o którego brzuch otarła się w koszmarze [niezręcznie]trupa z koszmaru zajmowało inne ciało/Teraz obok leżał inny trup. Ten mężczyzna był dla odmiany chudy i prawdopodobnie młody. Jessica nie widziała dokładnie jego twarzy. Zauważyła, że miałma dość długie, ciemne włosy. Żebra i biodro rysowały się pod skórą wyraźnymi łukami; profil mężczyzny ocieniał kilkudniowy zarost. Serce JessiciJessiki zabiło mocniej, gdy spostrzegła rytmiczny ruch klatki piersiowej nowego sąsiada.

- Nareszcie się obudziłaś – zaaferowana odkryciem nie usłyszała zbliżających się kroków. Było już za późno na udawanie, że nadal jest nieprzytomna. Zdradziła się ruchem, inaczej nic by się może nie wydarzyło. Jim CordesOprawca/Świr/Zboczeniec....[dowolnie, bez imieniai nazwiska. W tym momencie to jest jej narracja, Dla niej to jakiś anonimowy zbok, nie wie jak on się nazywa] pochylił się nad dziewczyną i dotknął jej pleców szorstką dłonią.

- Przyniosłem ci szklankę wody.

Przypomniała sobie o pragnieniu i przez ułamek sekundy była niemal wdzięczna swojemu prześladowcy. JimMężczyzna odwrócił dziewczynę na lewy bok, uniósł jej głowę, a następnie cierpliwie, niczym pielęgniarka wlewał w spieczone usta zawartość szklanki. Jessica piła łapczywie – nie czuła przy tym, ani strachu przed człowiekiem, który ją uwięził, ani wstydu z powodu swojej nagości. Liczyła się tylko woda i to, że ręka trzymająca szklankę nie mogła na razie zabijać.

- Pewnie nie uwierzysz, ale przykro mi, że się tutaj znalazłaś. – Jim odsunął pustą szklankę od ust dziewczyny.

- Masz rację, nie wierzę ci – odpowiedziała po chwili namysłu.

Rozmowa utknęła w martwym punkcie. Ofiara patrzyła wyzywająco w matowe oczy oprawcy usiłując wniknąć w jego chorą wyobraźnię. Zdawała sobie sprawę, że niewiele może zdziałać przeciwko temu silnemu mężczyźnie, lecz postanowiła za wszelką cenę nie pokazać po sobie rezygnacji.

- Myślałem, że nie żyjesz – zaczął Jim.wWyglądałaś na nieżywą, kiedy cię stamtąd zabierałem. Nie miałem czasu sprawdzać wszystkiego dokładnie. Większość błędów popełnia się z braku czasu.

Zabrzmiało to, jak usprawiedliwienie. Jessica była zbita z tropu takim obrotem sprawy. Wydawało się jej, że wiedziała już na czym stoi, a teraz obraz całości ponownie się zagmatwał.

- Zabrałeś mnie z miejsca wypadku? – tTak czy owak zamierzała dowiedzieć się prawdy.

- Zgadza się. – Jim sięgnął po papierosa.

- I tamtych mężczyzn również?

- Tak.pPalił rzadko, ale jeszcze rzadziej miał okazję z kimś rozmawiać.

- Dlaczego to zrobiłeś?

Jim obmacywał kieszenie szukając zapałek. Wyglądał na zakłopotanego.

- Zostawiłem je w kuchni – powiedział wkładając papierosa z powrotem do paczki.

- Zadałam ci pytanie....

Zgłoś jeśli naruszono regulamin