Rebelia - Simon Scarrow.rtf

(4935 KB) Pobierz
Rebelia

SIMON SCARROW

 

 


 

 


 

 


 

 

ORŁY IMPERIUM
 
 

REBELIA

 

 

             
 

             
 

Przełożył z angielskiego Robert J. Szmidt
 
 
Tytuł oryginału The Eagle in the Sand
 
 

 


             
 

             
 

             
 

             
 

             
 

             
 

              Timurowi Daghistani,

 

              z wyrazami wdzięczności i przyjaźni

 

 


WSTĘP

 

 

                  Dzięki umiejscowieniu akcji pierwszych pięciu tomów tego cyklu na terenie dzisiejszej Wielkiej Brytanii nie miałem najmniejszych problemów z opisaniem terenów, które przemierzali i na których walczyli centurionowie Katon i Macro. Umieszczenie fabuły tej powieści na pustyni leżącej gdzieś na odległych obrzeżach imperium rzymskiego okazało się jednak znacznie większym wyzwaniem. Moją niewesołą sytuację poprawił wszakże telefon od pana Daghistaniego, pracownika jordańskiej ambasady. Dżentelmen ten poinformował mnie, że Jego Wysokość król Abdullah jest zagorzałym czytelnikiem moich książek, więc z największą ochotą zaprosi mnie — wraz z rodziną — do zwiedzenia rzymskich ruin w miejscach, o których zamierzałem pisać.

                  Niniejszym pragnę przekazać Jego Wysokości najszczersze podziękowania za okazaną mi gościnność. Proszę także, by wyrazy wdzięczności przyjęły pozostałe osoby, dzięki którym mój pobyt w Jordanii okazał się tak owocny i przyjemny, a w szczególności: pani Różana Abu Hamdi z Biura Protokołu Królewskiego, która odpowiadała za zorganizowanie wycieczek do wszystkich interesujących mnie miejsc, mój kierowca pan Moraud, cierpliwie uczący mnie podstaw języka arabskiego, i na koniec Samer Mouasher, człowiek umiejący znaleźć ruiny rzymskich fortów, bez których opisania nie mógłbym stworzyć tej powieści.

 


ROZDZIAŁ PIERWSZY

 

 

             
 

 

             
 

                  Centurion Macro zauważył ich pierwszy: niewielka grupa mężczyzn wyszła spokojnym krokiem z mrocznej alejki, włączając się płynnie w potok ludzi, zwierząt i zaprzęgów sunących w kierunku wielkiego targowiska mieszczącego się na dziedzińcu świątyni. Mimo wczesnego wciąż poranka słońce prażyło niemiłosiernie, więc w wąskich alejach i zaułkach Jerozolimy dało się wyczuć zapachy charakterystyczne dla każdego miasta imperium, choć tutaj, dzięki przyprawom, cytrusom i balsamom, mieszały się one z dziwnymi i nie dającymi się tak łatwo zapomnieć woniami wschodu.

                  Blask słońca oślepiał, a z nieba lał się żar. Macro, czując pot perlący mu się na twarzy i reszcie ciała, nie mógł zrozumieć, jakim cudem ludzie ci wytrzymują, kryjąc głowy pod grubymi kapturami. Przyglądał im się więc uważnie, gdy sunęli z tłumem, przechodząc niespełna dwadzieścia kroków od niego. Nie rozmawiali ze sobą, zdawali się też nie zauważać otaczających ich ludzi. Centurion przełożył wodze muła do lewej dłoni, by trącić jadącego obok przyjaciela, z którym prowadził niewielki oddział żołnierzy jednostki pomocniczej.

                    Oni chyba coś kombinują — powiedział.

                    Słucham? — Katon rozejrzał się nieprzytomnie. — Wybacz. Co powiedziałeś?

                    Spójrz tam. — Macro wskazał na mężczyzn, których obserwował. — Widzisz tych ludzi w kapturach?

                  Katon zmrużył na moment oczy, a gdy zobaczył, o kim mowa, skinął głową.

                    Tak. Co ci się w nich nie podoba?

                    Nie sądzisz, że zachowują się dziwnie? — Macro zerknął na przyjaciela.

                  Katon jest bardzo inteligentnym młodzieńcem, pomyślał, ale czasami nie dostrzeże zagrożenia, choćby pojawiło mu się tuż przed nosem. Z perspektywy starszego oficera mogło to wynikać ze zwykłego braku doświadczenia. Macro służył w legionach już od osiemnastu lat — wystarczająco długo, by wyrobić sobie doskonałą orientację, a to właśnie od niej zależało, czy człowiek zdoła przeżyć, co stary centurion odkrył — i to po wielokroć — już na początku wojskowej kariery. Liczne blizny na jego ciele nie były jednak dowodem na to, że zbyt późno identyfikował zagrożenia. To, że przetrwał taki szmat czasu w legionach, zawdzięczał wyłącznie niesłychanej twardości i opanowaniu sztuki walki. Przeciwnik musiał się z nim liczyć, jak zresztą z każdym centurionem armii cesarza Klaudiusza. No, może nie z każdym, dodał w myślach, spoglądając na Katona. Jego przyjaciel był wyjątkiem od tej zasady. Awansu dochrapał się na bardzo wczesnym etapie kariery wojskowej, dzięki wyjątkowej inteligencji, odwadze, szczęściu i szczypcie znajomości. Zwłaszcza ten ostatni czynnik irytował ludzi pokroju Macro, którzy musieli piąć się latami po kolejnych szczeblach kariery, aczkolwiek stary centurion miał na tyle przyzwoitości, że przyznawał nawet przed sobą, iż jego przyjaciel w pełni zasłużył na takie wyróżnienie. W ciągu czterech lat, jakie minęły od chwili wstąpienia Katona do Drugiego Legionu, podczas których służyli wspólnie w Germanii, Brytanii i Ilirii, chłopak dojrzał i z żółtodzioba stał się rasowym wiarusem. Wciąż jednak potrafił bujać w obłokach.

                  Macro westchnął głośno.

                    Kaptury. W taki upał. Nie wydaje ci się to dziwne?

                  Katon raz jeszcze zerknął w ich kierunku i wzruszył ramionami.

                    Trochę tak, trochę nie... Może to wyznawcy jakiejś sekty? Jeden Jowisz wie, ile ich tu pozakładali. — Skrzywił się. — Kto by przypuszczał, że jedna religia może mieć aż tak wiele odłamów? A z tego co słyszałem, miejscowi są najgorliwszymi wyznawcami, jakich zna ten świat. Nie masz bardziej pobożnych ludzi niż Judejczycy.

                    Możliwe — odparł po chwili zastanowienia Macro. — Ale ta banda nie wygląda mi na maniaków religijnych.

                    Tak mówisz?

                    Tak mówię. — Macro postukał się palcem po czubku nosa. — Zaufaj mi. Oni coś kombinują.

                    Na przykład co?

                    Nie wiem. Jeszcze. Poobserwuj ich przez chwilę. Ciekaw jestem, co pomyślisz.

                    Co pomyślę? — Katon nachmurzył się z irytacji. — Właśnie wyrwałeś mnie z zamyślenia.

                    Doprawdy? — odparł Macro, nie spuszczając wzroku z idących przed nimi mężczyzn. — Domyślam się, że twoje rozważania musiały dotyczyć spraw wielkiej wagi. Sądząc po nieobecnym wzroku, nie mogło to być nic innego.

                    Owszem. Tak się składa, że myślałem o Narcyzie.

                    O Narcyzie? — Macro spoważniał na wspomnienie cesarskiego sekretarza, który rozkazał im udać się na wschód. — O tym bękarcie? Dlaczego marnujesz czas na rozmyślania o tej miernocie?

                    Nieźle nas urządził tym razem. Wątpię, abyśmy wykonali to zadanie. Coś mi tu cuchnie.

                    Też mi nowość. Każde zlecenie tego bękarta cuchnie na milę. Zrobił sobie z nas imperialne gąbki do podcierania tłustej dupy. Jakkolwiek człowiek by się ustawił, i tak lądujemy po uszy w gównie.

                  Katon spojrzał na przyjaciela z obrzydzeniem. Już otwierał usta, by go zganić, gdy starszy centurion wyciągnął nagle szyję i syknął:

                    Spójrz! Zaczyna się.

                  Przed nimi wznosił się strzelisty łuk bramy prowadzącej na dziedziniec świątyni. Słońce świeciło Rzymianom prosto w oczy, więc Katon potrzebował chwili, by skupić wzrok na zakapturzonych postaciach. Obserwowani, minąwszy wejście, skupili się po jednej ze stron ulicy i maszerowali teraz dziarskim krokiem w kierunku kramów lichwiarzy i poborców podatkowych, które ustawiono na samym środku placu.

                    Jedziemy. — Macro wbił pięty w boki mula, próbując go pogonić. Ludzie idący przed nim zerknęli lękliwie przez ramiona, sprawdzając, czy nie muszą uciekać z drogi kwiczącego zwierzęcia. — Pospiesz się!

                    Czekaj! — Katon chwycił przyjaciela za ramię. — Boisz się własnego cienia. Ledwie dotarliśmy do miasta, a ty już szukasz okazji do walki.

                    Mówię ci, oni coś szykują.

                    Nie możesz tego wiedzieć. Nie możesz też wjechać tam, tratując wszystkich na swojej drodze.

                    Dlaczego?

                    To by wywołało zamieszki. — Katon zeskoczył z siodła i stanął obok swojego muła. — Jeśli chcesz ich ścigać, ruszmy za nimi na piechotę.

                  Macro spojrzał na oddalających się zakapturzonych mężczyzn.

                    Niech ci będzie. Optionie!

                  Wysoki Gal o topornym obliczu oderwał się od czoła kolumny, by zasalutować przepisowo centurionowi.

                    Tak, panie?

                    Trzymaj wodze. Centurion Katon i ja udajemy się na krótką przechadzkę.

                    Przechadzkę, panie?

                    Słyszałeś, co powiedziałem. Zaczekacie na nas pod bramą, ale w szyku, tak na wszelki wypadek.

                  Option zachmurzył się.

                    Na jaki wypadek, panie?

                    Na wypadek problemów. — Macro uśmiechnął się. — Rozumiesz? Chodź, Katonie. Ruszajmy, zanim ich zgubimy.

                  Młody centurion, westchnąwszy głośno, podążył za przyjacielem, mieszając się z tłumem ludzi zmierzających na wielki dziedziniec. Mężczyźni, których obserwowali, zdążyli się już oddalić, wciąż jednak szli prosto na stragany lichwiarzy i poborców. Obaj legioniści przepychali się przez tłum, gdy było trzeba, spychając przechodniów z drogi, co wywoływało za każdym razem wrogie spojrzenia i burczane pod nosem obelgi.

                    Rzymskie bękarty — rzucił za nimi ktoś posługujący się greką.

                  Macro obrócił się na pięcie.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin