Oliver Anne - Złoto Dubaju.rtf

(1076 KB) Pobierz
Anne Oliver - Złoto Dubaju

Anne Oliver

Złoto Dubaju

Tytuł oryginału: Marriage in Name Only?

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Przyszło jej do głowy, że jeśli za chwilę umrze, przy­najmniej zrobi to w wyjątkowym stylu.

Chloe Montgomery zacisnęła drżące palce na grubej linie i usiłowała wyprzeć ze świadomości fakt, że wisi gdzieś wysoko w powietrzu, ponad zatopioną w mroku widownią jednej z najlepszych sal estradowych w całym Melbourne, w której tego wieczoru zorganizowano przyjęcie urodzinowe jakiegoś bogatego biznesmena.

Szorstki węzeł, na którym opierała stopy, obcierał skó na jej nagich piętach. Skąpy, przyciasny kostium wżynał jej się w żebra i klatkę piersiową, prawie całko­wicie uniemożliwiając oddychanie. Na domiar złego wyobraźnia jej podpowiadała, że każdy z tych płytkich miechów może być tym ostatnim... dzie dobrze, Chloe uspokajał stojący na balkoniku pomocnik techniczny, ostatni raz sprawdzając, by uprząż bezpieczeństwa na jej plecach jest poprawnie zamocowana. Uwierz mi, złotko, będziesz gwiazdą tego wieczoru.

Tak, jasne... wymamrotała pod nosem, czując, że z każ sekundą jest z nią coraz gorzej. Jak miałaby wy­śpiewać jubilatowi życzenia urodzinowe, skoro bijące w opętańczym tempie serce podeszło jej do gardła? Nawet w normalnych, dogodnych warunkach śpie­wanie nie było jej mocną stroną.

Gotowa?

Przytaknęła, choć miała ochotę wskoczyć na bal­konik i wybiec z budynku, odwołując swój występ. Co jej strzeliło do głowy, żeby z własnej, nieprzymuszonej woli wpakować się w taką sytuację?

Dobrze wiedziała, dlaczego to zrobiła. Chciała zrobić wrażenie na swojej szefowej, włcicielce agencji eventowej, w której pracowała od paru tygodni. Pragnęła pokazać, że jest cenną, wszechstronną i jakże elastyczną pracownicą, któ warto zatrudnić na pełny etat, a nie dawać jej tylko drobne zlecenia.

Kiedy więc parę godzin temu okazało się, że za­wodowa artystka, która miała wykonać ten numer, nagle zachorowała, Chloe postanowiła wskoczyć na jej miejsce. Czyli, mówiąc dokładniej, na tę linę. Teore­tycznie zadanie było proste: Chloe zostanie opuszczona na linie prosto na kolana jubilata, zły na jego policzku niewinnego całusa, a następnie wróci do garderoby, gra­tulując sobie szybko i gładko wykonanego numeru.

Tak, bardzo proste... teoretycznie, pomyślała, dy­gocząc ze strachu.

Zapalił się jeden z reflektorów, oślepiając ją snopem białego, gorącego światła. Usłyszała podekscytowane szepty gości usadowionych dziesięć, a może piętnaście metrów pod jej stopami. Poczuła na sobie spojrzenie każdego z nich. Całe życie czuła się niezauważana, czasem niemalże niewidzialna, a teraz nagle znalazła się w centrum uwagi i wcale nie było to przyjemne uczucie.

Lina zatrzęa się i zaczęła obniż. Musisz śpiewać! przypomniała sobie Chloe. Odszukała wzrokiem ju­bilata siedzącego przy stoliku, na którym stał efek­towny, misternie zdobiony tort urodzinowy najeżony świeczkami, butelka szampana w srebrnym wiaderku i wysokie kieliszki.

Mężczyzna wpatrywał się w nią z lekkim uśmiechem. A może raczej uśmieszkiem? Zauważa, jak w blasku świec ładnie rysują się jego doskonale wykrojone, zmy­owe usta. Poczuła ukłucie żalu, że taki przystojniak jest już zaobrączkowany. Przyjęcie zorganizowała jego żona. Żona, która na pewno poświęciła wiele czasu i wła wiele wysiłku w przygotowanie tej imprezy, i nie życzy sobie, żebym ją popsuła, pomyśla Chloe, przywołując się do porządku.

Wzięła głęboki wdech i zaczęła śpiewać Happy Birthday, nie odrywając wzroku od jubilata, a także nie tra­fiając w dźwięki. Lina obniża się wreszcie na wysokość stolika. Chloe puściła się liny i wylądowała prosto na kolanach mężczyzny. Jej pośladki zetknęły się z jego twardymi jak skała udami. Zadrża na całym ciele i prawie spadła z jego kolan na podłogę.

Pomó jej nie stracićwnowagi, obejmując ją w talii dużymi, ciepłymi dłmi. Z wrażenia zachły­snęła się powietrzem. Uniosła brodę i spojrzała w jego oczy. Błękitne niczym bezchmurne letnie niebo, lecz za­razem czujne i przenikliwe.

Happy birthday... wyszeptała, podrabiając zmy­owy ton Marilyn Monroe śpiewającej dla prezydenta Kennedyego. Nachyliła się i musnęła wargami jego po­liczek, wciągając w nozdrza przyjemny zapach. Nagle mężczyzna obróciłowę i przywarł wargami do jej ust. Trwało to dwie, może trzy sekundy odrobinę zbyt długo, aby uznać ten gest za niewinny, przypadkowy pocałunek. Chloe gwałtownie odchyliła głowę. Ten facet mnie pocałował! pomyślała oszołomiona. Na oczach wszystkich... w tym swojej żony!

To nie ja jestem jubilatem wiadczył szeptem, który połaskotał jej ucho. Ale zrobił to z peł pre­medytacją, prawda?

Co!? krzyknął jej osłupiały umysł.

To Sadikowi należy się urodzinowy całus. Nie­znajomy kciukiem wskazał siedzącego obok niego męż­czyznę.

Gdy pomocnik techniczny odpiął jej uprząż, Chloe natychmiast zeskoczyła na ziemię, lecz zakołysała się na miękkich jak galareta nogach.

Hej, to ty pocałował mnie wyszeptała, nie przestając sięmiechać. W środku jednak gotowała się ze złci. Była wściekła na tego faceta. I na siebie, że popełniła tak głupi błąd, tylko dlatego, że akurat ten człowiek pierwszy rzucił jej się w oczy.

I wpadł jej w oko...

Przeniosła spojrzenie na prawdziwego jubilata, przystojnego mężczyznę z ciemnymi włosami i oczami. Przemknęło jej przez myśl, że zapewne tak czytelniczki romansów wyobrażają sobie bohaterów historii miło­snych rozgrywających się w egzotycznych, pustynnych krajobrazach. Spoglądał na nią z rozbawioną, przyjazną miną.

Sadik odezwała się ze słodkim uśmiechem i po­całowała go w policzek. Salę wypełnił entuzjastyczny aplauz. Życzyła mu przyjemnego wieczoru, lecz my­ślami powróciła do tego, co się stało minutę temu.

Zrobił to z peł premedytacją, prawda?. Te słowa dotknęły ją do żywego. Jak, do diabła, ten facet kimkolwiek jest śmiał insynuować, że rozmyś...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin