Dynastia Morlandów 6. - Długi cień.doc

(1902 KB) Pobierz

305

Cynthia Harrod-Eagles

 

 

 

Dynastia Morlandów – część 6.

 

 

 

 

 

 

 

 

Długi cień

 

 

 

 

                

 

 

 

 

 

 

 

 

               

 

Jest rok 1670. Powrót do władzy króla Karola II przynosi krajowi pokój, a rodowi Morlandów pomyślność. W czasach restauracji monarchii majątek Morland Place w Yorkshire rozkwita, a piękna i energiczna Anuncjata, obecnie hrabina Chelmsford, żyje w Londynie w luksusie, utrzymując bliskie stosunki z rodziną królewską.                       Nad wszystkimi jednak zawisną czarne chmury, odkąd wraz z rządami Jakuba II w kraju zapanuje niezgoda                  i anarchia... Anuncjata będzie raz po raz pakować                         się w kłopoty, a jej dzieci doświadczą goryczy zazdrości, zdrady i groźby gwałtownej śmierci. Ponadto na życie Anuncjaty długim cieniem położy się tajemnica tragicznej miłości...

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Księga I.

 

 

 

 

 

 

 

Poświęcenie pelikana

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Nadejdzie czas albo też nie;

Jak mogę mym go zwać?

Lecz chwila, krótka jak we śnie,

Ta jedna przynależy mnie;

Tę, Phillis, chcę ci dać.

 

John Wilmot, hrabia Rochester, Miłość i życie

 

Rozdział pierwszy

 

                Siedziba wicehrabiów Ballincrea mieściła się w starym, aczkolwiek noszącym ślady niedawnej przebudowy gmachu przy wąskiej i błotnistej ulicy Królewskiej, naprzeciw pałacu Whitehall. We wrześniu 1670 roku Anuncjata Morland, wdowa                     po hrabim Chelmsford, urządzała tam huczne chrzciny swojego najmłodszego dziecka.

Pani domu nie do końca miała wpływ na okoliczności towarzyszące narodzinom potomka. Będąc w odmiennym stanie, zbyt późno zdecydowała się na podróż                            z Yorkshire do Londynu, toteż maleństwo urodziło się trochę przed czasem. Nie miało to jednak najmniejszego znaczenia dla nikogo z utytułowanych gości wysiadających właśnie z powozów. Wszyscy chętnie przyjęli zaproszenie, któż by bowiem śmiał odmówić damie pozostającej w poufałych stosunkach z rodziną królewską. Anuncjata cieszyła się ponadto opinią gościnnej pani domu, a przyjęcie w jej pałacu nie tylko otwierało londyński sezon towarzyski, ale było też pierwszą uroczystością, na którą zezwolił dwór po zakończeniu okresu żałoby po tragicznie zmarłej najmłodszej siostrze króla, księżniczce Henrietcie Orleańskiej. Należało zatem spodziewać                          się również rewii najnowszej mody!

        Pod koniec sierpnia Londyn nawiedzały ulewne deszcze, które zamieniły ulicę Królewską w grzęzawisko. Nie powstrzymywało to jednak naporu tłumu gapiów chcących obejrzeć przybywających gości, dla których przed wejściem do pałacu położono grubą na dwie stopy warstwę słomy. Znaleźli się i tacy, którzy wystawali przed pałacem od świtu, a nie ruszyli się z miejsca nawet wtedy, kiedy najważniejsze osobistości weszły już do środka. Wprawdzie poza girlandami kwiatów i wstążek zdobiącymi fasadę gmachu oraz lokajami w czarnobiałej liberii Morlandów                               do oglądania nie pozostało już nic, ale wszak za tymi drzwiami znajdowali się król                      i książę Yorku! W każdej chwili któryś z nich mógł ukazać się w oknie. Nadto krążyły pogłoski, że po zmroku ma się odbyć pokaz fajerwerków. Mało tego, ponieważ Morlandowie wprowadzili zwyczaj rozdawania ubogim resztek ze swego stołu, wielu widzów, przezornie przyniósłszy ze sobą koszyki, czekało na tę właśnie chwilę.

        Podłużny salon na pierwszym piętrze był jasny, przestronny i zgodnie                                 ze wskazaniami najnowszej mody wybity na przemian pasami zielonego i złocistego jedwabiu. Na widocznych miejscach pyszniły się luksusowe bibeloty, gromadzone                      z upodobaniem przez pierwszego męża hrabiny - Hugona wicehrabiego Balłincrea.                   Na takim tle tym efektowniej prezentowała się uroda Anuncjaty Morland, która, mimo iż w wieku dwudziestu pięciu lat była matką sześciorga dzieci, nadal uchodziła za jedną z najpiękniejszych kobiet w kraju.

        Wysoka, szczupła, swemu pokrewieństwu z rodem Stuartów zawdzięczała bujne, czarne loki i piwne oczy. Prowadziła akurat ożywioną konwersację z królem, przeplataną częstymi wybuchami śmiechu. Na uroczystość chrzcin przywdziała szmaragdowozieloną, jedwabną suknię, głęboko wydekoltowaną, z rozciętymi rękawami ukazującymi podbicie z białej tafty. Włosy przybrała perłami, a na szyi zawiesiła naszyjnik ze szmaragdów, stanowiący pamiątkę rodzinną Morlandów. Nazywano je "szmaragdami królowej", gdyż wedle przekazywanej z pokolenia                        na pokolenie legendy jedna z przodkiń rodu, Nanette Morland, otrzymała                                      je w prezencie od królowej Katarzyny Parr, której z kolei podarował król Henryk VIII.

        Tylko ktoś, kto dobrze znal hrabinę, pod rumieńcami na jej twarzy mógł dziś dostrzec bladość i wyczerpanie po ciężkim porodzie.

    - No i gdzież się podziewa ten mój najnowszy chrześniak? - zapytywał król, uśmiechając się do wpatrzonej w niego Anuncjaty. - Przecież to jego święto,                        więc czemu nie chce się nam pokazać?

    - Później, miłościwy panie, kiedy zejdą się wszyscy goście! - obiecała Anuncjata. - Wprost nie może się tego doczekać i gdyby muzyka nie grała tak głośno, na pewno usłyszelibyście go, panie, bo jego krzyki z pokoju dziecięcego dochodzą aż tu.

    - Cóż to za urodzony przywódca! - zaśmiał się król. - Jeszcze mnie podbródek boli, tak mi rano przyłożył piąstką!

Właśnie rano odbył się chrzest niemowlęcia. Ceremonia miała miejsce w Whitehall, w garderobie królowej, a oprócz królewskiej pary obecni na niej byli książę Yorku, książę Rupert i lord Craven jako przyszli protektorzy chłopca.

Król przysunął twarz bliżej ucha hrabiny i szepnął:

    - Doszły mnie słuchy, że ten malec przyszedł na świat wcześniej, niż należało.                       Moja droga, jak mogłaś tak narażać swoje zdrowie, albo nawet i życie, i w tym stanie przedsiębrać podróż powozem do Londynu? I to po takich wyboistych drogach? Pewien jestem, że twój małżonek musiał być bardzo zły na ciebie!

    - Rzeczywiście był! - rzuciła krótko Anuncjata, wydymając wargi. - Ale tak się nudziłam na wsi, że nie mogłam już dłużej wytrzymać, a jeszcze gdy usłyszałam,                        że dwór powrócił... Miłościwy panie, jakżeżbym mogła trzymać się z dala? Pędziłam, co koń wyskoczy, dlatego to dziecko urodziło się trochę przed czasem, ale chyba                      nie gniewacie się, panie, za to na mnie? Przecież sami nie chcielibyście, aby ominęły was jego chrzciny!

Król roześmiał się tak głośno, że aż stojący bliżej goście zastrzygli uszami, zaciekawieni, czym hrabina tak rozśmieszyła monarchę.

    - Nie potrafiłbym długo się na ciebie gniewać, moja droga! - odpowiedział, ujmując jej dłoń, a potem dodał: - Ale mówiąc poważnie, pani, musisz na siebie uważać.                      Zbyt wiele straciłem bliskich mi osób, abym mógł ryzykować utratę jeszcze i ciebie!

W oczach Anuncjaty zabłysły łzy współczucia.

    - Wszyscy szczerze opłakujemy jej wysokość, panie, ale wiemy, że nikomu                            nie brakuje jej bardziej niż wam.

Anuncjata była zaprzyjaźniona z księżniczką Henriettą. Korespondowała z nią, a nawet spędziła sporo czasu w towarzystwie jej i króla podczas ostatnich odwiedzin księżniczki w Anglii, wiosną tego roku.

    - Tak, teraz został mi tylko Jakub - pokiwał głową król, rzucając znaczące spojrzenie w kierunku swego brata pogrążonego w rozmowie z mężem hrabiny, Ralfem Morlandem. - I wyznam ci szczerze, tyleż mnie to cieszy, co smuci.

    - Chyba nie obawiacie się, panie, o jego zdrowie? - Anuncjata z lękiem spojrzała                    w stronę rozmawiających mężczyzn.

Książę Yorku znany był z tego, że prawie nie chorował, więc król tylko kwaśno                         się uśmiechnął.

    - Nie idzie mi o jego zdrowie, ale o stan jego ducha. Wiesz przecież, że znowu                          nie udało mi się przeforsować w parlamencie Ustawy o Tolerancji?

    - Owszem, słyszałam natomiast, że posłowie powtórnie przegłosowali Ustawę                      o Zgromadzeniach. - Anuncjata zniżyła głos: - To akurat dotyczy mnie osobiście.

    - Tu, w Whitehall, jesteś, pani, bezpieczna - zapewnił król. - Dopóki nie afiszujemy się zbytnio z naszym katolicyzmem, nic nam nie grozi, ale lud żywi do tej religii jakąś niezrozumiałą nienawiść. A może to raczej strach? Tymczasem Jakub nawet                              nie próbuje zachować pozorów. Uważa ukrywanie swojej wiary za niegodne.

    - Słusznie mówią, że największymi fanatykami są neofici! - zauważyła hrabina                          z lekką ironią. - Ale wiecie, panie, co o tym myśli mój mąż? Uważa, że już najwyższy czas rozwiązać ten parlament i powołać nowy. Czy nie bywa tak, że co stary odrzuci, to nowy uchwali?

    - Obawiam się, że tym razem nie - potrząsnął głową król. - Takie panują nastroje wśród ludności, więc przypuszczam, że nowy parlament jeszcze bardziej sympatyzowałby z Okrągłogłowymi, a nienawidziłby katolików. Niestety, muszę współpracować z tymi, których mam do dyspozycji, więc próbuję raczej powoli drążyć, jak woda skałę... Ale ty, pani, bądź ostrożna, szczególnie wtedy, kiedy jedziesz do domu. Wiesz, ta Ustawa o Zgromadzeniach...

    - Bądźcie spokojni, miłościwy panie - odpowiedziała beztrosko Anuncjata. -                                 U nas, w Yorkshire, nie mam się czego obawiać. Północ zawsze była bardziej tolerancyjna niż południe, a zresztą anglikańska liturgia mało się różni od katolickiej. Poza tym w naszym małym światku to mój Ralf stanowi prawa. - Po chwili ciszy zdecydowała się zmienić temat. - A jakże się miewa jej królewska mość? Szkoda,                     że nie może być tu z nami. Już w czasie porannej mszy wyglądała mi na przeziębioną.

        Miast poświęcić całą uwagę swojemu rozmówcy, Ralf Morland z daleka przysłuchiwał się tejże konwersacji. Książę Yorku miał wprawdzie przyjemny, melodyjny głos, a i statkami interesował się bardziej niż ktokolwiek inny w tym gronie, ale Ralf ponad jego głową wpatrywał się w zgrabną sylwetkę swej żony. Widok jej, wyjątkowo dziś pięknej i ożywionej, sprawiał mu tyleż satysfakcji, co przykrości. Kiedy cztery lata temu brał z nią ślub, czuł się jak człowiek, który po latach wędrówki wreszcie dotarł do upragnionego celu. Jego dotychczasowe życie składało                                     się z samych kontrastów. Na jego dzieciństwo rzuciła cień wojna, najpierw odbierając mu oboje rodziców, a w następnej kolejności kobietę bliższą od rodzonej matki - Marię Esterę Morland, która go wychowała. Dopiero gdy osiągnął wiek męski, jego los wreszcie się odmienił - został panem na Morland Place i poślubił swą miłość, Marię Moubray, katoliczkę z Pogranicza.

        Ralf był prostodusznym człowiekiem o nieskomplikowanych wymaganiach.                      Do szczęścia wystarczył mu wygodnie urządzony dom, kochająca żona, duża rodzina, zdrowe dzieci, ludzki szacunek i proste rozrywki, takie jak udane polowanie, słuchanie muzyki czy tańce. Przez pewien czas wydawało mu się nawet, że osiągnął                                           to, co chciał. Były to lata, kiedy Anuncjata dorastała, a on, starszy od niej o piętnaście lat, przyglądał się jej z czułością i wyciągał ją z kłopotów, w które pakowała się przez swoją popędliwość. Niebawem jednak jego szczęście legło w gruzach. Najpierw okazało się, że jego uwielbiana żona czuje się w gruncie rzeczy nieszczęśliwa, a potem musiał przeżyć koszmar jej choroby i śmierci. Nie dość tego, jakby los chciał go ukarać za tak nierozumne zadowolenie - jeden po drugim pomarli jego synowie. Za jednym zamachem pozbawiony został swego Boga i celu w życiu, snuł się więc tylko                              po opustoszałym domu, jakby błądził w mroku.

        Wtedy w jego życie ponownie wkroczyła Anuncjata. Piękna i ponętna, zamożna, syta triumfów na londyńskich salonach, prawdziwe dziecko szczęścia. Jej także                              nie ominęła samotność i żałoba, a mimo to wręcz kipiała radością. Po niedługim czasie Ralf zdał sobie sprawę, że właściwie kochał ją przez wszystkie minione lata,                        a ona, o dziwo, wyznała mu, że też go kocha. Od razu uległ jej urokowi, jak Endymion oczarowany przez Dianę. Kiedy ją poślubił, łudził się, że będzie już mógł spokojnie dożywać swoich dni, gdyż osiągnął to, czego pragnął. W ostatnim czasie jednak zauważył u Anuncjaty dziwny niepokój. Jego przyczyny upatrywał w zgonach kolejnych dzieci, bo wprawdzie żona urodziła mu trzech synów - Ralfa, Edwarda                          i Karola - ale żaden z nich nie przeżył dłużej niż kilka tygodni. Z tego powodu,                                gdy na początku roku Anuncjata poczęła następne dziecko, nalegał, aby bardziej uważała na siebie, więcej czasu spędzała w domu i unikała silnych wzruszeń.                          Ona jednak zdawała się celowo robić mu na złość, jakby kusiła los. Ostatnim                               jej kaprysem była nagła decyzja o powrocie do Londynu, gdy tylko się dowiedziała,                     że król przybył już z Windsoru. Daremnie Ralf próbował jej to wyperswadować -                      ba, nawet błagał ją, aby zrezygnowała z ryzykownej wyprawy - wskórał tyle,                            że roześmiała mu się w nos ostrym, nieprzyjaznym śmiechem. W takiej sytuacji mógł zrobić tylko jedno - jechać z nią i starać się jej ulżyć w trudach podróży.

        Przypuszczał, że Anuncjata nie do końca zdawała sobie sprawę z fatalnego stanu dróg. Nie miała też pojęcia, co to znaczy wlec się powozem, który na zmianę                                to podskakuje na kocich łbach, to grzęźnie w błocie. Skąd miała wiedzieć, jaka                         to mordęga, jeżeli w życiu spędziła w powozie najwyżej dziesięć godzin? Przeważnie podróżowała konno, była znana jako jedna z najlepszych amazonek w kraju. W trakcie jazdy po wybojach zgrzytała więc tylko zębami, przygryzała z bólu wargi i odwracała twarz, spoconą i tak pobladłą, że aż zieloną, aby mąż nie widział, jak cierpi. On jednak widział to i na noclegach wypraszał dla niej gorącą wodę do kąpieli, choć oberżyści mocno kręcili na to nosami. Sam kąpał ją jak dziecko, po czym drżącą układał w łożu wygrzanym gorącymi cegłami. Nie zdziwił się też wcale, że poród - rozpoczął się przed czasem, zaraz po przyjeździe do Ballincrea House. Dziwniejszym wydać się mogło,                      że dziecko - czwarty z rzędu chłopak - wyglądało na donoszone i zdrowe.

        Teraz, kiedy Anuncjata rozmawiała z królem, wyglądała na ożywioną i szczęśliwą. Nie czuła się w najmniejszym stopniu onieśmielona czy przytłoczona królewskim majestatem. Odnosiła się do monarchy tak, jakby była jego młodszym bratem,                            a nie skromną poddaną. Ralf natomiast czuł się zdecydowanie nieswojo wśród utytułowanych przedstawicieli londyńskiego towarzystwa. Wyraźnie nie pasował                       do modnych mebli i zbytkownego urządzenia salonu, lecz i jemu samemu bardziej odpowiadały wyłożone dębową boazerią komnaty Morland Place. Zdawał sobie sprawę, że wyglądał tu całkiem nie na miejscu i tak też pewnie był postrzegany przez arystokratycznych gości. Jawił się im jako prostak, parweniusz z głębokiej prowincji. Domyślał się tego z ich spojrzeń, tonu, jakim zwracali się do jego żony, tytułując                      ją hrabiną, a także z podsłuchanych strzępów rozmów.

        W pewnym sensie mieli rację - rzeczywiście nie pasował do tego otoczenia.                      Nie cierpiał atmosfery Londynu z jego ciasnotą, zaduchem i złudnym blichtrem. Wolał czyste niebo swoich rodzinnych stron, ożywcze wiatry wiejące nad polami                                        i wrzosowiskami. Do stolicy przyjeżdżał co roku tylko po to, aby towarzyszyć Anuncjacie, gdyż nie znosił rozłąki z nią. Szczerze ubolewał nad tym,                                                 że nie wystarczało jej Yorkshire. Owszem, kochała te strony, tak jak on, i dla nabrania sił część roku spędzała tam, ale potrzebowała także mocniejszych wrażeń, jakich dostarczał jej Londyn. Ralf ze smutkiem stwierdzał, że czuła się jak w domu tam, gdzie on czuł się intruzem.

        Nagle zorientował się, że książę zadał mu pytanie i czeka na odpowiedź, podczas gdy on, jak ostatni grubianin, najzwyczajniej w świecie nie słuchał swego dostojnego rozmówcy!

    - Proszę o wybaczenie, wasza wysokość... - sumitował się niezręcznie. - Lękam się... to znaczy... obawiam się, że nie wszystko dobrze dosłyszałem...

Nawet jeżeli książę Jakub poczuł się urażony, jego urodziwa twarz nie zdradzała żadnych emocji. Uniósł tylko lekko brew i ze spokojem rzekł:

    - W porządku, Morland. Rzeczywiście, panuje tu straszny gwar. Sądzę, że Najwyższy w swej mądrości musiał mieć jakiś powód, aby dać kobietom tak piskliwą mowę, ale... - zawiesił głos, lecz zaraz wrócił do rzeczy: - Pytałem, czy zechciałbyś wraz z małżonką przyjść do mnie na kolacyjkę? Księżna nie czuje się jeszcze na tyle dobrze, aby samej składać wizyty, ale rada widziałaby was u siebie. To będzie taka skromna kolacja                     w rodzinnym gronie. Zaprosiłem niewiele osób, w tym twojego brata.

    - To dla mnie zaszczyt, wasza wysokość. Serdeczne dzięki! - wymamrotał Ralf, usiłując znaleźć się, jak należy. Miał tylko nadzieję, że Anuncjata nie przyjęła                            już zaproszenia na kolację w innym gronie, w towarzystwie króla.

W tym momencie lokaj zaanonsował przybycie ostatniego spośród honorowych gości dzisiejszego przyjęcia:

    - Jego wysokość Rupert, książę Nadrenii i Cumberland.

Ralf przeprosił księcia Yorku i pospiesznie dołączył do żony, aby razem z nią powitać księcia przy wejściu. Anuncjata wykonała głęboki dyg, Ralf ukłonił się, a książę oddał mu ukłon, wymieniając z obojgiem zwyczajowe formułki powitalne. Dopiero po tym ujął obie ręce pani domu, a jego poważną twarz rozjaśnił uśmiech, gdy pochylił                         się, aby złożyć na jej policzku pocałunek.

        Wśród dam z towarzystwa przyjęte było witanie pocałunkiem gości, nawet mało znanych, mimo to Ralf poczuł lekkie ukłucie zazdrości, gdyż powszechnie było wiadome, że przed laty Anuncjata pałała gorącym uczuciem do księcia. Nie wierzył wprawdzie plotkom, jakoby zostali oni kochankami, ale istotnie Anuncjata posiadała złoty medalion z kosmykiem włosów Ruperta. Obecnie posłała Ralfowi spojrzenie                     na poły błagalne, a na poły przepraszające i ruszyła wraz z księciem w stronę grona osób otaczających króla. Jej mąż stłumił westchnienie i skorzystał z okazji,                                   aby się oddalić. Rad nierad, zaczął asystować lady Arlington, która nie była zanadto biegła w salonowej konwersacji, a na tego rodzaju przyjęciach zwykle czuła się obco.

    - Wybacz mi, pani, spóźnienie - książę zwrócił się do Anuncjaty. - Musiałem wstąpić po drodze do Admiralicji, gdzie znalazło się tyle spraw do załatwienia, że z trudnością się stamtąd wyrwałem.

Hrabina z uśmiechem podniosła na niego oczy.

    - Nie wątpię, że tylko bardzo ważne sprawy mogły cię, panie, zatrzymać. ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin