Cassandra O'Donnell - Rebecca Kean 02 - rozdzial 34.pdf

(276 KB) Pobierz
Rozdział 34
Gordon nie zaprowadził mnie do mieszkania Dante’go, ale do domu Jose, innego
członka stada. Każdego czwartkowego wieczora kilkanaście wilków zbierało się w jego domu,
aby grać w pokera. Uważam, że to trochę dziwne, żeby Likantropy angażowały się w grę
opartą na blefowaniu, gdyż są na ogół w stanie wykrywać wszelkie kłamstwa, ale hej, gdzie
mnie oceniać, niech każdy robi co lubi...
- O czym tak myślisz, moja droga?
- Nie rozumiem, jak można znaleźć przyjemność w grze w pokera, kiedy nie jest się w
stanie skłamać rywalom.
Uśmiechnął się.
- To dlatego, że tak naprawdę oni nie grają w karty.
- Naprawdę?
- Naprawdę. Gra w karty jest tylko pretekstem, żeby mogli się spotykać i spiskować za
moimi plecami.
- To lepiej by zrobili, gdyby wybrali szachy za swoją przykrywkę. - powiedziałam.
Drzwi do małego domu typu Georges, znajdującego się w centrum Winooski, nie były
zamknięte. Wilki nie czuły strachu przed włamywaczami. To włamywacze mieli się czego bać
w starciu z wilkołakami.
- Dobry wieczór. - Potężnym głosem odezwał się Gordon.
Twarze wilkołaków nagle zastygły. Śmiech się urwał. Zauważyłam kilka zdziwionych
min.
Dante siedział przy jednym ze stolików. Założyłam, że przewodniczył spotkaniu.
- Dobry wieczór. - powiedziałam.
Pierwszy zareagował mały wilkołak o brązowej skórze, stojący z dwoma butelkami
piwa w ręku.
- Alfa...? Chcesz może coś do picia, lub z nami zagrać?
Spojrzałam na stół. Nie było po nim widać, żeby grano tu w karty.
- Nie, Jose. Przyjechaliśmy, aby spotkać się z Dante’m. - powiedział po cichu, ale
zdecydowanie Gordon.
- Dlaczego towarzyszy ci Assayim? – zainteresował się nagle wielki, brązowy wilkołak
o kwadratowym podbródku i potarganych włosach.
- Nie towarzyszy, tylko po prostu służy za przewodnika, żeby go doprowadzić do
Dante’go. - powiedziałam, kładąc rękę na Beretta’cie.
- Czego od niego chcesz? - zapytał w agresywnym tonem.
- Panie...
- Sullivan. Nazywam się Sullivan.
- Cóż, panie Sullivan, to nie dotyczy ciebie. - powiedziałem oschle.
Potem zwróciłam się do Dante’go.
- Dante, idziesz ze mną, jesteś teraz pod nadzorem Directum.
- Nie zbliżaj się do mnie, Assayim’ie, bo gwarantuję ci, że cię zabiję. - powiedział.
- Zawsze możesz spróbować. - powiedziałam, przyciskając wyzywająco rękę do ściany.
Sullivan wstał, ale nie dałam mu czasu, aby coś zrobił, strzelając mu dwa razy w
ramię.
Nastała wokół nas wielka cisza. Moja moc sącząca się ze wszystkich porów i mój
gniew promieniowały wokół mnie jak cuchnąca chmura.
- Każdy, kto się wtrąci, zostanie zastrzelony bez ostrzeżenia. Czy to jasne? - Rzuciłam
okiem po pokoju.
- Alfa... - Dante mruknął do Gordona.
- Nie mogę ci pomóc, Dante, nie mam na to żadnego wpływu. – odpowiedział Gordon,
rozkładając bezradnie ręce.
- Zatrzymuję zdrajcę i wspólnika mordercy. - powiedziałam, swoją bronią wskazując
na Dante’go. - Czy to dla was jakiś problem? - Powiedziałam, przyglądając się im.
Wszystkie oczy skierowały się na Dante’go i usłyszałam mnóstwo pomruków.
- Czy jesteś pewna tego, co mówisz, Assayim’ie?! - zapytał Jose.
- O tak. - powiedziałam, kiwając głową.
- Kłamie! – zaprotestował Dante.
- Mogę przedstawić dowody na to, co mówię, a on wszystko wyjawi na przesłuchaniu.
- powiedziałam suchym głosem.
Trzech z nich narzekało, ale w końcu klapnęli swoje pośladki na krzesłach.
- Nie uwierzysz chyba czarownicy?! - krzyknął Dante. - Od początku stara się mnie
pozbyć, bo boi się, że zabiję Williama i zostanę głową naszego klanu!
- To przyjaciółka Beth, a wszyscy wiemy, po której stronie jest Raani! - Sullivan
splunął, trzymając się za ramię ręką pełną krwi.
- Chcę tylko zapobiec katastrofie. I nie będzie tolerować rozłamów, przeszkadzających
mi w wymierzaniu sprawiedliwości. Czy wyrażam się jasno?
- Ta kobieta nie ma prawa oskarżać jednego z nas. Dante zawsze był lojalny i nie
będzie karany bez sądu! - Sullivan nadal się nie poddawał.
- Och, czyżby? - powiedziałam, posyłając dwie kule w brzuch Dante’go który
natychmiast upadł. - Niech tylko któryś z was piśnie jeszcze choć jedno słowo… tylko jedno...
i jest po nim. - dodałam, pokazując im lśniącą kulę ognia w swoim ręku.
Wilki miały swoje własne zasady. Większość swoich walk toczyły wręcz i nie było tam
miejsca ani na srebrne kule, ani na magię. W skrócie... nie wiedzieli co robić, a ja im tego nie
ułatwiałam.
- Trzeba zanieść drania do mojego samochodu. Muszę go przesłuchać. -
powiedziałam, patrząc na Jose i Gordona.
Oni skinęli głowami, podnieśli ciało Dante’go i zaczęli go bezceremonialnie ciągnąć,
kolanami po ziemi.
- Jesteś szalona i niebezpieczna! – powiedział Sullivan z wyrazem nienawiści na
twarzy.
- Myślę, że każdy z nas ma w sobie odrobinę szaleństwa. Masz rację w tym co mówisz
Myślę, że jest to wina społeczeństwa. Miałam po prostu trudne dzieciństwo.
- Nie wyżywaj się na mnie, a jeśli zabijesz Dante’go, odbiją się na tobie reperkusje.
Całej wataha będzie przeciwko tobie.
- Sullivan, twój Alfa nie przeszedł jeszcze na emeryturę. Nie przestał mówić i działać. -
powiedziałam przed wyjściem.
José i Gordon położyli Dante’go na tylnym siedzeniu.
- Trzeba było umieścić go w bagażniku. - skrzywił się Jose. - Będzie trzeba wyczyścić
krew z całego siedzenia.
- Gdzie chcesz go zabrać? - zapytał Gordon.
I czujnie rzucił okiem na Jose. Nie ufał mu w żaden sposób, Kumple Dante’go na
pewno będą próbować go odbić.
- Jak ruszymy to zobaczysz.
Alfa wsiadł do Chryslera i od razu ruszył.
- Sullivan musi być już w trakcie gromadzenia swoich żołnierzy. - Gordon zauważył po
kilku kilometrach.
- Myślisz, że będą mieli odwagę bezpośrednio ci się przeciwstawić?
- To nie jest moja decyzja, Rebecco, ale Assayima. Nie mam nic z nią wspólnego. -
powiedział, wzruszając ramionami.
- Hipokryta! Wszyscy umrzecie! - Dante jęknął przerywanym głosem.
- Och, Dante, jesteś taki żałosny. - powiedziałam, zatrzymując się przed bramą posesji
Rafaela.
Strażnicy natychmiast otworzyli bramę, a jeden z nich zapukał do okna w drzwiach.
- Mistrz jest w pokojach naszych gości, madame, w dolnej części nieruchomości, trzy
mile po lewej stronie. - powiedział.
- Dziękuję. - odpowiedziałam, ruszając.
- Jesteś pewna, że to dobry pomysł? – martwił się Gordon.
- Nie, ale wilkołaki wierne Dante’mu nigdy nie ośmielą go tutaj szukać.
- Nie chcę, żeby to przerodziło się w incydent dyplomatyczny. - powiedział.
- Nie mamy na dużo czasu, a potem będziesz wiedział czym się zająć. Chcesz się
wycofać?
- Wiesz, że pragmatyzm u ciebie graniczy wręcz z cynizmem, mała?
- Wiem, wiem...
Samochód minął ruiny dworu.
- Co tu się stało? - warknął.
- To część pytań, które muszę zadać Dante’mu - powiedziałam.
Westchnął.
- Dwór był naszym miejscem spotkań, zarząd będzie musiał teraz znaleźć jakieś inne
miejsce.
- Wyglądasz jakbyś się zdenerwował...
- Niektórzy ludzie mogą zobaczyć w tym słabość. Nie tylko Rafaela, ale również całego
Directum.
Nie pomyślałam o tym.
- Jest takie prawdopodobieństwo, ale zmiana nie powinna być aż tak wielka by się jej
obawiać. - odpowiedziałam pod domem, przed którym się właśnie zatrzymaliśmy.
Budynek w dolnej części parku również zbudowany był z białego kamienia i choć był
mniejszy, to miał więcej uroku niż rezydencja.
Róże i bluszcz pokrywały ściany, a dzięki częściowo krytemu basenowi, budynek ten
znacznie bardziej można było nazwać mianem „domu” niż „apartamentu”, bo dzięki niemu
był bardziej przyjemny.
- Dobry wieczór, proszę pani. - powiedział Hector i otworzył drzwi.
- Witam, Hector. Przyniosłam trochę pracy do domu. Znajdziesz mi, proszę, jakieś
dyskretne miejsce, w którym będę mogła spokojnie porozmawiać z przyjacielem?
Spojrzał przez ramię.
- Czy chodzi pani o pana Gordona?
Przewróciłam oczami.
- Oczywiście, że nie, Hector...
- Przepraszam, proszę pani, ale jak dobrze pamiętam z przeszłości, to czasami ma pani
tendencję do dziwnych zachowań...
Kto… ja?
- Och, nie mów tak, jak można słuchać plotek? Zapraszam do spojrzenia na tylne
siedzenie samochodu.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin