Cassandra O'Donnell - Rebecca Kean 03 - roz 09.pdf

(318 KB) Pobierz
Rozdział 9
Aby pozbyć się zwłok, najłatwiej było je zjeść, ale pomimo moich próśb, nie udało mi
się przekonać do tego pumy, więc przebyliśmy długą drogę do Winooski, żeby tam zakopać
zwłoki.
- Ten idiota goryl był tak pewny siebie, że nie skasował historii swoich rozmów. -
zauważyłam, łamiąc ciszę, która panowała między nami od dobrych dwudziestu minut.
Jego oczy utkwione były w ekranie komórki goryla. Przepisywał z niej listę numerów
do swojego notesu.
- Musimy jak najszybciej znaleźć nazwisko jego pracodawcy. Dasz listę Ronaldowi, a
on znajdzie dla nas właścicieli tych numerów. Powiedz mu też, żeby postarał się zdobyć listę
połączeń anonimowych. - powiedział, spowalniając na rozdrożu.
Ronald Travers był szamanem, który pracował w policji. Czasem wyświadczał mi
drobne usługi podczas moich dochodzeń. Był dyskretny i tajemniczy, jak wszyscy szamani, ale
niezwykle skuteczny.
- Wstępnie mogę ci powiedzieć, że większość rozmów telefonicznych Wallace’a
prowadzona była z kimś, kto ma numer kierunkowy z miasta Albany. - powiedział.
- Więc myślisz, że pracuje dla kogoś stamtąd?
- To co myślę nie ma znaczenia, bo mieszka w Albany w stanie Nowy Jork, więc nie
podlega naszej jurysdykcji.
- Naprawdę? - zaśmiałam się.
Odwrócił się do mnie natychmiast.
- Wolę cię ostrzec od razu, żebyś sobie uświadomiła, Rebecco, że jeśli zrobisz sobie
przejażdżkę na terytorium Vladimira bez jego zgody, to będzie to miało przykre
konsekwencje.
Vladimir był wcześniej prawą ręką Clarence’a. Został awansowany przez Directum
Nowego Jorku tuż po tym jak pumołak podał się do dymisji. Z tego, co było mi wiadomo,
obydwaj pozostali w kontakcie i sporadycznie do siebie dzwonili.
- Cóż, zatem poproszę go o możliwość wjazdu.
- A on ci odmówi. Assayim nie zechce podjąć ryzyka, pozwalając wejść na swoje
terytorium komuś o twojej reputacji! - westchnął odkładając notes do kieszeni.
- Więc zrobię to bez jego zgody. Słuchaj, na razie nie ma sensu, aby nad tym
dywagować, nie wiedząc jeszcze, co życie przyniesie, w porządku?
Nerwowo przesunął dłonią po ogolonej głowie i przytaknął.
- W porządku. Wiesz coś nowego o Stelli Stevic? Spotkałaś się z Maurane?
- Stella Stevic jest od dwóch tygodni w śpiączce.
- Co?
Powiedziałam mu w szczegółach co odkryłam, rozmawiając z zielarkami, z wyjątkiem
części o Grimoire i zakazanych eliksirach.
- Więc zgodziła się, żebyś to ty zastąpiła Stellę Stevic, aby zbadać co dzieje się w
szkole?
- Tak.
- No cóż, życzę dużo szczęścia. Zielarki to nie bułka z masłem, nie jestem nawet w
stanie sobie wyobrazić co mogłoby zrobić całe stado tych przeklętych kobiet.
Szczerze mówiąc, to chyba sama nie byłam zbyt podekscytowana tym pomysłem.
Zarządzanie stadem zaburzonych hormonalnie nastolatków było jak walka na arenie:
oczekiwanie w strachu, modląc się, aby nie zostać przypadkowo zranioną.
- No cóż... oni chyba nie mogą być gorsi od moich ludzkich studentów. - powiedziałam
fałszywym tonem.
- Założysz się?
Skrzywiłam się bez odpowiedzi.
- Twoja córka już o tym wie?
- Nie. Mam zamiar powiedzieć jej to, jak tylko się z nią spotkam. - odpowiedziałam.
- Nie chciałbym być na twoim miejscu.
- Dlaczego?
- Czy możesz sobie wyobrazić, jaką traumą jest dla dziecka to, że jej matka uczy w
szkole do której ona uczęszcza?
Rzeczywiście o tym nie pomyślałam. Ale mimo wszystko nadal nie rozumiałam, w jaki
niby sposób może być do dla niej traumą.
- Nie sądzę, żeby sprawiło jej to jakieś problemy.
Clarence długo się we mnie wpatrywał, w końcu wybuchając śmiechem.
- No co? - warknęłam.
- Nie, nic... - roześmiał się wesoło.
- Co...?
Jakiś samochód uderzył gwałtownie w tylny zderzak mojego starego Chryslera. Mój
samochód został wyrzucony kilka metrów na pobocze, a ja starałam się zapanować nad
kierownicą, gdy samochód który w nas uderzył, pojawił się obok nas.
- Rebecco! Połóż się! - krzyknął Clarence, brutalnie wciskając moją głowę w kolana.
Chwilę później pociski uderzyły w bok samochodu, gdzie siedziałam. Instynktownie
chwyciłam pistolet ze swojej kabury i otworzyłam drzwi, ale zdałam sobie sprawę, że
samochód już odjechał.
- Co to było?! O co im chodziło? - zapytałam, zwracając się do Clarence, który mnie
obserwował, a jego twarz poszarzała.
- Rebecco, nie ruszaj się...
- Czemu?
Nagle poczułam piekący ból i zgięłam się mimo woli. Powódź adrenaliny rozpalała się
bezpośrednio na moich żyłach. Spojrzałam w dół na nie bardzo wierząc w to, że plama krwi
wyraźnie rośnie na moim swetrze.
- Cholera...
Otoczyły mnie ramiona Clarence’a, a ja jęknęłam i pociemniało mi przed oczami.
- Muszę się chyba położyć. - powiedziałam stłumionym głosem. Walcząc z bólem
jeszcze wymamrotałam: - Wszystko będzie dobrze...
- Nie, nie będzie. Dostałaś dwa strzały w jelita, do cholery!
Opuściłam głowę i wyglądałam chyba na lekko oszołomioną, że jasny czerwony płyn
przepływał przez moje palce na stopiony śnieg pod moimi stopami...
- Zabieram cię do szpitala!
Szef klanu zmiennych zainstalował ultranowoczesny mikro-szpital do domu dla
rannych zmiennokształtnych w piwnicy jego domu. Pięknie zajęto się tam Clarence’m, gdy
tam trafił, ale nikt stamtąd nie był w stanie zrobić nic dla mnie, bo ja w przeciwieństwie do
niego się nie regenerowałam, przynajmniej nie bez pomocy magii...
- Nie... Raphael, Raphael...
Zacisnęłam zęby tak mocno, że aż mnie rozbolała szczęka.
- Ale w czym ci pomoże wampir? Wiem przecież, że nie ma u siebie lekarza!
Lekarz by mi już nie pomógł. Moja wątroba została rozerwana na części. Musiałam
porozmawiać z Raphaelem, żeby obiecał mi, że będzie dbać o Leonorę...
- Umieram i po prostu... muszę zobaczyć go po raz ostatni, żeby go o coś poprosić. -
powiedziałam, czując jak załamują się pode mną nogi.
Usłyszałam głos Clarence’a krzyczącego moje imię, a wtedy zgasły ostatnie ślady
światła i straciłam przytomność.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin