Robert Babłojan, Mirlena Szumska - Baśnie Ukrainy, Białorusi i Mołdawi.doc

(282 KB) Pobierz



 

BAŚNIE

 

NARODÓW

 

ZSRR

 

 

BAŚNIE

 

UKRAINY,

 

BIAŁORUSI

 

I MOŁDAWII

 

Przełożył

Stanisław Ulicki Graficznie

 

Tytuł oryginału

CKA3KH HAPOflOB YKPAHHbl, EEJIOPYCCMH H MOJIflABHH

 

 

BAŚNIE UKRAIŃSKIE

 

LATAJĄCY STATEK O BIEDAKU I CARZE KRUKÓW

 

Adaptacja: Lidia Kon

Ilustracje: Ludmiła Łoboda i Iwan Ostafijczuk

 

LATAJĄCY STATEK

 

Byli sobie dziad i baba. Mieli trzech synów: dwóch  mądrych, a trzeciego — głuptaka. Staruszkowie mą- drych kochali. Baba im co tydzień świeże koszule szykuje, a z głuptaka wszyscy się śmieją, wszyscy go łaja. Siedzi głuptak na piecu w parcianej koszuli: podsunie mu baba jadła — poje, jak nie — głód mu doskwiera. Rozeszła się po wsi nowina: wydaje car swoją córkę za mąż, całe królestwo na obiad zaprasza. A temu da córkę za żonę, kto zbuduje latający statek i tym statkiem przyleci. Udali się mądrzy bracia do lasu. Zrąbali drzewo, myślą, jak tu statek latający zbudować.

Podszedł do nich starzec wiekowy:

—   Niech was Bóg wspomaga, synkowie! A użyczcie mi ogieńka, fajkę chcę zapalić.

—   Nie mamy czasu, staruszku, tobą się kłopotać! I zadumali sią bracia głęboko.

—  Znamienite świńskie koryto zrobicie, dziateczki —

powiedział starzec.— A carównę zobaczycie jako i własne uszy!

Rzekł to i przepadł. Trudzili się, trudzili bracia — nic im z tego nie wyszło.

—   Pojedźmy konno do miasta — starszy z braci powiada.— Skoro  nie  dane  nam  ożenić  się  z  carówną,  choć poucztujemy sobie do woli.

Staruszkowie synów pobłogosławili i w drogę ich wyprawili. Napiekła starucha pszenicznego chleba, prosiaka zabiła, flaszkę gorzałki dała.

Siedli bracia na koń, ruszyli w drogę.

Dowiedział się głuptak, że bracia odjeżdżają, i dalejże prosić:

—  Pójdę i ja w ślad za braćmi!

—  A ty, głuptaku, dokąd? — rzecze matka.— Wilki w lesie cię zjedzą.

—  A gdzieżby tam miały mnie zjeść!

Pójdę i pójdę" — upiera się, trudno z nim dojść do ładu.

Przygotowała baba głuptakowi torbę, dała czerstwego razowego chleba, flaszkę wody i na gościniec wyprowadziła.

Poszedł głuptak do lasu. Spotkał na drodze wiekowego starca, bardzo starutkiego staruszka z brodą całkiem posiwiałą, długą — do samego pasa.

—  Bądź zdrów, dziadku!

—  Witaj, synu!

—  A dokąd to, dziadku, podążasz?

—  Tak sobie wędruję po świecie, ludziom w biedzie pomagam. A ty dokąd?

—  Do cara na obiad.

—  Czyżbyś umiał zbudować taki statek, który latać potrafi?

—   Nie, nie umiem.

—  To po co idziesz?

—  Poszli moi bracia, to i ja idę. Może szczęście się do mnie uśmiechnie.

—  No, mniejsza z tym. Siadaj, pokrzepimy się, odpoczniemy kapeńkę. Wyjmuj z torby co tam masz!

—  Ale ty tego, dziadku, nawet spróbować nie zechcesz: mam tylko razowy chleb, a i to czerstwy.

—   Nic nie szkodzi, dawaj co masz!

Sięgnął głuptak do torby, chleb wyjął, ale nie razowy i czerstwy, który wsunęła mu matka, lecz pszeniczny, wspa-

8

niały,  taki,  jaki pan w święta  zwykł jadać.  Zdziwił się głuptak. Staruszek uśmiecha się pod wąsem.

Odpoczęli, podjedli jak się należy. Podziękował staruszek głuptakowi za poczęstunek i rzecze:

—   Słuchaj, synku, co ci powiem. Idź do lasu, znajdź dąb, ale taki największy z największych, na którym gałęzie na krzyż rosną. Uderz w ten dąb trzy razy toporem, a sam padnij na ziemię i leż plackiem, póki cię ktoś nie zawoła. Statek będzie na ciebie czekał.  Siadaj i leć, gdzie tylko zapragniesz. Lecz pamiętaj, musisz brać ze sobą wszystkich bez wyjątku, których napotkasz na drodze.

Podziękował głuptak staruszkowi, pożegnali się i rozstali. Poszedł głuptak do lasu, znalazł dąb, na którym gałęzie na krzyż rosną, uderzył trzy razy toporem, a sam upadł na ziemię i zasnął. Spał, spał, nagle słyszy — ktoś go wzywa:

—  Wstawaj, przyjacielu! Szczęście ci dopisało! Skoczył na równe nogi, patrzy: stoi statek ze szczerego

złota,   ze  srebrnymi  masztami,   a  jedwabne   żagle  wiatr wydyma — tylko siadać i lecieć!

Nie namyślając się długo wskoczył do środka, żagle napiął i poleciał.

Równiutko, szybko żegluje! Leci, leci, a sam ciągle na ziemię spogląda. Wytęża wzrok — jakiś człowiek uchem do ziemi przywarł i nasłuchuje.

Krzyknął głuptak:

—   Bądź zdrów, dobry człowieku! Co robisz?

—   Nasłuchuję, czy się goście u cara na obiedzie zebrali.

—  Czyżbyś się tam wybierał?

—  Oczywiście!

—  To siadaj ze mną, podwiozę. Wsiadł i polecieli.

Lecą,   lecą — i  cóż  widzą:   człowiek   drogą  wędruje, jedną nogę przywiązaną ma do ucha, na drugiej skacze. Krzyczy głuptak:

—  Bądź zdrów,  dobry człowieku!  Powiedz,  dlaczego skaczesz na jednej nodze?

—   Skaczę na jednej nodze — odpowiada — bo gdybym odwiązał drugą, w jednej chwili świat dokoła bym obszedł. A nie mam zamiaru.

—  A dokąd śpieszysz?

—  Do cara na obiad.

—  To siadaj z nami!

—  Znakomicie!

10

Wsiadł i polecieli.

Lecą, lecą, patrzą — stoi na drodze strzelec i z łuku nie wiedzieć do czego celuje: ni ptaka, ni zwierzęcia — gołe pole dokoła.

—  Witaj, dobry człowieku! Powiedz, do czego mierzysz? Nie widać tu przecież ni zwierząt, ni ptaków.

—  Co znaczy nie widać? To wy nie widzicie, a ja widzę.

—  A co i gdzie widzisz?

—  O tam, za tym lasem, sto mil stąd, siedzi na dębie orzeł.

—   Siadaj z nami!

Wsiadł i polecieli. Lecą, lecą, patrzą — starzec idzie drogą, wór pełen chleba niesie.

—  Dokąd, staruszku, pośpieszasz?

—  Idę — rzecze — szukać chleba na obiad dla siebie.

—  Masz przecież cały worek!

—   Nie ma o czym mówić.  Nawet na jeden kęs nie starczy.

—   Siadaj z nami!

Zabrali ze sobą staruszka i polecieli. Lecą,   lecą,   patrzą — starzec   krąży   wokół   jeziora, jakby czegoś szukał.

12

—  Co tak chodzisz, dziadku? — krzyczy głuptak.

—  Chcę pić — odpowiada — a wody nigdzie znaleźć nie mogę.

—  Jakże to, stojąc nad jeziorem?

—  A ileż w nim może być wody! Nawet na jeden łyk nie wystarczy.

—   Siadaj więc z nami!

Zabrali staruszka i polecieli dalej. Spotykają jeszcze jednego. Idzie w stronę wioski, worek ze słomą taszczy.

—   Bądź zdrów, dziadku! A dokąd tę słomę niesiesz?

—  Do wioski!

—  Coś ty! Czyżby w wiosce słomy zabrakło?

—  E — powiada — to nie jest zwyczajna słoma.

—  A co w niej takiego dziwnego?

—  A  to,   że  przy  największym   skwarze,  gdy  letnie słonko przypieka, wystarczy tylko ją rozrzucić, a już mróz siarczysty nadchodzi.

—  No — rzecze głuptak — siadaj w takim razie z nami, pojedziemy do cara!

—  Cóż robić, pojedziemy. Wsiadł i polecieli.

13

r

 

Nie wiadomo, czy krótką, czy długą mieli podróż, ale na obiad do cara zdążyli. Tam na środku dziedzińca stoły stoją, a na nich różne różności: woły pieczone, kiełbas i ptactwa rozmaitość, kasza na mleku, wszystkiego pod dostatkiem, beczki z piwem natoczone po brzegi, słowem — pij i jedz, ile dusza zapragnie.

A ludzi zebrało się chyba z pół królestwa: i starzy, i młodzi, panowie, kupcy i biedacy— nikogo nie brakuje. I starsi bracia, mądrzy bracia, również tu siedzą.

Przyleciał głuptak z towarzyszami złotym statkiem, przed carskimi oknami wylądował. Wysiedli i podeszli do stołów.

Zdziwił się car. Prosty chłop złotym statkiem przyleciał, w połatanej koszuli, w starych, dziurawych portkach, a do tego na bosaka.

Car aż za głowę się złapał.

—  Co? Mam wydać córkę za takiego prostaka? Nie-doczekanie jego!

I zaczął myśleć, jak tu się od tego chłopka uwolnić. Myślał, myślał, aż wymyślił. Wezwał sługę i powiada:

—   Idź i oznajmij temu prostakowi: mimo że złotym statkiem przyleciał, nie zobaczy mojej córki, jeśli nie przy-

16

niesie żywej wody, nim goście od obiadu wstaną. A jeśli nie przyniesie — błyśnie, świśnie miecz, jego głowa spadnie precz!

Odszedł sługa.

A Słyszek usłyszał, co car powiedział, i powtórzył głuptakowi.

Zatroskał się głuptak, nie je, nie pije, siedzi na ławie, głowę zwiesił.

Kroczek pyta:

—  Coś tak pomarkotniał?

—  Car  chce,  abym żywej  wody mu przyniósł,  póki goście nie wstaną od stołu. Jak mam to zrobić?

—   Nie smuć się, ja żywą wodę przyniosę.

—  Dziękuję, uratujesz mnie!

Przyszedł sługa z carskim rozkazem. A głuptak od dawna wie o wszystkim.

—  Powiedz — rzecze — że przyniosę.

Odwiązał Kroczek nogę od ucha, dał krok i w jednej chwili znalazł się przy żywej wodzie. Nabrał jej ile trzeba i już chciał wracać, gdy nagle poczuł zmęczenie.

Póki tam jeszcze obiad jedzą — duma — siądę sobie pod krzaczkiem,  odpocznę troszeczkę."  Usiadł i  zasnął.

17

Carski obiad końca dobiega, a Kroczka jak nie ma, tak nie ma. Siedzi głuptak na wpół żywy ze strachu, myśli: „Przepadłem z kretesem!" Słyszek ucho do ziemi przyłożył, nasłuchuje. Słucha, słucha...

—   Nic się nie martw — powiada — zasnął taki owaki pod krzaczkiem.

—  Ale co my teraz zrobimy? — głuptak pyta.— Jak go obudzić?

Strzałek mu na to:

—   Nie bój się, już ja go obudzę!

Naciągnął łuk, strzałę wypuścił do krzaczka; gałęzie poruszyły się i połaskotały Kroczka. Ten zerwał się na równe nogi, dał krok — goście nie zdążyli obiadu dojeść, jak żywą wodę przyniósł.              —

Car zdziwił się, lecz nic nie powiedział.

—  Idź — rzecze car słudze — i powiedz temu prostakowi: jeśli potrafi wespół ze swymi towarzyszami zjeść za jednym zamachem dwanaście par wołów i tyle chleba, ile się pomieści w dwunastu piecach, wtedy oddam mu córkę za żonę. Lecz jeśli nie zje —   błyśnie, świśnie miecz, jego głowa spadnie precz!

Usłyszał to Słyszek, głuptakowi powtórzył.

18

—  Co ja mam teraz robić? Nawet jednego chleba na raz zjeść nie potrafię! — głuptak rzecze.

I znów zasmucił się, głowę zwiesił. Odezwał się Obżartek:

—   Nie  smuć  się,  przyjacielu,  podjem  sobie  za  was wszystkich, jeszcze będzie mało.

Przychodzi sługa, a głuptak powiada:

—   Znam już carski rozkaz! Wracaj do pałacu, niech jadło szykują.

Dwanaście par wołów upieczono, upieczono dwanaście pieców chleba. Jak Obżartek wcinać zaczął — zmiótł wszystko do czysta i o więcej prosi.

—  Mało — skarży się — mało, mogliby dać choć drugie tyle!

Rozgniewał się car. Dwanaście beczek piwa i dwanaście beczek wina duszkiem wypić rozkazał.

—  Jeśli głuptak nie wypije — powiada — błyśnie, świś-nie miecz, jego głowa spadnie precz!

Słyszek rozkaz usłyszał i powtórzył przyjacielowi. A Ha-uścik rzecze:

—  W porządku, nie trap się, przyjacielu — wszystko wypiję, jeszcze będzie mi mało.

19

Wytoczono im dwanaście beczek wina i dwanaście beczek piwa. Zaczął Hauścik pić — wypił wszystko do ostatniej kropli i woła:

—   Marnie w gościnie  u  cara,  lichutko!  Drugie tyle bym wypił.

Widzi car, że trudna z głuptakiem rada i myśli: „Trzeba go zgładzić ze świata!" Znowu sługę wysyła:

—  Idź  i  powiedz,  żeby  przed  ślubem  do  łaźni  poszedł.

A sam żeliwną łaźnię do czerwoności rozpalić kazał. Nie tylko myć się, ale i zbliżyć się trudno!

Głuptak rozkazu wysłuchał. Puścił Mrozka z jego słomą przodem, śmiało kroczy. Podchodzą do łaźni, a z niej ogień aż bucha, żar dech w piersi zapiera. Mrozek słomę rozrzucił — takim chłodem powiało, że głuptak myć się musiał na siłę. Polazł potem na piec, siedzi, rozgrzać się nie może.

Car sługi posyła, myśląc, że po głuptaku nawet śladu nie ma. A ten trzęsie się na piecu:

—  Licha kąpiel u cara! Przez całą zimę widać ani razu w łaźni nie napalono.

20

Zmieszał się car. Co z takim robić?

Myślał, myślały aż wymyślił...

.— Król, nasz sąsiad, wypowiedział nam wojnę. Pragnę konkurentów poddać próbie. Temu oddam rękę swej córki, kto okaże się najdzielniejszym z rycerzy.

Wielu młodzieńców stawiło się na wojnę. Nawet dwaj starsi bracia pojechali na swoich konikach. A głuptak jak nie miał, tak nie ma wierzchowca. Wybłagał u carskiego koniucha starą, dychawiczną kobyłkę, tłucze się na niej po drodze. Dawno wyprzedzili go wszyscy rycerze, a głuptak — telep, telep, prawie nie rusza się z miejsca.

Wyszedł głuptakowi na spotkanie wiekowy starzec, który pomógł mu w zdobyciu statku.

Nie frasuj się, synku, poratuję cię w kłopocie — powiada.— Jak będziesz jechał przez przepastny las, po prawej stronie lipę rozłożystą zobaczysz. Rzeknij wtedy: „Lipo, lipo, otwórz się przede mną!" Lipa rozstąpi się i wybiegnie z niej koń w uprzęży, z torbą przytroczoną do siodła. Jeśli będziesz potrzebował pomocy, powiedz tylko: „Wychodźcie z torby!", a sam zobaczysz, co się stanie. Czas już na mnie, żegnaj.

Uradował się głuptak, zlazł ze swej dychawicznej kobył-

21

ki — żadnego  z  niej   nie   miał  pożytku!   Pobiegł  jak  na skrzydłach do lasu. Odszukał lipę.

—  Lipo, lipo, otwórz się przede mną!

Lipa rozstąpiła się, wybiegł z niej rumak wspaniały, złotogrzywy, a uprząż na nim niewysłowionym blaskiem lśni. Leży żołnierski rynsztunek na siodle, do siodła przytroczona jest torba.

Głuptak wdział zbroję i woła:

—  Ej, wychodźcie z torby!

W mig wysypują się z torby żołnierze zbrojną gromadą. Jednym skokiem głuptak konia dosiadł i na czele swej armii pognał na nieprzyjaciela.

Dopadł wrogów, rzucił się na nich ze swoim wojskiem i tak zaczął rąbać, że prędko wszystkich wygubił. Pod sam koniec potyczki został ranny w nogę.

Natenczas car z carówną przyjechali na bitwę popatrzeć. Kiedy carówna zobaczyła, że najdzielniejszy z rycerzy ranny został, rozerwała chusteczkę na dwie części. Jedną zostawiła sobie, a drugą ranę młodzieńca przewiązała.

Bój wygasł. Pojechał głuptak do lasu, pod lipą stanął.

—   Lipo, lipo, otwórz się przede mną!

22

 

Lipa rozstąpiła się. Ukrył w niej głuptak wszystko: i konia, i torbę, i żołnierski rynsztunek. A sam na powrót ubrał się w stare spodnie i połataną koszulę.

Pragnie car poznać zwycięzcę. Śle gońców na wsze świata strony, by szukali rycerza, którego rana przewiązana jest chusteczką carówny. Daremne starania. Każe więc car odwiedzić nie tylko bogatych, lecz wszystkich bez wyjątku poddanych. Słudzy do biednych izdebek zaglądać zaczęli, lecz nie znaleźli rycerza. Wreszcie przyszło dwoje sług do chaty leżącej na samym krańcu miasta. Siedzieli w niej starsi bracia, obiad jedli, a głuptak racuchy im smażył. I ten miał właśnie nogę przewiązaną chusteczką carówny. Chcieli go carscy słudzy do pałacu zaraz zabierać, lecz głuptak poprosił:

—  Kochani,   nie   mogę  pójść  przecież   do   cara   jak oberwaniec. ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin