Margit Sandemo - Saga o czarnoksiężniku - 02 - Blask Twoich oczu.odt

(514 KB) Pobierz
MARGIT SANDEMO



 

Margit Sandemo

Blask twoich oczu

Saga o czarnoksiężniku tom 2

(Przełożyła Iwona Zimnicka)

Księgi złych mocy

Przyczyna wszystkich dziwnych i przerażających wypadków, przez jakie musiała przejść pewna młoda dziewczyna z zachodniego wybrzeża Norwegii na przełomie siedemnastego i osiemnastego wieku, zawiera się w trzech księgach zła, dobrze znanych z najbardziej mrocznego rozdziału w historii Islandii.

Księgi pochodzą z czasów, gdy w Szkole Łacińskiej w Holar, na północy Islandii, rządził zły biskup Gottskalk, czyli z okresu pomiędzy latami 1498 a 1520. Biskup uprawiał prastarą i już wtedy surowo zakazaną czarną magię; Gottskalk Zły nauczył się wiele o magii w osławionej Czarnej Szkole na Sorbonie.

Szkoła Łacińska w Holar była za panowania Gottskalka tak niebezpieczna, że macki zła rozciągały się stamtąd zarówno w czasie, jak i w przestrzeni; żądza posiadania owych trzech ksiąg o piekielnej sztuce rozpalała się w każdym, kto o nich usłyszał. Ani jedna dusza nie pozostała wobec nich obojętna.

Zresztą... Aż do naszych dni przetrwała ich ponura, budząca lęk sława.

Rozdział 1

Tiril obudziło światło.

Zaraz też napłynęły inne wrażenia: skądś dobiegało szczekanie Nera, spod pleców ciągnęło chłodem i wilgocią, o burtę łodzi pluskały fale.

Słychać również było głos niepodobny do żadnego innego. Brzmiał jak syrena przeciwmgielna i miotał siarczyste przekleństwa. Tiril zachłysnęła się ze strachu i w jednej chwili oprzytomniała.

– Do kroćset, zostaw w spokoju moje mewy, przeklęty kundlu, bo jak nie, to cię wykastruję i żadna suka nigdy więcej nie nadstawi ci tyłka!

Tiril uniosła zesztywniałe ciało. Siedziała w wodzie, sączącej się przez szpary wąskiej łodzi wiosłowej. Musiała przymknąć oczy, oślepiona porannym światłem. Nad horyzontem, skryta za delikatną mgiełką, wznosiła się biała tarcza słońca.

Tafla przyjaznego morza była gładka jak lustro, tylko przy brzegu dostojne fale przelewały się po kamieniach.

Głos, który zdołałby zbudzić umarłego, znowu się rozległ:

– Do stu piorunów, a cóż my tu mamy! Zamknij pysk, ty łajdaku! Człowiek w ogóle nie może dojść do słowa!

Nie, nie było niebezpieczeństwa, że Nero zdoła zagłuszyć tę trąbę jerychońską.

– Co to za panieneczka przybiła do mojej zapomnianej przez Boga wyspy?

Z rażącego światła słońca przed oczami Tiril wyłoniła się jakaś postać. Kobieta, która zatrzymała się przy łodzi. Ale cóż to była za kobieta! Kołysała się na nogach jak tłusta kaczka, wielka niczym wierzeje stodoły, ubrana w strój rybacki, w męskie spodnie. Bił od niej ostry zapach ryb. Twarz i dłonie posiniały jej od wichru i chłodu, pod zydwestką kłębiły się splątane brązowe włosy.

Małe, świdrujące oczka obserwowały Tiril. Spoglądały surowo, z dystansem, lecz nie bez życzliwości.

– Co, do stu piorunów, panna tu robi? Może panna zabłądziła?

– Ja... nie... nie wiem – wyjąkała Tiril i wyczołgała się z łodzi, która utknęła między dwoma kamieniami na niegościnnej plaży. – Nie, właściwie nie, bo przecież płynęłam bez celu. Czy to jest Askøy?

– Nie, dziewczyno, widocznie źle sterowałaś. To moja własna wysepka na morskiej otchłani. Usłyszałam psa i oczywiście musiałam sprawdzić, co to ma znaczyć. Nie mogłam pojąć, co tutaj może robić pies. Doprawdy, miała panna szczęście, że przybiła tu do brzegu, inaczej wyruszyłaby prosto do piekła. To znaczy na pełne morze.

– Ojej! – przestraszyła się Tiril. – Rzeczywiście było tak ciemno i mgliście, wiosłowałam całą noc. Czuję to w rękach.

– Rany boskie, dłonie zdarte do krwi! Widać panna nie przywykła do morza. Pójdzie panna ze mną do domu, taka panna przemoczona i zmarznięta. Niedobrze jest siedzieć z tyłkiem w wodzie. Ładnego panna ma psa, tylko tak cholernie goni mewy!

– Uważa, że się dobrze sprawuje, bo przegania drozdy z mojego ogródka – nieco bezradnie uśmiechnęła się Tiril.

Zawołała Nera, który właśnie zatrzymał się przy brzegu. Wydawało mu się, że znalazł w wodzie coś naprawdę okropnego, i zapalczywie atakował sprytne fale.

– Tak, Nero to dobry pies – powiedziała ciepło. – Mam tylko jego.

– Ach, tak? – Potężna kobieta popatrzyła na Tiril spod krzaczastych brwi, lecz nie doczekała się odpowiedzi. – Porozmawiamy o tym później – mruknęła.

Podniosła łódkę Tiril i jednym ruchem wyciągnęła ją niczym piórko daleko na brzeg. Potem zaczęła iść, kołysząc biodrami i machając rękami. Dziewczyna ruszyła za nią.

W zacisznym miejscu za skałami stała nieduża chata. Wyglądała, jakby skuliła się w sobie.

– Niech się panna nie spodziewa żadnych wygód – zagrzmiała kobieta. – Choć pewnie przywykła do wytworniejszych miejsc.

– Różnie z tym bywało – uśmiechnęła się Tiril leciutko. – Ostatnio mieszkałam w chacie takiej jak ta i czułam się świetnie.

– To ci dopiero! Ale panna jest przecież z dobrej rodziny!

– Nie znoszę tego określenia. Mam wielu przyjaciół wywodzących się z uboższych warstw społeczeństwa. Najważniejsza jest szlachetność serca.

– Hm – chrząknęła kobieta. Można to było zrozumieć na wiele sposobów. Nagle wrzasnęła: – Przeklęte mewy, trzymajcie się z dala od moich suszonych ryb!

Nero potraktował jej okrzyk jako komendę „pilnuj domu”, której nauczył się od Tiril, i popędził za krzyczącymi ptakami. Wzleciały w powietrze, czyniąc niesamowitą wrzawę.

Kobieta patrzyła teraz na dużego czarnego psa z większą życzliwością.

Dotarły już prawie do samego domu. Była to stara nędzna chatynka, tu i ówdzie podparta wyłowionymi z morza deskami.

– Wybrała się panna wczoraj na niedzielną przejażdżkę?

– Nie – odparła Tiril. – Uciekałam przed ludźmi, którzy chcieli wyrządzić mi krzywdę.

– Ach, tak! Tutaj nikt nie przyjdzie, może się panna czuć bezpieczna.

– Wspaniale. A w ogóle to mam na imię Tiril i skończyłam dopiero szesnaście lat. Proszę, mów mi ty, nie jestem w niczym lepsza.

– No, no, o tym sama zdecyduję. Takie stroje nie należą na tym szkierze do codzienności! Ale dobrze, ja jestem Ester i panienka też może mówić mi po imieniu. Nie przywykłam do ugrzecznionych form.

– Dziękuję! Mieszkasz tutaj sama? Sama jedna na całej wyspie?

Ester wybuchnęła śmiechem, który zabrzmiał jak skrzeczenie sroki.

– Tak, tak, sama na całej tej wielkiej wyspie!

Odwróciła się do Tiril.

– Nie zostałabyś ze dwa dni? Mogłabyś mi pomóc w połowach. Cholernie trudno samemu radzić sobie z wiosłami, żaglem i sprzętem rybackim jednocześnie.

– Bardzo mi to odpowiada, dlatego serdecznie dziękuję za propozycję. Muszę się przez jakiś czas ukrywać.

– I ty także – mruknęła Ester pod nosem. Tiril nie była pewna, czy dobrze usłyszała.

Ester nagle zaczęła się spieszyć.

– Muszę trochę ogarnąć.

– Ależ to nie ma żadnego znacze...

– Owszem, dla mnie ma.

Zdumiewająco szybko jak na swą ociężałą sylwetkę kobieta zbiegła w dół i zniknęła w chacie. Tiril świadomie zwolniła kroku. Rozumiała dumę Ester, która nie chciała, by ktoś oglądał jej bałagan. Zdawała sobie też sprawę, jak łatwo zapuścić dom, kiedy mieszka się w takiej izolacji. Nikt przecież tu nie przychodził.

– Gotowe! – zagrzmiało wreszcie od drzwi.

Tiril, przestąpiwszy próg, zaczęła się zastanawiać, jak też musiało wyglądać to wnętrze, zanim Ester uznała, że jest posprzątane. Większego bowiem rozgardiaszu nigdy jeszcze nie widziała. Świdrujący w nosie nieprzyjemny zapach był tylko bagatelką. Co takiego Ester musiała schować? Prawdopodobnie bardzo nieświeżą bieliznę.

Chociaż czy ta kobieta używała czegoś tak eleganckiego jak bielizna? Tiril miała co do tego wątpliwości.

– Czy nie doskwiera ci samotność?

– Nie, dobrze mi tutaj.

– Ale jak udaje ci się przeżyć? Skąd bierzesz, na przykład, mleko? Nie hodujesz przecież zwierząt.

– No tak, mewy nie dają się wydoić – zarechotała Ester, aż Tiril o mało w uszach nie popękały bębenki. – Łowię ryby. I dostaję za nie mleko od sąsiada. On ma gospodarstwo. Żywię się też jajami morskich ptaków, kiedy przychodzi na nie pora.

– A chleb? Masz jakieś pole, na którym uprawiasz zboże?

– Nie, nie mam. Modlitwa nie na wiele się zda, gdy się sieje na kamiennym gruncie. A ziarna z tego małego skrawka ziemi porośniętego nadmorskimi ostami nie starczyłoby na więcej niż na jeden bochenek, w ogóle więc nie zawracam tym sobie głowy. Sąsiad daje mi chleb. Usiądź tutaj, zaraz rozpalę w piecu. Musimy cię wysuszyć, inaczej dostaniesz kataru w nieprzyjemnych miejscach. A potem to piekielnie swędzi, kiedy odwiedzi cię na sianie mężczyzna. Nie mam ubrań, w które mogłabym cię przebrać, ale przy ogniu na pewno zaraz wyschniesz.

– Dziękuję, niczego więcej nie potrzeba. Ten sąsiad... Czy on mieszka...?

– Na wyspie Sotra. Dziś w nocy dopłynęłaś daleko za Askøy. Musiałaś lawirować między wyspami, a wreszcie zostawiłaś je wszystkie za sobą.

– Rzeczywiście wydawało mi się, że już za długo wiosłuję. Ale nic przecież nie widziałam. To wielkie szczęście, że masz takiego dobrego sąsiada.

– O, tak. Daje mi wszystko, czego potrzebuję.

Ester powiedziała to, pomrukując z rozkoszą. Tiril przez moment poczuła się zbita z pantałyku.

Nero także przybiegł do chaty i zdążył już wywęszyć mysią norę. Stał teraz przed nią i kichał od kurzu.

– Doskonale, piesku – pochwaliła go Ester. – Rozpraw się z tymi obżartuchami. Dostały się na wyspę razem z pewnym ładunkiem i piekielnie się mnożą.

Nagle w jej spojrzeniu pojawił się cień podejrzliwości.

– Ten pies, mam nadzieję, nie jest wytresowany do szpiegowania? Nikt cię tu chyba nie przysłał?

– Przysłał? Mnie? A kto?

– Nie, nie, zapomnij, co powiedziałam, wyglądasz na uczciwą. Nie wiedziałam, że ludzie z wyższych sfer potrafią być tacy bezpośredni. Na pewno jesteś dobrą dziewczyną. A teraz chciałabym poznać twoją historię, bo wspominasz o wielu dziwnych sprawach.

– Tak, moja historia jest dość niezwykła – uśmiechnęła się Tiril ze smutkiem.

Ester zawiesiła nad ogniem garnek, w którym były resztki kaszy, na pewno nie dzisiejszej. Nie były też wczorajsze ani przedwczorajsze, ale Tiril postanowiła przymknąć oczy na ten fakt.

– Widzę, że opowiadanie sprawia ci przykrość – powiedziała Ester nie owijając w bawełnę. – Ale wydajesz mi się pod tyloma względami niezwykła, że budzisz moją ciekawość.

– Masz prawo wiedzieć, kogo przyjęłaś pod swój dach – pokiwała głową Tiril. – Powinnaś wiedzieć, że krok w krok za mną idzie nieszczęście. Z pewnością stanie się coś złego, jeśli ktoś się dowie, gdzie mnie szukać. Ja sama jestem dobrze chroniona, mogę też ochronić twój dom, jeśli chcesz.

Ester zmarszczyła brwi. Ciekawość wprost biła z małych, jasnoniebieskich jak woda oczu. Gestem wskazała dziewczynie miejsce tuż przy ogniu.

Tiril wyjęła dwa ochronne znaki Móriego.

– Ten jest mój własny. Ale ten duży możemy zawiesić nad drzwiami, a wtedy nie wejdzie tu żaden nieproszony gość.

– To by mi się przydało – wypaliła Ester. Potem gwałtownie zwróciła się do Tiril. – Nieczyste siły! Nie jesteś chyba czarownicą? Czy to dlatego uciekasz?

Dziewczyna wybuchnęła śmiechem.

– Nie, nie jestem czarownicą. Te znaki dostałam od mego najlepszego przyjaciela. Ale on opuścił już kraj. Na zawsze.

– Coraz bardziej mnie zadziwiasz. Kim był?

– Czarnoksiężnikiem. Musiał wracać na Islandię, aby coś odszukać. Jeśli to znajdzie, stanie się najpotężniejszym czarnoksiężnikiem na świecie.

– Do stu piorunów! A cóż to za szczególna rzecz, która może to uczynić? I w jaki sposób zdoła ją odnaleźć?

Tiril odparła niepewnym tonem:

– Wskrzeszając z martwych pewnego biskupa, który nie żyje od dwustu lat. Tak, wiem, że to brzmi niedorzecznie, ale gdybyś spotkała Móriego, uwierzyłabyś w to, co mówił. Oj, chyba zaczynam się przypiekać z jednej strony, czy mogę się obrócić?

– Wydawało mi się, że zapachniało wędzoną szynką – wybuchnęła głośnym śmiechem Ester. – Nie, nie, żartowałam. Ustaw się tyłkiem w stronę ognia, ja zwykle tak robię.

– Chyba wszystkie kobiety – uśmiechnęła się Tiril. – Och, jak przyjemnie!

– Przybiję tylko to dziwactwo nad drzwiami i zaraz będziesz mogła opowiadać dalej. To bardzo interesujące, coś innego niż patroszenie ryb, jedzenie, sikanie i spanie.

Wyszła przed chatę i umocowała Tarczę Aarona nad niskimi drzwiami. Nazwa znaku wielce ją rozbawiła i znów głośny śmiech echem poniósł się wśród skał. Wróciła do izby.

– No, teraz dobrze, niestraszny nam już diabeł, trolle ani... A tam, mam to w nosie. No więc, jak wygląda ten twój czarnoksiężnik?

W oczach Tiril pojawiły się rozmarzenie i smutek.

– Móri przypomina przerażająco pięknego anioła śmierci. Szkoda, że go nie widziałaś! Jest taki urodziwy, wprost do bólu. Ale taki... taki daleki. Nie potrafię sobie nawet wyobrazić, że ktoś mógłby go poślubić, to po prostu niemożliwe. On jest niebezpieczny, rozumiesz to, Ester? Widziałam w jego oczach światy ukryte dla nas, ludzi. Zajrzałam do krainy mrocznych cieni. W tych oczach kryje się samotność i smutek, i... nie, nie zło, raczej groza. On zna tak wiele tajemnic. Na własne oczy widziałam, jak zaklęciem tamował krew, i była to chyba jego najmniej imponująca umiejętność. O innych nie mam śmiałości myśleć. Gdy mówi o tym starym biskupie, wygląda wprost strasznie! – Zadumała się na moment, ale zaraz wróciła do rzeczywistości. – Miałam przecież opowiedzieć Tragiczną Historię Mego Życia – uśmiechnęła się leciutko. – Szczerze jednak mówiąc, jest ona naprawdę bardzo smutna. Obiecuję, że nie będę się nadto rozwodzić.

– Nie spiesz się, czas nas nie goni! No, jedzenie jest już gotowe, ale mam tylko jedną łyżkę. Czy możesz jeść prosto z garnka, czy też...?

Tiril mężnie przełknęła ślinę i jadła prosto z garnka.

– Dobrze – pochwaliła ją Ester. – A teraz opowiadaj!

Z jakiegoś dziwnego powodu kasza okazała się rzeczywiście smaczna, a może o jej smaku decydował raczej głód? Tiril gorąco podziękowała za jedzenie i powiedziała, że czuje się teraz o niebo lepiej. Po nocy spędzonej w samotności na nieznanych wodach tym bardziej doceniała troskliwą opiekę Ester. Potężna kobieta tylko prychnęła w odpowiedzi.

– Wszystko zaczęło się właściwie mniej więcej dwa lata temu. – Tiril drżała, dręczona przykrymi wspomnieniami. – Kiedy moja ukochana siostra Carla odebrała sobie życie...

– W imię Ojca i Syna – mruknęła Ester.

Tiril z rozjaśnionymi oczami opowiadała o Carli, obdarzonej anielską urodą, i o dzieciństwie ich obu.

Ester przyglądała się jej z niedowierzaniem.

– Mówisz tak, jakbyś ani krztynę nie była zazdrosna o siostrę, która najwyraźniej w czepku się urodziła. Piękna niczym elf i...

– Nigdy by mi nie przyszło to do głowy – z powagą odparła Tiril – Ubóstwiałam Carlę. Niestety, jak się okazało, nie ja jedna...

Drżącym głosem opowiedziała o samobójstwie siostry, które ta popełniła właśnie wtedy, gdy pozwolono jej poślubić sympatycznego Erlinga Müllera, potomka bogatego rodu kupców hanzeatyckich. I o ujawnionych później powodach samobójstwa: ojcu wykorzystującym śliczną córkę, która w ogóle nie była jego córką. On jednak zataił ten fakt przed biedną dziewczyną, przez co skazał ją na jeszcze większe cierpienia. Tiril mówiła także o tym, jak kilka miesięcy później przybrany ojciec zaczął napastować także i ją. O ucieczce z domu, o pomocy Móriego, a później Erlinga, o domu w Laksevåg.

– Bez przerwy głowę mi nabijałaś tym Mórim – cierpko zauważyła Ester – o Erlingu natomiast wspominasz dopiero teraz. A przecież z twoich słów można wnosić, że drugiego takiego ze świecą by szukać. Młody, przystojny, mądry, bogaty, miły, zawsze chętny do pomocy...

– Owszem – równie cierpkim tonem odparła Tiril. – Ale kiedy słuchasz tej charakterystyki... Czy nie brakuje ci w niej jakiegoś określenia?

– Jakiegóż to?

– Nudny. Wiem, wiem, jestem niesprawiedliwa. Erling to naprawdę sympatyczny i pociągający mężczyzna. W porównaniu jednak z Mórim jest tylko cieniem. W dodatku był narzeczonym Carli. Móri jest tylko mój. To znaczy był, bo przecież nigdy już go więcej nie zobaczę. – W jej głosie dało się słyszeć wyraźne drżenie, szybko więc dodała: – Ale dochodzę do następnej części mojej historii.

Tiril opowiedziała o dwóch tajemniczych prześladowcach, którzy usiłowali ją zabić, a później zamordowali jej przybranych rodziców i o tym, jak duchowieństwo i władze w osobie wójta starały się odszukać Móriego, który w tej sytuacji musiał opuścić kraj. Opowiedziała też Ester o swym nieznanym pochodzeniu, o tym, jak odkryli, że prawdziwa matka Tiril płaciła przez długie lata konsulowi Dahlowi za utrzymanie córki, o lichwiarzu, który znał całą sprawę, i jak konsul Dahl najprawdopodobniej szantażem chciał wyłudzić więcej pieniędzy od matki Tiril i dlatego zginął.

– Choć to ostatnie to tylko nasze domysły – zakończyła Tiril smętnie; broda jej się trzęsła od wstrzymywanego płaczu. – A wczoraj wieczorem ci dwaj o mały włos mnie nie dopadli. We mgle udało mi się wsiąść do łodzi i wypłynąć na morze. Aż tutaj.

Ester przyjrzała jej się zamyślona.

– Doprawdy, niewielki pożytek miałaś z tego amuletu, który dostałaś od swego przyjaciela Móriego. Ale już rozumiem, jak doszło do tego, że dobiłaś do mojej wyspy. Muszę jednak przyznać, że to, co opowiedziałaś, nie bardzo mi się mieści w głowie!

– Wiem! – żałośnie zaśmiała się Tiril. – A najgorsze, że wszystko jest prawdą.

Ester wstała.

– Faktem jest, że ci wierzę, moja droga – rzekła, rozglądając się dokoła. – Jednak nie mam pojęcia, gdzie będziesz spała.

Tiril nie mogła nic zaproponować, w izbie stało tylko łóżko gospodyni, zaścielone szmatami i tak brudne, że nawet Nero nie zechciałby na nim się położyć. W chacie najwyraźniej było jeszcze jedno pomieszczenie, lecz drzwi prowadzące do niego pozostawały zamknięte i Ester nawet najdrobniejszym gestem nie dała poznać, że jest tam dodatkowe miejsce na nocleg.

– Mogę spać na ziemi – stwierdziła Tiril bez większego entuzjazmu. Klepiska nie zamiatano chyba co najmniej od pięciu lat.

– Już wiem! Przenocujesz w szopie na brzegu! W zatoce. Przygotujemy ci tam posłanie, zobaczysz, będzie ci naprawdę mięciutko!

Od razu zeszły na brzeg. Zatokę po tej stronie wyspy otaczały skały, dzięki temu sprawiała wrażenie spokojnej i bezpiecznej. Na wodzie kołysała się łódź rybacka ze zwiniętymi czerwonobrązowymi żaglami. Niewielka szopa wyglądała na znacznie nowszą od chaty.

I rzeczywiście Tiril dostała miękkie posłanie! Ester przytaszczyła ze sobą wspaniałą kołdrę z najdelikatniejszego atłasu. Kołdra musiała się kiedyś zmoczyć, poza tym jednak nie nosiła żadnych śladów używania.

Ester nie powiedziała, skąd ją ma, a Tiril nie pytała.

Rozdział 2

Tiril doskonale czuła się w gościnie u Ester. Było jej tu tak dobrze, że gdy rybaczka pytała, czy dziewczyna nie zechciałaby zostać jeszcze kilka dni, a później jeszcze kilka, Tiril zawsze odpowiadała twierdząco. Strach przed dwoma złoczyńcami wciąż jej nie opuszczał, szczególnie dręczyło ją wspomnienie widoku Nera, skopanego, leżącego bez życia na drodze. Podobna sytuacja nie mogła się powtórzyć, Tiril musiała go chronić. A tutaj był bezpieczny.

Często wyprawiały się w morze na połów. Z początku utrzymywała się dobra pogoda, tak że Tiril zdołała z grubsza przyswoić sobie arkana tego nowego dla niej zajęcia. Ester nie została obdarzona największą cierpliwością na świecie, polecenia wydawała wrzeszcząc, a jeśli Tiril nie mogła zrozumieć któregoś z fachowych wyrażeń, przekleństwa sypały się jak grad. W głosie Ester nie było żadnego tłumika.

Od czasu do czasu Ester płynęła łódką do swego sąsiada na Sotrę, zawoziła mu świeżo złapane ryby. Nigdy nie chciała zabierać ze sobą Tiril. Dziewczyna parokrotnie widziała z daleka postać swej gospodyni, dźwigającej do łodzi tajemnicze pakunki. Ester nigdy nie przywoziła ich z powrotem na szkier.

Tak, wyspa bowiem nie była niczym innym jak tylko szkierem. Wraz z Nerem prędko ją zbadali i na rozpoznanie nie potrzebowali więcej niż godziny. Wszędzie tylko skały, nagie skały, między nimi dwie albo trzy plaże. Ale Nero doskonale się czuł na wyspie, jak dzień długi uganiał się za ptakami. I zawsze znalazł przy brzegu coś interesującego dla siebie, co morze wyrzuciło nocą.

Ester często narzekała na pogodę. „Jeśli wkrótce nie nadciągnie sztorm, cienko będziemy przędły tej zimy”. Tiril nie mogła tego zrozumieć, jej zdaniem łowienie ryb na spokojnej toni było o wiele przyjemniejsze.

Ester miała wiele tajemnic, na przykład ogniska wysoko na skałach na krańcach wyspy. Doglądała ich z największą starannością, ściągała tam wiele drewna wyrzuconego przez morze. Zdziwionej tym Tiril Ester wyjaśniła, że ogniska mają niezwykle istotne znaczenie dla statków, które zboczyły z kursu. Tiril zrozumiała wówczas, że rozpalanie ognisk podczas niepogody jest miłosiernym uczynkiem, w ten sposób bowiem wskazywano szyprom bezpieczny szlak do Bergen.

Dowiedziawszy się o tym, Tiril z większym zapałem znosiła drewno.

Często wieczorami, po oprawieniu ryb i powieszeniu ich do suszenia, siadywały przy ogniu i wówczas czuła na sobie wzrok Ester. Po całym dniu pracy dziewczyna bywała bardzo zmęczona, ale to było przyjemne zmęczenie, bo połączone ze świadomością, że wykonało się coś pożytecznego. Ester też coraz częściej okazywała prawdziwe zadowolenie z jej towarzystwa i pomocy na morzu.

Pewnego razu ośmieliła się zapytać, dlaczego Ester przygląda jej się tak badawczo.

– W twoich oczach, Tiril, wiele można wyczytać! Pojawia się w nich żal, tęsknota albo smutek. O czym wtedy myślisz?

Tiril westchnęła.

– O różnych sprawach. Smutno mi z powodu tego wszystkiego, co się wydarzyło, i żal mi, że nigdy już nie ujrzę Móriego. Wiele też rozmyślałam o Erlingu. Zawiodłam go wszak, po prostu zniknęłam bez słowa, o niczym go nie zawiadamiając. To mi nie daje spokoju. Okazał mi przecież tyle dobroci, chciał pomóc w odnalezieniu mych korzeni. Gdybym tylko mogła przesłać mu wiadomość o tym, że Nero i ja mamy się dobrze!

Ester spojrzała na nią zdumiona.

– Dlaczego wcześniej o tym nie wspomniałaś? Upłynęło już kilka tygodni! Kiedy następnym razem wybiorę się na Sotrę, mogę wziąć twoją wiadomość. Syn sąsiada często pływa do miasta, może pójść do tego Erlinga. Jeśli, oczywiście, jemu nie przeszkadza rozmowa z prostym rybakiem!

– Ach, naprawdę mogę tak zrobić? – wykrzyknęła uradowana Tiril. – Natychmiast zabieram się do pisania listu. Chłopiec będzie mógł mi przywieźć odpowiedź od Erlinga. Nikt jednak nie powinien się dowiedzieć o miejscu mojego pobytu, nikt, nawet Erling. Chłopiec chyba też nic o mnie nie wie?

– Nie, nie wspominałam o tobie – zapewniła Ester. – Bo chyba nie chcemy tu na wyspie żadnych nocnych zalotników?

Tiril z przejęcia na przemian bladła i czerwieniała, ściskając w dłoniach drewnianą miseczkę, z której piła mleko. Dostały je od sąsiada.

– Z listem to rzeczywiście świetny pomysł – stwierdziła Ester z lekką ironią w głosie. – Ale na czym masz zamiar go napisać? I czym?

– Hm, to rzeczywiście kłopot – przyznała Tiril. – Przypuszczam, że nie masz tutaj ołówka ani papieru?

Ester w odpowiedzi prychnęła tylko pogardliwie.

Rozwiązały jednak ten problem. Tiril nasmarowała list zwęglonym końcem patyczka na kawałku kory. Efekt nie był doskonały, lecz Erling z pewnością zdoła odczytać bazgroły.

Tiril bardzo się cieszyła z możliwości nawiązania kontaktu z przyjacielem. Nie mogła przecież zostać na szkierze przez całe życie, chociaż żyło się jej tu stosunkowo spokojnie. Wiedziała jednak, że Ester po rozstaniu z nią będzie się czuć po dwakroć bardziej samotna. Od czasu do czasu poznawała to po oczach brzydkiej kobiety.

Zasmucało to Tiril. Na morzu, kiedy wykonała jakiś niewłaściwy manewr łodzią lub sprzętem rybackim, Ester nie szczędziła jej kuksańców. Nie szkodziło to jednak ich przyjaźni. Ester pomogła jej wszak w tak trudnym momencie.

Na kawałku kory, który przypłynął tu z jakiejś porośniętej brzozą wyspy, niewiele było miejsca do pisania. Zmieściła zaledwie kilka zdań:

 

Miewam się dobrze, lecz boję się wracać do domu. Nie szukaj mnie, tylko daj znać, co się tam dzieje. Przyjadę, kiedy powiadomisz mnie, że jestem bezpieczna. Wybacz mi moje zniknięcie. Nie mogłam postąpić inaczej.

Tiril.

 

Ostatnie słowa były z konieczności bardzo małe i prawdopodobnie prawie nieczytelne. Musiała jednak jakoś się usprawiedliwić.

Potem pozostawało już tylko czekać.

Doprawdy, ostatnimi czasy jej życie obfitowało w wydarzenia! Leżała pod swą wspaniałą kołdrą na mięciutkim posłaniu z delikatnej wełnianki, a myśli szybowały daleko. W stojącej na brzegu szopie unosił się przyjemny aromat morza i wodorostów, pomieszany z zapachem smoły. Ściany nie były wprawdzie zbyt szczelne, od czasu do czasu świstał w nich wiatr, ale tak łagodny, że Tiril w niczym to nie przeszkadzało.

Nero jej nie odstępował. Nauczył się wreszcie, że fale pod podłogą to nie złoczyńcy, zamierzający wyrządzić krzywdę jego pani, ale nocą pozostawał czujny. Zawsze, nawet we śnie, jedno oko i ucho czuwało. Czasami potrafił zerwać się z histerycznym ujadaniem, aż Tiril ze strachu krew ścinało w żyłach, ale tak naprawdę nic się nie działo.

Móri...

Gdzie teraz był? Czy dotarł na Islandię? Czy kiedykolwiek o niej myślał?

O, tak, na pewno. We śnie jego twarz ukazywała jej się tak wyraźnie, że pamiętała ją następnego ranka. Oczy Móriego uśmiechały się do niej, wszechwiedząco, uspokajająco.

Dostrzegła w nich jeszcze coś, co tłumaczyła jako tęsknotę, lecz zdawała sobie sprawę, że jest to jedynie życzenie z jej strony.

W takie noce budziła się załamana swą samotnością, bez nadziei na przyszłość.

Rzecz jasna wiele myślała także o Erlingu, zastanawia się, co robić, ale po wysłaniu mu wiadomości uspokoiła się, czekając na jego odpowiedź.

Starała się nie wspominać okresu spędzonego w miejscu, które kiedyś nazywała domem, było to zbyt bolesne. Jeszcze mniej zastanawiała się nad praktycznymi sprawami, które musi uporządkować, jeśli powróci do Bergen. Została wszak jedyną dziedziczką majątku konsula. Dom stał teraz pusty, każdy, kto chciałby się tam dostać nielegalnie, mógł uczynić to bez trudu. No i co ze służącymi? Czy wrócili do swoich domostw, jeśli w ogóle mieli jakieś domostwa, czy mieli z czego żyć, kto się nimi zajmował, czy może całkiem zagubili się w świecie, nie wiedząc, czy mają zostać, czy nie?

Powinna była iść na pogrzeb przybranych rodziców. Powinna zająć się chorymi w dzielnicach ubogich, zadbać o bezpańskie psy, uporządkować rzeczy w domu...

Od wszystkiego jednak uciekła.

Ale nie uczyniła tego z własnej woli, usprawiedliwiała się sama przed sobą. Dwaj prześladowcy chcieli ją zamordować, nie było co do tego żadnych wątpliwości.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin