Ich piecioro - Susan Wiggs.pdf

(1017 KB) Pobierz
Ich pięcioro
Susan Wiggs
Harlequin Enterprises (2013)
Rating:
★★★★☆
Tags: Romans
Lily pragnie być najlepszą nauczycielką na świecie. Temu podporządkowała całe życie. Samotna kobieta, która boi się miłości. Sean marzy o
karierze golfisty. Korzysta pełnymi garściami z uroków życia. Nieodpowiedzialny mężczyzna skupiony na swoich potrzebach. Nawet gdyby się
wcześniej znali, nie mieliby o czym rozmawiać. Tak różni, a nagle połączeni przez tragiczny splot wypadków. Tak obcy, że zadanie, które
wyznaczył im los, wydaje się niemożliwe do spełnienia…
źródło opisu: Wydawnictwo Mira, 2013
źródło okładki: http://harlequin.pl/mira
Susan Wiggs
Ich pięcioro
Table for Five
Tłumaczenie: Maria Dorycka
Zdarzają się rzeczy tak nieoczekiwane, że nikt nie jest na nie gotowy.
Leo Rosten
CZĘŚĆ PIERWSZA
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Piątek, godzina 14.45
– Pani Robinson! A wie pani, jak by się pani nazywała, gdyby pani była gwiazdą porno? – rzucił Russel Clark, podskakując na widok
nadjeżdżającego powoli szkolnego autobusu.
– Nie i nie chcę wiedzieć. – Lily Robinson przytrzymała chłopca za ramię, żeby nie wychylił się spod daszka osłaniającego chodnik przed
rzęsistym deszczem. Niestety i tak zmokną, bo do miejsca, gdzie zatrzyma się autobus, był kawałek drogi.
– Ale to proste! Najpierw trzeba powiedzieć nazwę ulicy, na której się mieszka...
– Russel, wystarczy – stanowczo nakazała Lily. Miała nadzieję, że chłopiec nie zdaje sobie sprawy, co to za dama, którą nazywa się gwiazdą
porno. – Poza tym przypominam ci, że dziś ty prowadzisz grupę na parking.
– Ups! – Russel wyprostował się natychmiast. To był
przywilej, z którego skorzystał z dumą, to znaczy ruszył przez deszcz na czele dwudziestu trzech trzecioklasistów. Nim doszli pod brezentowy dach
na parkingu, pochwalił się: – Jadę dziś do Echo Ridge. Mam lekcję golfa.
– W taką pogodę?
– Na pewno się przejaśni, pani Robinson. – Russel spojrzał za siebie, krzyknął: – Za mną! – i na czele małoletniej hałaśliwej bandy pognał jak
strzała do autobusu numer cztery, przeskakując po drodze kałuże.
Było to poważne wykroczenie, bowiem po parkingu nie wolno biegać, tylko trzeba bardzo uważać na różne pojazdy. No cóż, Lily znów będzie
musiała pouczać i pouczać.
Jednak nie dziś, bo to było niemożliwe. Koniec lekcji, czas do domu.
Pożegnała się z uczniami, którzy niczym stadko przestraszonych kacząt rozpierzchali się do autobusów i samochodów.
Zostały tylko Charlie Holloway i jej najlepsza przyjaciółka Lindsay Davenport. Trzymały się za ręce i paplały nieustannie, czekając, aż auto pani
Davenport po nie podjedzie.
Charlie napotkała wzrok Lily, ale zaraz spuściła głowę. Lily doskonale ją rozumiała. Dziewczynka wiedziała przecież, że jej rodzice zostali wezwani
do szkoły na rozmowę. W żółtym płaszczu przeciwdeszczowym wydawała się mała i krucha, jakby chciała zniknąć. Lily miała ochotę ją pocieszyć,
powiedzieć, że nie ma się czym martwić.
Niestety nie zdążyła, bo Charlie zawołała: – O, jest twoja mama! – Pociągnęła Lindsay za rękę. – Do widzenia pani, miłego weekendu! – zawołała
do Lily i dziewczynki wsiadły do granatowego volvo.
Lily pomachała im z uśmiechem, mając nadzieję, że nie widać po niej zdenerwowania. Bo oczywiście pomyślała o Crystal, swojej najlepszej
przyjaciółce z dzieciństwa, mamie Charlie. A właśnie Lily czekała bardzo trudna rozmowa z Crystal...
– Cześć, coś się stało? – spytał Greg Duncan, nauczyciel wychowania fizycznego. Po lekcjach był trenerem licealnej drużyny golfa, ale
podrywaniem zajmował się na pełen etat.
– A nawet jeśli, to nie powinieneś o tym wspominać.
Uśmiechnął się szeroko i jednym susem znalazł się koło niej.
Był sympatycznym, ciepłym facetem. Z powodu aksamitnych ciemnych oczu i dużych dłoni kojarzył się Lily z wielkim bernardynem.
– Wiem, jaki masz problem. Na ten weekend jeszcze się z nikim nie umówiłaś.
O nie, znowu to samo, pomyślała Lily. Owszem, lubiła Grega, ale jego potrzeba zwracania na siebie uwagi bywała męcząca.
Dwukrotny rozwodnik, spotykał się z niemal wszystkimi znanymi jej kobietami, a teraz zainteresował się nią.
– Mylisz się, mam już plany – odpowiedziała z uśmiechem.
– Kłamiesz. Po prostu nie chcesz mi zrobić przykrości.
Trafione oskarżenie, pomyślała rozbawiona.
– Znów cię nagabuje? – Pod brezentowym daszkiem stanęła Edna Klein, dyrektorka szkoły.
Przy swoich sześćdziesięciu latach, z siwymi włosami do pasa i błękitnymi oczami wyglądała jak weteranka Woodstock. Nosiła drewniaki ze
skarpetkami oraz biżuterię ze srebra i turkusów, do tego mieszkała w komunie Cloud Mountain, a jednak wszyscy traktowali ją poważnie. Miała na
swoim koncie doktorat w Berkeley, trzech byłych mężów, czwórkę dorosłych dzieci oraz dziesięć lat trzeźwości w AA. Zarządzała szkołą
kompetentnie i profesjonalnie, wspierała nauczycieli, zachęcała uczniów do pracy, inspirowała rodziców. Innymi słowy, postać niebanalna, wręcz
niezwykła, i prawdziwy skarb dla lokalnej społeczności.
– Molestowanie w miejscu pracy – potwierdziła Lily. – Zastanawiam się, czy nie napisać skargi. Prawdziwa gratka dla adwokata, w obecnych
czasach to w sądzie samograj.
Prześladowana, zalękniona i bezradna kobiecina, a po drugiej stronie napakowany sterydami i testosteronem, pozbawiony uczuć wyższych
brutalny samiec! – podkpiwała na całego.
– Zaraz, zaraz! – gorąco zaprotestował Greg. – To ja powinienem się poskarżyć. Staram się o tę bezradną i zalęknioną kobiecinę już od
walentynek, no i co z tego mam? Kino raz w miesiącu!
– Ciesz się, że mogłeś wybrać film. Ten horror to było dla mnie duże przeżycie.
– Jesteś bez serca. Miłego weekendu, drogie panie – pożegnał
się z uśmiechem, odchodząc w kierunku sali gimnastycznej.
– Marnuje tylko czas – powiedziała Lily do Edny.
– Jesteś taka cięta na wszystkich facetów czy tylko na trenera Duncana?
Lily się roześmiała.
– Nie rozumiem, dlaczego od kiedy skończyłam trzydziestkę, wszyscy się interesują moim życiem uczuciowym.
– Bo wszyscy chcą, żebyś jakieś miała.
Ludzie zawsze pytali ją, czy się z kimś spotyka albo czy zamierza mieć dzieci. Albo kiedy ułoży sobie życie. A przecież była bardzo zadowolona z
tego, co ma. A miała swoje... i tylko swoje życie. Prawda bowiem była taka, że związki budziły w niej lęk.
Zaangażowanie emocjonalne kojarzyło się jej z jazdą samochodem z pijanym kierowcą. Najpierw dawka ostrych przeżyć, a na koniec i tak ktoś
musi zostać ranny.
– Wtrącam się w nie swoje sprawy, tak? – spytała Edna.
– Tak.
– Wybacz, ale naprawdę chciałabym, żebyś kogoś poznała.
Lily zdjęła okulary i wytarła je skrajem swetra, a świat momentalnie zamienił się w nasiąkniętą deszczem szarozieloną plamę.
– Dlaczego nikt nie potrafi pojąć, że to, co mam, daje mi satysfakcję? I wcale nie oczekuję zmian?
– Satysfakcja i szczęście to dwie różne rzeczy. A bez radykalnej zmiany szczęścia nie zaznasz.
Gdy Lily założyła okulary, wszystko wokół uzyskało normalną ostrość.
– Kiedy jestem zadowolona, to jestem szczęśliwa.
– Gadanie... Zobaczysz, któregoś dnia zapragniesz czegoś więcej – skomentowała Edna.
– Ale na pewno nie dziś – odpowiedziała Lily, myśląc o czekającej ją rozmowie.
Wokół nich stanęła grupka uczniów, by się pożegnać. Edna zamieniła z każdym z nich kilka słów, i to słów dobranych bezbłędnie, bo wszyscy
odchodzili z szerokim uśmiechem.
A jednak Lily poczuła dziwny niepokój, bo uderzyło ją coś, co przed chwilą usłyszała.
„Satysfakcja i szczęście to dwie różne rzeczy”.
Trudno uszczęśliwić samą siebie, a co dopiero drugą osobę, pomyślała. A mimo to niemal codziennie widziała, jak ludzie starają się siebie
uszczęśliwiać. Matka huśta w ramionach roześmiane niemowlę, mąż przynosi żonie kwiaty, dziecko otwiera w szkole pudełko z drugim
śniadaniem i znajduje w nim czuły liścik. Ot, niby drobiazgi, ale gdy tak je zsumować...
Ale to tylko jedna strona medalu.
Bo niestety tak już w życiu jest, że szczęście szybko przemija.
Lily znała temat doskonale, bo przekonała się o tym na własnej skórze.
Patrzyła, jak dzieci podbiegają do samochodów, rzucają się matkom na szyję, pokazują im zeszyty i opowiadają coś z przejęciem. Czuła się
trochę jak turystka obserwująca dziwne zwyczaje. Ale cóż, ci ludzie byli inni niż ona. Wiedzieli, co znaczą bliskie więzi.
Natomiast ona miała wrażenie dziwnej lekkości, nie była niczym obciążona, wydawało jej się, że mogłaby po prostu odlecieć... tu i tam...
wszędzie, po prostu wszędzie.
Czekając na Hollowayów, Lily ustawiła wokół okrągłego stolika małe krzesełka. Położyła na blacie grubą teczkę z pracami Charlie oraz pudełko
Zgłoś jeśli naruszono regulamin