Gwiazdy
Kryzys mocno dawał się we znaki. Wszyscy w rodzinie mieli ściśnięte gardła. Tata przeszedł na zasiłek dla bezrobotnych i od pewnego czasu w domu mówiło się tylko o tym, na czym jeszcze da się zaoszczędzić. Podczas kolacji panowało przykre milczenie. Nikomu nie chciało się rozmawiać.
Nagle mama klasnęła w dłonie, zwracając tym uwagę całej rodziny.
– Wstajemy i wychodzimy na dwór!
Zdziwieni, wyszli za mamą z mieszkania do niewielkiego ogródka.
– Spójrzcie na niebo! – poleciła mama.
Wszyscy spojrzeli w górę.
Olbrzymia czarna, aksamitna kopuła pulsowała żywymi, migoczącymi gwiazdami. Patrząc na nie można było doznać zawrotu głowy, jak gdyby ten połyskujący pułap chciał porwać wszystkich w bezkresny wir.
Poczuli się tacy mali. Przytulili się do siebie, zastygając w uścisku.
Owładnięci tym niewiarygodnym widowiskiem, odżyli: wszystko było takie ogromne, bezkresne, że traciło się poczucie czasu.
Otwierały się umysły, a serca napełniały nową odwagą. Niebo wyglądało niczym wielka reklama nadziei.
– Gwiazdy są widoczne nocą – tak po prostu powiedziała mama.
Nauczycielka, uśmiechając się szeroko, zapytała, wskazując na rysunek: „Z czego są zrobione gwiazdy?”
„Ze światła” – z przekonaniem odpowiedział Andrzej, sam zdziwiony tym, co mówi.
„A dlaczego?” – spytała zachwycona nauczycielka.
Eleonora patrzyła na syna, który wzrokiem poszukiwał u niej odpowiedzi, której nikt nie zna.
„Dlaczego, Andrzejku?” – zapytała łagodnie.
„Bo ziemia jest pełna ciemności”.
(Alessandro D'Avenia, To, o czym nikt nie wie)
Pewnego dnia zwierzęta zorganizowały wielką demonstrację protestacyjną. Długi i hałaśliwy pochód maszerował dość spokojnie. Jedynie grupka małp uformowana w „czarny blok” budziła niepokój wśród przechodniów, orangutan rozbił witrynę, a owce, z wiadomych powodów, odmówiły maszerowania w sąsiedztwie wilków.
Kiedy demonstranci dotarli do placu Świętego Jana, przedstawiciele każdego gatunku weszli na trybunę i przedstawili swoje zarzuty wobec ludzi, którzy wykorzystują zwierzęta i siłą odbierają im ich produkty.
„Zabierają moje mleko!” – zaryczała krowa.
„Wybierają moje jaja!” – zagdakała kura.
„Pożerają moje mięso” – chrząkała świnia.
„Zabijają mnie dla oleju” – narzekał wieloryb.
To samo mówiła pszczoła, krokodyl, koza i wiele innych zwierząt.
Na koniec, zgodnie z logiką, głos zabrał ślimak.
„A ja mam coś, co ludzie bardzo chcieliby mieć, bardziej niż wszystko inne. Gdyby mogli, na pewno by mi to odebrali... Ja mam czas”.
Kto z was, martwiąc się, może choćby jedną chwilę dołożyć do wieku swego życia?. (Mt 6,27)
W rozległym ogrodzie na przedmieściu stał dom. Na jego bramie wisiała tabliczka z takim oto napisem: „Sprzedajemy rasowe szczeniaki”.
Do bramy zadzwonił pewien chłopiec. Kiedy nadszedł właściciel, chłopiec włożył rękę do kieszeni i powiedział: „Mam dwa euro i 37 centów. Czy mogę zobaczyć pieski?”.
Mężczyzna zagwizdał. Z budy, na której widniał napis „Lady”, wyszła wspaniała, elegancka suczka, a za nią pojawiło się pięć prześlicznych szczeniaczków. Jeden z nich lekko utykał.
– Co mu się stało? – zapytał chłopiec, wskazując na kulawego.
– Weterynarz mówi, że ma zniekształconą łapkę. Prawdopodobnie zawsze będzie kuśtykał.
– Chciałbym go kupić, jeśli pan pozwoli – powiedział chłopiec.
Mężczyzna chciał oddać pieska za darmo, ale chłopiec odpowiedział:
– On też jest pełnowartościowy, jak inne. Będę przynosił pieniądze co tydzień, aż zapłacę całą sumę.
– Dlaczego chcesz kupić chorego psa? Nigdy nie będzie mógł z tobą biegać ani pójść w góry!
Chłopiec nachylił się, podwinął nogawkę spodni i pokazał swoją nogę: była zdeformowana i włożona w metalowy stabilizator.
Potem powiedział:
– Ja też nie mogę biegać. Szczeniak będzie potrzebował kogoś, kto go zrozumie.
Zwycięzcą w konkursie na „Najlepsze dziecko roku” został chłopiec mieszkający w sąsiedztwie ponad osiemdziesięcioletniego mężczyzny, który niedawno owdowiał.
Kiedy dzieciak zobaczył siedzącego w ogrodzie, płaczącego staruszka, przeskoczył przez płot, usiadł mężczyźnie na kolanach i długo tak siedział.
Kiedy wrócił do domu, mama zapytała go, co powiedział temu biednemu staruszkowi.
„Nic” – odpowiedział chłopiec. „Jego żona umarła, a on bardzo cierpi z tego powodu. Ja tylko usiadłem z nim i pomogłem mu płakać”.
Helenka była dziewczynką trochę roztargnioną. Jej ulubionym schronieniem był położony niedaleko miasteczka las. Bardzo lubiła po nim chodzić.
Pewnego dnia podczas wędrówki zobaczyła motyla zaplątanego w krzak jeżyn.
Z wielką troską, zwracając bacznie uwagę, aby nie zniszczyć jego wspaniałych skrzydeł, pomogła mu się uwolnić.
Motyl uniósł się na chwilę, po czym zawrócił i zamienił się w prześliczną wróżkę. Helenka ze zdumienia otworzyła usta, gdyż dotąd widywała wróżki tylko w książkach dla dzieci.
– W podziękowaniu za twoją uprzejmość – powiedziała wróżka – spełnię twoje największe pragnienie”. Zupełnie tak, jak wróżki mówią w książkach...
Dziewczynka przez chwilę się zastanawiała, po czym powiedziała:
– Chciałabym być szczęśliwa.
Wtedy wróżka pochyliła się nad nią, szepnęła jej coś do ucha i znikła.
Helenka wyrosła na szczęśliwą kobietę, a w całym miasteczku nie było nikogo szczęśliwszego od niej.
Kiedy pytano ją o tajemnicę jej radości, uśmiechała się tylko i mówiła: „Skorzystałam z rady pewnej dobrej wróżki”.
Mijały lata, Helena zestarzała się, ale ciągle była najłagodniejszą i najszczęśliwszą staruszką w miasteczku.
Sąsiedzi, a także wnuki obawiali się, że bajeczna tajemnica szczęścia może umrzeć wraz z nią.
– Wyjaw nam, co ci powiedziała wróżka – prosili.
W końcu, uśmiechając się, urocza staruszka odpowiedziała:
– Powiedziała mi, że choć wszyscy wydają się pewni siebie, to jednak ja jestem im potrzebna!
„Czym byłbym bez ciebie, gdybyś nie przyszła mi z pomocą?
Czym byłbym bez ciebie, jak nie uśpionym w lesie sercem?
Jak nie zatrzymaną na tarczy zegara godziną?
Czym byłbym bez ciebie, jak nie tym bełkotem?
(Aragon)
Nad pewnym wielkim miastem górowała dumna i majestatyczna katedra. Przy niej wznosiła się wspaniała dzwonnica. Budowla pozostała jednak niedokończona: dzwonnica była głucha. Nie miała dzwonu.
Miejscowy biskup postanowił wyposażyć dzwonnicę w dzwon godny katedry. Wystosował do mieszkańców całego miasta gorącą prośbę, aby zgromadzili przedmioty ze srebra, które po przetopieniu byłyby ich wkładem w powstanie srebrnego dzwonu.
Srebrne, małe i większe przedmioty oraz klejnoty zaczęły napływać.
Pewnego dnia przed dostojnikiem wyznaczonym do przyjmowania darów stanęła uboga wdowa. Nieśmiało podała srebrny grosz, bo tylko tyle posiadała. Prałat przyjął monetę z pogardliwą miną, a kiedy tylko kobieta wyszła, wyrzucił pieniążek przez okno do ogrodu otaczającego budynek.
„Grosz jest dobry dla żebraków! Do czego może się przydać w przypadku dzieła tak wielkiego i wspaniałego, jak nasze?”
Inicjatywa cieszyła się powodzeniem. Zgromadzono dużo srebra, które zostało przetopione, aby powstał wspaniały dzwon: cudo, które zdaniem znawców nie miało sobie równego na świecie.
W Wielkanoc imponujący, srebrny dzwon został poświęcony i umieszczony w dzwonnicy. Następnie sam biskup miał zaszczyt jako pierwszy uderzyć w niego.
Jednakże ten wydał tylko godny politowania jęk i zamilkł.
Przybyli technicy i eksperci, ale nikt nie potrafił tego wytłumaczyć. Srebrny dzwon uparcie milczał.
Biskup prosił Pana Boga, aby wskazał mu przyczynę porażki. I pewnej nocy, podczas snu, anioł objawił mu, co wyznaczony przez niego dostojnik zrobił z ofiarą biednej wdowy.
Biskup natychmiast wezwał prałata zajmującego się gromadzeniem ofiar i zażądał wyjaśnień. Następnie obaj poszli do ogrodu. Pochyleni, na kolanach, szukali w trawie i pod krzakami. W końcu odnaleźli wdowi grosz.
Biskup polecił raz jeszcze odlać dzwon, ale tym razem z wdowim groszem.
Kiedy kilka tygodni później spróbowano go rozkołysać, dzwon napełnił miasto najpiękniejszym dźwiękiem, jaki kiedykolwiek słyszano.
Bóg słyszy nawet pojedyncze uderzenie twego serca.
Wychowawczyni oczekiwała na rodziców Maćka, których wezwała na rozmowę. Rodzice Maćka, którzy niedawno się rozeszli, zostali wezwani w sprawie słabych wyników w nauce i złego zachowania chłopca.
Maciek, jedynak, zawsze dotąd był radosny i towarzyski, a do tego wzorowy jako uczeń.
Weszła matka chłopca i usiadła na jednym z krzeseł w pobliżu katedry nauczycielki.
Chwilę później przyszedł ojciec. Spojrzeli na siebie zaskoczeni i poirytowani, ostentacyjnie ignorując się.
Wychowawczyni szukała właściwych sformułowań, aby pomóc im zrozumieć, do czego doprowadzili swoje dziecko, ale brakowało jej słów. Wobec tego zaprowadziła ich do ławki syna i powiedziała: „Proszę spojrzeć!”.
Pod pulpitem leżała wymiętoszona i poplamiona łzami kartka – zawierająca napisane na lekcji wypracowanie. Kartka była zapisana po obu stronach, ale nie był to tekst na zadany temat. Widniało na niej wielokrotnie nagryzmolone jedno jedyne zdanie.
Wychowawczyni w milczeniu rozprostowała kartkę i podała ją mamie Maćka. Ta przeczytała ją i bez słów przekazała ojcu, który zmarszczył brwi. Potem jego twarz złagodniała. Czas, przez jaki przyglądał się tym nagryzmolonym słowom, wydawał mu się wiecznością.
W końcu starannie złożył kartkę i włożył ją do kieszeni. Wyciągnął rękę, aby chwycić dłoń żony, która otarła łzy i uśmiechnęła się. Pomógł jej założyć płaszcz i wyszli razem.
Na kartce było napisane: „Mamo, tato, kocham was... Mamo, tato, kocham was... Mamo, tato, kocham was...”.
Świat jest pełen byłych mężów i byłych żon. Ale nie ma byłych dzieci.
Pewnego zacnego człowieka urzekł jeden z żydowskich obrzędów, Jom Kippur, największy i najbardziej uroczysty dzień roku: Święto Pojednania, kiedy to prosi się Boga o przebaczenie i winy zostają zmazane.
Choć nie był żydem, człowiek ten postanowił także obchodzić to święto. Dokonał tylko pewnej zmiany w obrzędzie.
Raz na rok, po rozważeniu i zastanowieniu, przygotowywał dwie listy grzechów.
Następnie zwracał się ku najwyższej górze i wznosił do nieba pierwszą listę.
„Panie, oto moje grzechy przeciwko Tobie” – mówił, odczytując listę popełnionych grzechów. „Wielokrotnie oszukiwałem fiskusa; dwanaście razy sfałszowałem umowy; zdradziłem żonę; byłem niesprawiedliwy wobec sąsiadów; kłamałem i szkalowałem; przez wiele dni nie pamiętałem o Tobie. Poważnie zgrzeszyłem i proszę Cię o przebaczenie, bo Cię obraziłem”.
Potem wyciągał z kieszeni następną listę i ponownie wznosił ją ku niebu i ku górze, mówiąc: „Panie, oto lista grzechów, jakie Ty popełniłeś wobec mnie: dałeś mi wiele niepokoju w pracy; moja córka, pomimo modlitw, zachorowała; przyjaciel, któremu ufałem, okradł mnie; wiele wycierpiałem z powodu wypadku, jakiemu uległem bez jakiejkolwiek winy z mojej strony”.
Po drugiej liście człowiek kończył obrzęd takimi słowami: „Byłem niesprawiedliwy wobec Ciebie, a Ty byłeś niesprawiedliwy wobec mnie. Ale dziś jest święto przebaczenia. Zapomnij moje grzechy, a ja zapomnę Twoje. W ten sposób będziemy mogli razem żyć i być przyjaciółmi przez następny rok”.
Pewnego dnia żołnierz zapytał starca, czy Bóg przebacza grzesznikom.
Starzec odpowiedział: „Powiedz mi: czy wyrzucasz swój płaszcz, jeśli się rozerwał?”.
Odpowiedział żołnierz: „Nie, zszywam go i dalej używam”.
Starzec zakończył: „Skoro ty troszczysz się o swój płaszcz, to czy Bóg nie okaże miłosierdzia swojemu obrazowi?”.
Na łagodnym stoku jednego ze wzgórz Langhe rosła grupa dorodnych drzewek brzoskwiniowych. Wiosną ich kwiaty tworzyły delikatny jak aksamit różowy obłok, który radował przechodniów.
W długim rzędzie drzew wyrosło młode, pełne życia drzewko brzoskwini.
W końcu lutego, kiedy dni były już cieplejsze, młode drzewko zaczęło pytać:
– Czy to już czas? Możemy zakwitnąć?
– Trochę cierpliwości, młodzieńcze. Za wcześnie! Mogą jeszcze powiać zimne, a nawet mroźne wiatry. Zaczekaj, twoja godzina też nadejdzie! – odpowiadało stare i doświadczone drzewo brzoskwini rosnące obok.
Młode drzewko, mrucząc pod nosem, przytakiwało, a tymczasem jego pędy pęczniały.
– Są zazdrośni, bo są starzy – mówiło do siebie.
Jednego z ostatnich lutowych popołudni, oblane niezwykle łagodnym słońcem, młode drzewko brzoskwini po raz kolejny zapytało:
– Czy teraz mogę rozkwitnąć?
Stare drzewo odpowiedziało:
– Nie, mój młodzieńcze. To jeszcze nie wiosna. Prawdopodobnie nadejdą jeszcze zimne dni.
Młode drzewko wybuchło:
– Dość tego! Wy, stare drzewa, wszystkie jesteście takie same! Zawsze z tym swoim «uważaj, zaczekaj, cierpliwości...» Mam dość waszych uwag! Jest piękne słońce i będę decydować samo o sobie!
I pączki młodego drzewka brzoskwini wybuchły wspaniałymi, różowymi kwiatami.
„Popatrz na to drzewko: już zakwitło! Jakie śliczne!” – mówili przechodnie z zachwytem. Było to jedyne drzewko brzoskwiniowe, które już kwitło, więc skupiało na sobie cały podziw ludzi.
Młode drzewko brzoskwini puchło z dumy.
Niestety, słońce w lutym nie jest trwałe. Następnego dnia brzytwa mroźnego powietrza okrutnie ścięła kwiaty i marzenia młodego drzewka.
Młodzi płoną ogniem. Starszym pozostaje światło.
...
welib